Kolejny tekst i wraca dobrze znany nam Jean-Claude Van Damme w swojej kolejnej roli. Tym razem wciela się w zwykłego szarego obywatela z problemami. Stan ten nie może jednak trwać za długa, bo na horyzoncie pojawia się piękna nieznajoma.
Nieuchwytny cel z 1993 r. w reżyserii Johna Woo. Był to pierwszy film jaki nagrał w USA. Jak widać nawet reżyserzy lubią wracać na łamy tego bloga i pokazać co tam maja jeszcze w zanadrzu. Co mogę powiedzieć o tym filmie? Przede wszystkim jest przegadany i to bardzo. Pierwsza, a właściwie większa część tego co zobaczyłem to liczne rozmowy. Większe, mniejsze i z nożyczkami. Ups, udajmy, że tego nie było.
Twórcy prowadzą widza jak za rękę. Praktycznie nim coś się stało już pokazano wszelkie wskazówki pozwalające się tego domyśleć. Nie zabrakło oczywiście jakiś wstawek, gdzie Chance (Van Damme) mógł się popisać swoimi umiejętnościami. W tym obrazie zaszło wiele zmian, które mogłem zaobserwować.
Gdy zaczęli się prać po twarzach nie było to eksponowane w idealny sposób. Ujęcia były bardziej dynamiczne. Dziś powiedziałoby się maskujące braki aktora. Tutaj raczej interpretować to należało jako dodanie animuszu, albo miało dodać większego napięcia.
Kolejną interesującą różnicą względem poprzednich filmów skończyła się zabawa w gładkiego Mariana z niewinną twarzyczką. Protagonista jest co prawda na początku ciut rycerski, ale ma to uzasadnienie w fabule.
W kolejnych scenach widać jego prozaiczne podejście do życia. Zresztą cały jego wizerunek przypomina najemnego zbira, a niż ratującego z opałów damy. Zerwanie z początkowym wizerunkiem dobrze mu zrobiła. (Ale włosy to by mógł umyć)
No, a jak przedstawia się jego motywacja do działania? Nie jest jakiś szczególnie rozbudowana. Działa pod impulsem i jak to w takich sytuacjach bywa wszystko układa się idealnie. Nikt się nie obraża i jego żonglowanie decyzjami nie dziwi, bo czemu by miało?
W tego typu kinie akcji zawsze dochodzi do jakiegoś momentu, aby sam protagonista się zaangażował. Tutaj też się to stało, ale… Nie miało to sensu. On już wcześniej wszedł w tą sprawę na całego, a wspomniany impuls nie był jakimś bustem. Nie sprawiło to jakiejś zmiany w postaci, ja wam pokaże itp. Praktycznie było minęło, a no cóż, w każdym razie. Powinienem wstawić tu tego mema z Lokim.
Jak sprawa zaczyna nabierać rumieńców dopiero dostaje się konkrety. Jest to już praktycznie finał całego filmu, w którym zaczynają się wszelkie pościgi, eksplozje i przeładowywania magazynków. W tym pandemonium widać już zalążki kiczu jaki widziałem w kolejnym filmie Woo, czyli Bez twarzy.
Strzelanie odwróconą do góry nogami bronią jak z karabinu, nie ma problemu. Strzał w ramię i zmiana kadru, aby antagonistę odrzuciło jakby dostał w klatę. Proszę uprzejmie, coś jeszcze podać? Niech będą fajerwerki i strzelanie przez ścianę. Lecz wcześniej zmiana magazynków i gadka szmatka. Jakby ktoś pytał to gołębie były. Tylko nie spodziewajcie się równie wzniosłej sceny w kościele.
Warto powiedzieć coś o antagonistach. Jak oglądaliście Mumie to poznacie Arnold Vosloo w roli Pik van Cleef, też jest tym złym, ale bez bandaży. Wypadł naprawdę profesjonalnie jak na standardy filmu. Choć momenty kiedy grał pierwsze skrzypce pozbawione były logiki. Nie wszystkie, ale jak się je zobaczy to się już nie da zapomnieć. Czemu poszli w takie przesadzone efekciarstwo? Trudno powiedzieć. Praktycznie nic nie wnosiło do filmu.
Jego wspólnik Emil Fouchon (Lance Henriksen) to klasyczny złoczyńca mający być w szczególności groźnie wyglądający. Nie twierdze, że wypadł kiepsko, ale bardziej widzę w nim klasycznego przedstawiciela złych prawie stereotypowego złola. W polowaniach jakie organizował rzeczywiście czuć było i widać też jaki był bezwzględny. Kiedy jednak otoczka znikała liczyła się tylko jego prezencja.
Warto nadmienić pewne elementy techniczne. Dodawano liczne zbliżenia, ale takie naprawdę przeholowane. Nie wiem, czy chcieli zbadać im zęby, czy co? Ujęcia te nie sprawiały zmiany spostrzegania, czy klimatu filmu. Podejrzewam coś całkiem innego. Prawdopodobnie było to prezentacja możliwości kamer. Patrzcie, podziwiajcie widać wszystko bez straty jakości.
Efekty specjalne były dość nierówne tak jakby nie wiedziano do końca jak ma to wyglądać. Widać było jak na dłoni brak koncepcji pokazania ostrzału. Zdecydowano się na bazukowo podobne gnaty. Zwykła spluwa działa jak miotacz rakiet, albo zamiast strzałów w ziemie i piachu, czy co powinno się pokazać na pierwszym planie były fajerwerki.
Czy warto obejrzeć Nieuchwytny cel? Jak się nie ma na liście nic lepszego do obejrzenia to od biedy się da. Jak wyrzyskie inne filmy. Wróć jest jeden, którego nie dało się skończyć był, aż tak tragiczny.
Napiszcie w komentarzach jakiego filmu nie daliście rady skończyć. Ciekawe, czy ktoś na to trafił. A jak wy spostrzegacie produkcje Johna Woo? Przyrost formy nad treść, czy przemyślane dzieło?
Ten humorystyczny akcent w tekście to forma podziękowania za liczne pozytywne komentarze od Crouschyncy, która bardzo motywuje mnie swoimi komentarzami pod aktualnymi i starszymi wpisami. Jak poprawiałem ten tekst to zauważyłem przypadkiem, oczywiście nowe. Natomiast pomysł na przerobienie mema For Frodo wziął się stąd, że leciała muzyka z Władcy pierścieni.