Życzenia wielkanocne 😁

Z okazji nadchodzących świąt wielkanocnych:

 Życzę Wam by na tę Wielkanoc robotę w kuchni odwalił za Was zając, baranek potem posprzątał stoły, a żeby Tobie zostały tylko obżarstwo i pierdoły!



Udostępnij:

Co ty wiesz o swoim dziadku? (Na pewno więcej niż on, recenzja z przymrużeniem oka)

Jest niedziela, dzień święty święcić i z Bogiem. Co powiecie na ciąg dalszy komediowych atrakcji między ojcami, a synami? Dorzucę do tego dziadka i będziemy umówieni.

Kino upada naprawdę srogo na dół bez jakiejś refleksji. Niech za przykład pójdzie: Co wiesz o swoim dziadku z Robertem De Niro w roli niegrzecznego nestora. Do tego duetu dołączymy kogoś młodszego, bo skoro jest senior to musi być i wnuk. Niech będzie to Zac Efron nada się jak każdy inny.


Wydawało się, że źle nie będzie, bo nazwisko De Niro powinno być gwarantem jakości. Początkowo wszystko się zaczyna całkiem dobrze w tle leci Time in a bottle śpiewanej przez Jim Croce. Co może pójść nie tak?

Wieźcie mi bardzo dużo. Poziom tego filmu jest tak niski, że aż śmieszny. Nie będzie to jakiś głębszych przemyśleń, czy czegokolwiek w tym stylu. Generalnie jest to Kac Vegas w wersji rodzinnej potęgowany na jeszcze wyższy poziom.

Oglądając ten obraz zastanawiałem się jak brak tytułowego dziadka wpłynąłby na to co się już nie od zobaczy. Z innym aktorem mniej znanym na pewno nie wywołało takiego szoku. Kompilacja tej melanżowej przygody był naprawdę sporego kalibru.


Spokojnie można powiedzieć, że wszystko było obliczone na szok jaki miało wywołać. O dziwo jest w tym wszystkim jakaś fabuła z morałem. Dodano na zasadzie skoro jest to trzeba jakoś domknąć ją.

Krótka notka, aby nakreślić co dziadzio z wnusiem. Dick Kelly wdowiec przeżywa śmierć swojej żony. Prosi Jansona, aby ten zwiózł go na Florydę. Kończy się to wielką imprezą. Miała to być zadość uczernienie i nauka młodego pokolenia, co jest tak naprawdę ważne w życiu.

Dość dobrze to brzmi na papierze, a tak naprawdę prowadzi do czegoś całkiem innego. Powiedzieć można do sporych kłopotów, które z sporym prawdopodobieństwem finał znalazłyby w pierdlu.


Ilość wulgaryzmów w najróżniejszych formach robi wrażenie. Jeśli więc chce się totalnie odmóżdżyć to jest to dobra propozycja. Co jeszcze dołożyć do tej kompilacji? O dziwo, coś dobrego mogę napisać, normalnie szok. Cenzura jaka szaleje od wielu lat praktycznie tutaj nie istnieje.

Jadą praktycznie po wszystkim i po wszystkich. Nikt nie jest wstanie uciec od wszechobecnego żartu. Warto jeszcze pochwalić osoby pracujące nad tłumaczeniem polskim. Nie starali się w żaden sposób ugrzecznić języka. Zważając na to jak dużo pada tam łaciny ulicznej to naprawdę wymagało niezłej gimnastyki, aby oddać oryginalną treść.

Podsumowujmy, reżyser zaoferował wyjątkowo głupkowatą produkcję będącą jednym wielkim... na właśnie czym? Osobiście powiedziałbym, pomyłką! Jeśli już ktoś szuka dobrego filmu, gdzie starsi uczą młodych jak się stać mężczyzną poleciłbym nieco starszy tytuł. Zapach kobiety z Al Pacino wcielającego się w pułkownika na emeryturze. Ocena końcowa 4/10.

Udostępnij:

Wykapany ojciec, czyli to nie moje dziecko (Recenzja z przymrużeniem oka)

Idzie weekend i pomyślałem, a może jakąś komedie na początek? Co w sumie innego można zrobić jak przyjdzie wieczór? Rozluźnić się i zacząć cieszyć się tym co się ma.

Pisząc o filmach warto mieć polubione na Yt profile, gdzie są omawiane najróżniejsze produkcje. Nigdy nie wiadomo, co może się trafić. Ku mej radości trafiłem na Wykapanego ojca z 2013 r. W dobie problemów demograficznych produkcja ta wpasowuje wprost idealnie. Poznajcie Davida Wozniaka, syna polskiego emigranta Mikołaja.


Nasz dzielny protagonista z pozoru niczym się nie wyróżnia. Można rzec, że jest dość mierny, ale wierny. Spotyka, go coś niezwykłego. Otóż ma 533 dzieci z czego 143 chce poznać jego tożsamość. Jak widzicie dość dobrze się zaczyna ta podróż przepełniona najróżniejszymi perypetiami.

Mimo ograniczenia tej wielkiej gromady do stu paru ludzi jest to i tak jest przytłaczająca. Wszystko jednak zostało tak poprowadzone, aby nie pootwierać pętel nieskończonych wątków, których nie będzie wstanie zamknąć scenarzysta.

Nie zabrakło tutaj też pewnego przesłania w tym jakże słodko gorzkim dziele. Trzeba pamiętać, że źródłem każdej komedii jest dramat. No dobrze, a teraz jak się to przedstawia w rzeczywistości.


Nie będę jakoś owijał w bawełnę, co do rozwoju wydarzeń. Akcja naprawdę jest mało wciągająca. Spoglądało się na przemianę protagonisty z pewną dozą zainteresowania. David nie był w sumie jakiś szczególnie dobrze napisany. Dopiero jak się dało mu szanse można było dostrzec jego złożoność.

Jego rodzina i przyjaciele lepiej o nim opowiadają niż on sam. Poleciłbym tym co zdecydują się obejrzeć tą produkcje skupić właśnie na nich. Żeby nie było za nudno dochodzi pewien element sensacji. Nie będzie to jakiś szczególnie ważny, a jedynie ma za zadanie podgrzać atmosferę.

Wszystko jednak nabiera rumieńców w momencie całkowitej przemiany głównego bohatera. Schemat jak już pewnie zauważyliście jest dość przewidywalny i wraz z kolejnymi dziećmi wszystko to się łączy się w całość.


Humor, komedia, zupełnie do manie nie przemawiały. Nie byłem wstanie ani razu się szczerze zaśmiać z głupotek jakie się tam odczyniały.  

Miało to bardziej lekkie zabarwienie z dość sugestywnymi scenami. Miały one dosłownie uświadomić widza co do gatunku filmu. Mimo szczerych chęci nie byłem wstanie zarazić się tym żartem. Koniec, końców zaliczono szczęśliwe zakończenie. Zdziwiłbym się jakby było inaczej.

Podsumujmy, Wykapany ojciec to lekki tytuł przepełniony jak to ktoś ujął propagandą o zakładaniu rodziny itp. Sam wydźwięk jest jak najbardziej pozytywny. Jeśli podejdzie się do tego filmu z pewna doza zaciekawienia i z myślą, a co tam! Warto obejrzeć produkcje o polkach za oceanem. Ocena końcowa 7/10.
Udostępnij:

Boso przez Azeroth, Odcinek 6: Być botem

Planowałem zacząć ten artykuł jak każdy inny. Będzie jednak inaczej, bo seria dobiega końca po zaledwie 6 wpisach. Opublikuje jeszcze jeden bonusowy, gdzie podsumowuje całościowo przygodę z WoW.

Parę lat temu zacząłem grać w War of Warcraft od tak z doskoku nic nie wiedząc o tej produkcji. Szybko jednak się odbiłem z powodu braku wiadomości, co dalej po wbiciu na max lv. W zeszłym roku się dokształciłem, ale jak się później okazało liznąłem ledwo podstawy.


Doszedłem w marcu tego roku do 468 item lv, co dało możliwość zaczęcia chodzić na hc raidy. Wybranie się z randomami nie wchodziło w rachubę. Kręcili nosem, a człowiek nie wiedział o co im chodzi.

Pierwszy Hc zaliczyłem z gildią i stwierdziłem, że bycie dobrym graczem to nic innego jak stanie się botem. Gracze nie przewidują możliwości improwizowania, a ścisłego trzymania się określonego działania

Z drugiej strony wiedzę czemu nie chcą brać ludzi do grania Bo dps za niski, a do tego sporo jest różnic względem normala. Ma się wrażenie grania w całkiem coś nowego. Kolejną sprawą jest brak cierpliwości, jeśli boss nie padnie w drugim, a najdalej trzecim podejściu to zaczyna się lament. Nie spełniasz naszych wymagań to kopa w dupę.


Wtedy jeszcze się tym tak nie przejmowałem, a jedynie obserwowałem rozwój wydarzeń. Pobrałem addon na rotacje i zacząłem trenować odpowiednią kolejność skilli. Ledwie po dniu wybrałem się na kolejny raid i okazało się, że dało już efekt i rada starszych jest zadowolona. Oczywiście ja byłem ostatni, normalka.

Dopiero potem przypadkiem zostałem oświecony jak sam dałem się manipulować pseudo znawcą. Kochana gildia zorganizowała wypad altami. Tam nie było już różnic typu 480+ item level dla czołówki, a ja 20 lv niżej. Wszyscy mieli przybliżony poziom i okazało się, że łapie się na 3 miejsce.

Utknęliśmy na jednym z początkowych bossów, co spowodowało oczywisty kociokwik. Zabawne jest to, że zdawali sobie z tego sprawę. Można było od razu zebrać większą grupę lecz upierali się przy 10 zawodnikach. Po rozum do głowy dopiero poszli jak się dokonało dobrych kilka podejść. Normalnie geniusze...


Po wbiciu tego słynnego 470+ lv zacząłem wreszcie chodzić z przypadkowymi ludźmi na wspólne wypady. W moim odczuciu to był przełomowy moment. Dopiero wtedy dotarło do mnie jaka jest społeczność Wow. Pojąłem już dobitnie, że równie dobrze boty mogłyby człowieka zastąpić, bo i tak nie ma miejsca na jakiś luz, czy inną improwizację.
  
Trzeba się trzymać sztywną zasada niczym pociąg torów, bo inaczej zaraz zaczną wieszać na tobie psy. Wiecie co to mi przypomina? Mem, gdzie w sali szkolnej siedzą identyczne kukiełki, a nowi uczniowie są pokazywani jako nieostrugane drewno. Gra powinna dać rozwój i relaks, a tutaj człowiek staje się jedynie trybikiem w maszynie.

Tutaj zakończę co porabiałem, bo większość czasu spędzałem na treningu i próbie zmuszenia się nauki strategii. Jakby jeszcze nie trzeba było co miesiąc płacić to spoko nie ma problemu w systemie kup i graj, ma to sens. Jednak tutaj w p2p płać i grać to jest głupota. Z Gw2 zrezygnowałem, bo zaczynało przypominać to pracę i brak nowych rzeczy do robienia. Choć teraz się przekonałem, że było więcej niż w WoW.


Na koniec małe ostrzeżenie jak Blizzard lubi kraść cudze pieniądze. Nie udało mi się odzyskać kasę za kolejną subskrypcję roczną. Mimo, że kwiecień, a tym bardziej maj się nie zaczął. Natomiast na stronie tak ładnie obiecywali, że oddadzą za niewykorzystany okres.

Oficjalnie mogę grać do 27 maja przyszłego roku. szczerze nawet nie chce mi się logować. Fakt będę przez to stratny, ale pieniądze da się zarobić i odrobić straty, ale czasu już się nie odzyska. I tym pozytywnym akcentem kończę ten tekst.




Udostępnij:

Ico, czyli tam i z powrotem (Recenzja PlayStation 3)

Gry kultowe, legendarne i te ponadczasowe, które każdy powinien znać i kochać. No może przesada, ale szanować już tak! Jak jednak wypada taka konfrontacja? Zaraz wam opowiem...

Pierwotnie wydana na PlayStyation 2, a następnie na PS3, ICO to dzieło, które się wpisało do kanonu najlepszych produkcji wszech czasów. Historia o miłości i poświęceniu, a także niezwykle przemyślane lokacje opowiadające liczne opowieści.  


Jak jednak jest naprawdę? Niczym w pewnej baśni, otóż król jest nagi. Jak miałbym w paru słowach opowiedzieć z czym mamy do czynienia napisałbym tak. Losy dwójki bohaterów się krzyżują. Żadne z nich nie mówi w języku drugiego. Dlatego mogą się swobodnie „porozumiewać”.

Wyruszą w daleką podróż niczym Hobbit tam i z powrotem. Wszystko to, aby skakać po „mrocznym” zamku niczym Mario. Na ich drodze stanie wiele przeciwników, ale siła miłości pokona wszystko! W środku i na końcu kampanii czegoś się dowiecie. Wszak sterylne lokacje przez które przeleciała armia sprzątaczek dopowiedzą resztę.

Teraz podejdę do tego bardziej poważnie. Jedynie zakończenie jest warte uwagi, bo wreszcie coś się tam dzieje. Wszelkie gadki szmatki o niezwykłym klimacie i narracji można wsadzić między bajki. Ogrywana prze zemnie wersja na PS3 nie miała niczego takiego.


Po przejściu gry zacząłem szukać jakichkolwiek informacji, czemu ludzie się tym badziewiem tak zachwycają? Z stron typu gry-online doczytałem, o co tutaj wreszcie chodzi. Naprawdę się zdziwiłem jak dobudowano nieistniejące elementy. Fabuła praktycznie nie ma, a te parę przerywników jakie się pokazują nie dają większej głębi.

Ledwo łagodzą irytację po ciągnięciu za sobą tej „kłody”. Relacji między nimi próżno się doszukiwać. Możecie doczytać, że to słynne trzymanie się za ręce powodowało chęć ochronny naszej damy w opałach. Rozczaruje was... Gracze robią tak, bo jest to praktyczniejsze rozwiązanie niż klikanie R1 i darcie mordy. Ujmując rzecz jaśniej. Naszą towarzyszkę można było wołać lub po oddaleniu się przywołać krzykiem. 

Si kuleje w tej grze i to zasadniczo. Nie raz nie dwa, tytułowa waifu potrafiła wejść na drabinie tylko po to, aby zejść. Czemu to zrobiła? Bo jest kobietą (śmiech), a na serio takich numerów jest więcej. Jej ulubionym zachowaniem było informowanie gracza hasłem „jane” co oznaczało, że nie da rady przekroczyć lub podjąć jakieś akcji. Po czasie okazywało się całkiem inaczej, a ja traciłem czas na rozwiązaniu tego problemu.


Kolejnym przeszkodą jest kamera. Naprawdę jest z piekła rodem, a sądziłem, że nic nie pobije Alone in the Dark na szaraka. Zobaczenie czegoś wymaga sporej cierpliwości. Obraz lubi się przesuwać w bliżej nieokreśloną stronę. Uniemożliwia to zorientowanie się lepiej w terenie.

Jak pisałem wcześniej lokacje są puste i tylko gdzie nigdzie można było zobaczyć jakiś elementy dekoracyjne. W takim momencie pytam: pokażcie jakieś przykłady tej narracji? Póki co jakichkolwiek nie mogę się doszukać, a na drugie podejście się nie wezmę.

Rozgrywkę podzielić można na etapy platformowe i walkę. Starcia z wrogami zostały zrobione na jedno kopyto. Zobaczysz pierwsze to zobaczysz wszystkie. No ok, jeszcze jest jedna finałowa, ale prosta jak drut.


Jakbym już miał wskazać jakiś mocny element tego tytułu to podałbym zagadki. Wędrując po zamku trzeba nie tylko wykazać się zręcznością, ale i sprytem. Raz jest to dość jasne, innym trzeba się domyśleć. Podobnie jest z wsparciem od twórców. W pewnych momentach wprost kierują do danego miejsca, a innym już nie.

Graficznie jest przyzwoicie, wszystko jest wysokim poziomem, który będzie się podziwiać ze różnych stron. Całe zamczysko ma spory rozmach i widać, że ma robić wrażenie. Jest to już jednak indywidualna kwestia jak się to odbierze. Grę docenią miłośnicy sztuki, bo cała gra jest wielkim odwołaniem do takowych.

Podsumowujmy, czy warto zagrać w ICO? Otóż nie bardzo.... Nie oczekujcie tu narracji niczym Uncharted 4 lub The Last of Us. Cała kampania to raczej wielka zagadka pozwalająca poćwiczyć umysł. Sam finał naprawdę bardzo fajny, ale to nie sztuka zrobić wrażenie jak wcześniej skopało się to co najważniejsze. Będzie to jak na razie moje rozczarowanie roku 2024. Ocena końcowa 6/10.
Udostępnij:

Wstępne wrażenia z serialu Nawiedzona agencja (Sezon 1)

Kolejny weekend kolejny tekst. Co powiecie na coś innego niż zazwyczaj? Będą to wstępne wrażenie z serialu. Jak wiadomo, film to koncertant, a drugi format to sok z marketu. Ładne opakowanie z zachęcającą grafiką na opakowaniu z napisem sok.

Wziąłem się za oglądanie Nawiedzonej agencji z 2021 r. W dużym skrócie mamy tutaj skrzyżowanie Twój nowy dom i Ghostbuster. Trochę dziwnie, ale może być ciekawie. W końcu Pogromcy duchów nie handlowali nieruchomościami.


Pilotażowy odcinek był naprawdę obiecujący. Efekty specjalne nawet akceptowalne jak na serial, a do tego widać jakiś pomysł na siebie. Odcinek pierwszy jako na początku bywa przedstawia wszystkich, tak aby widz nie czół się zagubiony. O dziwo postanowiono nadać poszczególnym bohaterom jakieś funkcje.

Przez ten podział inaczej patrzy się na każdego z nich. Widz od razu jest przygotowywany czego ma się spodziewać jaki pojawi któryś z nich w kadrze. Szybko jednak zaczęli uzupełniać profil poszczególnych postaci, o ich życie prywatne. Zostałem zaskoczony, bo jakoś tej propagandy dali jak na lekarstwo. Powiedzieli, co mieli powiedzieć, a jak ktoś przypadkiem niedosłyszał to pokazali.

Skoro to mam już za sobą to pora wrzucić mięso na ruszt, bo będę grillować. Początek tak, początek wprowadził podstawową bazę danych jak już pisałem. Oprócz tego nawet postarano się dodać trochę grozy. Takie ciut, ciut, aby było wszystko formalnie wypełnione. Nie szykujcie się czegoś rodem z Ring, a bardziej Mumii.


Równolegle nie zabrakło licznych głupotek. Dość uroczę, czy mogę tak napisać? Będę musiał się odnieść do pewnych fragmentów. Jeśli nie chcecie psuć sobie zabawy lub spoilerować tych baboli, które tam wstawiono to radze przerwać czytanie.

Skoro czytasz dalej to się rozsiądzie wygodnie, bo trochę tego jest. Załóżmy, że wasz krewny otwiera przejście do piekła lub czegoś podobnego. Dom zaczyna przypominać koszmar. Jaka będzie pierwsza rekcja? Ucieczka! Tak jest, prawidłowa odpowiedz. Ktoś jednak czuwa nad tobą i zsyła anioła stróża. Mowa tu o protagoniście, rzecz jasna.

Pierwszy raz, no ok, jakoś tam się przeżyje, ale co zrobić jak się powtórzy? To jest chyba oczywiste! Zabrać ze sobą flaszki i ryczeć przed chałupą, bo przecież demon, strzyga, czy co tam jest w środku nie wylezie. Jeśli komuś mało to pan fachowiec, który przypadkiem się napatoczył poradzi wejść do środka domu.... Logiczne, prawda?


Dalej niestety nie jest lepiej. Serial Nawiedzona agencja ma podobnie jak inne zachodnie produkcje ten sam schemat, czyli wątek główny jest jedynie spoiwem, a poszczególne odcinki to zamknięta całość.

Żeby widzom się nie nudziło za każdym razem jest wstęp, o głównym wątku odcinka. W sumie jest to dobry ruch, bo buduje napięcie i jakieś zainteresowanie. Nie przeszkodziło to jednak wprowadzić kolejnego "twistu" fabularnego. A o co chodzi? 

Wszystko to po to, aby Susan Ireland mogła pokazać, że forsa jest najważniejsza. No, a jeśli komuś było mało to ona doskonale zdaje sobie sprawę z zjawisk nadprzyrodzonych. Dostaje pouczenie od swego szefa o tym co się stało z ich poprzednimi klientami będącymi mieszkańcami tego domu. Lecz ona wolała posłać ludzi na śmierć, bo jej ego jest ważniejsze.

W kolejnych odcinkach to już w ogóle nie wiedzieli jak ogarnąć to towarzystwo. Jedynie wątek Ojca Phila był jakoś sensownie napisany. Po przeciwnej stronie postawili relacje Susan z resztą załogi. Prawdziwe kopiuj i wklej w którym panie lubią wbić sobie szpile, aż sięgają po wino, bo na trzeźwo się nie da pogodzić.


Niektóre odcinki jako tako starają się utrzymać poziom. Lecz równie często obcinają budżet na efekty specjalne i „duchy”. Wyobraźcie sobie, że to aktorzy bez charakteryzacji lub z śladową ilością. W jednym przypadku udało się im nawet oślepić takowego latarką.

Nie pokazali loga producenta, lecz musiała być naprawdę mocna skoro się zasłonił. Skoro jestem przy produktach. Oficjalnym sponsorem tego serialu jest Apple. Lokacja ich produktów była, aż nadto pokazana.

Istotniejsze była zmiana narracji i wprowadzenie elementów komedii. Wtedy już jasne stało się dokąd to zmierza. Z w miarę ciekawego pomysłu powstał produkt do obiadu. Jest też jedna rzecz za co dla odmiany mogę pochwalić twórców.


Każdy wątek jest zamykany, a nawet dają uzasadnienie. Co prawda można się kłócić, czy jest to dobre, (a nie jest). Niech za przykład weźmy portal, bo to najcięższy przypadek. Uznali, że zaspawanie klapy, która łączyła się z tym przejściem załatwia sprawę. Idąc ich tokiem rozumowania wystarczyło zasypać tunel w Morii i zguba Durina nie wylazłaby do reszty królestwa krasnoludów.

Tak się prezentuje pierwsze siedem odcinków zostawiłem jeszcze parę głupotek, bo są one dość zabawne. Jednak nie w sensie ha,ha. Trochę szkoda, bo były i nawet mocne momenty dające nadzieje na coś więcej. Pytanie brzmi, czy była to kwestia budżetu, czy koncepcji.







Udostępnij:

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania