Przyszliście na mój blog i prosicie Don Pietro napisz o Goodfellas. A czy napisaliście komentarze? No tak, a więc dostaniecie co chcieliście. Jedziemy z tym koksem, tylko helikoptera nie będzie.
W trakcie seansu przypomniałem sobie jednak, że oglądałem ten film. Jednak nie wszystko i powrót po latach okazał się czymś czego potrzebowałem, a nie wiedziałem o tym. Podziękowania dla Przygodozony, Old Lady, Kacpra z Blogu 137 za zachęcenie do sięgnięcia po ten klasyk. Koniecznie zajrzyjcie na ich blogi.
Chłopcy z ferajny z 1990 r. to dzieło sztuki i prawdziwy dramat z dużą ilością „przetworów mięsnych”. Jak ktoś obejrzał wcześniej Prawo Bronxu to na pewno zauważył coś znajomego. Czuć w tym tytule kontynuacje tego co się działo w tamtym filmie. Mówiąc jaśniej, co by się stało jakby pewien małolat poszedł złą drogą.
Zacznę od początku. Już pierwsza scena to nie jest tylko przyciągające uwage krwawy spektakl. Otwarcie tego typu zaczęto nagrywać dopiero w latach 80-tych. Chodziło o to, aby zbudować napięcie, które przyciągnie widza, a następnie cofnąć się do samego początku. Wszystko, po to by powrócić tam z powrotem i pokazać, co się stało dalej. Dość często można było zobaczyć to u Van Damme jak np. Uniwersalnym żołnierzu, tam oglądamy jak trafia do czarnego worka. Nie będę zdradzał, jak się to tutaj potoczyło, ale naprawdę warto.
Początek filmu zaczyna się od przedstawienie historii przez samego protagonistę. Jest to większy skrót, a niż część na której trzeba się skupić. Głównym daniem jest część jak Henryk działa jako pełnoprawny gangster. Warto jednak prześledzić jego młodzieńcze perypetie. Pomimo dość wielkiego przeskoku lepiej można zrozumieć jego motywacje.
Istotną różnicą jaka miała miejsce między bohaterami filmów ostatnio omawianych to metoda wychowania i ludzie, którzy ich otaczali. Henry miał ojca potrafiącego jedynie stłuc go na kwaśne jabłko. Natomiast najważniejszym czynnikiem napędowym była bieda. Łącząc te kopki szybko można dojść dokąd to zmierzało.
Zresztą, o czym ja mówię. Staram się dodać większej głębi protagoniście, a tak naprawdę jest on dość prosty. Chce, kasy i wie jak ją zdobyć. Nie będzie miał większych rozterek moralnych i nawet morderstwa nie będą stanowić większego problemu, to tylko biznes i tak jest świat zbudowany.
Akcja Goodfellas rozgrywa się od lat 50-tych, aż do 80-tych tym razem mamy cały przekrój i nie będzie problemu z taksometrami. Zaprezentowana tutaj mafia ma już o wiele bardziej dorosły wyraz. Nie jest tak ugrzeczniona jak w poprzednim filmie, czy pokazana jak wysoka kasta z Ojca Chrzestnego. Porównać to można do struktur przestępczych jakie miały miejsce u nas w latach 90-tych.
Hierarchia była jasno ustalona, a do tego pokazano jak szybko sojusze mogą powstawać i się rozpadać. Usunięcie niewygodnego człowieka następowało bardzo szybko, bez żadnych przekleństw, czy czegoś w tym stylu. Przychodzili jako przyjaciele i robili to z uśmiechem na twarzy w momencie kiedy ktoś był słaby i potrzebował pomocy.
Były wyjątki od tej zasady i trzymano się ich z wielką gorliwością. Nie wolno zabijać bez powodu konkurencji. Zabawne jest jak szybko się o tym zapomina. Bo widzicie to co się stało na samym początku będzie miało swoje konsekwencje hen daleko w przyszłości. W najmniej oczekiwanej sytuacji przyjdą konsekwencje, a wtedy uderza to z większą siłą. Z dzisiejszej perspektywy widz machnie ręką: zapomnieli tak to jest. Tutaj jednak domknęli ten wątek i to jeszcze z sporym przytupem.
Praktycznie nie znalazłem takiego momentu, aby powiedzieć, coś skopali. Jak już chciało by się czegoś doczepić to zmiana narracji z dramatu w coś rodzaju komedii. Nie były to jednak dowcipy sytuacyjne, a wyśmianie pewnych schematów. Mały spoiler, co się nie robi po wielkim napadzie? Nie wydaje dużej kasy, na futra, czy samochody! Co robią geniusze zbrodni z gangu Olsena? Wszystko to czego im zabroniono. Przecież to logiczne, czego nie rozumiecie?!
Warto się przyjrzeć kolejnym wątkom. Najbardziej ciekawą postacią była pani Hill. Tutaj dostało się cały wachlarz i pokazanie drogi od dziewczyny z dobrego domu, aż do pospolitej przestępczyni. Czy możną ją krytykować? I tak i nie. W Stanach dla ludzi wszystko jest w porządku póki pieniądze są i nie ma się z tego tytułu kłopotów. Czyli nie dziwota, że nikt za bardzo nie wnikał skąd przeszyły małżonek zgrania dolary skoro twierdził, że są legalne, a policja nie gania się za nim.
Jak się tak zastanowić jednak czegoś zabrakło. Pokazując poszczególne etapy jej życia nie łączono ich w żaden sensowny sposób. Jedynie oglądało się to jak serial, w którym pomijało się część odcinków i trzeba było się domyśleć co się stało pomiędzy nimi.
Mówi się trudno i żyje się dalej, bo pokazali coś znacznie ciekawszego. W niedużym fragmencie przedstawiono życie rodzin członków mafii i jak spędzali wolny czas. Taka odskocznia od pracy mężów rzuciła nowe światło na to jak funkcjonuje ta społeczność. Do tego był plan tygodnia jeden dzień na wyjście z żoną, a drugi z kochanką.
Wartało poświęcić jeszcze parę zdań Henremu. Szczerze, lepiej już było odstawić go na bok, bo w gruncie rzeczy bez wsparcia innych był nikim. Bardziej niż nim można było skupić się na De Niro będącego w wielkiej formie. Przeskok między wzorcowym obywatelem, a groźnym przestępcą było ciekawym doświadczeniem. Skrajne różne role pokazały jego warsztat aktorski.
Jest jeszcze jedna postać, o której koniecznie muszę napisać. Tommy DeVito granego przez Joe Pesci. Błyszczał, oj tak lśnił na tle innych i był tak wnerwiający jak to tylko było możliwe. Nie można odebrać mu tytułu lokomotywy napędowej w życiu Henrego. Niestety nie koniecznie poszło to w właściwą stronę. Lecz ja nie o tym.
Sposób w jaki Pesei oddawał tego bohatera najbardziej do mnie przemawiało. Nie tylko wykonywał należycie swoją pracę, ale widać jak się naprawdę zaangażował. Jednym z istotniejszych scen powstała dzięki niemu. Napisze o tym później.
Teraz jeszcze parę dodatkowych spostrzeżeń. Czesi tworząc Mafię 2 musieli i po ten film sięgnąć. Sprzedaż papierosów, czy życie w więzieniu były naprawdę dziwnie znajome. Powiedziałbym, że skopiowano je tam niemalże co do joty.
Nie zabraknie też omówień co ciekawszych zabiegów. Każda z scen morderstwa była staranie przygotowana. Starano się pokazać je tak by widz nie stracił nic, a jeśli gdzieś coś było mniej widoczne to nadrabiano to po chwili z nawiązką. Eksponowano z wielka starannością rezultaty "swoje pracy", naprawdę mocne.
Z ciekawostek warto oglądać z uwaga jak Henry śmieje się z DeVito po raz pierwszy w barze dochodzi wtedy do improwizacji. Jak się pyta co w nim jest takiego zabawnego wymyślano na bieżąco dialogi nikt nie wyszedł z swojej roli. Nadmienię też o kilku błędach jakie miały miejsce, a było ich całkiem sporo:
Kiedy Henry i inni stoją przed lotniskiem Idlewild w 1963 roku nad ich głowami przelatuje Boeing 747. Ten samolot przeszedł testy lotnicze dopiero w 1969 roku, a do służby wszedł w 1970 roku.
Podczas sceny, w której Spider zostaje postrzelony w stopę, Tommy oddaje w sumie siedem strzałów z pięciostrzałowego rewolweru S&W Model 36 bez przeładowywania go.
Podsumowując, czy warto obejrzeć Chłopców z ferajny? Jest to dzieło z całą pewnością pond czasowe. Pokazują tam prawdziwą brutalność jaka funkcjonuje w mafii i to jak się kończy pogoń za pieniędzmi. W całej tej beczce miodu łyżką dziegciu stał się dorosły Henry, który jest dość nierówno napisany. Sądzę, że sprawiedliwą oceną będzie 8.5+/10.