Recenzja Mario Tennis: Ultra Smash

Minęło już trochę czasu od kiedy ogrywałem coś na Wii U. Pora odkurzyć konsole i rozegrać kilka setów w tenisa.


Zagrajmy sobie dziś w Mario Tennis: Ultra Smash wydanego w 2015 r. jako ekskluziw na sprzęcik od Wielkiego N. Pierwsze wrażenie po włączeniu gry było tak jak zwykle, czyli piękna oprawa graficzna za którą zapewne się kryje ciekawy gameplay. Przepuszczenie te było prawdziwe i błędne zarazem.

Śpieszę z wyjaśnieniem. Same mechaniki, fizyka, sterowanie czy animacje były jak najbardziej w porządku do niczego nie mogłem się doczepić. Rozgrywka jest typową zręcznościówka, co nie znaczy, że nie trzeba zupełnie zawracać uwagi na sytuacje na korcie. Polecę wam od razu zrezygnować z poziomu easy na rzecz normal. Dzięki temu od razu będzie się przyjemnie grało.

Źródło: gry-online.pl
Problem tego tytułu polega na tym, że wszystkie tryby, które omówię za chwile wyglądają jak aktywności poboczne. Ujmę to inaczej gra ta wygląda jak samodzielne DLC. Niestety nie mamy tu kampanii dla jednego gracza. Szybko można się zorientować, że jest takie Mario Party Top 100 tyle, że na kortach.

Na szczęście to co najważniejsze zachowano, czyli mechaniki takie jakie można było zobaczyć w Mario Tenis Open. W pewnych kwestiach jest nawet lepiej, bo miałem większą kontrolę nad tym co się dzieje.

Główną atrakcją, a przynajmniej takie można odnieść wrażenie jest Mega Battle. Bardzo mało się różni od zwykłej klasycznej wersji. Raz na jakiś czas na boisko wrzucany jest grzyb, który daje bonusy w postaci wielkości, szybkości i obrony. Faktem niezaprzeczalnym jest to, że zasięg rakiety bohatera znacznie się wtedy zwiększa, a przez co jest znacznie łatwiej. Z drugiej strony, gdy postać kierowana przez Si dostanie takiego kopa nie staje się jakimś wyzwaniem. Osobiście nie odczułem żadnej różnicy.

Źródło: gry-online.pl
Następną atrakcją, o ile można tak to nazwać zwie się Mega Ball Challenge tu to już się naprawdę popisali. W mini grze, bo trybem tego nazwać nie da się w ogóle, polega na jak najdłuższym odbijaniu piłki bez skuchy i to zarówno przez gracza jak i bota. Twórcy chyba tego drugiego o tym nie poinformowali. Przeciwnicy grali tak jak zawsze więc była to męczące, ale wykonanie zadania w postaci 100 odbić w celu odblokowania nowej postaci.

Najbardziej rozbudowana opcją był Knockout Challenge. Mamy tu w sumie wszystko to co w poprzednich aktywnościach no z wyjątkiem wielkiej gały, która stopniowo się zmniejszała do normalnych rozmiarów. Celem zabawy jest pokonanie coraz to silniejszych przeciwników. W momencie przegranej można wykupić za zebrane złoto drugą szansę.

To co napisałem jest w sumie najważniejszymi rzeczami jakie trzeba wiedzieć, ale zostawiłem co nieco na koniec. Zacznę od tego, że Multi jest, ale nie da się grać z znajomymi tak było kiedyś jak ludzi było sporo teraz już tego problemu niema, bo nikt nie gra, a jeśli serwery działają to od razu was połączy.

Źródło: gry-online.pl
Ok, a teraz nieco poważniej. W większości trybów jest możliwość wyboru postaci ze względu na rodzaj. Mamy klasy defensywne, siłowe, szybkie itp. Po przez wybór któregoś z nich konkretne zagrania stają się znacznie skuteczniejsze od innych. Tak jest w teorii, bo nie zauważyłem tego w praktyce. Za to typy kortów i ich statystyki odczuwalnie wpływają na rozgrywkę.

Mario Tennis: Ultra Smash może się pochwalić też dbaniem o szczegóły takie jak naprawdę żywa publika w postaci spritów czy sędzia, który pilnie obserwuje co się dzieje w czasie meczu. A jak już o tym mowa… Niekiedy piłka potrafi uderzyć w takim miejscu, że nie widać dokładnie, gdzie uderzyła. W takich sytuacjach mamy powtórkę na której jest to dokładnie pokazane. Genialne w swojej prostocie.

Na sam samiutki koniec o nagrodach, czy też osiągnięciach w sumie w tym konkretnym przypadku to jest to samo. Aby odblokować nowe korty czy też bohaterów trzeba przechodzić określone tryby x razy określoną postacią lub po prostu zagrać ileś tam meczy.
Źródło: gry-online.pl
Podsumowując gra nie jest tragiczna ani bardzo dobra takie powiedzmy 7/10. Bawić się w to można bez żadnej spiny kiedy ma się na to ochotę. Paradoksalnie brak turniejów wyszedł na plus. Bo nie czuje się żadnej presji. Chcecie grać to gracie, a jak nie to można odłożyć pada i pocisnąć w coś innego.

I taki był to powrót do Wii U, epicki on nie był, ale też nie kiepski. Powiedzmy, że zadowalający. A wam jak się podoba Mario tenis? Macie swoją ulubioną odsłonę? Piszcie i komentujecie bla, bla chętnie poczytam xD   

Udostępnij:

Małe podsumowanie Beztroskiego Kempingu


Fabuła Yuru Camp znowu wyprzedziła aktualny czas i to o miesiąc. Ojojoj, co ja pocznę, lol Wiem! Małe podsumowanie tego co było już i samego 4 temu.

Historia na swój sposób nabiera rumieńców. Choć w takiej mandze trudno się tego doszukać. Relacje prawie, że wszystkich bohaterek w tej serii są niezmienne. Jedynie Rin chan dokonuje pewnych przemian, ale pisze o tym za każdym razem.


Innym ważnym elementem, który pokazuje się we wszystkich tomach są porady dla początkujących dotyczące wyjazdów pod namiot. Na równi z tym są wprowadzani bohaterowie drugo planowi lubiący dorzucić swoje trzy grosze. Fabuła w tej mandze z podgatunku zwanego „okruchy życia” mocno się różni od innych gatunków dla tego tak trudno się recenzuję.

Wieczny spokój, jaki tu panuje źle się prezentuje na papierze, a jak się już sięgnie po komiks to nie można się oderwać od niego. Z tomiku na tom dowiedziałem się różnych ciekawostek, które zachęcają do próbowania ich w praktyce, (gdybym tylko nie był nerdem).

Nowym wątkiem w t. 4 jest przedstawienie alkoholizmu. Afro poszedł do tego tematu na luzie jak to w komedii. No ok, w końcu nie jest to dzieło mające skłonić kogoś do refleksji, a jedynie do aktywności fizycznej.    

Dziewczyny doczekały się opiekunki. Pojawiła się ona w poprzednim tomiku, ale celowo ją pominąłem. Pytacie, po co?  A bo ja wiem (SuS) tak dla jaj! Panna Gulkotka potocznie zwana Toba Minami lubi zajrzeć do kieliszka. Rzecz nie typowa, ale mimo, że jest moczymordą odegrała sporą role w bieżącym tomie. Można się zacząć zastanowić, jaką? Biła? Awantury robiła? Nie i nie, po prostu zasnęła i ograniczyła możliwość ruchu.

Gdy czytałem mangę miałem dwojakie myśli, jak tylko panna Gulkotka wyskakiwała z swoimi ekscesami. Miało to być śmieszne i nabijające z postaci lubującej się w napojach wyskokowych, a wyszło coś zgoła innego. Przykro się ogląda kogoś, kto jest uzależniony i nawet nie umie się ukrywać z tym problem przed obcymi. Taka demoralizacja psuje piękny dzieło. Same bohaterki mają z tego beke. Póki co jest to pierwszy błąd lub niedociągnięcie jakie wprowadzono w serii.


Zacząłem trochę marudzić, no wiecie musiałem. Mam negatywny stosunek do alkoholu i stąd taka, a nie inna opinia. To co jednak zrobiono dobrze, a ujmując rzecz jaśniej poświęcili więcej stron gotowaniu pod chmurką. Śmiało można rzec, że upieczono dwie pieczenie na jednym ogniu.

Warto jeszcze zwrócić uwagę, że ten tom jak i poprzednie promuje istniejące pola kempingowe. Ciekawe, czy autor ma z tego jakieś zyski. No mniejsza, bo sam pomysł jest jak najbardziej dobry. Dzięki temu sporo ludzi, którzy się nie interesowali aktywnym trybem życia wiedzą, gdzie się można wybrać. Przydałoby się, aby u nas zrobiono coś podobnego. 

Na koniec i w sumie też na końcu tomiku dołożono bonusiki. Będzie to mały spoiler dla tego ci z was co nie chcą tego czytać mogą przejść do akapitu niżej. Nadeshiko fantazjowała sobie jak się spotkają, gdy będą już dorosłe, a także, gdy będą już starszymi babciami. Przyznam, że Nadeshiko chan ma bogatą wyobraźnie co dodaje jej uroku.

Kolejny tom przeczytany, a następny trzeba kupić. Nie ukrywam, że prawie wszystko idzie w serii Yuru Camp niemalże idealnie. Mam nadzieję, że w kolejnych mangach równie dobrze będę się bawić co w tyj. Czego wam i sobie życzę.

A wy też na bieżąco czytacie poszczególne mangi, które wychodzą w Polsce, czy może czekacie, aż wyjdzie cała seria i dopiero wtedy? Podzielcie waszymi wrażeniami z serii, które wam przypadły do gustu.

Udostępnij:

O PSP i Crash of the Titans słów kilka


Oto pierwsza recenzja gry z PSP na blogu. Spokojna głowa w kolejnych miesiącach będą się pokazywać kolejne tytułu, ale nie będę się tu rozpisał po próżni. Sami zobaczycie. 

W czwartek pisałem już na Fb o wstępnych wrażeniach z gry Crash of the Titans. Powiem wam szczerze nie mogłem się nadziwić jaka moc znajduję się w tym niepozornym sprzęcie CotT jest niezwykle grywalny, a do tego wygląda obłędnie. 

Postaram się jak to ja omówić zarówno Crash of the Titans i moje wrażenia z użytkowania PSP. Zacznę od handhelda. Jest boski mimo swoich lat. Zanim się w niego zapatrzyłem czytałem różne artykuły i oglądałem materiały wideo na jego temat. Dowiedziałem się dość sporo zarówno o PlayStation Portable i kolejnej generacji PS Vicie. Jasne było, że brak gier zniszczył młodszą siostrę, a stało się tak między innymi przez zaniedbania Sony.

Ok, przyjąłem to do wiadomości, ale tak naprawdę doszło to do mnie, jak zacząłem grać w Crasha. Japończycy mieli „bombę atomową” (taki sucharek), a zamiast zmiażdżyć konkurencję to zawalili na całej linii. Wielka szkoda, no trudno. Przejdę do tematu, mam nadzieje (śmiech).

Konsola jest wyjątkowo poręczna. Nie jest ciężka, bardzo cicha mimo, że ma napęd na płyty umd. Zaopatrzyłem się w egzemplarz z ostatniej serii wartej zakupu, a chodzi tu o 3004. Wyświetlacz jest bardzo dobrej jakości. Dźwięk czysty i bateria trzyma 4 godziny ciągłej gry. Więc nie mogę narzekać. Nie będę się rozwodził o stanie tego egzemplarza, bo to sprawa drugorzędna, a do tego kwestia jak używał jej poprzedni właściciel. Menu jest takie samo jak w PS3, bo z PSP je powielono. Płynność przechodzenia między poszczególnymi zakładkami była jak najbardziej w porządku. 

Ale was zapewne interesuję jak się na tym grało zalety i wady, o ile takie były. Początkowo nie mogłem się przyzwyczaić to suwaka, gałki spełniającej funkcje grzybka w padzie. Odczuwałem jego toporność do której musiałem się przyzwyczaić. Na szczęście wystarczyło trochę poużywać i zaczął działać z odczuwalnie lepszą jakością.

Kolejną istotną sprawą było sposób trzymania konsoli. Suwaczek włączający PSP jak i przycisk wyłączający grę jest bardzo, ale to bardzo blisko dłoni i przez to bezwiednie je użyłem, skutkowało to problemami natury technicznej, a mianowicie wyłączała się. Responsywność krzyżaka i pozostałych przycisków odpowiadających za sterowanie działały bez zarzutu przez co mogłem w pełni czerpać radość z grania.  

Wyświetlacz LCD jaki jest zamontowany w PlayStation Portable 3004 nie cierpi na martwe piksele tak jako miało to miejsce w wersji fat. Obraz naprawdę jest czysty i daje to co najlepsze, a przypominam, że piszę tu o używce. To co mnie najbardziej zaskoczyło była grafika. Nie mogłem początkowo się nadziwić jaka jest piękna. Pierwsza myśl była taka, że mam PS3 w wersji mobilnej. Po doświadczeniu takim wiedziałem już czemu sprzedało się ponad osiemdziesiąt milionów egzemplarzy. 

Zaraz powie ktoś, hola, co ty gadasz jedna gra już takie twierdzenia? No niejedna potestowałem też możliwości tej konsolki w innych tytułach, chociażby w Dante Inferno, czy God of War.
Póki co jestem naprawdę zadowolony. Jeśli będę miał coś jeszcze do dodania to napisze w kolejnych tekstach.

A dziś zagram w
Teraz przyszła pora na omówienia Crash of the Titans. Solidna platformówka połączona z beat em up.  Z jednej strony odgrzewany kotlet 3D, a z drugiej coś nowego smakowitego. Produkcja daje to coś co zachęca do dalszej gry. Przez większość kampanii czułem syndrom jeszcze jednej tury. Ze swego rodzaju ciekawością oczekiwałem kolejnych niespodzianek. Miałem też swoje oczekiwania w końcu protagonista był Crash Bandicoot. Nie zawiodłem się dostałem naprawdę solidną produkcję.

Fizyka działa tak jak powinna. Crash nie jest ani ciężki ani lekki. Uważam, że jest sam raz, dzięki temu łatwo wyłapać rytm poruszania się. Reakcje są naprawdę płynne, a przez to tempo rozgrywki nigdy nie spada.


To co wyróżnia tę grę są „tytani”, czy też mutanci stworzeni przez doktora Cortexa. Gdy tylko wbije się odpowiednią liczbę gwiazdek, mogłem przejąć nad nimi kontrolę. Każda z bestii miała swoją specjalną umiejętność. Przyznaje całkiem interesujące. Niestety walka z nimi na dłuższą metę była powtarzalna. Si najczęściej ustawiało się w tryb całkowitego blokowania zadawanych obrażeń. Istniał tylko jeden sposób, aby przełamać obronę. (Sami musicie wpaść jak ;p). 

Poszczególne poziomy miał swój indywidualny charakter, jedynie gdzie nigdzie powtarzały się etapy z jazdą na „desce”.

Fabuła rodem z Hiszpanii
Nim podsumuje ten hybrydowy tekst parę uwag dotyczących fabuły, a w szczególności przerywników. Dawno je miałem do czynienia z tak świadomą produkcją. Cutscenes trwały zaledwie ok. 18 minut, ale znalazły się tam perełki w których czwarta ściana została przełamana. A jeśli komuś było mało twórcy podśmiewają się z różnych sztuczek filmowych jak np. zrobienie dużego zbliżenia na twarz antagonisty w celu wywołania niepokoju u widzów.


Ciemna strona mocy
A teraz przyszła, a dobra wiecie na co. Błędy ech, jako takich nie było w pewnym senisie. Mam dwa zarzuty. Numero uno ocena gdzie się znajduję awatar, a ujmując rzecz ściślej, czy wyląduje się tam gdzie się chce. No nie zawsze się da, wielokrotnie poddawałem się złudzeniu i lądowałem parę metrów dalej lub bliżej. Skutki były rozmaite nie da się ukryć. Kolejną bolączką jaką odczułem to regeneracja co silniejszych przeciwników. Aby pokonać wroga należało go na tyle stłuc, aby wbić wszystkie gwiazdki jakie się nad nim pokazały, jeśli się nie udało licznik się zerował. 

Oznaczało to wtedy, że cały proces należy powtórzyć i tak, aż do pożądanego skutku. Naprawdę idiotyzm. Teraz wiem jak mogliby się czuć Npc w grach, którzy starają się wykończyć gracza, a ten się chowa i regeneruje. Pół biedy jak się tylko trzeba uczyć ruchów bossa, gorzej jak trzeba walczyć z głupią mechaniką w grze.     

Kończę ten recko recenzencki tekst lol. Zakup się powiódł i możecie mi wierzyć, że psp ma dużo więcej zalet, ale pozwolę wam samemu je odkryć. Kupcie sobie konsolkę i jakąś fajną grę, której nie mogliście do tej pory zobaczyć na pewno nie pożałujecie. 

A wy gracie na PSP, a może daliście szanse PS Vita? Napiszcie w komentarzach, o waszych ulubionych konsolach kieszonkowych i grach. Może i ja w nie pogram?

Udostępnij:

Recenzja Beztroski Kemping tom 3


Przyszła pora na 3 tom Beztroskiego Kampingu. Tym razem było ciut spokojniej, a może tak jak zwykle? Trudno powiedzieć. Sami zobaczcie co tam się działo.

Schemat bieżącej części nie różni się zbytnio od poprzednich. Podział wciąż jest taki sam. Rin chan dalej hula sama, choć nie do końca. Mało brakowało, aby Nadeshiko chan by wybrała się razem z nią na biwak, ale niestety się rozchorowała.

Streszczę się tym razem z oceną tego tomiku, bo co tu pisać wciąż mamy to samo. Nie zrozumiecie mnie źle manga trzyma wciąż ten sam wysoki poziom. W pewnych kwestiach jest nawet lepiej. W mangach jak i anime stosuje się coś w rodzaju satyrycznych modeli postaci, które mają podkreślić, aż do przesady jakąś sytuacje. W tej mandze Afro dał tego znacznie więcej za co należy go pochwalić.


Należ też zwrócić uwagę, że „poradnik” ten postawił jeszcze mocniej na wskazówki dotyczące tego, co należy brać ze sobą na wyjazd pod namiot. Dziewczyny z klubu wybrały się między innymi do sklepu w celu zaopatrzenia się w nowy sprzęt. Ich zachwyt tym co można tam dostać był uroczy, a trzeźwe podejście do cen i tego ile czasu będą musiały odkładać pieniądze rozsądne. W tej odsłonie Rin zeszła nieco na drugi plan, czytając można mieć wrażenie, że poświęcono jej tyle samo czasu, ale czułem, że to właśnie Nadeshiko chan, która się nieco rozchorowała wiodła prym leżąc w swoim łóżku. 

Jej niewyczerpana energia z tomu na tom robi coraz większe wrażenie. Można to nawet zauważyć w pisanych sms w których dokłada emotikony, całkiem pomysłowe. Przerysowany sceny typu rozmowa przez telefon w której przekazuje, że nie będzie wstanie jechać to kwintesencja jej osobowości. W kolejnych rozdziałach pokazuje jeszcze większe zasoby jakie w sobie posiada. 


W pewnym momencie wpada na pomysł, aby spełniać role nawigatora. Naprawdę widać ile w niej zaangażowania, który ujmuje. Autor w celu dodania pewnego zamieszenia wprowadza na scenę Ogaki. Wyśmienity posunięcie, że się tak wyrażę. Taki miks energetyczny dał niezwykłego kopa kolejnym wydarzeniom.

Ci co czytali będą się zastanawiać jaki, no wiecie przecież pozytywny ma się rozumieć ( /\w/\). Kolejnym bardzo miłym akcentem jest podkreślenie zamiłowania Japończyków do potraw regionalnych. Ogaki chcąc wspomóc Nadeshiko chan przygotowała Hoto. Sam przepis na tę zupę możecie przeczytać w mandze.

No dobrze, a jak sama Rin chan radziła sobie w t.3? Jej preferencje do samotności powoli się zmieniają, jeśli chcielibyście to wiedzieć. Afro dalej podkreśla jej zamiłowanie do gotowania na świeżym powietrzu jaki i do dań mięsnych, co całkowicie popieram. ( ; ] ) Mam cały czas mieszane uczucia co do koncepcji tej postaci. Z jednej strony dobroduszna, a raz na jakiś czas wyskakuje ze swoim podejściem, że woli jednak olać wszystkich. Na szczęście dominuje w niej ta lepsza strona.

I tak przestawia się część trzecia Beztroskiego Kempingu. Mam nadzieje, że wraz z kolejnymi odsłonami będę „bombardowany” coraz większą dawką dobrego humoru, a porady będą coraz bardziej pomocne. Gorąco polecam, przeczytajcie tą mangę.

Dni są coraz krótsze i chłodniejsze. Macie na to jakąś dobrą radę? Może dobry komiks lub light novelke? Piszcie i komentujecie w końcu muszę się czymś rozgrzać!
        

Udostępnij:

Recenzja Beztroski Kemping tom 2


Witam wszystkich, w ten jakże piękny dzień. Mamy poniedziałek 14.10 na dworze świeci cudnie słoneczko to może się należy wybrać na kemping, a może choć ognisko?

Przyszła pora na tom 2 serii Yuru Camp, gdzie kawaii bohaterki starają się rozwijać swój klub kempingowy. Rin będzie dalej się trzymać z daleka, a Kagamihara będzie starała się do niej zbliżyć. Nie w takim sensie, baka! (バカ). Przygody jakie odbyły się w tym tomie kręcą się dalej wokół góry Fudżi, co w sumie jest normą. Równie dobrze można było dać  tej mandze tytuł Beztroski Kemping pod górą Fudżi.


Tom 2 daje jeszcze więcej tego co ma najlepsze, przesympatycznych humorystycznych bohaterów. Skłonny jestem napisać, że jeszcze bardziej się zżyłem z dzielnymi dziewczynami, które nie są typowymi przedstawicielkami gatunku, gdzie tylko mówią, co by zrobiły. Po przygodach z pierwszej części biorą się ambitnie do kompletowania sprzętu i potrzebnych akcesoriów. Naprawdę pocieszne. Czytając to człowiek się czuję jak rodzic patrzący jak ich pociechy rosną. (Chyba robię się stary xD)

W drugiej odsłonie autor zdradza nam skąd u Rin taka pasja do podróżowania. Nie ma sensu tego  ukrywać, bo łatwo się domyśleć, że to rodzinna skłonność. W końcu jakby mogło być inaczej u licealistki, która jest na utrzymaniu rodziców.


W poprzednim tekście (klik) wspominałem o tym, że w mandze zamieszczone są wskazówki dotyczące kempingu. Tutaj też tego nie zabrakło. Jestem naprawdę zaskoczony w jak doskonały sposób połączono przyjemne z pożytecznym i bardzo klarownie omówiono sposób wykorzystania białego węgla, czy „drewnianej świecy”. Nie mogło zabraknąć też przepisów kulinarnych itp.

Przyszłą pora na przestawienie kolejnych bohaterek. Inuyama Aoi pracowita i życzliwa osoba z wyraźnym poczuciem humoru. Sprawia wrażenie kogoś, kto woli wysłuchać drugiej strony i wspierać ją niż wysuwać się przed szereg. Przez to jest niejako tłem dla bardziej zbzikowanej na tle kempingu koleżanek.

Chiaki Ogaki  drobna z budowy ciała, nosząca duże okularu dziewczyna, która stara się jak może stworzyć zaplecze dla klubu. Skupiając się na zmniejszeniu kosztów pomija inne istotne elementy np. drewniana miska, która została polakierowana nie nadaje się do ciepłych dań. Można ją nazwać moe mini.

Kolejną bohaterką, bo chłopów tam prawie, że niema jest Saitou Ena z anime można się dowiedzieć, że jest bliską przyjaciółką Rin, ale pojawia się jedynie sporadycznie jako postać drugo planowa. Jej głównym zadaniem, że się tak wyrażę jest podkreślanie osobowości wspomnianej przed chwilą protagonistki. W tomie 2 odegrała stosunkowo małą role, a więc nie mam za bardzo o czym pisać.


Głównym wątkiem tego tomu moim zadaniem był wspólny wyjazd Nadeshiko i Rin. Dzięki naszej różowej panience, biedna Rin chan w końcu zaczęła się otwierać na innych. Same relacje między nimi się też pogłębiły. Małymi kroczkami i do przodu. Praktycznie nie mam się do czego doczepić. Fabuła dalej jest naprawdę ciekawa, a kreska jaką użyto wyrazista. Łapałem się na tym jak kontemplowałem piękne widoki, które zostały narysowane w sposób mistrzowski. Pora roku właściwa na wybrania na kemping, nie uważacie tak?

Czy warto przeczytać Beztroski Kemping tom 2? Jasne, że tak. Bierzcie śmiało naprawdę warto.

I tak kończę tym pozytywnym akcentem tę recenzje. Podzielcie się jakie są wasze mangi, które was do czegoś zmotywowały.

Udostępnij:

Recenzja anime Durarara!!


W ostatnich tygodniach zacząłem pisać recenzje mang to czemu nie spróbować i anime? Na pierwszy ogień pójdzie nieszablonowa seria prawdziwy miks fabularny.

Seria Durarara!! jest naprawdę nowatorską produkcją. Wykorzystuje oryginalny sposób przedstawiania wydarzeń. W książkach Martina z cyklu Gry o Tron mogliście też to zaobserwować. Na szczęście Ryōgo Narita, który jest autorem książek na podstawie których stworzono tą ekranizacje robi to o wiele lepiej.


Dość nietypowym rozwiązaniem jest brak głównego bohatera. Tak jak pisałem wyżej, anime to jest jak chaos tylko uporządkowany. Studio tworzące tę ponad przeciętną produkcje wykazało się niezwykłymi umiejętnościami. Brain's Base dzieliło wszystko w taki sposób, aby każdy dostał swoje „pięć minut”.     

Od samego początku robi wrażenie to jak dane wydarzenia zostały ze sobą połączone. Nic nie zostaje bez wyjaśnienia. Wszystko co zobaczycie zazębia się ze sobą. Mnogość wątków może, ale nie musi sprawić kłopotu w śledzeniu tego co się dzieje w danym momencie. Będziecie się dobrze bawić przy tych „puzzlach”, które nam wszystko pokażą. No, może poza jednym wątkiem, ale nie będę wam psuł zabawy. Zapewne sami się szybko domyślicie, o którą linie fabularną chodzi.


Po obejrzeniu wszystkich odcinków zastanawiałem się do kogo kierowana jest ta produkcja. Mamy tu komedie, okruchy życia, czy romans. Same postacie są na tyle wyraziste, że trudno o nich zapomnieć. Mamy grupkę nastolatków, którzy utknęli w trójkącie miłosnym. Informatora, który zachowuje się niczym złośliwy chochlik z baśni, a także dullahana. Plejada jest naprawdę szeroka i do tego nie szablonowa.

Sama historia rozpoczyna się od przyjazdu do Tokio Mikado Ryuugamine, który będzie uczęszczał do liceum w dzielnicy Ikebukuro. Spotka tam Kida Masaomi dawnego przyjaciela dzieciństwa. Kido jako już doświadczony mieszkaniec dużego miasta, wprowadzi go realia życia metropolii. Dołącza do nich w dość krótkim czasie Sonohara Anri. W pierwszej połowie ma się wrażenie, że mamy bardzo dobrze znany wzór znany z innych anime, ale nie dajcie się zmylić. Nic nie jest takie jakby mogło się wydawać na początku. 


Kolejną paczką przyjaciół trzymających się razem jest grupa otaku. Mamy tam poważnego Kyohei Kadota przypomina on starszego brata, który zawsze ma na względzie dobro młodszego rodzeństwa. Towarzyszy mu wesoła gromadka przyjaciół, którzy dodają elementu komediowego temu, co się akurat dzieje w dawnej scenie.

Warto wspomnieć jeszcze o Celty Sturluson, jej rola była najbardziej interesująca. Jest bezgłowym jeźdźcem, który trafił do Japonii, bo jakby inaczej w końcu to „centrum” świata. Komunikuje się ze wszystkimi za pomocą tekstu, który wpisuje w notatnik na telefonie. Nikt nie ma z tym, żadnego problemu. Nawet nie pada pytanie, czemu się nie odezwie. Wiem teraz się trochę czepiam, ale nie mogłem się nie oprzeć.

Na koniec, co nieco o części wizualnej. Animacje są super płynne, choć, postacie są ciut krzywe w czasie walk. Osobiście nie uważam to za jakąś wadę, bo i tak nie rzuca się to specjalnie w oczy. Ciekawostką jest to, że wszystko, co widzimy to wiernie odwzorowane miejsca w mieście.


Czy warto obejrzeć Durarara? Tak, bo jest to naprawdę nieszablonowe anime (no prawie). Narysowane piękną kreskę i co najważniejsze wciągającą fabułą, która się nie nudzi pomimo tego, że pierwszy sezon ma ponad dwadzieścia odcinków!

Dziękuję tym co dotarli, aż tutaj. Mam nadzieję, że przypadła wam do gustu moja recenzja anime. Będę wdzięczny za wszelkie sugestie dotyczące tego, co mógłbym dodać, aby czytało się jeszcze przyjemniej.

Udostępnij:

Recenzja Heavy Rain

Temat tej recki zbiegł się z idealnie z porą roku. Przygotujcie się na jeden z lepszych interaktywnych filmów. Pora na Heavy Rain

Nie raz miałem okazję zagrać w gry szumnie zwane klasykami. Nie raz na fali hype moje oczekiwania nie zostały spełnione. Tym razem sytuacja była inna. Ciężki deszcz daje popalić i to bardzo. Mocna opowieść dająca do myślenia. Znowu wywołam temat tego, czy gry to sztuka. Wiem, że jest to wejście na pole minowe, ale podejmę ponownie to wyzwanie. Zapraszam na spacer i nie zapomnijcie przesunąć analoga, aby zamknąć drzwi.   

źródło: gry-online.pl

Pamiętacie słynną frazę, John to ci zapamięta (imię przypadkowe). Nie raz, nie dwa można było to przeczytać w dowolnej produkcji od Telltale Games. Tutaj nikt nie mówi nam, co kto komu wypomni w przyszłości. Ba, nie będziemy nawet wiedzieli jaki jest limit czasowy na podjęcie decyzji. Po pierwszym przejściu będziecie się zastanawiać, czy dało się inaczej to zrobić. Zaczniecie od analizy, a skończy się na ponownym uruchomieniu kampanii.

Umyj ręce               
Heavy Rain wydany został pierwotnie na PS3, a potem przeportowano na PS4 i PC. Niniejsza recenzja będzie oparta na porcie do bieżących konsol. Postaram się nie ujawnić za dużo faktów. Ci z was, co nie grali niech skończą czytać lub przejdą niżej do akapitu zatytułowanego Jedno wielkie qte. Po pierwszym podejściu wiedziałem, że mam coś wielkiego, wprost powiem spektakularnego. Zacznie jednak od początku.

HR nie ma jednego protagonisty ani też antagonisty. Rola gracza została zmieniona i to zasadniczo. Działamy jak dyrygent, który kieruje orkiestrą, a konsekwencję tego, co zdecydujemy pokażą się za jakiś czas. Celem głównym jest odnalezienie porwanego Shona przez seryjnego zabójcę. Nie jest to tajemnicą, że nie tylko ojciec chłopca próbuje to zrobić.

źródło: gry-online.pl
Zależnie od tego kto dożyje do samego końca, to takie zobaczymy zakończenie. Nie będę czarował, że morderca za każdym razem skończy tak samo, no prawie. Liczba finałów jest całkiem spora po, aż siedemnaście wariantów. Niektóre się powtarzają lub nieco modyfikują, ale i tak widać ile czasu i pracy wnieśli w to ludzie z Quantic Dream.

Heavy Rain zachęcił mnie do ponownego przejścia w celu zobaczenia, co się stanie, jeśli zrobię coś innego niż w pierwszym podejściu. No i klops, bo zaczęło się wszystko sypać. Istotne decyzje tak naprawdę pokazują się w drugiej połowie HR. Nie będę mówił w której misji, ale na pewno część osób wie.

Proszę o uwagę przechodzimy do teraz do zadań, jakie będziemy wykonywać. Mamy pięć wyzwań. Wszystkie miały motyw przewodni z rodem z Piły, gdzie pewien jegomość będzie chciał z nami zagrać w grę. W tej kwestii pokazali co to znaczy kreatywność. Odcięcie sobie palca, czy zabicie kogoś, a w ostatnim q samego siebie, prawdziwy majstersztyk. Zależnie od tego co zdecydowaliśmy mogliśmy dostać rozwiązanie zagadki, czyli gdzie morderca trzyma syna Ethana. Ewentualnie mieć nadzieje, że ktoś nam w tym pomoże. He, He lub po prostu sami to zgadniemy. Mieliśmy też misje w pewnym sensie poboczne, które rzucały inne światło na wątek główny.

źródło: gry-online.pl
Jednym z lepszych „side q” była wizyta u doktora śmierci. Gwarantuje wam jazda bez trzymanki. Tam będziecie mieć scenę rodem ze wspomnianego przeze mnie filmu. Ostatnią rzeczą, o której jeszcze wspomnę nim przejdę dalej są tak zwane „podpowiedzi”. Warto raz na jakiś czas kliknąć na L2, aby usłyszeć myśli bohaterów. Mówią „nam” co możemy zrobić lub zwrócą naszą uwagę na pewne fakty. O i tu dam kolejny plusik. Gdy gramy Normanem i analizujemy miejsce zbrodni kolejność naszych czynności wpłynie na to co powie do siebie. Smaczków tego typu jest więcej, bo diabeł tkwi w szczegółach, a ich jest naprawdę wiele.    

Jedno wielkie qte
Skupmy się teraz na systemie poruszania się, animacji itp. Całą grę odebrałem właśnie jak quick time event. Od samego początku uczymy się jak poruszać i wchodzić w interakcje z otoczeniem. Przyznacie, że jeszcze z tak dziwnym sterowaniem się nie spotkaliście. Wymaga ono od gracza zaawansowanej znajomości klawiszologi pada. Czy to dobrze? Mam co do tego mieszane uczucia. Inną sprawą jest fakt, że czasami DualShock źle odczytywał nasze ruchy. Z grubsza wszystko działa w sposób zadowalający. Kiedy jednak dochodzi do walki, czy pościgu można się naprawdę zaangażować.

źródło: gry-online.pl
W Heavy Rain niektóre potknięcia są nam wybaczane, ale na szczęście nie wszystkie. Początkowo sądziłem, że najmniejszy błąd może drastycznie wpłynąć na linie fabularne. Niestety tylko w określonych misjach nasze umiejętności obsługi kontrolera mogą wpłynąć na to co się dzieje. Podobnie sytuacja ma się w dialogach. Teoretycznie mamy klika opcji do wyboru, ale nasz rozmówca powie to samo za każdym razem. Mógłbym jeszcze dodać parę uwag, jakie zauważyłem, ale nie chcę, aby tekst ten zmienił się w krytykę tej jakże świetnej gry.

Plusy, skupmy się na nich teraz. Animacje twarzy są naprawdę dokładne. Wszelakie grymasy uśmieszki, czy inne emocje są na nich idealnie pokazane. Mimo upływu lat trzymają wysoki poziom i wciąż dają radę. A teraz ciekawostka, chyba, w HR jest opcja zdejmowania ubrań, co prawda tylko w określonych scenach, ale jest. Ciekawostką jest, że widzimy całe animacje, a nie ujrzymy takich rzeczy w pierwszym lepszym tytule. Jedyna produkcja, która zrobiła to lepiej jest Uncharted 4: Kres Złodzieja. Następnym mikro zachwytem była w pełni manualne czynności, czyli nic się nie działa automatycznie. Najmniejsza gest wymagał naszej ingerencji. Przez taki zabieg musieliśmy bardziej się zaangażować w to co się dzieje na ekranie (PS4 mam podpięte do monitora).
 
źródło: gry-online.pl
No przecież widać, prawda?
Na koniec słów kilka o grafice, muzyce i błędach technicznych. Przez to, że graliśmy na konsolach bieżącej generacji mogliśmy się cieszyć lepszą szatą wizualną. Gdzie nigdzie trąci tak zwaną myszką. Ruchy Npc mogły być bardziej naturalne. Lecz mimo wszystko niema sensu się tego czepiać, bo dziś można spotkać gorsze produkcje z segmentu 3a. Dzięki filmowej pracy kamery, przerywniki filmowe miał większą siłę przekazu, a także tuszowały pewne niedociągnięcia. No, powinien nazwać to ograniczeniami, jakie tworzyły ówczesne PS3. Każda scena okraszona była muzyką, która dodawała jej głębi.

Czy warto zagrać w Heavy Rain? Pewnie, że tak dzięki niesamowitemu systemowi sterowania i walki doznacie czegoś zupełnie nowego. Niema co się zrażać niedociągnięciami o jakich pisałem wyżej. Za pierwszym razem na pewnie nie będą się rzucać w oczy, aż tak mocno. Moja ocena 9/10.

Pierwszy tak wysoki wynik w tym roku! Kto dostanie więcej? Czy będziemy mieli dyszkę? Tego i więcej dowiecie w następnym odcinku Mody na reckę xD

Podzielcie się waszymi wrażeniami i tym kto dożył końca tego kryminału, chętnie się dowiem jak wam poszło. 

Udostępnij:

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania