Recenzja Red Dead Redemption: Undead Nightmare.


Survival horror miła odmiana od klasyki, gdzie latamy z latarką i chowamy się pod łóżkami lub w szafkach. Pora na coś nieco pośredniego. Pora na Red Dead Redemption: Undead Nightmare.

Zacznę od pewnej anegdoty. Zanim zacząłem grać podstawkę włączyłem DLC. Nie wiedziałem jak rzucać lassem (śmiech) i zacząłem się ganiać z rządną mordu rodzinną protagonisty. Jeszcze nigdy się tak nie uśmiałem.

Ukryty skarb w Mexico
Nieumarły koszmar stoi klimatem. Tak jest, tego nie brakuje, ale przez to, że jest skrzyżowaniem horroru z Westernem dostajemy super mix. Sam początek jest najprawdziwszym odwołaniem do klasyki gatunku w której to narrator opowiada o bieżących wydarzeniach.


Natomiast na samym końcu prologu można niemal usłyszeć Vincenta Price, który deklamuje fragment głośnego przeboju Michaela Jacksona Thriller. No i ten śmiech, boski. Rozwój kampanii jest naprawdę dobry momenty kiedy zwalnia są dość krótkie. Napiszę o tym później, bo najpierw będę chwalił.

UN jest naprawdę nieszablonowym dziełem. Mamy tu totalną mieszankę wybuchową. Krew leje się strumieniami. No, chyba nie spodziewaliście się czegoś innego w czasie apokalipsy zombie? W trakcie kampanii spotkamy znajome twarze z Red Dead Redemption. Niektórzy z dawnych ziomków będą mieli dla nas krótkie misje np. „przyprowadzić” aktora na plan filmowy. Spotkamy też znajomego wędrownego oszusta, który ma leki na wszystko. Nie zabraknie też Setha, który nie pozwoli się nam nudzić.

Kamień, papier, pochodnia…
Celem głównym jest nic innego jak znaleźć lek lub inne rozwiązanie, które zakończy tę klątwę. Rockstar musiał wziąć sobie do serca uwagi fanów dotyczący pustego świata, bo teraz jest wypełniony. Co prawda nie po brzegi, lecz już więcej żywych jak nieumarłych. Główną atrakcją w czasie przemieszczania się po mapie są ocaleni, którzy zapewniają nam dodatkową poboczną aktywność. Nie ukrywam, że na krótszą metę jest to naprawdę zabawne, ale na dłuższą już niekoniecznie.


No, ale skoro jestem przy tych co przetrwali warto dodać o jednej z ważniejszych zajęć jakie będziemy obowiązkowo robić. A mianowicie wyzwalać miasta. Zależnie od tego jak się na to spojrzy mamy niezłą bijatykę lub pług. Niezależnie, którą opcję zakreśliliście wiąże się z tym pewien obowiązek. Rockstar zmusza nas do robienia tego za każdym razem, aby mieć dostęp do zadań pobocznych. Questy te mogą naprawdę zaskoczyć pod względem treści. Jeśli się zbliżycie zbytnio do miejsca ich rozpoczęcia to możecie się uratować przed zgonem.

Niekiedy wychodzą z tego śmieszne sytuacje, gdzie w jednym momencie prowadzicie walkę na śmierć i życie, a potem jakby nigdy nic włącza się przerywnik i mamy spokojną gadkę szmatkę. Innym ciekawym rozwiązaniem side q jest zginąć i wrócić do najbliższego miasta. Przez takie niedopatrzenie w mechanikach gry będziecie mieć wszystkie potrzebne rzeczy do skończenia misji. Dzięki temu oszczędzicie sobie czasu jaki trzeba było poświęcić na grind.


 Dodatkową atrakcją jest atak „hordy” na wyzwolone miasteczka. Na papierze brzmi to interesująco, ale  wy rzeczywistości jest nico inaczej, bo mamy tam parę zombie na krzyż. Jeśli wydaje się wam to znajome to się nie mylicie, bo mogliśmy to robić w Gta SA tyle, że tam atakowały gangi nasze dzielnice. Oczyszczanie jest to opłacalne, bo tylko wtedy można korzystać ze szybkiej podróży.

Walką z nieumarłymi nie jest za bardzo różnorodna mimo tego, że występuje kilka rodzajów zgniłków. Odnajdziemy tu tanka, który będzie szarżował, plujka atakującego kwasem i pospolitego zombie. Główną bronią szybko staje się pochodnia, ale jak tylko wpada broń palna mogąca strzelać „wszystkim” to zmienicie się na nią bez wahania. Główną strategią jaką możemy przyjąć w walce z nimi jest ganianie się w koło cmentarza lub wyciągania co szybszych osobników.


P.S Ale na zamku to zje*ałeś
A teraz pora na to co nie wyszło. Losowość pokazywania się ocalałych i upierdliwa powtarzalność. O ile spotkanie pewnego „małżeństwa” w którym żona zombie jest przywiązana na łańcuchu raz robi „wrażenie” o tyle trafianie na nich co jakiś czas, raz w Meksyku innym w górach zaczyna denerwować. Kolejnym przykładem absurdu tej randomowości są pojawiający się Npc w miejscach tymczasowo niedostępnych jak np. druga strona mostu. Co tam, że trafimy do tej lokacji za parę godzin, ale tak na wszelki wypadek umieszczamy tam bohatera niezależnego.

Największą wadą gry są zadania, w których jesteśmy zmuszeni oczyścić cmentarze. Polega to na spaleniu trumien, a następnie pokonanie grupy nieumarłych i bossa. Szefowie niestety nie mają specjalnych mocy, a jedynie indywidualny wygląd. Zawiodłem się na tym srogo.


A teraz przyszła pora na wszystko co nie pasowało wyżej lub zapomniałem. Największy WTF?! wywołał u mnie „kocioł” rodem z anime. Z jednej strony mamy jakąś klątwę powiązaną z ludami prekolumbijskimi, a z drugiej mogliśmy dosiąść konie jeźdźców apokalipsy. Dla tych co nie robi to wrażenia mam jeszcze jednorożca, który „sra” tęczą i motylkami, a na dokładkę maciei yeti. Przyznacie, że jak przywalić to z grubej rury, prawda?

Na sam koniec mała ciekawostka językowa w jednym z zadań trzeba przyprowadzić nowo zmienionego w zombie. A co autorzy mieli na myśli? Nie, wbrew pozorom nie trzeba szukać kogoś kto zmieni się na naszych oczach w umarlaka, choć ta opcja jest jak najbardziej do wykonania, ale o przyprowadzenie zwykłego truposza (facepalm). Innym mankamentem jest zachowanie bohaterów. Gdy ci mają za towarzystwo grupy zielonych to ich ignorują zamiast walczyć, czy nie wiem co, ale coś konkretnego to tylko paplają. Koszulkę lidera w zawodach na narcyza roku dostaje London.

Czy warto kupić Red Dead Redemption: Undead Nightmare? Balansując plusy, jak i minusy to stanowczo przeważy to pierwsze. Tytuł ten nie jest idealny, ale wart jest poświęcenia tych 10 godzin. Ocena może być tylko jedna 7.5/10.

Dzięki wszystkim za ostatnie komentarze. Postaram się włożyć jeszcze więcej sił, aby dobrze wam się czytało moje recenzję.

A wy jesteście za klasycznym podejściem, czy bardziej survivalem w horrorach? Podzielcie się swoimi ulubionymi produkcjami w komentarzach.

Udostępnij:

Recenzja Wotakoi Miłość jest Trudna dla Otaku Tom 2


Przyszła pora na drugi tom Wotaku Ni Koi Wa Muzukashii. W drugiej części, która jest również utrzymana w humorystycznym tonie dowiemy się czym jest wspólne życie. 

W tej odsłonie pałeczkę przejmą Tarou Kabakura i Hanako Koyanagi. Para ta występuję już od pierwszego rozdziału mangi, ale postanowiłem o nich wspomnieć dopiero teraz. Hana i Kabakura są naprawdę wyjątkowi. Należą do rzadko spotykanych otaku, a mianowicie wysportowanych. Drą oni koty, czyli ciągle się kłócą. Z drugiej strony nie są stanie bez siebie żyć.

Tom drugi skupia się na ich relacjach, które mają być tłem dla Narumi i Hirotaki. Gdy czytałem mangę odniosłem wrażenie, że na swój sposób widzę swoje życie i otaczające mnie pary. Hana jest ciekawie wykreowaną postacią o wyrazistych poglądach i celach. Nie da się ukryć, że ma dominujący charakter, a przez to nie umie iść na ustępstwa. Na szczęście Tarou też potrafi się odgryźć i nie daje sobie wejść na głowę. Choć jak się znajdzie sposób to i jego się przekona do swoich racji.

Związek tych nieco bardziej energetycznych nerdów przeżywa swojego rodzaju kryzys. Szczęśliwie drobny więc się nie martwicie. Fujita (autorka) świetnie zaprezentowała zawiłość związku długoletniego. Dalsze etapy znajomości to już nie tylko miłość i westchnienia, ale i życie. A jak wiadomo czasu niema na wszystko, zachodzą wtedy pewne komplikacje. Przykładowo, czy w weekend wspólnie gdzieś wyjść, czy obejrzeć zaległe odcinki anime, które sobie Tarou nagrał.


Przyjrzyjmy się drugiemu głównemu wątkowi, czyli związkowi Narumi i Hirotaki, którzy starają się zrozumieć czym jest bycie razem. Każde z nich rozpatruje to na swój sposób. Naru chan stara się być samo wystarczalna i zawsze mieć na uwadze dobro innych. Na pytanie co się zmieniło w jej życiu, po wejściu w związek z Hirotaką nie wie co odpowiedzieć. Stara się rozgryźć tą kwestie.

Nifuji stara się przybliżyć do swojej wybranki. O dziwo nawet przejmuję inicjatywę, wróć on cały czas ją ma. Robi pierwsze kroki, które są naprawdę pocieszne. Stara się zrozumieć zmiany jakie zachodzą. Idzie o poradę do Hany i Kabakury, co nie komicznie będzie dobrym pomysłem.

Ostatnim tematem jaki pragnę omówić jest pokazanie się młodszego brata Nifujiiego. Naoya to niepoprawny optymista. Jest bardziej dojrzały od swojego brata, a jednoczenie no cóż jest singlem. Żyje w wiecznym friendzone i chyba za bardzo nie zdaje sobie z tego sprawę. Nao wprowadził moim zdaniem ciekawy powiem świeżości, swojego rodzaju wiatr, który naruszył konkretny kierunek jakim szła seria. Dla mnie stanowi do duży plus, bo daje pole do popisu i śmiesznych sytuacji.

Nao jest też przeciwieństwem brata, bo język nerdów odbiera jako korpo-mowe. Nie muszę chyba wspominać, że jest co najwyżej niedzielnym graczem? Jego debiut na łamach mangi oceniam dobrze. Ciepło jakie wprowadził sprawi, że jeszcze bardziej będziecie chętnie czytać o kolejnych przygodach naszych milusińskich.

Czy warto przeczyta Wotaku ni Koi wa Muzukashii tom 2? Pewnie, że tak manga ma więcej tego co najlepsze było w pierwszej odsłonie. Cena jest śmiesznie niska, a jakość z najwyżej półki. Bierzcie póki jest dostępne. Na pewno nie pożałujecie.

Czuję, że powoli się rozwijam jako recenzent mang. Napiszcie jak wy obieracie taką komedie obyczajową. No i miło będzie jak napiszecie jakieś rady lub swoje propozycje na następny artykuł :]
                                                                                                                                   



                                                           

Udostępnij:

Recenzja Call of Duty 2

Ostatni CoD przed przerwą na inne gry ;D Czuję z tego powodu radość. Gdy zaczynałem ten projekt myślałem, że pójdzie szybko, ale wyszło nieco inaczej.

Ostatnią odsłoną jaką wezmę na warsztat będzie Call of Duty 2 wydane w 2005 r. na PC i Xbox 360. Tytuł ten przedstawiany jest jako ostatni godny reprezentant shoterów drugo wojennych. Kampania, a raczej kampanie są przepełnione patosem (i tłustym sosem Lol). Zacznę od początku, bo w końcu mamy 2019 r. i na moim PC hula win10 pro, a nie stary xp.


O zgodności słów kilka
Wydawałoby się, że jeśli posiada się piec do grania to bez problemów odpali się wszystko co ma się w bibliotece. Ci co pomyśleli, że tak to się właśnie pomylili. Sytuacja jest zgoła inna. Raz się udaje, a innym nie. Jak rozwiązać taki problem? Pogrzebać w Google i dowiedzieć się, że należy skrakować oryginalną wersję kupioną lata temu. Jak tylko się z tym uporałem mogłem zacząć grać. Hurra!

Za matyja Rasyje 
Pierwsza kampania wprowadziła mnie w swojego rodzaju dysonans. Nasi bracia Rosjanie pięknie mówią po angielsku, a Niemcy, hmm no cóż po swojemu. Prezentuje się to dość komicznie. Wisienką na torcie był trening ziemniakami udającymi granaty odłamkowe. No co tu poradzić taki mamy klimat. Nie liczyłem, że będzie tu jakaś fabuła, bo już raz ograłem CoD 2. Generalnie znowu zobaczyłem skrót wydarzeń od obrony Stalingradu, aż po oblężenie Berlina.

Niestety w żadnej z kampanii nie było pamiętnych chwil. Już widzę te pochodnie świętego gniewu. Prawdę mówiąc jest to dla mnie jedna z gorszych odsłon, bo gameplay jest nijaki, a brak fabuły sprawił, że po każdej misji zadawałem sobie to samo pytanie, co osioł w Shreku. Daleko jeszcze? Żeby sprawiedliwości było zadość. Mamy przerywniki archiwalne, gdzie możemy się czegoś nauczyć o II wojnie światowej. Na tym się kończą plusy jeśli o to chodzi, bo dalej została tylko rozgrywka.


Kula leci przodem
Ech, jakbym miał zrecenzować tego CoD’a na serio napisałbym tylko. Idziemy do przodu i bijemy Niemców i nic ciekawego się nie stało przez kolejne godzinny.  

Tak jest, wynudziłem się jak mops, bo Call of Duty 2 nic nie oferuje. Nie zmienia to faktu, że jest jednocześnie najlepiej przedstawioną wizją wojny jaką widziałem. Nie ma tu miejsca na żadną przesadę rodem z Hollywood. Twórcy dokonali pod tym względem czegoś ponadczasowego i już później nie powtórzyli. Ale jednocześnie parę baboli nie usunęli. Grając na maszynie za mocnej na ten tytuł domyślnie miałem ustawione max detale itp.

Dzięki temu liczba poległych na polu walki była przeogromna. Dawniej mogło to zbytnio obciążyć PC. Może i dobrze, bo wtedy nikt nie zauważył braku kolizji z obiektami i przenikających się Npc. Inną szokującą i do dziś wypominaną rzeczą jest autoregeneracja. Osobiście mnie to nie przeszkadza, bo nie szukam w grach katorgi, a dobrej zabawy.


Warto jeszcze pochwalić Infinity Ward za reżyserie poszczególnych bitew i wykorzystanie trybu hordy do wprowadzenia pewnego realizmu w trakcie gry. Rekonstrukcje co ważniejszych wydarzeń jak np. Normandii była dobra, ale no cóż dupy nie urywała.

W tamtych latach można powiedzieć, że CoD był naprawdę piękny. Dziś zestarzał się i to bardzo. Armia klonów jaka mnie atakowała to kolejny mankament, który jest niewybaczalny. Na szczęście warstwa audio już jest znacznie lepsza i wciąż dobrze się broni. Karabiny mają siłę rażenia, a muzyka jest cudowna. Gorąco polecam posłuchać soundtracka z gry.

A teraz przyszła pora na wszystko co nie pasowało wyżej lub zapomniałem. Rozumiem, że to tylko zabawa, czy inna luźna interpretacja tamtych wydarzeń. Ale na litość boską, kto trzyma stena za magazynek? Blacha tam była cieńsza, a jeśli tego było mało ten sposób trzymania tej broni prowadził do szybkiej śmierci użytkownika. Brawo dla tego co to wymyślił (to była ironia).


Czy warto zagrać w Call of Duty 2? Nie, szkoda czasu chyba, że robicie jakiś maraton II-go wojennych produkcji, które w miarę trzymają się wiernie realiów tamtych czasów. Chcąc nie chcąc robi się tu cały czas to samo i nikt nawet nie udaje, że jest inaczej. Jeśli tęsknicie / tęsknisz za tamtymi czasami to wiedz, że nie warto psuć wspomnień. 

I jak wracacie do starych odsłon? A możecie wolicie dalej z nostalgią powtarzać, że dawniej było lepiej?

Napiszcie jaki jest wasz punkt widzenia na stare, ale jare gry z dzieciństwa.

Udostępnij:

Recenzja Wotakoi Miłość jest Trudna dla Otaku


Ostatnio pisałem na swoim Fanpage, czy kontynuować projekt CoD. Dla niewtajemniczonych, ogrywałem losowe części serii Call of Duty i oceniałem je w celu ustania tego…Czy im nowsza część tym gorsza, a starsza tym lepsza. Kończąc wywód, wrzuciłem ankietę pod którą dostałem propozycje o napisaniu recenzji mangi.

No ok, myślę, a co tam, napiszę coś na próbę. Moi drodzy otaku czytelnicy pora na jedną z lepszych komedii o naszym środowisku jaką wydano w tym roku Wotaku ni Koi wa Muzukashii. Nie będę ukrywał, że najpierw obejrzałem anime, które się nieco różni, ale nic się nie traci jak się najpierw zacznie od ekranizacji. Ok, ok, znowu zaczynam się rozpisywać nie na temat.
Tak jak pisałem wcześniej Wotakoi Miłość jest Trudna dla Otaku już można przeczytać w Polsce tom pierwszy miał premierę 13 maja br., a tom 2 w sierpniu. O dziwo mangi są póki co wydawana w miarę regularnie za co należy pochwalić wydawce. Seria wyróżnia się tym, że mamy tu dorosłych bohaterów w przedziale wiekowym 25 – 30 lat. Ci z was co siedzą w temacie wiedzą dobrze, że protagoniści są zazwyczaj licealistami.

Kolejną sprawą jest dawka humoru i jego dziwactw, eee znaczy się oryginalności. W pierwszej części jest go w rozsądnej liczbie. Dlatego początkujący miłośnicy komiksów z kraju kwitnącej wiśni nie będą przytłoczeni jego nadmiarem. Jeżeli już czegoś się czepić to wtrącenia wymagająca znajomości Japońskiej popkultury itp. Na szczęście to nie problem, bo na końcu tomiku jest słownik w którym macie wszystko wyjaśnione.


Teraz przyszła pora na nakreślenie bohaterów tej historii. Główną protagonistką jest Momose Narumi (dla tych co nie wiedzą w języku japońskim najpierw pisze się nazwisko, a potem imię). Jest 26-latką, która wstydzi się swoich zainteresowań. Wyniku zdemaskowania postanawia zmienić prace. Nie będzie to wielkim spoilerem jak wspomnę, że wpadła z deszczu pod rynnę. W nowej firmie spotyka przyjaciela z dzieciństwa, o którym napiszę niżej. Na bazie tego jakże solidnego fundamentu powstaje nieszablonowa fabuła, jak na mangę.

Kolejnym ważnym bohaterem dla tej serii jest Nifuji Hirotaka klasyczny nerd, który poza grami świata nie widzi i co tu ukrywać w czasie przerw w pracy też gra. Hirotaka ma dwa oblicza introwertyka, a także energetycznego człowieka. Niestety, aby poznać jego drugą wersję należy korzystać z komunikatorów internetowych.

Fabuła jest utrzymana w dobrym tempie. Gdy czytałem pierwszą cześć czułem się jakbym oglądał dobry relaksacyjny serial. Perypetie bohaterów to nic innego jak nawiązania do kultury masowej, którą zapewne większość z was zrozumie. Autorka w sposób subtelny wyśmiewa pewne zachowania występujące u otaku. Zapewniam was, że nikt nie poczuje się urażony. Czasami warto pośmiać się z samego siebie, bo wychodzi to na zdrowie.

Podsumowując ten jakże płomienny tekst (śmiech) kończę go i mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Osobiście polecam Wotakoi Miłość jest Trudna dla Otaku na pewno się nie zawiedziecie i miło spędzicie czas poznając japońskie środowisko nerdów.

P.S Będę wdzięczny za wszelakie sugestie co bym mógł dodać, aby recenzja była jeszcze lepsza ;D








Udostępnij:

Recenzja Call of Duty Ghosts


Nie, to dno – powiedział jeden kolega do drugie. Nie zgadzam się z tobą! Jest dobrze! Ale jak jest naprawdę? – dorzucił trzeci.

Fabuła opowiada historię dwóch braci i ich ojca. Śledziłem wydarzenia z pewną dozą zainteresowania, co prawda bez szału, ale solidnie. Call of Duty Ghosts zapewniło parę pamiętnych momentów. Sztampa jak się patrzy i wątki, które nie zrobią wrażenia, ale jak wspominałem wyżej są ok. Motywem przewodnim było pokonać tych z Mordoru i złego antagonistę. Wszyscy bohaterowie zachowują status „bezpieczny”. Nie wyróżniają się jakąś bóg jeden raczy wiedzieć błyskotliwością, lecz zadowalającą jakością.


Twórcy tym razem wyważyli lepiej liczbę skryptów i ich siłę „rażenia”. Nie walą bardzo mocno, a jedynie podkreślają wydarzenia. Ciekawostką jest to, że póki się nie wykonamy jakiejś czynności to sekwencja się nie przerywa. Dzięki temu niezależnie od skilla gracza, każdy z nas powinien dobrze się bawić.

Pomiędzy dwoma duszami graficznymi
Odniosłem wrażenie, że silnik id Tech 3 osiągnął swoje maksimum. Z jednej strony na półotwartych przestrzeniach mogłem podziwiać piękne widoki, a z drugiej… Te ograniczenia pola widzenia. Mnie najbardziej kuło to w oczy w misjach z czołgami, gdzie role marginesu przyjął piach. Rzecz jasna przy skupieniu się na rozgrywce nie zwrócicie na to uwagi. Jednakowoż, gdy obiekty wchodzą w kamerę to się nie da nie zauważyć tej kiepskiej jakości tekstur. Szczęśliwie to „ohydztwa” są w jednej misji.


Dźwiny jest ten świat. CoD MW4 nic nie wprowadził nic nowego jak dla mnie. W sumie nowsze części prócz tych egzoszkieletów itp. rzeczy niczym się nie wyróżniały. No ok, można było poszaleć na marsie i rozwalić #JohnaSnow. W Ghosts natomiast była co najwyżej orbita. Ale, co mi się to ale za dużo powtarza, dało to lepszy efekt. Podobnie wizja wielkiej wojny, która nadawała swojego rodzaju klimatu z Fallauta.

CoD zawsze spełniał rolę interaktywnego filmu w mojej opinii. Dzielił się on na część ze skryptami, a tym samym efekciarskie momenty i walkę. Parę rzeczy mnie wyrwały z tego seansu. Pierwszy był błąd w audio. W trakcie przerywników przycinał się dźwięk. Kolejnym niedociągnięciem bugi w postaci problemów z kolizją, czy towarzysz, któremu Si się zawiesiło i zaciął się na drzewie.

Rozgrywka dobra, prawie nowatorska
No właśnie, czy Call of Duty Ghosts jest najgorszą częścią? Nie, do blaszki nędzy! Wbrew pozorom jest bardzo dobrze. Zacznę od kampanii, która wprowadziła tu pewne nowości. Wreszcie zasiadłem z chęcią do CoD'a zainteresowany tym co się wydarzy. Jeśli będziecie szukać przykładu współczesnej propagandy w nowych mediach to sięgnijcie po Ghosts. Nie zabrakło tu amerykańskiej megalomanii. Nie chcę wam psuć zabawy więc nie napiszę, o co dokładnie chodzi. Uprzedzę tylko, że nie o ratowanie świata przez USA.


Wreszcie mogę powiedzieć, że misję nie są powtarzalne, a różne! Raz trzeba zrobić zwiad innym razem coś sabotować itp. Nie byłem wstanie się nudzić. Najbardziej przemawiały do mnie mini zabawy w snajpera. Czemu zapytacie? Z dość prostego powodu. Miały wyrazisty filmowy charakter, o którym wspomniałem wcześniej. Kolejnym smaczkiem były zadania, gdzie wspierał mnie słynny owczarek niemiecki.

Jego rola opierała się na skradaniu się i eliminacji wskazanego przeciwnika. Sterując nim miałem wrażenie, że mam do czynienia z samochodzikiem. Kamera nie ruszała się jakoś inaczej ani też nie dodali czegoś co mogło przypomnieć mi, że kieruję czworonogiem. Pieseł jest swoją drogą nieśmiertelny więc nie musicie się martwić, że coś mu się stanie w trakcie akcji.

Ostatnią rzeczą na jaką pragnę zwrócić waszą uwagę są wtrącenia w postaci mini qustów. Raz na jakiś czas trzeba było się wcielić w jakiegoś szeregowca i zrobić coś innego. Widziałem w tym ciekawe uzupełnienie. Co prawda nie jest to jakaś nowość, a jedynie pozostałość po tym jak prowadzono fabułę w poprzednich odsłonach.


A teraz przyszła pora na wszystko co zapomniałem, albo nie pasowało wyżej. Istotną zmianą w CoDG są wspomniani bracia. Sztywne ustawienie ich jako jednych protagonistów pozwoliło mi się wreszcie z zżyć z postaciami. Ich relacje są naprawdę wzorowe, aż można pozazdrościć. Jedyną bolączkę stanowi milczący Logan, no ale nie można mieć wszystkiego.

Na sam koniec słów kilka o zakończeniu. Wielki finał i coś tam się dzieje, ale nie napiszę co! Zagracie, a dowiecie się, że było bardzo dobre mimo wszystko. Jedyne co zdradzę jest fakt, że należy nie wyłączać gry w czasie napisów końcowych, aby zobaczyć co się naprawdę stało! Brzmi znajomo? #The Darkness II

Czy warto zagrać Call of Duty Ghosts? Jeśli się znudziliście BF5 czy inną odsłoną konkurencyjnych produkcji to śmiało bierzcie się za tego CoD’a. Sporo się dzieję, ale w tym pozytywnym znaczeniu, ma się rozumieć. Gra nie jest długa, bo zaledwie 6 godzin, ale za to fajnie zrobionych. Polecam! Moja ocena 8.5/10.

Ogłaszanie parafialne :3 Lajkujcie subujcie, a nie to nie Yt xD

Zgadzacie się z moją opinią? A może macie jeszcze inny punkt widzenia? Dział komentarzy należy do was!

Udostępnij:

Recenzja Call of Duty Modern Warfare 4


CoD'zie  ty smrodzie! Znaczy się CoD'dzie tyś jest jak zdrowie, jak tu Cię nie cenić? Ten się tylko dowie co.... A dobra, jedźmy z tym koksem!

Będę szczery jak na spowiedzi. Marka ta mi się przejadła. Mam jej dość mimo, że zrobiłem sobie przerwę. Tym razem sięgnąłem po rzekomo najlepszą część CoD'a jaka wyszła Modern Warfare 4.
Teraz powinienem ochać, achać i mieć nergazm itp. Otóż nie... Jest zgoła inaczej. Podchodzę po raz drugi do kampanii singlowej. Oczywiście już raz przeszedłem, teraz tylko tak, aby odświeżyć sobie. Misje na statku zapamiętałem całkiem inaczej niż teraz jak ponownie kapitan Price wrzasnął swój kultowy tekst: We are leaving. Mamy rok 2014, a może 2015 r. rozgrywam pierwszy raz MW4 i pierwsza myśl. To jakiś multi z botami? Choć nie bawię się takie tryby to odniosłem takie wrażenie. Mamy bieżący rok. Eee ok., dobra, gra dobra, ale dupy nie urywa. 




Zacząłem od rozgrywki z dość prozaicznego powodu. Fabuła jest i owszem. Dobra? Jak na codzika może być, ale szczerze? Kogo to obchodzi? Dopiero teraz jak robiłem research i dowiedziałem się o co chodzi na samym początku. Później Infinity Ward z subtelnością górskiego trolla oznajmia nam, jaki mamy cel główny. Będę się od czasu do czasu odnosił do wspomnień z pierwszego podejścia i porównywał do bieżącego, taka mała retrospekcje. Call of Duty Modern Warfare 4 był pierwszą częścią z jaką się zetknąłem i naprawdę byłem nią zachwycony. 

Teraz jako stary wyjadacz już nie. Bardziej niż fabułą zacząłem się przyglądać poszczególnym elementom. Najbardziej mnie rozczarowało to jak działa Si. O ile w większości misji jest ok. Tak w niektórych można bezmyślne biegać po lokacji. Nikt nie będzie reagować na to. Cała magie skryptów znika. Zdałem sobie sprawę, że jestem w czymś rodzaju lunaparku. Otaczający mnie świat to tylko makieta. Naprawdę jest to bolesne jak nagle zostaje się wyrwanym z imersji i patrzy na kukły. 

Pomarudziłem trochę to teraz postaram się pochwalić. Broń, tak broń wreszcie ma moc rażenia! Czuć, że coś się trzyma w tych rękach. Jest odrzut, a przeładowanie jest porządnie wykonane. Wymiana ognia jest zadowalająca, a twórcy zadbali o to co najważniejsze. Przeciwnicy nie są gąbkami na naboje. Działają w miarę dobrze, choć z pasją maniaka ustawiają się w tych samych miejscach. Na szczęście lub nie zależy jak kto to postrzega nadrabiają to liczbą. 


Misje są nawet przyjemne, z czego mnie osobiście najbardziej przypadły do gustu dwie. Kultowa skradanka w Czarnobylu i ostrzał na podczerwieni, który wyglądał na realistyczny.

O grafice słów, coś tam, a może kilka?
Ci z was co siedzą w temacie to na pewno wiedzą, że powstał remaster MW4. Pod tym kątem zostałem zaskoczony, ale co caman? Oprawa graficzna się poprawiła i naprawdę odczuwalnie. Wiem nie może się równać z wydanym remakiem, ale i tak jest bardzo dobrze. Nowy piecyk wycisnął z tej starej produkcji wszystkie soki. Poziom szczegółowości niby ten sam, ale jakiś inny. Szkoda, że tylko tym mnie zaskoczył. Animacje takie jak mimika twarzy, czy ruchy bohaterów głównych jak i pobocznych nie były złe, ale też nie wybitne. Jakby mnie ktoś zapytał, która scena, czy też moment była tą najlepszą to powiedziałbym, że jak zobaczyłem wiernie otworzone budynki w Prypeci. A nie sorry wybuch atomówki i coś tam jeszcze, ale jakoś nie było. 


Sama scena wspomniana wyżej robi spore wrażenie, bo jest od strony technicznej świetnie zrobiona i wyreżyserowana. Dało się poczuć tę przytłaczającą siłę, która zabija jednego z wielu głównych bohaterów. Jeśli można ich tak nazwać, a jak już mowa o aktorach tego spektaklu.

A teraz, tak zgadliście, o kampanii
Zabrzmi to trochę dziwnie, ale w tamtym czasie zmiana settingu na współczesny konflikt nie była złym pomysłem. No bo ile można grać w bić Niemca? Pogrzebałem trochę w necie i co niektórzy milusińscy mieli dość okresu drugiej wojny. Z drugiej strony, po zobaczeniu pierwszych materiałów pokazujących jedną z ważniejszych mechanik gry dość się krzywili #odgrzewanykotlet. 

Czy warto zagrać w Call of Duty Modern Warfare 4? Raz tak, bo ponowne podejście zniszczy wam dobre wspomnienia z rozgrywki ;p

Artykulik dość spontanicznie napisany. No, co poradzę na to? Nie oceniam tu jak na premierą, bo tego jest w necie sporo. Tutaj trzeba nieco innej formy, pra?

Napiszcie, czy chcielibyście więcej takiego miszmaszu w komentarzach. Bajo!




 
Udostępnij:

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania