• Recenzje

    Tutaj znajdziecie posty dotyczące w których omawiam wszelakie gry wideo

  • Manga i anime

    Jeśli chesz obejrzevć fajne anime i przeczytać interesującą mangę to zajrzyj tutaj

  • Filmy i seriale

    Warto czasem zrobić sobie przerwę na dobre kino. W tym dziale opisuje swoje wrażenia z produkcji, które miałenm okazję obejrzeć

  • Publicystyka

    Warto się czasem zastanowić nad róznymi tematami, czy to gier, a może jeszcze innymi w tym miejscu znajdziecie do jakich wniosków doszedłem

Recenzja Maou Gakuin no Futekigousha

 Halo, halo? Słychać mnie? Co jestem na antenie? Super! Jedziemy z tym show!

Tworzenie anime z koksem, czy też op (over power) bohaterem jest podobno trudne, a na dłuższą metę nudne. Czy, aby na pewno tak jest?

Osobiście uważam, że tak nie i zadam osobą tak twierdzącym takie oto pytanie. Model od zera do bohatera to jeden z najczęściej używanych schematów. Czy związku z tym nie jest to błędna na dzień dobry tworzenia kolejnej serii na takim wzorze?  

Zgodnie z świecką tradycją tego bloga podsyłam wam kolejne anime wartę obejrzenia. Podobnie jak poprzednie miało i ono premierę w tym roku.

Maou Gakuin no Futekigousha: Shijou Saikyou no Maou no Shiso, Tensei Shite Shison-tachi no Gakkou e Kayou będzie tematem tego tekstu. Rany, nie dało się wymyśleć dłuższego tytułu?

Najpierw zarys taki z grubsza. Protagonista jest tak potężny, że spuszcza lanie każdemu przeciwnikowi, no prawie z jednym miał minimalne problemy. Teoretycznie taka koncepcja jest nudna, bo wiadomo, że wygra. Ale, no właśnie, ale dzięki temu twórcy mogą uniknąć czegoś gorszego.

Mowa tu o bezmyślnym zwycięstwie sił dobra. Nie oszukujmy się zło musi przegrać, bo tak jest przyjęte. Najgorzej jest jak się nie przyłożą i zrobią to na odczepnego lub na poziomie co najwyżej zadawalającym. (Patrz: Death Note)

W takiej sytuacji lepiej od razu stawić na coś bardziej świeżego, na swój sposób. Główny bohater z przesadzonymi umiejętnościami bojowymi wbrew pozorom nie jest banalny. Zaryzykuję stwierdzeniem, że otwiera nowe możliwości.

Zamiast marnować czas na rozwój jego umiejętności, co będzie się ciągnęło przez pierwszy sezon można przeskoczyć od razu do samego finału, gdzie będzie miotał uber atakami. W przypadku Maou Gakuin no Futekigousha dostajemy to już na samym początku.

Protagonistą jest Demoniczny Król Tyrani Voldigoad Anos. Jakoś nie zabrzmiało to pozytywnie. No, ale wbrew pozorom jest to bardzo barwna postać, która pragnie pokoju. Naprawdę przewrotne podejście.

Koła nie da się wymyśleć od nowa i tak tu jest. Anos – kun to typowy lider, który pragnie wziąć na siebie całą odpowiedzialność. Niekiedy miałem wrażenie, że cierpi na kompleks mesjasza.

W całej fabule ciekawe jest to, że niema widocznego antagonisty z którym miałby walczyć główny bohater. Nie zmienia to jednak faktu, że rolę złola przyjęły frakcje występujące w tym anime.

Świat dzieli się na demony, ludzi i pozostałych. Wśród tych pierwszych mamy podział na rodzinne królewska i hybrydy. Twórcy podeszli do tego klasycznie szlachta uważa się za lepszych i muszą to pokazywać na każdym kroku.

Początkowo to oni właśnie są „chłopcami do bicia”. W każdym jednym odcinku mamy zachowany pewien schemat, który ma pokazać kto jest górą. Sytuacja się nie zmienia, gdy na scenę wychodzą ludzie.

Swoją drogą to oni nawet ukazani są w gorszym świetle. Nie zabraknie przebitek z szczęśliwym społeczeństwem. Przedstawiciele ich czyli rzekome hmm, reinkarnacje bohatera Kanona to wpisz wymaluj psychopaci i kandydaci na prawdziwych władców ciemności.

Nie dało się tego dosadniej pokazać. Wszystko to jeszcze bardziej podkreśla fakt, że używają świętej magii. Zabieg naprawdę dobry. Ci co powinni być tymi dobrymi z urzędu są zepsuci, bo tak lub mieli pranie mózgu, a klasyczne stronnictwo zła jest nawet normalne.

Nie biorę tutaj strony tak zwanych „demonów”, ale ich społeczność wydaje się być bardziej ustabilizowana. Mimo ukazania podziału na kasty. Wydarzenia  w Maou Gakuin no Futekigousha są do bólu przewidywalne.

Lecz nie chodzi tu oto, aby zgadywać co się stanie, ale o to w jaki sposób Anos – kun rozprawi się z wrogiem. Przyznam, że robi to naprawdę stylowo i nawet jak ktoś zajdzie mu za skórę to pokazuję, że nie jest „maszyną do zabijania”.

Niszczy wroga w taki sposób, aby zabolało go najbardziej, co nie wiąże się jednoznacznie z unicestwieniem. Można być o wiele bardziej kreatywnym w tej dziedzinie.

Anime to jest skierowane do męskiej publiki, nie oszukujmy się. Z tego też powodu nie mogło zabraknąć ważnego elementu, który to podkreśla, haremu, czy też „Związku fanów Anosa”.

W ogóle nie wiem, po co o tym wspominam. Motyw tak zwanego harem i tak bardziej ogranicza się na bliźniaczki, które będą mu cały czas towarzyszyć. Chyba niebyłym sobą jakbym o tym nie napisał.

Na sam koniec o paru absurdach. O ile można to tak nazwać, kto wie. W uniwersum Maou Gakuin no Futekigousha występują dwaj potężni wojownicy Król Tyrani i tak zwany bohater Kanon. Protagonista wielokrotnie powtarzał, że jego „nemezis” zawsze wraca nieważne jak często zostanie zabity.

Trzeba zwrócić też uwagę na to, że wielokrotnie podkreśla siłę swojego przeciwnika, czyli nie jest byle kto. Gdzie w takim razie leży pies pogrzebany?

Wszystko to jest logiczne, prawda? Przyjmijmy, że tak w końcu to świat fantazy. W takim przypadku jakim cudem zwykłe zasztyletowanie mogło zrobić mu krzywdę? Kji z tym! Skoro wiedziano o tym, że i tak zmartwychwstanie to pokiego grzyba to zrobiono?


Zamkniecie go po wsze czasy jest o wiele lepszym rozwiązaniem, aby go się pozbyć. A społeczeństwu wcisnąć jakąś bajeczkę o jego śmierci na polu chwały.

Baboli tego typu jest jeszcze trochę. Na szczęście są to drobne naciągnięcia zasad jaki sami sobie narzucili. Więcej błędów nie pamiętam daje tej serii mocne 8.5/10.

Share:

Recenzja Ring Fit Adventure

Zaraza trwa w najlepsze, a czerwona strefa coraz bardziej się rozszerza. Oznacza to, że mamy coraz większe ograniczenia. Tylko jak sobie z nimi poradzić?

Dwa miesiące temu zaopatrzyłem się w Ring Fit Adventure na Nintendo Switch. Jak nie trudno się domyśleć jest to gra fitness, która ma za zadanie dać nam możliwość solidnie poćwiczyć.


Tak, jeszcze słowem wstępu. Niełatwo było to kupić, bo ludzie o dziwo zamawiali masowo. Część dla siebie, ale nie zabrakło też januszy biznesu, którzy windowali ceny. Mnie udało się niewiele przepłacić.

No dobrze, wracajmy teraz do sedna tego tekstu. Czyli na czym dokładnie gra polega i jaki daje skutek. Początkowo byłem ciut sceptycznie nastawiony do tego typu treningów. Bo niby jak gra z kontrolerami ruchowymi może coś zdziałać?

Otóż może i to bardzo! Na samym początku trzeba oswoić się z sterowaniem, pardon używania ring fit’a. Nie jest to skomplikowane, a nieco upierdliwe. Szybko jednak można się do tego przyzwyczaić i przejść do samych ćwiczeń.

Początkowo wybiera się jeden z czterech poziomów trudności. Mimo faktu, że preferuje siedzący tryb życia (jak każdy gracz) to wybrałem przedostatni. Następnie zacząłem kampanie do której dołożono fabułę. Banalna, co prawda, ale widziałem już gorsze. Szybko zauważycie podobieństwo z produkcjami z hydraulikiem w roli głównej.

Każdy świat to szereg poziomów, które odwiedza się określonej kolejności. Dochodzą do tego zadania poboczne,  jakie można wykonywać w „mieście”. Po przejściu pierwszej krainy  z bossem na samym końcu czułem jak spływają ze mnie siódme poty.

Każdy kolejny lv wygląda tak samo, no ok., rozgrywają się tam inne wydarzenia i poznajemy nowych bohaterów. Najciekawsi są z nich mistrzowie, którzy „narzucają” określone ćwiczenia.

Mamy mistrza rąk, brzucha, czy babcie od jogi. Oczywiście nie trzeba trzymać się zaleceń i można samemu dobrać interesujące nas aktywności. Warto zaznaczyć, że są one czytelnie podzielone pod kątem budowy ciała.

Skoro jestem przy segregacji Ring Fit Adventure zawiera elementy rpg, a mowa tu o drzewku umiejętności w którym odblokowuje się nowe ćwiczenia i pasywki. Mało tego w sieci sklepów możemy dokupować zbroje, ciuchy znaczy się. Element ten jest czysto kosmetyczny, co to, to nie.

Naszego wyposażenie posiada statystyki , a jakże! Zmiany w ekwipunku będą się dokonywać często. Itemy, które są zbędne można w tym samym punkcie sprzedać. Zaprawdę, czuć tą roleplay’ową nutę.

Wraz z przejściem na wyższe poziomy wchodzą do akcji napoje odżywcze, można je porównać do potków regenerujących HP i MP. Dodam, że inne bonusy też występują np. dodatkowa runda lub wzmocniona obrona.

Wspominałem wyżej o aktywnościach pobocznych. Oprócz misji głównych twórcy zadbali, o mini gry. Tutaj też mnie zaskoczyli (coś nadużywam tego zwrotu). Wybór jest dość spory, a każda z gierek jest naprawdę ciekawie zaprojektowana.

No dobrze, a co dalej? Wraz z postępami odblokowują się nowe ćwiczenia, które cały czas wciskają z nas wszystkie siły. No trochę przesadziłem, ale niektóre są niezbalansowane i zdają bardzo duże obrażenia. Z tego też powodu po jakimś czasie możecie mieć wrażenie, że już nabraliście sporej kondycji, ale możecie trafić na coś co przekroczy wasze możliwości.


Sama gra reguluje natężenie danej aktywności pod względem długości i szybkości. Robi to powiedzmy z grubsza. O ile jest wszystko ok., jeśli daną partie ciała mamy w miarę wyćwiczone lub też nie wymaga sporej siły.

Dobrym kontrastem są ćwiczenia rąk i nóg. O ile te pierwsze wymagają rozciągnięć, wciskania itp. to na nogi sporo mamy przysiado - podobnych aktywności fizycznych wymagających udźwigu własnego ciała, a mowa tu o średnio 80 kg. Zrobienie serii 36 lub więcej jest wtedy wyzwaniem.

Przejdźmy teraz do pozostałych trybów. RFA nie kończ się wraz z zakończeniem kampanii fabularnej. Grę skończycie dopiero wtedy jak na hard'zie przejdziecie wszystkie treningi z rangą S bez zmęczenia.

W ramach „przerwy” od głównej przygody możecie wybrać pozostałe tryby. Szybka gra to przygotowane zestawy gimnastyczne na poszczególne aktywności fizyczne. Jeśli sądziliście, że na taki brzuch to tylko robi się brzuszki, czy inne nożyce to zobaczycie, że jogę też się tam znajdzie.

Jeśli jednak zapragniecie wyzwania to też je dostaniecie w zakładce simple, gdzie będzie można bić rekordy w poszczególnych ćwiczeniach na ramiona, nogi, uda itp. Tym co spodobały się mini gry to tutaj dostaną dostęp do nich wszystkich

Wybaczycie fakt, że nie opisuje, czy też ocenie reszty, bo i sensu to by nie miało. Mogę za to zapewnić, że przy każdym będziecie się dobrze bawić. W kolejnym trybie custom możemy układać całą listę waszego treningu zgodnie z indywidualnymi potrzebami.

Na przed ostatnim miejscu znajdują się gry rytmiczne. Tutaj już mamy całkiem inną bajkę. Nie są to co prawda zwykłe aktywności, ale dają naprawdę popalić. Spróbujcie zaliczyć przebój z Mario Odyssey, a zrozumiecie, o co chodzi. Aby nie było zbyt monotonie podzielono ten dział tak, aby górna cześć i dolna mogły się rozciągnąć.

A teraz przyszła pora wszystko to co zapomniałem lub nie pasowało wyżej. W czasie zmagań kampanii napotkamy na potwory, które mają różne umiejętności np. podbiją obronę lub leczą.

Nie zabraknie też takich, co osłabiają określone ataki. Na sam koniec wspomnę o wadach, co prawda małych, lecz nie kończą się tylko na tych co już opisałem. Kontrolery nie raz miały laga i z pewnym opóźnieniem przekazywały do konsoli informacje o wykonywanej czynności. Konsekwencją tego było błędnie naliczana punktów lub odczytana pozycja.

No, a jak o tym mowa. Przed rozpoczęciem poszczególności aktywności trzeba przyjąć odpowiednią pozycję. Zazwyczaj wszystko zaliczyć można na poziomie zadawalającym. Nie jest to jednak regułą, bo wiele razy trzeba było przebrać nie odpowiednią pozę, aby rozpocząć.

Śmieszne jest to, że potem gra nie odczytuje czy wracamy to pozycji startowej, możecie robić jak chcecie. Przykładowo zamiast przysiadu, wystarczy machać samą nogą w górę i dół. Podobnych „kodów” jest znacznie więcej.

Podsumowując. Gra mimo swojej ceny 430 zł stan na lipiec 2020 r. to opłacalna inwestycja. Dzięki Ring Fit Adventure schudłem, a do tego nabrałem kondycji, która mogę cały czas zwiększać. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że spędzę z grą jeszcze wiele godzin. Moja ocena 10/10.

  

Share:

Wyświetlania

Translate

Szukaj na tym blogu

Czytelnicy

Kategorie