Recenzja Mortal Kombat XL


Walka towarzyszy człowiekowi od zawsze. W dzisiejszych czasach znamy ją jedynie z telewizji, filmów czy gier wideo. Każdy podchodzi do niej inaczej. Niektórzy twórcy gier stawiają na realistykę, a inni na krwawe wykończenia.

Dawno już nic nie pisałem, a do tego jakoś zabrakło mi chęci do pisania, co nie zmienia faktu, że przygotowałem się do kolejnej recenzji. Tematem tego artykułu będzie Mortal Kombat XL od studia NetherRealm.

Chono tu!
Nie będę owijał w bawełnę, gry typu MKXL są dla mnie swojego rodzaju nowością przez co nie mam w nich takiego doświadczenia jak w FPS'ach czy RPG'ach. Nie ma to większego znaczenia, bo chętnie się uczę! Mortal ku mojemu zaskoczeniu okazał się bardzo przyjazny dla początkujących. A teraz poproszę o schowanie katan i innych ostrych narzędzi. Dziękuję, teraz mogę dalej kontynuować.


Zacznę od tego co zwróciło moją uwagę najbardziej z przyczyn technicznych, a mianowicie ten tytuł niemiłosiernie wolno włącza się . Początkowo uznałem, że jest to wina mojego poczciwego blaszaka, ale w takim Wieśku 3 czy Dying light nie odnotowałem tego typu problemów. W samej grze sytuacja się poprawia, dzięki temu mogłem się cieszyć płynną liczbą klatek na sekundę. Interesujące jest to, że w czasie walki mamy 60 FPS, a w czasie wszelakich przerywników tylko 30, co może budzić pewien niesmak u bardziej wymagających zawodników. Niestety muszę dorzucić jeszcze coś do tego worka.

Co jakiś czas gra dostawała "czkawki" innymi słowy zacinała się z bliżej niewiadomych powodów. Kolejną ciekawą rzeczą jest fakt, że w kilku ostatnich rozdziałach tego problemu już nie było. Na sam koniec listy niedociągnięć dorzucę wyraźny podział modeli postaci. W trakcie każdej walki wyglądały idealnie, a kolory światło i detale zachwycały. Sytuacja odwracała się w tracie przerywników filmowych. Nagle miałem przed oczami obraz rodem z PS3, czy innego Xkolcka360. Rzecz jasna nie jest to jakaś tragedia, ale nie zmienia to stanu faktycznego, że taka nierówność kole w oczy.


Powiedziała do mnie Janek
A teraz napiszę o tym, co przypadło mi do gustu. Tak jak wspominałem wyżej, idealna wprost oprawa, która przyciąga oko do monitora. Już dawno nie widziałem takiej szczegółowości w grach. Mogę zaryzykować, że taką grafiką mogły się pochwalić jedynie ścigałki, lecz teraz mamy wyjątek od tej reguły.

Przyszła teraz pora na kampanie, która jest dość krótka zaledwie pięć godzin. Jej konstrukcja jest dość schematyczna, mamy głównego złego pradawnego boga, których chce zniszczyć świat ludzi i zaświaty. W każdym rozdziale wcielamy się innego wojownika, co oznacza, że niema protagonisty. Nie należy się tym martwić, bo i tak można się zżyć z seniorami jaki i juniorami. Młode pokolenie to między córka Johnnego i Jax'a

No ale nie pora na rozpisywania drzewek genologicznych poszczególnych bohaterów. Fabuła jest dobrze wyważona i trzyma w napięciu, aż do samego końca. Jeśli miałbym się czegoś doczepić to do powtarzalnego schematu, gdzie główny aktor danego aktu wraca w przeszłość tylko po to, aby stoczyć walkę, a następnie wrócić do teraźniejszości. Przerywniki są czasami za długie, lecz mnie to nie przeszkadzało. Mam nadzieje, że wam też nie. Przyjemnym urozmaiceniem były szybkie wydarzenia potocznie zwane qte. Połamać palców na tym się nie dało nawet metaforycznie. Jeśli chcecie naprawdę poczuć zmęczenie po sesji z grą polecam Cień Mordoru lub Wojny.


Walka, walka i po walce
Rozgrywka w Mortal Kombat XL wymagała jak to w tego typu grach nauczenia się kombosów, ewentualnie można spamować przyciski w sposób chaotyczny, co też dawało pewien efekt marny, ale zawsze jakiś! MKXL  nie uczy nowicjusza, a jedynie wrzuca na głęboką wodę. Z jednej strony to jest dobre, bo wymusza na graczu, aby kombinował, a z drugiej strony zamiast się bawić "pracujemy". Będę szczery bawiłem się naprawdę dobrze i niczego bym nie zmieniał.

Na każdej arenie mamy interaktywne elementy, które da się wykorzystać przeciwko przeciwnikowi. Raz jest to waza, którą można uderzyć wroga, innym razem beczka, a jeszcze innym babka, która pechowo stanęła w nieodpowiednim miejscu. Twórcy narzucili pewne ograniczenie na tę mechanikę w postaci odnawiającego się paska i bardzo dobrze, część graczy w multi na pewno z namiętnością maniaka wykorzystywaliby tą mechanikę, aż do przesady.


Przejdę do esencji gry, a mowa tu rzecz jasna o fatality. Kiedyś to były prawdziwe masakry nie co teraz, a tak na serio. Ocena tego czy jest lepiej, czy gorzej jest trudna do stwierdzenia, ale jedno jest pewne pomysłów jak zamordować wroga nie brakuje. W dziesiątej części wracają też brutality. które różnią się tym, że można je aktywować wcześniej spełniając odpowiednie warunki i wygrać szybciej pojedynek. Niestety w porównaniu do klasycznych "zakończeń" wypadają blado.

Kasa, kasa więcej kasy!  
MKXL oferuje jeszcze parę atrakcji w postaci wież i krypty, czy raczej skoku na kasę. Zacznę od początku. W menu głównym mamy sklep, w którym można dokupywać skórki, zawodników itp. pierdoły. Rozumiem, że koszty produkcji wzrosły itp., jednak czuje wielki nie smak, że coś takiego dodano. Wspomnę o aferze, która miała miejsce, po premierze. Początkowo liczba monet była wystarczająca, aby odblokować potrzebne do gry rzeczy, a teraz już nie! Mało tego na liście dlc, które powinny być w wersji XL brakuje sporo i mamy praktycznie tylko mini wersję tej edycji.


Wieża Babel
Na koniec zostawiłem sobie wieże. Mamy do dyspozycji żywą wieże i klasyczne. Osobiście preferuje te drugie. Są tam ciekawe urozmaicenia, które losowo zmieniają sytuację na polu bitwy itp. Ooo to teraz wiem czemu tak mi długo zeszło z zabraniem się do pisania. Żarty na bok.  Mortal Kombat XL to naprawdę porządna produkcja warta waszej uwagi.

Czy warto zagrać w  Mortal Kombat XL? Patrz akapit wyżej! Mało, za mało napisałem, a więc wykorzystam tom przestrzeń inaczej. Tym razem zabrakło rubryki wszystko to, co zapomniałem lub nie pasowało wyżej. Stało się tak, bo nie miałem co tam dopisać, a może wy zechcecie dodać coś od siebie? Tyle, że w części z komentarzami.

   


Udostępnij:

Recenzja Red Dead Redemption

Historia ukazana w trzech aktach, historia pokazująca prawdziwy dziki zachód! Mamy rok 1911 żelazne rumaki rozjeżdżają się po pustynnych terenach USA, a cowboy odchodzą do lamusa.


Mamy 2019 r. Rockstar wydał Red Dead Redemption 2, a gracze pecetowi wiąż nie mogą się doczekać pierwszej części RDR'a. Co w takim wypadku należy zrobić? Zagrać w kręgle? Zatrzymać cholerny pociąg? A może zaopatrzyć się w PS3 i zobaczyć czy legenda jest prawdziwa i zaobserwować jak druga część serii się zestarzała. Powiem wam jak to ja  mam w zwyczaju jest dobrze.

Ocena może być tylko jedna 8/10. Dzięki pa, pa no sio, na co czekacie?

Hej! Żartowałem to nie koniec! Rozsiądźcie się wygodnie, bo opowiem wam o najlepszej historii, jaką opowiedziały szkockie gwiazdy rocka*. Dawny członek gangu zostawiony na śmierć John Marston protagonista który przeżył. Na szczęście nie została mu błyskawica na czole. Żarty na bok, czas przejść do sedna sprawy.



Zanim zakupiłem PS3, a wraz z nią RDR miałem okazję nasłuchać się jaki ten tytuł wspaniały i jedyny w swoim rodzaju. Trochę w tym prawy jest... Tylko musi być takie małe maleńkie, ale. Skupie się na początku na tym co dobre, a potem wyhaczę to co poszło nie tak.

Nagroda Darwina trafia do...
Sam początek jest mocny. Wygodnie siedzący Marston słucha rozmów pasażerów o tym jak biały człowiek wprowadza "cywilizacje" i wiarę, która wyjaśnia wszystko, więc nie myśl samodzielnie. Dalej jest już tylko lepiej! Świat RDR to sporej wielkości piaskownica żyjąca swoim życiem w którym my jesteśmy słońcem. Na każdym kroku wyskakują atrakcje jak karty z rękawa. Generalnie zbiór niezobowiązujących mini gierek jest spory, tak samo jak Npc, które proszą nas o pomoc. Zależnie od tego gdzie się udamy otocznie się zmieni i to raptownie. Dzięki temu nigdy nam się nie przejedzą widoki.

Gra świateł i sposób jaki przechodzą między obiektami potrafi oczarować, a sam styl graficzny zestarzał się godnie. Animacji też nam nie pożałowano, bo dzięki temu obserwowanie naturalnych ruchów głównego bohatera dawało naprawdę wrażenia, że obcujemy z żywym człowiekiem.

Co tu jeszcze dodać? Gra dzieli się na parę rozdziałów i każdy z nich w innej części mapy. Ok , pisałem coś tam ogólnie przed chwilą, a teraz to rozszerzę. Rockstar widział co robi i to czuć, bo każdy nasz cel odsłania coś niepowtarzalnego. Innymi słowy nigdy nie trafiamy do tego samego miejsca, chyba że musimy, lecz to już inna bajka. Nie obawiajcie się i z tym sobie poradzono. Do Red Dead Redemption wprowadzono kilka opcji szybkiej podróży. Jeśli chcecie możecie wykorzystać dyliżans, który za opłatą przewiezie nas, gdzie chcemy. Opcja numer dwa ognisko. Jak widać pomyślano o wszystkim, ja natomiast preferowałem tradycyjną jazdę konną.


Czegoś mi brakowało, gdy jechałem na Płotce eee, na koniu jakimś o bliżej nie znanym imieniu przeżywałem coś w rodzaju deja vu, gdzieś to widziałem i odczuwałem brak pewnej ścieżki dźwiękowej. Czy jazda była realistyczna? Bo ja wiem, na pewno wygodna i nie było żadnych problemów. Co ciekawe dodano pasek, który pokazuje wytrzymałość rumaka, jeśli spadnie do zera to Marston zleci z niego.

RDR można śmiało pokazywać jako solidny przykład ciekawej plejady osobowości. Nic nie jest tutaj czarno białe. Motywy, cele itp., każdy się czymś kieruję i wyraźnie to widać w poczynaniach bohaterów, jakich spotkacie w czasie kampanii od drobnego oszusta, który sprzedaję lek na wszystko po profesora przekonanego, że zabijanie bawołów dla sportu wzmocni je, a nie spowoduje ich wymarcia.

Radosna cywilizacja zabija dziki zachód i wprowadza coś znacznie gorszego, urzędników, którzy są jeszcze gorsi, bo mordują w "białych rękawiczkach". Doskonale to przedstawiono, bo w ramach odpuszczenia win mamy za zadania dorwać byłych kompanów, a żeby  Marston się nie wahał rodzina jego została uwięziona. Antagonista wraz z swoim przydupasem cały czas mu o tym przypominają w sposób charakterystyczny dla mafii itp.


Akcja Red Dead Redemption podzielić można również ze względu na konflikty w jakie się wplątał protagonista. Po jednej stronie rzeki mamy federalnych i bandytów, a z drugiej wojna domowa. Skupmy się na tej meksykańskiej części, która pokazuje bezsensowności konfliktu wewnętrznego i jego okrucieństwa. Każda ze stron uważała, że ma rację i działa w słusznej sprawie. Zdradziecki generał z jednej strony, a z drugiej casanowa z sklerozą, a jedyne co mu w głowie to rzekoma wolność i panienki, które chce "uszczęśliwić".

Przejdę teraz do rozgrywki i tym samym zacznę narzekać, bo ta część wypadła moim zdaniem najsłabiej. Na dzień dobry mamy włączone ułatwienie, a mianowicie celownik sam przylepia się do wroga, ba wystarczy, że skieruję w jego stronę lufę i pociągnę za spust i już po robocie. Kolejną rzeczą jest fakt, że przeciwnicy namiętnie atakują z dużej odległości przez co zlewają się z otoczeniem i bez tego w/w udogodnienia nie da się grać. Inną super mocą protagonisty jest dead eye. Na początku po jego uruchomieniu system sam decyduje, gdzie się trafi przeciwnika, w wersji dla zaawansowanych trzeba zrobić to manualnie. Szczerze? Wolałem jak to działo się z automatu, bo w "kropki" trudno celować. Twórcy postarali się o realizm w nocy, a w szczególności w wąwozach i jaskiniach.


Ledwo co widać, masakra, jak grać? No tak, auto celowanie i już! Brawo! Nie prościej było lepiej doświetlić otoczenie zamiast na siłę stawiać na realizm? Upierdliwe nie powiem, ale da się z tym żyć. Hmm, a co by było jakby dołożyć, a może Kartaczownice Gatlinga i walkę w dzień. Czy zabawa się poprawi? Powinienem napisać, że tak lecz jest inaczej, co prawda lepiej, ale brak tu precyzji, która jest niezbędna do tego, aby czerpać w pełni przyjemność z tego co się dzieje na ekranie, (tak wszystkie konsole mam przypięte do monitora).

Zadanie jakie miałem okazję wykonać są naprawdę dobre nie zabrakło misji z pociągiem (taka mała aluzja do GTA SA) lub ratowania damy w opresji. Każdy znajdzie coś dla siebie, bo to wykonano solidnie tylko, gdzie nigdzie projektanci nie pomyśleli, co się stanie jak gracz inaczej "wykona" polecenie, a raczej nie zauważy "prowadzącej go rączki" i zrobi to po swojemu. SPOILER jednej z misji w której Marstom wpada w pułapkę zostaje uwolniony przez frakcję socjalistów. Ich dowódca zaleca szybko zdobyć broń. Odruchowo sprawdziłem, że mam nuż i myślę spoko. Podkradłem się do jednego z żołnierzy i zdobyłem strzelbę i załatwiłem resztę. Tego faktu nikt nie przewidział, bo choć wrogowie nie żyli to boty dalej faszerowali kulami pusty budynek. KONIEC


Absurdów tego typu jest więcej, co w sumie jest nawet śmieszne. Przedstawię inny przykład dość ogólnie, aby nie psuć nikomu zabawy. W pewnym mieście rozpocząłem zadanie poboczne jako protagonista, lecz olałem je i ruszyłem za wątkiem głównym, po zakończeniu kampanii wróciłem tam jako drugi bohater tej historii syn Johna. No i tu zaczyna się komedia. Koleś siedzi tam x lat i czeka, aż do niego przyjdę i nie zauważył, że coś jest nie tak (LOL) a junior lat 20+ zachowuję się jakby jego ojciec go "opętał". Czary? Możliwe :D A teraz parę słów o pojedynkach.

Czym byłby dziki zachód bez spotkania się na środku ulicy w samo południe? No właśnie... Potyczek nie zabraknie i są nawet interesujące. Trzeba jak najszybciej oznaczyć punkty na przeciwniku, które dają największe obrażenia. Im szybciej to zrobimy tym bardziej zwiększamy szansę na zwycięstwo.

No i wreszcie nadszedł ten moment na rubrykę wszystko to co zapomniałem lub nie pasowało wyżej. Ci z was co grali w inne produkcje Rockstara na pewno wiedzą, że obowiązkiem gracza jest sprawdzić co głupiego da się zrobić w grze! Rozpocząłem od czegoś nietypowego "zaparkowałem" konia na torach. Jak sądzicie, co się stało? Przesunął się na bok? Poleciał jak z procy hen przed siebie? NIE! Eksplodował! Tak dobrze widzicie. Sam się zdziwiłem, ale tak było. Kolejnym smaczkiem jest "wchodzenie" na schody tyłem. Jeśli skorzysta się z schodów z pierwszego piętra i kliknie przycisk odpowiadający za schowania za osłonę nasz cowboy cofnie się wślizgiem z powrotem na górę.


Ciekawa jest jeszcze jedna rzecz, a mianowicie sposób w jaki jesteśmy karani, gdy zaczniemy strzelaninę. Nie będzie żadnych gwiazdek tylko licznik z grzywną i coraz to większa liczba szeryfów wyskakująca jak królik z kapelusza. Jeśli im uciekniemy to łowcy głów będą na nas polować w określonej okolicy do momentu, aż  opłacimy grzywnę. Możemy też się podać i trafić za kratki, co nie zwalnia nas od uregulowania opłaty. W sytuacji, gdy na koncie nie ma kasy to sami musimy zapolować na kogoś ściganego listem gończym. Przyznam, że jest to pomysłowe. Jedynym minusem jest fakt, że niezależnie, gdzie zacznie się sieczka tam "policja" się pokazuję co psuję imersję.

Nie zabraknie też otrzymywania punktów honoru, coś podobnego do karmy z Fallouta. Im więcej dobrego robimy tym reputacja się zwiększa i mamy zniżki w sklepach. Tylko po co nam skoro amunicja sama się sypie w ilości hurtowej ze bandytów i można odnowić magazynki w skrzynkach, które znajdują się w wynajmowanych pokojach. Ktoś może zasugerować, że lepsze giwery będą tańsze. Spokojnie te które dostaniemy za darmoszke w zupełności wystarczą i nikt nie poczuję potrzeby zakupu nowych.

Czy warto kupić Red Dead Redemption? Gra nie jest doskonała ma błędy, to tu to tam, gdzie nigdzie otocznie się doczytuje lub jest widoczny spadek klatek, ale to tylko małe niedociągnięcia. Opowieść jest naprawdę przednia, a że na PS3 takich perełek jest więcej zalecam kupno tej konsoli i tej super produkcji. Rzekłem
.
Pierwszy tak obszerny tekst w tym roku! Mam nadzieje, że docenicie moją pracę i podzielicie się ze mną swoimi uwagami dotyczącymi waszej oceny RDR.

Przypominam o udostępnianiu i co tam się jeszcze robi ;] Do zobaczenie wkrótce!



*Chodziło mi ogólnie o Rockstar, a nie o określoną część tej firmy.

Udostępnij:

Recenzja Animal Crossing: New Leaf

Zacznijmy tą recenzję od "żartu". Czy jak będę dorosły to będzie mnie stać na gry, które mi się podobają? Tak... tylko nie będziesz miał czasu, aby w nie grać. Jakie to prawdziwe.

Godzina, minuta, sekunda, dzień noc określenia służące do mierzenia czasu, który jest nieodłącznym elementem naszego życia, a co byście zrobili jakby tą "mechanikę" wprowadzili do jakiejś produkcji czyniąc z niej coś niepowtarzalnego? Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym ile trwa doba w grze? Czemu wystarczy położyć się do łóżka i wybrać porę w której chcemy się obudzić? Luknijmy co się dzieję w pewnym miasteczku w Animal Crossing: New Leaf wydanym na 3 DS od Big N.


Zacznę od werdyktu gra jest bardzo dobra mocne 8.5/10. Pewnie część z was teraz da sobie spokój z czytaniem lub zastanawia się czemu wystawiłem taką ocenę. Wbrew pozorom odpowiedź jest prosta. Produkcja ta trafiła do mnie w właściwym momencie i nie ukrywam, że jest specyficzna. Powiem wprost, AC:NL  można porównać do terapii relaksacyjnej w czasie, której słuchamy dźwięków natury. Z tego też powodu nie przypadanie wielu osobom do gustu. Lecz ci z was co dadzą szansę temu tytułowi na pewno się nie zawiodą. Wystarczy wiedzieć jak grać, a biorąc rzecz ściślej ile godzin należy poświęcać na ten symulator życia.

Tak jak pisałem na początku twórcy wprowadzili do swojego dzieła najbardziej realistyczną rzecz, a jest nią taki sam cykl dobowy, a jeśli wam mało to sklepy i inne miejsca jak poczta itp. działają w określonych godzinach. Z jednej strony, co w tym nadzwyczajnego? Na papierze wygląda to tak sobie, jednakowoż w praktyce zmienia to wiele. Ma to zasadniczy wpływ zwłaszcza wtedy, gdy gramy mało i do tego wieczorem. Wyobraźcie sobie jak się zdziwiłem widząc komunikat, że jest zamknięte i dopiero jutro będę mógł załatwić u pośrednika pierwsze zadanie. Twórcy przyzwyczaili nas do tego, że to my dyktujemy tempo akcji, a to co się dzieje wokół to jedynie tło mające uwiarygodnić przeżywaną przygodę.


W Animal Crossing: New Leaf jest inaczej! Jeśli dostaniemy wiadomość, że jakiś event odbędzie się jutro lub za tydzień to tak będzie i czy podoba nam się to czy nie musimy poczekać te 168 godzin i to nie jest żart! Pod tym względem mamy 100% symulator. No ok, a gdzie zabawa? Eeee, jest tylko rozwija sie powoli. Początkowo uczymy się jak zarabiać w czym pomagają nam wszyscy mieszkańcy miasteczka. Następnie poznajemy kolejne mechaniki i co najważniejsze... Będziemy grindować ciągle te same rzeczy. Zagadnijcie co jest w tym najzabawniejsze? A to, że nawet nie odczujecie tego! Będziecie zadowoleni, wypoczęci i przepełnieni spokojem. Pamiętajcie gra się nie kończy zbyt szybko. Będzie wam potrzebne ok. 100 godzin, aby zobaczyć całość, a przynajmniej tak mi się wydaje :D Sam nie mam jak to sprawdzić dlatego poszperałem w sieci i sprawdziłem co inni piszą na ten temat.

Na samym początku będziecie pełni entuzjazmu, ale na dłuższą metę może zabraknąć chęci, chyba że nie macie innych tytułów do ogrania. W takim wypadku małymi kroczkami zobaczycie możliwości tego symulatora.

Gra nie jest trudna oferuję łatwe zadania typu podlej kwiatki czy wyślij listy do pięciu przyjaciół itp. Po wykonaniu tych questów dostaniemy kupony, które można wymienić na rzeczy lub pieniądze. W kwestii zarabiania jest też prawie tak samo jak w realu mało dostajemy, a dużo musimy mieć by coś kupić!


Ciekawą opcją jest możliwość poskarżenie się naszej sekretarce, że ktoś był niegrzeczny. Niestety to nie działa, ba nawet się nikt nie obrazi, że go o to posądziliśmy. No tak zapomniałem dodać, że wcielamy się w lokalnego burmistrza, który może wprowadzać nowe zarządzenia dotyczące rozwoju miasta i wprowadzać projekty obywatelskie. Zastanawiam się tylko, po co? Jeśli nie poświęcimy tej grze bardzo, ale to bardzo dużej liczby godzin nawet tego nie zobaczymy.

Opłaty są tak duże jak Polski dług publiczny przez co wszelkie usługi typu: większy dom spłaca się go szmat czasu. Wspomnę o jedynym wydarzeniu w jakim próbowałem wziąć udział. Dostałem od organizatora wiadomość, że muszę przynieść mu pióra określonego koloru, które wypadają ramdomowo. Nic prostszego, tak pomyślałem, lecz szybko okazało się, że jest to chyba jakiś kiepski żart, bo zadanie okazało się nie do wykonania w wyznaczonym czasie.


Przyszła pora na rubrykę wszystko to o czym zapomniałem lub nie pasowało wyżej. Muzyka jest dobra pasuje nawet dobrze i zmienia się co godzinę, a wiecie co to oznacza? Nie usłyszcie utworów, które lecą jedynie w godzinach nocnych! W takich chwilach zastanawiam się po co je ktoś komponował. W kwestii grafiki jest całkiem przyzwoicie, czyli ślicznie jak zawsze, a animacje wykonywane przez Npc urocze, co daje wrażenie obcowania z postaciami rodem z anime.

Czy warto kupić Animal Crossing: New Leaf? Odpowiedź jest na samej górze, lol.  

A jakie wy znacie tytuły miejące tak zakręcone zasady? Piszcie, bo może będzie z tego kolejna recenzja!

Tradycyjnie przypominam o komentowaniu i udostępnianiu. Niech będzie nas więcej. 

Udostępnij:

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania