Recenzja anime Kizumonogatari część 2

Można nazwać to maratonem, bo od razu wziąłem się za kolejną część Kizumonogatari. Tym razem było nieco inaczej. Jak pytacie, o tym będzie poniżej.

Druga część z pod tytułem Gorąca Krew opowiada jak Koyomi usiłuje odzyskać kończyny swojej pani (jakkolwiek by to nie zabrzmiało). Nie będę się powtarzał co wyszło jak trzeba, bo możecie o tym poczytać w poprzednim artykule do którego was odsyłam tutaj.


Tym razem wyeksponowano na pierwszy plan przewodniczącą, która co tu ukrywać buja się w Araragi „Ed” Koyomi taki lekki przytyk do Zmierzchu. Na szczęście tutaj nie jest to tak dennie przestawione. Nie taktują tego tak na poważnie, a z sporym dystansem.

Elementy ecchi znowu błysnęły, a co zabawniejsze jak zwykle starano się ograniczyć je tak, aby nie zobaczyli za dużo, a szkoda. Pierwszy raz jak oglądam anime trafiłem na fan serwis dla pań. Czyli dla każdego coś zboczonego.

Oprócz tego przedstawiono garść informacji dotyczących łowców wampirów. Nie będę pisał co i jak, aby nie psuć wam zabawy. Jedną z większych niespodzianek było wykorzystanie gore do czegoś innego niż szokowanie, aż dziw bierze, że tak można to wykonać.


Druga część Kizumonogatari była wyjątkowo zachowawcza. Rozwinęła co niektóre wątki, a animatorzy pokazali, że wiedzą co robią wykorzystując różnorodne style rysowania mang po to, aby przypomnieć wszystkim, żeby się nie spinali z tą powagą.

Nie zabrakło też niestety paru klisz jak nagłej eksplozji gniewu, czy niecnego wykorzystania (tutaj spoiler) damy w opałach. (koniec przecieku).

Mogę za to pochwalić niezwykły finał i świetną walke jaka tam się rozegrała. Nie oszczędzano na tym co to nie! Włożono wiele wysiłku, aby każda sekunda zapierała wdech w piersiach.


Zresztą co tu dużo mówić w każdej części mimika twarzy, czy ciała jest robiona z najwyższą starannością, a nie tylko ruchome usta, bo po co reszta ciała miałaby chociaż drgnąć, a nie daj boże poruszyć się.

Podobnie jak w części pierwszej Kizumonogatari tak tutaj wydzielono jedynie wąski fragment całości. Nie pozostaje nic innego jak włączyć ostatni film i zobaczyć co się stało dalej, a następnie zabrać się za wersje serialową.

Na koniec pragnąłbym pokreślić niezwykłą ścieżkę dźwiękową, która naprawdę robi swoje. Wykorzystanie muzyki instrumentalnej dodaje znacząco klimatu.

Podsumowując Kizumonogatari: Gorąca krew to udana kontynuacja, która idzie bezpiecznie wydeptaną ścieżką. Zachowano wszystko to co fani polubili w poprzedniej części. Ukazali także kolejne oblicza naszej licealnej pary, która lepiej rozumie czym jest miłość, czy przyjaźń. No i co najważniejsze nie świeci jak psu jajca na słońcu.
Udostępnij:

Recenzja Mario Tennis 64 na Nintendo 64

Siedzę i testuję nowy mobilny głośnik, a przy okazji pisze nową reckę Mario Tenis 64. Jak widać można robić przyjemne z pożytecznym.

Stare poczciwe Nintendo 64, choć nie zaliczyło dobrego debiutu jest naprawdę wartym uwagi sprzętem podobnie jak omawiana gra. Grając MT 64 warto rozróżnić dwie rzeczy solo granie i multi lokalne.


Grając samemu gra starczy na stosunkowo krótko. Raptem parę turniejów, których jest raptem dwa, chyba, że się trochę pokombinuje. Warto je jednak odblokować poszczególnymi grywalnymi zawodnikami, aby mieć dostęp choćby do dodatkowych kortów i postaci, aż w końcu i postaci.

Jeśli chodzi o same korty to rzeczywiście wybór będzie miał wyraźny przekład na samą rozgrywkę. Nie mogę jednak tego powiedzieć o grywalnych bohaterach, których podział jest w sumie na te same typy co zawsze. 

Zauważyłem, że sztuczna inteligencja wraz z rozwojem serii przechodzi odczuwalne zmiany. Postanowiłem się trochę nią pobawić grając w debla. Najciekawszy zachowania można wyłapać przy ustawieniu trudny po jednej stronie, a łatwy u przeciwników, a także przy odwrotnej konfiguracji. Si na swoim najgłupszym ustawieniu działa dwojako.


Jeśli jest po drugiej stronie siatki potrafi odbijać, a nawet niekiedy stanowić wyzwanie dla bota, który powinien bić na głowę swoimi umiejętnościami. Sytuacja odwraca się całkowicie w momencie kiedy głąb stał się moim partnerem w meczu. Spełnił wszelkie „oczekiwania”, czyli można go zupełnie olać, bo nie jest wstanie nic zrobić. A co jeśli ustawi się takiego osiołka i prosa z jednej strony, a po drugiej kolejnego prosa i zostawi pad w spokoju?

Tutaj zaczyna się prawdziwa magia. Przez większość czasu, a w szczególności kiedy bot znajduje się na końcu boiska praktycznie sam odbija piłkę i można czekać, aż załatwi sprawę. Oczywiście tak pięknie nie jest, ale i tak robi wrażenie. W momencie jednak jak stoi tuż koło siatki, a naprzeciw jest cymbał to ścina w większości przypadków.


No dobrze, skoro mam już analizę Si za sobą, pora przejść do tego co oferuję gra. Jak wspomniałem wcześniej są turnieje, ale jest to standard. Ciekawsze jest arena Bowsera, którą rozwiną w wersji na GameCube. Chodzi oto, że podobnie jak na Mario Kart 64 trzeba korzystać z Power ups.

Następnym dość sporym trybem są mini gry, której w głównej mierze polegają na przebijaniu piłki przez złote obręcze według określonej reguły, czy to liczby przebić, czy w określonym czasie. Bardziej jednak przypadł mi już do gustu ball hell, że tak to nazwę. Ujmując rzecz jaśniej gracz obrzucany jest przez kochane muchołapki piłkami, a żeby nie było za łatwo przeciwnik odbija piłeczki gracza.

Esencją Mario Tennis 64 jest gra w grupie do czterech osób. Nie ma tam niczego co nie dało się zrobić wspólnie z Si. Mimo wszystko prawdziwa czar rozpoczyna się jak sztuczną inteligencję zastąpią żywi ludzie. Z całą pewnością osoby grające będą zadowoleni. Mimo, że minęło już dwadzieścia jeden lat od premiery to sama gameplay wciąż jest bardzo dynamiczny. Jedynie grafika wciąż przypomina o wieku produkcji. Cała reszta jest niemalże ponadczasowa jak to zwykle bywa w produkcjach od Nintendo.

Ocenę końcową zostawiam wam, bo Mario Tennis 64 będzie wymagał zakupu konsoli, gry jaki i szeregu dodatkowych przejściówek lub telewizora do którego będzie obsługiwał N64. Ostatecznie są też emulatory, ale o tym cicho sza.
Udostępnij:

Relacje z Sabat Fiction Fest 2021 r. część 2

Drugi dzień Sabatu i wiecie co? Nawet się nie spóźniłem i dojechałem na czas. Brawo, Ja! O ile pogoda dopisała w sobotę tak dzisiaj lało. Mimo to ludzie przyszli, o dziwo, co prawda nie od razu, ale zawsze.

Tegoroczna edycja co tu dużo mówić była jedyna w swoim rodzaju i dało znać o tym między innym zmianą rozkładu namiotów. Odruchowo poszedłem w stronę alejki na której stał namiot w którym odbywały się panele. Ku swoim zaskoczeniu dopiero po chwili zauważyłem, że go niema.


Z powodu panujących warunków atmosferycznych przeniesiono wszystko pod „dach”. Szybko ulokowałem się na "sali" z prelekcjami i usiadłem na jednym z wolnych krzeseł. Pierwszym panelem był Od Batmana po Justice League- Krótka historia DCAU w ramach, którego Piotr „Durley” Durlik omawia wszelakie animacje dotyczące bohaterów DC.

Wydawało mi się, że jako dziecko sporo oglądałem tych serii, ale okazało się inaczej. Sądzę, że warto ponadrabiać te i owe klasyki, które pominąłem. Oprócz interesującej pogadanki nie zabrakło konkursu. Fakt, faktem, że nagranie na podstawie, którego trzeba było rozpoznać określoną postać było samo w sobie kłopotliwe. Nie powstrzymało to uczestników od wygłupów, co się wszystkim udzieliło.

Kolejnym jakże ważnym dla mnie panelem (subiektywność jak się patrzy) było Znajdź sobie hobby z anime prowadzący mógł być nie kto inny jak Filuś. O dziwo sporo z omawianych anime było mi bardzo dobrze znane. Lecz od niektórych się odbiłem mimo, że są podobno uznane za jednych z lepszych jak np. K-On!! Mimo wszystko parę serii wartych zobaczenie podpowiedział. Postaram się jakoś ogarnąć, czas pokaże.


Kolejnym interesującym punktem programu był Noc Kupały, Swaróg i wiły, czyli o mitologii słowiańskiej słów kilka prowadzonej przez Paweła Staszczaka i Demony ze Śląska rodem w których Michał Brzoza skupił się na potworach z Śląska. Najważniejsza rzeczą potwierdzoną zarówno przez jednego jak i drugie było to, że strzyga jest wampirem. Sama nazwa bestii oznacza sowę lub Puszczyka. W słowiańskich wierzeniach to właśnie te ptaki miał wsysać krew.

Kolejną zaskakującą wiadomością było udowodnienie, że każdy z nas brał udział w obrzędzie grzebania wampiorza. Jak to zwykle bywa sporo rzeczy przeniknęło z tak zwanych pogańskich obrządków do tych jakże prawych chrześcijańskich. Ciekawe, czy są tego świadomi duchowni.

Nie zabrakło też kolejnego feministycznego punktu w programie. Dla formalności dodam, że tytuł tego panelu Nie taki feminizm straszny, czyli jak kobiety radzą sobie w popkulturze Anna „Ancymon” Daszewska starała się udowodnić jaką to krzywdę ponoszą kobiety. Już na samym początku złapała się na tym jak już chciała po raz enty uwodnić jako dużo męskiego jest wszędzie w tym i języku. Przykładem miał być między innymi dziadkowie co miało być od słowa dziadek.


Na szczęcie jeden z uczestników sprostował, że historycznie chodziło o określenie starszych ludzi, a nie samego dziadka jako mężczyzny. Kolejne potkniecie było z liczbą kobiet pracujących jako operator kamer. Tutaj błąd i brak researchu wytknęła słuchaczka, która celnie zauważyła, że kamera jest zwyczajnie za ciężka do obsługi dla kobiety.

Nie zabrakło też oklepanych sloganów jak: seksualizacja kobiet w filmach i ich roli. Szkoda, że facetów czeka to samo, ale cicho sza. Przystojne ciacha, które są idealni pod każdym kątem dla pań jest ok., reszta już nie.

A jaka jest prawda? Część kobitek promuje się swoimi walorami, druga szaleje i coś udowadnia, a trzecia i najmądrzejsza część ma to gdzieś i żyje swoim życiem. Nie zrozumcie mnie źle nie jestem przeciw równości kobiet i mężczyzn. Jedynie mnie drażni jak pod płaszczykiem rzekomej sprawiedliwości dochodzi do walki o dodatkowe przywileje z racji tego, że zamiast chuja ma pizdę.


Ostatnim punktem, który przykuł moją uwagę dotyczył mody. Lolita fashionczym jest i jak się za to zabrać? W popkulturze lolity często są mylone z lolitkami, a o samym stylu ubierania nawet nie bierze się pod uwagę.

Większość osób interesujących się kulturą masowa Japonii pewnie kojarzy małe uroczę dziewczynki, które nazywa się lolitkami. Z kolei dorosłe panny o sylwetce dziecka zwie się lolitami. Jest jednak jeszcze styl ubierania loli. Kto by się spodziewał, że jest tego, aż tyle? Najczęściej można się spotkać z trzema pod rodzajami: gothicloli, classic loli i sweet loli. Jest tego jeszcze więcej jednak nie będę tu streszczał całości.

Na tym kończę relacje z tegorocznej edycji Sabat Fiction Fest. Podsumuję co się udało, a co nie. Po pierwsze, pragnę pogratulować udanej kontynuacji i powrotu na stare tory. Zdaje sobie sprawę, że przygotowanie czegoś takiego wymagało zgranej ekipy.

Najbardziej jednak kulała kwestia dźwięku o czym często pisałem. Pomimo posiadania odpowiedniego osprzętowania i personelu odpuszczono sobie w zupełności tą kwestie. Mimo, że dało się wyciszyć nagłośnienie. Kolejną sprawą był brak listy z poszczególnymi atrakcjami, który był czymś oczywistym kiedy impreza odbywała się na Targach Kielce.

Co do pozostałych odstępstw to nie będę w żaden sposób wytykał organizatorom, bo nie od nich wszystko w końcu zależy. Mam nadzieje, że w następnym roku spotkamy się normalnie w halach, gdzie będzie można bawić się jak za starych dobrych czasów.
Udostępnij:

Relacje z Sabat Fiction Fest 2021 r. część 1

Pierwszy prawdziwy Sabat od niemalże niepamiętnych czasów. Dla sprawiedliwości dziejowej w zeszłym roku był konwent online, ale wyszedł dość skromnie.

Tegoroczna edycja Sabat Fiction Fest przybrała już fizyczną postać. Niech bogom będą dzięki, lecz coś nie do końca wyszło. Nie są to oskarżenia, bo wszystko co zrobili wymagało sporego wysiłku i organizacji.


Zacznijmy więc od samego początku jak to zwykle pisze w relacjach z Sabatu. Pierwsza i najważniejsza rzecz busiarze te gnidy, które robią człowieka w bambuko. Spóźniłem się przez nich na pierwszy panel.

Dobrze, że jak jest motywacja to z dworca szybko dobiegłem do parku koło Pałacu Biskupów w Kielcach. Pomysł na zorganizowanie imprezy na wolnym powietrzu była naprawdę genialnym zagraniem. Równocześnie trochę nietypowe, bo wymagało powrotu do domu, bo brak sleeping room’u robi swoje.

Zmian było znacznie więcej, które w głównej mierze wiązały się z warunkami polowymi z jakimi musieli się mierzyć organizatorzy. Wszelkie atrakcje rozlokowali w okolicy sceny, którą potocznie mieszkańcy nazywają muszlą. Od samego wejścia gości witają stragany z planszówkami. Tuż za nimi sprzedawali swoje wyroby chłopaki z Barbarians FORGE, a dalej podręczny sklep dla „satanistów”, wata cukrowa i mini kafejka.


W sumie to by sporo wyjaśniało, czemu organizatorzy ustawili się naprzeciw mini  baru. Po drugiej stornie skweru ustawili się najbliżej sceny rekonstruktorzy z Klubu Historycznego Hird i ludzie z Kreatywnych Kielc. W alejce prowadzącej do ul. Jana Pawła II rozgościli się fani papierowych rpg w pierwszym namiocie, a tuż za nimi znalazł się namiot z prelekcjami i wypożyczalnia z planszówkami wraz sporą liczbą stanowisk do grania.

Kiedy jechałem na konwent zastanawiałem się jak odbędę się wszelakie panele dyskusyjne? Początkowo sądziłem, że będą to jakieś pogadanki bez żadnych wspomagaczy w postaci prezentacji. Szczęśliwie wybrnięto z tego problemu i umieszczono telewizor wraz z laptopem. Jeśli komuś było mało to połączenie z Internetem też działo i to jeszcze jak szybko!

Jednej sprawy jednak nie przemyślano do końca i kiedy zaczęto puszczać muzykę na Scenie Sabatu to skutecznie zagłuszano prelegentów. Na drugiej prelekcji Anime z 2021 roku, które warto zobaczyć przyniesiono głośnik, ale na mikrofon trzeba było w sumie poczekać. Koniec końców nic to nie dało, bo rozwiązanie to nie spełniło swojego zadania.


Mimo wszystko trzon Sabatu został zachowany. Atmosfera jak i liczba uczestników dopisała, co należy jak najbardziej podkreślić. Pogoda też była prima sort, aż do samego końca. Najzabawniejsze były reakcje osób, które nie były świadome tego co to za impreza. Zarówno rodziny jak i seniorzy przyglądali się z zainteresowaniem to zdziwieniem. Jeśli odbędzie w tym roku Marsz Gandalfa to szczęki im opadną, aż do ziemi.

Nie będę ukrywał, że z paneli jakie się odbyły tylko, a może, aż trzy przyciągnęły moją uwagę. Wspomniany wcześniej Anime z 2021 roku, które warto zobaczyć – prowadzącym był przez Przemysława „Filusia” Koczotowskiego. Nie ma co ukrywać, że „chińskie bajki” są mi bardzo bliskie. Skoro jestem przy tym to muszę zajrzeć na MyAnimeList.net i odhaczyć parę interesujących serii, które koniecznie będę musiał obejrzeć.

Ok., zrobione dalej na liście jest Feminizm horroru, który prowadziła Julia Palmowska. Temat jak najbardziej ciekawy tylko, że jakoś wplątywanie w to tradycyjnych sloganów, jak sami faceci i zaledwie kilka produkcji z kobietami. Ewentualnie o „zagrożeniu” dla mężczyzn i społeczeństwa w postaci wyzwolenia seksualnego kobiety jakoś do mnie nie przemawiało.


Możliwe, że tylko dla mnie horror nie zagląda nikomu w gacie, chyba, że chce przeciąć na pół. Doszukiwanie się tam wątków feministycznych, tak tam pasuje jak pięść do oka. Dreszczowiec ma przede wszystkim straszyć, a nie bawić się w sprawy damsko męskie.

Nieco zabawniejsze były próby zdefiniowania czym jest horror i w ten oto sposób dramat z zemstą w tle stał się kinem grozy. Hmm, co dalej jak facet spojrzy się na kobietę w sposób niewłaściwy zdaniem feministek to zaliczymy taką produkcję do propagandy uprzedmiatawiającej kobiety? Dobrze, że nie doszukiwała się swoich bzdurek w anime z gatunku ecchi, aż strach myśleć czego by się tam dopatrzyła.

Ostatnim dla mnie wyróżniającym się punktem w którym uczestniczyłem był Poznaj bogów mroźnej Północy. Mitologia nordycka. Prowadzącymi byli członkowie Klubu Historycznego Hird. Zaczęli od omówienia pancerzy ich kosztów jak i broni z jakich korzystali wikingowie. Nie zabrakło też śmiesznego zbiegu okoliczności z serii pod tytułem przypadek. Gdy prowadzący opowiadał jak spowodował wstrząs mózgu członka klubu z sąsiadującego namiotu w którym rozgrywano sesje Rpg ktoś powiedział: on to przeżył? Szkoda, że nie wszyscy to usłyszeli, bo przeszło do historii konwentu, jako super anegdota.


Następnie zaprezentowano przykładową walkę, która rzeczywiście wymagała odpowiedniego przygotowania tak, aby nie zrobić nikomu krzywdy. Warto wiedzieć, że nim ktoś zostanie dopuszczony do rekonstrukcji musi zdobyć certyfikat. Na sam koniec zostawiłem sobie to co się działo na scenie.

Przechodząc się to tu, to tam zauważyłem jak to lokalna kapela bądź solowi wokaliści zabawiają publiczność. Każdy starał się jak może i chyba tylko ludzie odpowiadający za dźwięk coś się pogubili, bo niekiedy słychać było, że coś zasadniczo jest nie tak. No cóż, liczą się dobre chęci. Przy okazji robiąc zdjęcia, które pokażą się na moim Instagramie zauważyłem malutki szczegół, strefę dla gier video.

Oczywiście była tam nieśmiertelna FIFA i Just Dance. Wszystko było ok., gdyby nie fakt, że gra została uruchomiona na Xbox 360 z grudnia 2005 r., czyli premierowym modelu na około 40+ calowym telewizorze. O dziwo, gra prezentowała się bardzo dobrze.

Dalszą część napisze po niedzielnej części. Ciąg dalszy nastąpi.

Udostępnij:

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania