Dziennik pokładowy, jeszcze tu jestem! (Aktualizacja: 27.09.2022)


Aktualizacja ostatnia finałowa 1.9


Wszystko zostało ułożone i mogę już ruszyć do pracy.
Pierwszą grą jaką mam zamiar ograć jest... (fanfary)
Tomb Raider GAME OF THE YEAR EDITION

Tak więc będę grał w grę xD 

Mini aktualizacja 1.8c

Prawie już skończyłem. Większość rzeczy już stoi. Tak jak widać na zdjęciu poniżej 😏 Oczywiście mam tego więcej. Jeszcze zostało przenieść i podpiąć Pc i konsole (sztuk 10). Natomiast w środę wielka niespodzianka! Sony Bravia 65 cali.


Mini aktualizacja 1.8b

Pracę idą szybciej niż się spodziewałem. Jutro skończę składać meble itp. i zacznę rozkładać rzeczy ;)

Aktualizacja NR. 1.8

Od poniedziałku zaczynam mi się urlop. W związku z czym zaczynam skręcanie mebli. Póki co daje na to dwa tygodnie, bo i tak dłużej urlopu by mi nie dali :P

Mini aktualizacja 1.7c

Radość z zakupu była, krótka jak forsa po wypłacie. Okazało się, że Ikea mimo przyjęcia zamówienia postanowiła... Dokonać zmian i przesłać co uznali za słuszne bez pytania, czy wogule jestem zainteresowany :S Wyniku czego teraz muszę wybrać wyjście awaryjne. Kupię inne brzydsze, bo ciężko dostać duże regały. 

Kiedy zacznę dodawać nowe recki? A żebym wiedział ;p Będę szczery, bo i tak jestem. Czyli jak mawiał klasyk: jak będzie gotowe to opublikuję. 

Mini aktualizacja 1.7b

Regały zostały dziś zakupione (04.09.br) 

😁😏😄

Aktualizacja NR. 1.7

Sądziłem zawsze, że jak coś ważnego się stanie to warto o tym napisać. Mam dobrą i złą, no ok, średnią wiadomość. Pierwsza: zamówiłem większość mebli do game room. Ta gorsza to fakt, że interesujące mnie regały zostały chwilowo wyprzedane. 

Aktualizacja NR. 1.6

Miała być zapowiedzieć tekstu, a będzie na razie fotorelacja z tegorocznego Jagacon

Zapraszam serdecznie na mój Instagram.

 https://www.instagram.com/bezimierz/

Aktualizacja NR. 1.5

Nie sądziłem, że tak wcześnie dodam jakiś wpis. Główne prace remontowe zostały skończone. Obecnie zostało wykończenia i porządki. Staram się jakoś to załatwić równolegle. Z racji tego, że odbywa się to popołudniu lub wieczorem nie idzie za szybko. W takiej sytuacji nie jestem przekonany, czy w sierpniu ruszy blog. Postaram się, aby kolejny wpis był zapowiedzią pierwszego nowego tekstu jaki opublikuję. 

Aktualizacja NR. 1.4

Stan na 08.07.2022 majster klepka prawie kończy łazienkę. Ale.... płytki, które zamówiłem na pion będą dopiero na wtorek. Podobnie jest z szklaną płytą (nie ja to wymyśliłem). Żeby nie tracić czasu porządkuje już kuchnię. Będzie dzięki temu mniej sprzątania jak się skończą pracę remontowe. Nie zabraknie też dalszych prac porządkowych. Mieszkanie jest spore ponad 70 m2. Natomiast sam blog może ruszy w sierpniu. Zważając na fakt, że już jest obsuwa to patrzę z umiarkowanym optymizmem.

Aktualizacja NR. 1.3

Prace remontowe trwają znacznie dłużej niż przepuszczałem. Jeśli do połowy czerwca się wyrobią to będzie dobrze. Oznacza to, że raczej w lipcu zacznę coś publikować. 

Aktualizacja NR. 1.2

 Wiadomość na dziś: Remont w końcu się zaczął co oznacza, że czas postu od grania niedługo się skończy :D

Aktualizacja NR. 1.1

Prace remontowe jakie mają się odbyć w tym roku polegać będą na generalnym remoncie, czyli kucie ścian jak i podług. Możliwe, że dojdzie do przeniesienia kuchni do innego pomieszczenia. Stąd taka, a nie inna przerwa.

AKTUALIZACJA NR 1.0

Mała aktualizacja, bo szkoda mi publikować kolejny post. Praca, praca i końca nie widać. Piszę to tylko po to, aby dać znać, że nie rzuciłem w cholerę tego bloga. Na razie nie mam jak tworzyć nowych materiałów, jeśli dobrze pójdzie do w czerwcu zacznę działać. To co tu czytajcie piszę na tablecie (ZUO!)


 Kiedy tu coś ostatnio pisałem, oj dawno. No dobrze, pracę nad blogiem są chwilowo wstrzymane. Szykuje się mi remont tak od 3 listopada. Niestety nie będzie to koniec, bo ciąg dalszy będzie w maju. Możliwe, że raz na jakiś czas coś opublikuje. Nic nie obiecuje. Jednak będzie jeden plus całości, a będzie to POKÓJ GRACZA! 

Jeśli coś się zmieni to będę pisał. Wszelkie zapytanie piszcie w komentarzach.  

Jak to sobie wyobrażam, a jak wyjdzie to się okażę :D



Udostępnij:

Recenzja anime Kizumonogatari część 2

Można nazwać to maratonem, bo od razu wziąłem się za kolejną część Kizumonogatari. Tym razem było nieco inaczej. Jak pytacie, o tym będzie poniżej.

Druga część z pod tytułem Gorąca Krew opowiada jak Koyomi usiłuje odzyskać kończyny swojej pani (jakkolwiek by to nie zabrzmiało). Nie będę się powtarzał co wyszło jak trzeba, bo możecie o tym poczytać w poprzednim artykule do którego was odsyłam tutaj.


Tym razem wyeksponowano na pierwszy plan przewodniczącą, która co tu ukrywać buja się w Araragi „Ed” Koyomi taki lekki przytyk do Zmierzchu. Na szczęście tutaj nie jest to tak dennie przestawione. Nie taktują tego tak na poważnie, a z sporym dystansem.

Elementy ecchi znowu błysnęły, a co zabawniejsze jak zwykle starano się ograniczyć je tak, aby nie zobaczyli za dużo, a szkoda. Pierwszy raz jak oglądam anime trafiłem na fan serwis dla pań. Czyli dla każdego coś zboczonego.

Oprócz tego przedstawiono garść informacji dotyczących łowców wampirów. Nie będę pisał co i jak, aby nie psuć wam zabawy. Jedną z większych niespodzianek było wykorzystanie gore do czegoś innego niż szokowanie, aż dziw bierze, że tak można to wykonać.


Druga część Kizumonogatari była wyjątkowo zachowawcza. Rozwinęła co niektóre wątki, a animatorzy pokazali, że wiedzą co robią wykorzystując różnorodne style rysowania mang po to, aby przypomnieć wszystkim, żeby się nie spinali z tą powagą.

Nie zabrakło też niestety paru klisz jak nagłej eksplozji gniewu, czy niecnego wykorzystania (tutaj spoiler) damy w opałach. (koniec przecieku).

Mogę za to pochwalić niezwykły finał i świetną walke jaka tam się rozegrała. Nie oszczędzano na tym co to nie! Włożono wiele wysiłku, aby każda sekunda zapierała wdech w piersiach.


Zresztą co tu dużo mówić w każdej części mimika twarzy, czy ciała jest robiona z najwyższą starannością, a nie tylko ruchome usta, bo po co reszta ciała miałaby chociaż drgnąć, a nie daj boże poruszyć się.

Podobnie jak w części pierwszej Kizumonogatari tak tutaj wydzielono jedynie wąski fragment całości. Nie pozostaje nic innego jak włączyć ostatni film i zobaczyć co się stało dalej, a następnie zabrać się za wersje serialową.

Na koniec pragnąłbym pokreślić niezwykłą ścieżkę dźwiękową, która naprawdę robi swoje. Wykorzystanie muzyki instrumentalnej dodaje znacząco klimatu.

Podsumowując Kizumonogatari: Gorąca krew to udana kontynuacja, która idzie bezpiecznie wydeptaną ścieżką. Zachowano wszystko to co fani polubili w poprzedniej części. Ukazali także kolejne oblicza naszej licealnej pary, która lepiej rozumie czym jest miłość, czy przyjaźń. No i co najważniejsze nie świeci jak psu jajca na słońcu.
Udostępnij:

Recenzja Mario Tennis 64 na Nintendo 64

Siedzę i testuję nowy mobilny głośnik, a przy okazji pisze nową reckę Mario Tenis 64. Jak widać można robić przyjemne z pożytecznym.

Stare poczciwe Nintendo 64, choć nie zaliczyło dobrego debiutu jest naprawdę wartym uwagi sprzętem podobnie jak omawiana gra. Grając MT 64 warto rozróżnić dwie rzeczy solo granie i multi lokalne.


Grając samemu gra starczy na stosunkowo krótko. Raptem parę turniejów, których jest raptem dwa, chyba, że się trochę pokombinuje. Warto je jednak odblokować poszczególnymi grywalnymi zawodnikami, aby mieć dostęp choćby do dodatkowych kortów i postaci, aż w końcu i postaci.

Jeśli chodzi o same korty to rzeczywiście wybór będzie miał wyraźny przekład na samą rozgrywkę. Nie mogę jednak tego powiedzieć o grywalnych bohaterach, których podział jest w sumie na te same typy co zawsze. 

Zauważyłem, że sztuczna inteligencja wraz z rozwojem serii przechodzi odczuwalne zmiany. Postanowiłem się trochę nią pobawić grając w debla. Najciekawszy zachowania można wyłapać przy ustawieniu trudny po jednej stronie, a łatwy u przeciwników, a także przy odwrotnej konfiguracji. Si na swoim najgłupszym ustawieniu działa dwojako.


Jeśli jest po drugiej stronie siatki potrafi odbijać, a nawet niekiedy stanowić wyzwanie dla bota, który powinien bić na głowę swoimi umiejętnościami. Sytuacja odwraca się całkowicie w momencie kiedy głąb stał się moim partnerem w meczu. Spełnił wszelkie „oczekiwania”, czyli można go zupełnie olać, bo nie jest wstanie nic zrobić. A co jeśli ustawi się takiego osiołka i prosa z jednej strony, a po drugiej kolejnego prosa i zostawi pad w spokoju?

Tutaj zaczyna się prawdziwa magia. Przez większość czasu, a w szczególności kiedy bot znajduje się na końcu boiska praktycznie sam odbija piłkę i można czekać, aż załatwi sprawę. Oczywiście tak pięknie nie jest, ale i tak robi wrażenie. W momencie jednak jak stoi tuż koło siatki, a naprzeciw jest cymbał to ścina w większości przypadków.


No dobrze, skoro mam już analizę Si za sobą, pora przejść do tego co oferuję gra. Jak wspomniałem wcześniej są turnieje, ale jest to standard. Ciekawsze jest arena Bowsera, którą rozwiną w wersji na GameCube. Chodzi oto, że podobnie jak na Mario Kart 64 trzeba korzystać z Power ups.

Następnym dość sporym trybem są mini gry, której w głównej mierze polegają na przebijaniu piłki przez złote obręcze według określonej reguły, czy to liczby przebić, czy w określonym czasie. Bardziej jednak przypadł mi już do gustu ball hell, że tak to nazwę. Ujmując rzecz jaśniej gracz obrzucany jest przez kochane muchołapki piłkami, a żeby nie było za łatwo przeciwnik odbija piłeczki gracza.

Esencją Mario Tennis 64 jest gra w grupie do czterech osób. Nie ma tam niczego co nie dało się zrobić wspólnie z Si. Mimo wszystko prawdziwa czar rozpoczyna się jak sztuczną inteligencję zastąpią żywi ludzie. Z całą pewnością osoby grające będą zadowoleni. Mimo, że minęło już dwadzieścia jeden lat od premiery to sama gameplay wciąż jest bardzo dynamiczny. Jedynie grafika wciąż przypomina o wieku produkcji. Cała reszta jest niemalże ponadczasowa jak to zwykle bywa w produkcjach od Nintendo.

Ocenę końcową zostawiam wam, bo Mario Tennis 64 będzie wymagał zakupu konsoli, gry jaki i szeregu dodatkowych przejściówek lub telewizora do którego będzie obsługiwał N64. Ostatecznie są też emulatory, ale o tym cicho sza.
Udostępnij:

Relacje z Sabat Fiction Fest 2021 r. część 2

Drugi dzień Sabatu i wiecie co? Nawet się nie spóźniłem i dojechałem na czas. Brawo, Ja! O ile pogoda dopisała w sobotę tak dzisiaj lało. Mimo to ludzie przyszli, o dziwo, co prawda nie od razu, ale zawsze.

Tegoroczna edycja co tu dużo mówić była jedyna w swoim rodzaju i dało znać o tym między innym zmianą rozkładu namiotów. Odruchowo poszedłem w stronę alejki na której stał namiot w którym odbywały się panele. Ku swoim zaskoczeniu dopiero po chwili zauważyłem, że go niema.


Z powodu panujących warunków atmosferycznych przeniesiono wszystko pod „dach”. Szybko ulokowałem się na "sali" z prelekcjami i usiadłem na jednym z wolnych krzeseł. Pierwszym panelem był Od Batmana po Justice League- Krótka historia DCAU w ramach, którego Piotr „Durley” Durlik omawia wszelakie animacje dotyczące bohaterów DC.

Wydawało mi się, że jako dziecko sporo oglądałem tych serii, ale okazało się inaczej. Sądzę, że warto ponadrabiać te i owe klasyki, które pominąłem. Oprócz interesującej pogadanki nie zabrakło konkursu. Fakt, faktem, że nagranie na podstawie, którego trzeba było rozpoznać określoną postać było samo w sobie kłopotliwe. Nie powstrzymało to uczestników od wygłupów, co się wszystkim udzieliło.

Kolejnym jakże ważnym dla mnie panelem (subiektywność jak się patrzy) było Znajdź sobie hobby z anime prowadzący mógł być nie kto inny jak Filuś. O dziwo sporo z omawianych anime było mi bardzo dobrze znane. Lecz od niektórych się odbiłem mimo, że są podobno uznane za jednych z lepszych jak np. K-On!! Mimo wszystko parę serii wartych zobaczenie podpowiedział. Postaram się jakoś ogarnąć, czas pokaże.


Kolejnym interesującym punktem programu był Noc Kupały, Swaróg i wiły, czyli o mitologii słowiańskiej słów kilka prowadzonej przez Paweła Staszczaka i Demony ze Śląska rodem w których Michał Brzoza skupił się na potworach z Śląska. Najważniejsza rzeczą potwierdzoną zarówno przez jednego jak i drugie było to, że strzyga jest wampirem. Sama nazwa bestii oznacza sowę lub Puszczyka. W słowiańskich wierzeniach to właśnie te ptaki miał wsysać krew.

Kolejną zaskakującą wiadomością było udowodnienie, że każdy z nas brał udział w obrzędzie grzebania wampiorza. Jak to zwykle bywa sporo rzeczy przeniknęło z tak zwanych pogańskich obrządków do tych jakże prawych chrześcijańskich. Ciekawe, czy są tego świadomi duchowni.

Nie zabrakło też kolejnego feministycznego punktu w programie. Dla formalności dodam, że tytuł tego panelu Nie taki feminizm straszny, czyli jak kobiety radzą sobie w popkulturze Anna „Ancymon” Daszewska starała się udowodnić jaką to krzywdę ponoszą kobiety. Już na samym początku złapała się na tym jak już chciała po raz enty uwodnić jako dużo męskiego jest wszędzie w tym i języku. Przykładem miał być między innymi dziadkowie co miało być od słowa dziadek.


Na szczęcie jeden z uczestników sprostował, że historycznie chodziło o określenie starszych ludzi, a nie samego dziadka jako mężczyzny. Kolejne potkniecie było z liczbą kobiet pracujących jako operator kamer. Tutaj błąd i brak researchu wytknęła słuchaczka, która celnie zauważyła, że kamera jest zwyczajnie za ciężka do obsługi dla kobiety.

Nie zabrakło też oklepanych sloganów jak: seksualizacja kobiet w filmach i ich roli. Szkoda, że facetów czeka to samo, ale cicho sza. Przystojne ciacha, które są idealni pod każdym kątem dla pań jest ok., reszta już nie.

A jaka jest prawda? Część kobitek promuje się swoimi walorami, druga szaleje i coś udowadnia, a trzecia i najmądrzejsza część ma to gdzieś i żyje swoim życiem. Nie zrozumcie mnie źle nie jestem przeciw równości kobiet i mężczyzn. Jedynie mnie drażni jak pod płaszczykiem rzekomej sprawiedliwości dochodzi do walki o dodatkowe przywileje z racji tego, że zamiast chuja ma pizdę.


Ostatnim punktem, który przykuł moją uwagę dotyczył mody. Lolita fashionczym jest i jak się za to zabrać? W popkulturze lolity często są mylone z lolitkami, a o samym stylu ubierania nawet nie bierze się pod uwagę.

Większość osób interesujących się kulturą masowa Japonii pewnie kojarzy małe uroczę dziewczynki, które nazywa się lolitkami. Z kolei dorosłe panny o sylwetce dziecka zwie się lolitami. Jest jednak jeszcze styl ubierania loli. Kto by się spodziewał, że jest tego, aż tyle? Najczęściej można się spotkać z trzema pod rodzajami: gothicloli, classic loli i sweet loli. Jest tego jeszcze więcej jednak nie będę tu streszczał całości.

Na tym kończę relacje z tegorocznej edycji Sabat Fiction Fest. Podsumuję co się udało, a co nie. Po pierwsze, pragnę pogratulować udanej kontynuacji i powrotu na stare tory. Zdaje sobie sprawę, że przygotowanie czegoś takiego wymagało zgranej ekipy.

Najbardziej jednak kulała kwestia dźwięku o czym często pisałem. Pomimo posiadania odpowiedniego osprzętowania i personelu odpuszczono sobie w zupełności tą kwestie. Mimo, że dało się wyciszyć nagłośnienie. Kolejną sprawą był brak listy z poszczególnymi atrakcjami, który był czymś oczywistym kiedy impreza odbywała się na Targach Kielce.

Co do pozostałych odstępstw to nie będę w żaden sposób wytykał organizatorom, bo nie od nich wszystko w końcu zależy. Mam nadzieje, że w następnym roku spotkamy się normalnie w halach, gdzie będzie można bawić się jak za starych dobrych czasów.
Udostępnij:

Relacje z Sabat Fiction Fest 2021 r. część 1

Pierwszy prawdziwy Sabat od niemalże niepamiętnych czasów. Dla sprawiedliwości dziejowej w zeszłym roku był konwent online, ale wyszedł dość skromnie.

Tegoroczna edycja Sabat Fiction Fest przybrała już fizyczną postać. Niech bogom będą dzięki, lecz coś nie do końca wyszło. Nie są to oskarżenia, bo wszystko co zrobili wymagało sporego wysiłku i organizacji.


Zacznijmy więc od samego początku jak to zwykle pisze w relacjach z Sabatu. Pierwsza i najważniejsza rzecz busiarze te gnidy, które robią człowieka w bambuko. Spóźniłem się przez nich na pierwszy panel.

Dobrze, że jak jest motywacja to z dworca szybko dobiegłem do parku koło Pałacu Biskupów w Kielcach. Pomysł na zorganizowanie imprezy na wolnym powietrzu była naprawdę genialnym zagraniem. Równocześnie trochę nietypowe, bo wymagało powrotu do domu, bo brak sleeping room’u robi swoje.

Zmian było znacznie więcej, które w głównej mierze wiązały się z warunkami polowymi z jakimi musieli się mierzyć organizatorzy. Wszelkie atrakcje rozlokowali w okolicy sceny, którą potocznie mieszkańcy nazywają muszlą. Od samego wejścia gości witają stragany z planszówkami. Tuż za nimi sprzedawali swoje wyroby chłopaki z Barbarians FORGE, a dalej podręczny sklep dla „satanistów”, wata cukrowa i mini kafejka.


W sumie to by sporo wyjaśniało, czemu organizatorzy ustawili się naprzeciw mini  baru. Po drugiej stornie skweru ustawili się najbliżej sceny rekonstruktorzy z Klubu Historycznego Hird i ludzie z Kreatywnych Kielc. W alejce prowadzącej do ul. Jana Pawła II rozgościli się fani papierowych rpg w pierwszym namiocie, a tuż za nimi znalazł się namiot z prelekcjami i wypożyczalnia z planszówkami wraz sporą liczbą stanowisk do grania.

Kiedy jechałem na konwent zastanawiałem się jak odbędę się wszelakie panele dyskusyjne? Początkowo sądziłem, że będą to jakieś pogadanki bez żadnych wspomagaczy w postaci prezentacji. Szczęśliwie wybrnięto z tego problemu i umieszczono telewizor wraz z laptopem. Jeśli komuś było mało to połączenie z Internetem też działo i to jeszcze jak szybko!

Jednej sprawy jednak nie przemyślano do końca i kiedy zaczęto puszczać muzykę na Scenie Sabatu to skutecznie zagłuszano prelegentów. Na drugiej prelekcji Anime z 2021 roku, które warto zobaczyć przyniesiono głośnik, ale na mikrofon trzeba było w sumie poczekać. Koniec końców nic to nie dało, bo rozwiązanie to nie spełniło swojego zadania.


Mimo wszystko trzon Sabatu został zachowany. Atmosfera jak i liczba uczestników dopisała, co należy jak najbardziej podkreślić. Pogoda też była prima sort, aż do samego końca. Najzabawniejsze były reakcje osób, które nie były świadome tego co to za impreza. Zarówno rodziny jak i seniorzy przyglądali się z zainteresowaniem to zdziwieniem. Jeśli odbędzie w tym roku Marsz Gandalfa to szczęki im opadną, aż do ziemi.

Nie będę ukrywał, że z paneli jakie się odbyły tylko, a może, aż trzy przyciągnęły moją uwagę. Wspomniany wcześniej Anime z 2021 roku, które warto zobaczyć – prowadzącym był przez Przemysława „Filusia” Koczotowskiego. Nie ma co ukrywać, że „chińskie bajki” są mi bardzo bliskie. Skoro jestem przy tym to muszę zajrzeć na MyAnimeList.net i odhaczyć parę interesujących serii, które koniecznie będę musiał obejrzeć.

Ok., zrobione dalej na liście jest Feminizm horroru, który prowadziła Julia Palmowska. Temat jak najbardziej ciekawy tylko, że jakoś wplątywanie w to tradycyjnych sloganów, jak sami faceci i zaledwie kilka produkcji z kobietami. Ewentualnie o „zagrożeniu” dla mężczyzn i społeczeństwa w postaci wyzwolenia seksualnego kobiety jakoś do mnie nie przemawiało.


Możliwe, że tylko dla mnie horror nie zagląda nikomu w gacie, chyba, że chce przeciąć na pół. Doszukiwanie się tam wątków feministycznych, tak tam pasuje jak pięść do oka. Dreszczowiec ma przede wszystkim straszyć, a nie bawić się w sprawy damsko męskie.

Nieco zabawniejsze były próby zdefiniowania czym jest horror i w ten oto sposób dramat z zemstą w tle stał się kinem grozy. Hmm, co dalej jak facet spojrzy się na kobietę w sposób niewłaściwy zdaniem feministek to zaliczymy taką produkcję do propagandy uprzedmiatawiającej kobiety? Dobrze, że nie doszukiwała się swoich bzdurek w anime z gatunku ecchi, aż strach myśleć czego by się tam dopatrzyła.

Ostatnim dla mnie wyróżniającym się punktem w którym uczestniczyłem był Poznaj bogów mroźnej Północy. Mitologia nordycka. Prowadzącymi byli członkowie Klubu Historycznego Hird. Zaczęli od omówienia pancerzy ich kosztów jak i broni z jakich korzystali wikingowie. Nie zabrakło też śmiesznego zbiegu okoliczności z serii pod tytułem przypadek. Gdy prowadzący opowiadał jak spowodował wstrząs mózgu członka klubu z sąsiadującego namiotu w którym rozgrywano sesje Rpg ktoś powiedział: on to przeżył? Szkoda, że nie wszyscy to usłyszeli, bo przeszło do historii konwentu, jako super anegdota.


Następnie zaprezentowano przykładową walkę, która rzeczywiście wymagała odpowiedniego przygotowania tak, aby nie zrobić nikomu krzywdy. Warto wiedzieć, że nim ktoś zostanie dopuszczony do rekonstrukcji musi zdobyć certyfikat. Na sam koniec zostawiłem sobie to co się działo na scenie.

Przechodząc się to tu, to tam zauważyłem jak to lokalna kapela bądź solowi wokaliści zabawiają publiczność. Każdy starał się jak może i chyba tylko ludzie odpowiadający za dźwięk coś się pogubili, bo niekiedy słychać było, że coś zasadniczo jest nie tak. No cóż, liczą się dobre chęci. Przy okazji robiąc zdjęcia, które pokażą się na moim Instagramie zauważyłem malutki szczegół, strefę dla gier video.

Oczywiście była tam nieśmiertelna FIFA i Just Dance. Wszystko było ok., gdyby nie fakt, że gra została uruchomiona na Xbox 360 z grudnia 2005 r., czyli premierowym modelu na około 40+ calowym telewizorze. O dziwo, gra prezentowała się bardzo dobrze.

Dalszą część napisze po niedzielnej części. Ciąg dalszy nastąpi.

Udostępnij:

Recenzja Dlc Wiedźmin 3 Krew i Wino na Xbox One X

Jak każda podróż ma początek, tak i zakończenie. Czas ruszyć na ostatnią wyprawę Białego Wilka. Ruszam do Toussaint!

Niezwykłe to miejsce winem płynące, gdzie błędni rycerze wciąż kierują się szlachetnymi cnotami. Prawdę powiadają, że to królestwo jest jak kraina z baśni. Lecz jest jeszcze jedno powiedzenie. Najciemniej jest pod latarnią.


Podobnie jak w Sercu z Kamienia wszystko zaczyna się niepozornie od zadania, które rozpoczyna niezwykłą przygodę. Tym razem nie ograniczono się do paru wsi, czy dworu! Miałem okazję odwiedzić po raz trzeci najbardziej wysunięty region na południu w świecie Wiedźmina 3.

Księstwo jest niezwykle malownicze, czym będzie bardzo kontrastowało z Białym Sadem, czy Velen. Rozgrywając po raz enty dodatek zastanawiałem się którym krajem się inspirowano? Otóż będzie to Francja. Jeden z Npc w zadaniu pobocznym wprost zwrócił się do Geralda monsieur. Kwestia ta została dla mnie jednoznacznie zamknięta.

Główny powód dla którego Wiedźmina ściągnięto to księstwa była Bestia z Beauclair. Ów stwór zabija dzielnych rycerzy z nieznanych powodów i trzeba ją powstrzymać. Jako, że lubię zajrzeć pod każdy przysłowiowy kamień szybko trafiłem na dwa istotne tropy. No, ale napisze je na końcu dla tych co chcą wiedzieć.


Kampania jest w moim odczuciu o wiele lepiej napisana niż w pierwszym dodatku. Mimo nadania fabule bardziej zachodniego klimatu spotkałem na swojej drodze niezwykłych bohaterów w tym jednego naprawdę ważnego, że się tak wyrażę.

Robiąc drobne przerwy, a raczej chcąc jak najdłużej zostać wykonałem wszelakie misje poboczne, zlecenia i poszukiwania. W czasie tych skoków w bok mogłem zobaczyć mroczniejszą stronę Toussaint. Sporo jest ukrytych historii, które zachęcają do eksploracji do wszelkich miejsc, które widać na horyzoncie lub pokazane są na mapie jako większe miejscówki.

Jest jeden warunek, aby się nimi cieszyć. Trzeba lubić czytać, a będzie tego całkiem sporo. Spędziłem tak dobre trzy popołudnia, gdzie zaglądałem od jednej ruiny do innej porzuconej winnicy. Poszczególne wydarzenia są tak ułożone, aby stworzyć naprawdę spójna całość. Oprócz ciekawych opowieści, czy nawiązań nazbierałem różnego rodzaju broni i pancerzy z zleceń na potwory.


Wyżej w rankingu są natomiast zadania poboczne, które kwitną zarówno humorem jak i powagą. Do najbardziej zapadających w pamięć mogę zaliczyć Klient ma zawsze rację jest to oczywiste nawiązanie do Dwunastu prac Asteriksa. Perełek tego typu jest znacznie więcej. Niektóre są dość dobrze ukryte dlatego warto ich poszukać, bo może i Płotka dostanie swoje pięć minut?

Podobnie jak w Hearthfire, Gerald dostaje na dzień dobry kostnice, znaczy się winnice. Trzeba zrobić porządek w papierach. Początkowo stan jest nie najlepszy, ale dzięki drobnemu remontowi szybko można przywrócić rezydencje do świetności. Wraz z postępami budowlanymi zyskałem miejsce na cenniejszy ekwipunek, który mogłem wykorzystać jako ozdobę. Oprócz tego zyskuje się dostęp do ziół i warsztatu alchemicznego. Innymi słowy same korzyści.

W całej serii przewija się wątek łóżka, a to w kontekście romantycznym, a to wypoczynkowym. Chcąc zregenerować siły lub przesunąć czas do przodu wykorzystuje się medytację, a przez to łóżko jest jedynie elementem dekoracyjnym. Tym razem warto skorzystać z tego mebla, aby pozyskać dodatkowe bonusy do statusu.


Nie zabraknie też nowego drzewka talentów. Z notatek niejakiego profesora można się dowiedzieć się, że pracował nad mutacjami. Po niedużej przygodzie odblokowuje się nowe drzewko talentów. Tym razem jednak trzeba mieć jeszcze mutageny. Same punkty nie wystarczą do odblokowywania umiejętności.

Przez takie rozwiązanie polowania na potwory nabrało większego sensu. Skoro jestem przy nich. Nie zabrało całkiem nowych osobników do ubicia. Głównie kotowate, ale i niezwykłych misi o malutkim rozumku też niezabranie, a na tym nie kończą się potworne niespodzianki.

W czasie przechodzenia dodatku po raz pierwszy można naprawdę się wciągnąć we wewnętrzne intrygi na książęcym dworze. Wraz ze nowymi poszlakami syndrom jeszcze jednej tury był coraz silniejszy.

Grając w Krew i Wino czuć, że włożono sporo serca w zawartość. Podobnie jak w podstawowej kampanii. Jest parę istotnych momentów, które mocno wpływają na to jak rozwinie się historia. Niektóre z nich są naprawdę ciekawie umieszczone, a przez to byłem zaskoczony, bo coś co wydaje się pierdołą może odegrać sporą rolę.


Sam finał jest spektakularny i co tu dużo mówić daję to co powinien, czyli pożegnanie z przytupem. Na sam koniec parę ciekawostek do Corvo Bianco może przejść jeden z czterech przyjaciół. Jeśli się jednak trochę pogłówkuję do tej jakże cudownej krainy przyjdzie ktoś jeszcze.

Nie zabraknie też nieco wadliwych, czy też oszczędnych rozwiązań. W ciągu całej tej winno krwistej afery nie zabrakło aktywności w których trzeba było jedynie biegać i odhaczać określone punkty. W q Awantura o wino jest właśnie jednym z nich ciągnie się i to dość długo. Zależnie od podjętej decyzji można uzyskać różne zakończenia. Szybko jednak można się doszukać, że coś jest nie tak, bo sama gra podpowiada.

Sama treść pod mini mapą może się zmienić zależnie od tego, czy wykonało się wszystkie w niej zawarte rzeczy po właściwym półfinale misji. Kolejnym równie rozległym zadaniem jest pomoc Błędnym rycerzom. Tak jak wspomniałem wcześniej eksplorując świat można mimo chodem zrobić je przy okazji nie wiedząc o tym.


Podobnie jak w baśniach w Krwi i Winie jest zawarty pewien morał. Nie bestią jest ten kto nie człek, a ten co potwornych czynów się dopuszcza. W poszczególnych zakończeniach można zobaczyć, że nie zawsze szuka się winnego, a kozła ofiarnego.

Podsumowując ostania przygoda Białego Wilka to wspaniałe uwieńczenie jego przygód. O ile sam wątek główny jest krótki, tak z aktywnościami pobocznymi daje ponad trzydzieści godzin zabawy. Ocena końcowa 10/10

Zgodnie z obietnicą, pierwsze  wskazówki co do tajemnicy Bestii można znaleźć w magazynie koło karczmy Kuroliszek jak i biurze, gdzie odbiera się nagrody za pomoc błędnym rycerzom.
Udostępnij:

Recenzja anime Kizumonogatari

Mieliście takie wrażenie, że widzicie wstęp filmu albo jakieś sceny lub opening i wiecie, że będzie to coś wybitnego? Ten niezwykły zamysł lub też forma przyciąga od razu uwagę.

Kizumonogatari to film pełnometrażowy tworzący trylogię opowiadającą historie Araragi Koyomi. W trakcie pisania tego testu pogrzebałem co nieco na temat tej serii i doszedłem do wniosku, że trafiłem na coś naprawdę interesującego. Może być to przesada, ale z artykułów jak i komentarzy fanów odniosłem wrażenie, że jest to istny Metal Gear Solid wśród anime.


Wszystkie filmy jak i wersje serialowe można oglądać według dat premiery lub chronologii wydarzeń. Wszelkie informacje na ten temat znajdziecie w Internecie.

Zacznę więc próbę omówienia tej nieszablonowej produkcji. Pierwszą i w sumie najważniejsza rzeczą jest zabawa formą w jakiej zaprezentowano to uniwersum w Bakemonogatari, o którym pisałem wcześniej były to dość osobliwe z powodu stylu jaki przybrało jak np. tła przypominające obrazy jakiegoś współczesnego malarza.

W Kizumonogatari dla odmiany mamy gratkę dla miłośników miksu animacji 2D i grafiki 3D. Większa cześć jeśli nie całość tego co będzie pokazane będzie się na tym opierało. Warto jeszcze zaznaczyć wstawki rodem z kina niemego, kiedy to dialogi pokazywały się na osobnych slajdach.


W tym momencie warto przejrzeć się kolejnemu zabiegowi satyrycznemu jaki zaimplementowano. Raz na jakiś czas niebyt często, ale jednak dodano całkowicie inną kreskę. Przypomina ona raz taką, którą widać w profesjonalnych mangach, a innym razem taką jakby był to odręcznie zrobiony rysunek amatora.

Nie jest to jedyny kontrast jaki występuje w tym filmie. Mamy tu jak i pewnie we wszystkich częściach warstwy komedii, sensacji, obyczajówki i ecchi, a o gore już nie wspominając. Wszystko to łączy się w spójną całość. Choć nie ukrywam pewne rzeczy się ze sobą kłócą i gryzą.

Zakładam, że taki zabieg ma za zadanie jedynie pokazać, że zrobienie "gorącego kociołka" nie jest czymś niestrawnym. Wprost przeciwnie wszystko co najlepsze jest wyraźne. W tym momencie należy zadać pytanie  jak to możliwe, że to działa i trzyma się kupy.


Na papierze trudno to opisać, bo będzie się wykluczać, ale to tylko pozory. Natomiast w momencie kiedy zacznie się oglądać zaczyna się magia. Nie będę ukrywał, że Kizumonogatari to anime, które może być docenione tylko przez otaku.

Za dużo tu dziwactw i elementów, które mogą zniechęcić lub być nadzwyczajnie w świcie być niezrozumiałe lub błędnie zinterpretowane przez ludzi niezapoznane z japońską popkulturą.

Akt drugi fabuła. Historia jaka została tu przedstawiona skupia się na naszym księciu na lśniącym koniu i wampirze loli Kiss-Shot Acerola-Orion Heart-Under-Blade. Nie zabraknie też Przewodniczącej i jej wielkich oppai, a także wszech widzącego Meme Oshino.


Wreszcie dowiedziałem się czym się on zajmuję, bo jak to sam powiedział nie jest świetny w egzorcyzmach. Od samego początku pokazuje swój oryginalny styl i podejście do życia. Jeśli oczekujecie sporej ilości akcji lub czegoś podobnego to nie spodziewajcie się tego.

Tempo filmu, który trwa ledwie godzinne jest dość powolny. Spora jego cześć to długie monologi. Paradoksalnie ta nieśpieszna narracja pozwala lepiej zapoznać się ze wszystkim co twórcy chcieli zaoferować.

Bogata treść, której na pozór nie widać i forma, która przykuwa oko jest czymś, czego potrzebuje wybitne dzieło. Kropką nad i jest jazzowy podkład muzyczny. Bez zawahania powiem, że jest to idealna odskocznia od serii z wiosennego sezonu.

Jeśli czujecie przesyt produkcjami dla masowego odbiorcy to dobrze trafiliście, bo będzie to początek niezwykłej przygody. Ciąg dalszy nastąpi…
Udostępnij:

Recenzja dodatku Serce z Kamienia do Wiedźmin 3 Dziki Gon na Xbox One X

Serce z Kamienia jest krótkie, powiem więcej. Jakbym włączył je w dzień wolny to bym przy jednym posiedzeniu skończył.

A teraz ci z was co doszli tylko do tego momentu i już chcą mnie zlinczować podziękuję, a resztę zapraszam do lektury. Pierwszy dodatek do Wiedźmina 3 jest średni. Po przejściu tego DLC na premierę byłem szczerze zawiedziony.


Cała fabuła sprowadzała się do odpowiedzenia na jedno pytanie, czy zemścić się na Olgierdzie von Everec. Natomiast wszystko co się stanie pomiędzy tym pierwszym, a ostatnim nie ma praktycznego znaczenia.

Otóż po kolejnym podejściu po latach ocena znacznie się zwiększyła. Same zadania poboczne tym razem nie zabłysły. W głównej mierze były to tylko fedeksy, ale za to zabarwiono je w ciekawą oprawę fabularne i mogłem się dowiedzieć co się stało z Zakonem Płonącej Róży. Wspomnę, że robiąc misje w której się ich spotka usłyszałem coś szalonego. 

Sytuacja się całkiem odwraca w przypadku misji głównej i jej poszczególnych podetapów, które znacznie błyszczą na tle pozostałych. Początek zaczyna się niewinnie od zwykłego zlecenia na potwora z kanałów. Jak się szybko się okazało będzie miało to drugie, a nawet trzecie dno.


Żeby za wiele nie zdradzić dodam, że trzeba spełnić trzy ostatnie życzenia, aby wypełnić treść cyrografu. Jeśli interesujecie się prawem to Redzi pokazali jak ważne jest interpretacja i sformułowania warunków umowy. Chylę czoła.

Serce z Kamienia jest swojego rodzaju adaptacją Pana Twardowskiego, ale żeby nie było tak skromnie zauważyłem naprawdę sporą inspirację Weselem Wyspiańskiego. Jeśli podstawka była tak zwanie słowiańska to SzK są jeszcze bardziej przesiąknięte polskością.

Poczynając od faktu, że drugi z głównych bohaterów jest Sarmatą pełną gębą, co widać jak na dłoni, że to kozak, który jest niezwykle dumny ze swojej szabli. Mało tego podkreśla on swój ród, herb itp., co ukazuje się w dalszej części kampanii.


W samej grze jest sporo nawiązań do naszej kultury np. Misia Barei, czy Vabanku i tych rzeczy, o których już pisałem wcześniej. Poszczególne zadania jakie trzeba wykonać to samodzielne pełnoprawne mini kampanie, które choć na krótką chwilę porwały mnie po innych zakątkach północno – wschodnich części Velen.

Ci co grali w samą podstawkę dostaną w dodatki parę nowych miejscówek. Natomiast posiadacze edycji Goty będą mieć to od razu plus parę zadań w podstawce. Pierwsza ze misji to wspomniane wesele na które wybiera się Gerald z dawną znajomą. Zabaw tam nie brakuję podobnych do dych aktualnie istniejących. Natomiast brak Olgierda, Witold do prawdziwa hulaj dusza, która potrafi pokazać, czym jest dobra zabawa. 

Kolejne q to napad do skarbca. Przyznam, że Rockstar mógłby się uczyć od naszych. Aby skompletować całą ekipę trzeba porobić parę zadań, które mogą mieć niekiedy bombowy wydźwięk. Całość nabiera jeszcze kilku ciekawych nawiązań historycznych jak się odpowiednio zmotywuje strażników. Warto też zabrać na aukcje trochę kasy będzie bardzo przydatna. Nie zabraknie też pewnego twistów, złoto, po prostu złoto.  


W ostatnim zleceniu nie zabrakło nuty grozy. Osobiście uważam, że było to najlepsza część dodatku. Klimat jaki tam panował szczerze zachwycał. Dodatkowo na dokładkę można było poznać lepiej historie Olgierda. Jednak, aby mieć całość obrazu warto w czasie napadu poszperać to tu to tam. W samym dworze nie zabraknie też pewnych dobrze zabiegów rodem z horrów podobnych do tych z Layers of Fear.

Jednakowoż nie pan Sarmata, nie Gerald zgarnęli uwagę publiki. Osobą, której się to udało był nikt inny jak Gaunter O'Dimm zwany Panem Lusterko lub Szklanym Człowiekiem. W polskiej wersji językowej wcielił się w niego Dariusz Odija i dokonał niemożliwego. Każde wypowiedziane przez niego słowo słucha z zapartym tchem.

Miłą zmianą była możliwość przeprowadzenia rozmów z poszczególnymi bohaterami w nieco inny sposób. W Sercach z Kamienia rozbudowano to bardziej wymianę zdań. Podobnie ma się sytuacja z przerywnikami. Zostały one o wiele lepiej wyreżyserowane, a animacje twarzy odczuwalnie wzbogacono nawet u postaci epizodycznych.


W samej rozgrywce dodano nową mechanikę. Na samym początku pojawia się misja z Ofierskim kupcem. W jedno z nich wcielił się Cezary Kwieciński. Bez urazy, ale nie da się go słuchać. Wracając do tematu. Trzeba pomóc tak zwanemu rzemieślnikowi w stworzeniu warsztatu, aby mógł zaklinać pancerze i broń słowem mocy.

Kosztowna jest to zabawa, bo trzeba wydać 5,10,15 tyś sztuk złota. Doszedłem do drugiego etapu i kupiłem od „wdzięcznego” fachowca parę ulepszeń. Czułem się naprawdę oszukany i machnąłem na to ręką.

Wygody w tworzeniu nie ma. Z tego też powodu muszę wypunktować pewien mankament w craftingu. Jak się wytwarzało nowy sprzęt u kowala była możliwość kupna brakujących surowców z tego samego panelu w którym się robiło item. Dziwnym trafem tutaj się tego nie da zrobić i trzeba mieć, gdzieś to spisane lub zapamiętać jakie przedmioty kupić.


Kolejną już dobrą nowością są bossowie. Każdy z nich ma swoje własne ataki, a do tego nie staje się w późniejszym czasie standardowym wrogiem. Przypomina to w istocie Dark Souls, ale jest o wiele prostsze. Jedynie Klucznik może przedstawić podobny poziom psucia zdrowia. Sukinkot potrafił przyzywać duchy za pomocą, których się regenerował. Nie mówiąc o tym, że jego skille miały spory zasięg. 

Podsumowując, Serce z Kamienia jest jako całość grą liniową, która prowadzi do jednego pytania. Wszelkie wybory nie mają znaczenia jeśli chodzi całokształt. Jeśli jednak wziąć lupę to jest nieco inaczej. Przez taki sposób narracji można się skusić na ponowne przejście i zobaczenie co się stanie jeśli zrobi się coś innego.
Udostępnij:

Mega recenzja Wiedźmin 3 na Xbox One X Część 2

Mały wstępik, poniższy tekst to druga część recenzji Wiedźmina 3 Dziki Gon. Jeśli nie czytaleś/aś pierwszej, gdzie omawiam optymalizacje i wszelkie błędy zapraszam tutaj. 

Przejdę teraz do tego co najważniejsze, czyli samej fabuły. Głównymi filary to wątek Ciri, wojny i kogo wybierze Gerald (Triss team). Gra traktuje się bardzo poważnie i jest w pełni świadoma swoje powagi. Większość, rzeczy nie jest zero jedynkowa dlatego nie należy ich oceniać zero jedynkowo. Poszczególne, akty zawierają swoje osobne historie, które są spięte w ramą jaką jest poszukiwanie Jaskółki.


W recenzjach serwisów dominował wątek Krwawego Barona i jego rodzinny. Przyznaje, że wyreżyserowano ten etap naprawdę wzorowo. Poszczególne elementy układanki odkrywały bez pośpiechu robiąc coraz więcej smaku. Dodatkowym bonusem było pokazanie święta dziadów i cytowane fragmenty z dzieła Mickiewicza.

Nie ma co ukrywać, że dalej nie jest gorzej. Wprost przeciwnie im dalej w las tym więcej drzew. Stosy Nowigradu to naprawdę realnie przestawiona inkwizycja. Jednakowoż, aby nie było nazbyt poważnie i ponuro dodano różne elementy satyryczne. Na scenę wchodzą dobrze znani wszystkim Jaskier i Zoltan.

Szczerze cieszyłem się na ich widok i równie rozbudowanymi zadaniami z nimi związanymi. Złapanie oddechu jak najbardziej potrzebne. Tak było za pierwszym razem jak grałem. W drugim podejściu zdecydowałem się wyruszyć na wyspy. O ile główne misje i poboczne da się przechodzić bez problemów tak zlecenia odpadają. Bossowie tak żyjący mieli za wysoki lv. Walka z nimi mijała się z celem i szybko wróciłem na kontynent. 


Równolegle do misji fabularnym funkcjonowały dodatkowe aktywności. Nie mówiąc o tych wszystkich znakach zapytania, które kryły jakieś niespodzianki. Zarówno pierwszej jak i drugiej jak najbardziej wciągały natomiast polowania na potwory już nie.

Co prawda każda bestia wymagała teoretycznie innych olejów, mikstur, czy znaków tylko co z tego skoro srebrny miecz i Igni wystarczył? Ok., wyjątkami były południce, które trzeba zmaterializować, aby zadać obrażenia. Szkoda, że tylko jeden taki przypadek.

Kolejnym ważnym wyborem było kogo wybrać Triss, czy Yen? Wybór było dość prosty. Kto by chciał zimną i rządzącą się sukę jaką jest Yenefer? Rozumiem, że jest to kanoniczne, ale bycie pantoflarzem w ogóle się mi nie uśmiechało. Przy niej Triss objawiała się jak anioł w ludzkiej skórze.


Za pierwszym razem decyzja była dość oczywista, a do tego te animacje twarzy i sposób jaki patrzyła. Dopóki nie zagrałem w Uncharted 4 nie wierzyłem, że może być coś lepszego, a jednak Naughty Dog zmiażdżyli naszych. No mniejsza, kontrast i sposób jaki pokazali szanowne panie był naprawdę klarowny. Tym razem jednak chciałem zobaczyć jak będzie to wyglądała jak się złapie dwie sroki za ogon i się przekonałem srogo.

Jeśli jednak ktoś z was nie chciał się tym paprać i jeszcze inaczej się od nich uwolnić to też się da. Wątek Yen można zamknąć nie wykonując ostatniego zadania na Skellige. Nie obędzie się to bez komentarza, bardzo fajny smaczek.

Ostatnim pobocznym zagadnieniem jest wojna, gdzie spotkałem Rocha, Ves i Talara. Skoro o szefie służb temerskich wspomniałem. On jest po prostu jedyny w swoim rodzaju. Kto, ale kto by uczył trolli przeklinać. Mała ciekawostka: w zadaniu Patelnia, jak nowa można zdobyć monokl. Jeśli wgracie patch fanowski Talar powie, że to on załatwił tego kolesia. Niestety nie ruszyli tego i dalej jest luka.


Ostatecznie w zabawie na spiskowca dałem się przekonać Dikstrze. Nim do tego doszło starałem się jakoś nawalić przy zamachu na Radowida, bo podobno jest taka możliwość. Po części się nawet udało, lecz finał był niezgody z zamierzonym. Natomiast przed tym dramatem doszedłem jak złamać nogę przyszłemu Kanclerzowi. Jedynym wątkiem, którego nie zmieniłem to przeznaczenie Ciri.

Szczerze nie mogłem się zmusić, aby zrobić z niej cesarzową lub ją uśmiercić. Mimo, że w Wiedźminie 3 mamy gotową postać wraz ze wszystkimi dodatkami to tak się wczułem, że nie mogłem skrzywdzić Ciri.

Samo zakończenie oceniam pozytywnie i naprawdę dobrze je zrobiono. Nie rozumiem tylko, czemu nagle z Jaskółki zrobiona super koksa? A no tak zapomniałem wspomnieć, że Ciri – chan ma swoje pięć minut. Wcielać można się było w nią w wspomnieniach i na chwilę w ostatniej bitwie z Dzikim Gonem.


Przejdę teraz do rozgrywki, która wciąż się broni. Tutaj dokonano największych zmian, które osobiście uważam za kontrowersyjne. Jak dobrze wiadomo w poprzednich częściach były drzewka talentów na których można było odblokować skille, które były cały czas aktywne. Tutaj się to zmieniło.

Po lewej stronie karty postaci wyznaczono miejsce na sloty w których są aktualnie działające umiejętności. Jest to dość kłopotliwe, bo zamiast mieć coraz potężniejszego Wieśka to jest taki niekompletny. Gdyby poziom trudności nie był taki niski, a bardziej jak From Software to można było się załamać.

Natomiast z drugiej strony można lepiej dostosować poszczególne aktywne i pasywne umiejętności i widzieć ich działanie jak wpływa na rozgrywkę. No dobrze, ale co można wybrać? Dość sporo w drzewku poświęconym walce bronią białą mamy takie podkategorie jak szybkie, czy silne ataki. Każde z nich ma swoje poziomy rozwoju jak rodzaje wykonywanych ruchów.


Dzięki temu można bardziej skoncentrować na słabszych lecz szybszych atakach lub iść jak czołg z silnymi. Dalej uzupełnić się da to bonusami do adrenaliny, znakami itp. Poszczególne zaklęcia moją różne wersję i zastosowania. Quen można być tarczą, z którą można się swobodnie poruszać, ale pochłania zapas many / staminy lub „bańką” która ogranicza ruch, ale jednorazowy użytej jest częstszy.

Mało tego nie zabrakło umiejętności pasywnych, które dają klasyczne bonusy jak regeneracja życia, czy many lub bonusy do silnych ataków. Jeśli kogoś zainteresują petardy to też da się przeszkolić Wieśka z ich używania, choć są one mało praktyczne. Wrogowie atakują ochoczo razem, a wiec zabawa z granatami wydaje się zbyteczne.

Wszystko to daje teoretyczną możliwość stworzenia najróżniejszych Wieśków. Jeśli wam jeszcze mało, można zdobyć schematy ekwipunku z czterech szkół wiedźmińskich: wilka, gryfa, niedźwiedzia i żmij. Żeby jednak je wykonać trzeba iść to kowala lub płatnerza z mistrzowskimi papierami.


Wszystko to daje teoretyczną możliwość stworzenia najróżniejszych Wieśków. Jeśli wam jeszcze mało, można zdobyć schematy ekwipunku z czterech szkół wiedźmińskich: wilka, gryfa, niedźwiedzia i żmij. Żeby jednak je wykonać trzeba iść to kowala lub płatnerza z mistrzowskimi papierami.

Sam crafting też jest stosunkowo wygodny, bo jeśli zabraknie surowców do wykonania miecza lub pancerza można je kupić bezpośrednio u rzemieślnika jeśli je ma. Podobnie też można naprawiać i usuwać ulepszenia. Jak wiadomo, lepszy sprzęt wymaga drogich składników te da się pozyskać z unikatowych itemów, których jest sporo, ale niestety różnią się głównie wyglądem i siłę ataku. Staty są marne. #Diablo 3

Główni bossowie zrobieni są całkiem nieźli, ale nie stanowili żadnego wyzwania. Wiąże się to z brakiem skalowania jak mniemam. W wersji na PC można ich załatwić z palcem w dupie. Natomiast w konsolowym porcie podnieśli im nieco statystyki i słusznie, bo przykro jest klepać ich jak worek treningowy. 


Na sam koniec wszystko to co zapomniałem lub nie pasowało wyżej. W czasie wędrówek można usłyszeć liczne rozmowy, a między innymi mamy nawiązanie do Killera i Pazury. Nie objedzie się też bez magicznego kociołka, i Wyspiańskiego. Nie będę psuł i sami spróbujcie wyłapać inne nawiązania.

Wspomnę jeszcze a paru potknięciach. Chociażby wojnie klonów. Moim faworytem był model Skurwiela Juniora, którego widziało się co chwile, a o dzieciach i Małgosi nie wspominając. Następnie mamy bardzo, ale to bardzo mała liczba aktorów głosowych z czego jeden bardzo się powtarzał. Chodzi o pana Cezarego Kwiecińskiego, który niemalże wszystko dubbingował.

Ciekawostka jest, o ile można tak to nazwać, że kiedy Gerald idzie na trójkącik i przy tym jak się śmieje z Ciri na statku to zamiast głosu Jacka Rodzenka mamy amerykański odpowiednik. No i jeszcze jedno spostrzeżenie. Gesty jest ich tak mało i zarazem są tak charakterystyczne, że aż kole oczy widząc je non stop u różnych Npc.

Podsumowując Wiedźmin 3 jest naprawdę dobry lecz nie pozbawiony wad. Początkowo byłem nim całkowicie zauroczony i dawałem najwyższą notę. Teraz jednak jak zrobiłem dokładniejszą analizę mogę dać uczciwe 9/10. Liczne smaczki możliwości dostosowania postaci pod swoje preferencję jak i głęboka fabuła z licznymi wyborami, które mają w większości przypadku znacznie są wartę tej oceny. A i jeszcze jedno warto wrócić do miejsc, gdzie się skończyło misje, bo czeka mały bonus. Np. po zamachu na Arc Skellige jak się wybierze Cyrys to antagonistkę, którą skarzą rzeczywiście przekuwają do skały, a Gerlad to skomentuje. Jest tego o wiele więcej. 



Udostępnij:

Mega recenzja Wiedźmin 3 na Xbox One X Część 1

Wreszcie po tych wielu miesiącach wróciłem na wiedźmiński szlak i przeszedłem ponownie Wiedźmina 3 Edycja Rozszerzona. Kto by się spodziewał, że stanie się to po zakupie Xbox Series X.

Minęło już sporo czasu od premiery i gra powinna być już całkowicie załatana. Wszelkich błędów tam nie ma tylko czysty wprost kryształowy gameplay. Niestety, ale tak nie jest. Oczywiście nie urzeknie się tam takich baboli jak w Cyberpunk 2077, lecz trzeba zaznaczyć, że są.


Cześć z bagów da się wywołać, a reszta jest i tyle. Uprzedza, że mają tylko formę kosmetyczną i na szczęście nie psują w żaden sposób rozgrywki. Wszelkie omówienia przykłady pochodzą z portu na Xbox One X. Natomiast platformą jaką wykorzystałem do grania był Xbox Series X.

Zacznę więc od najczęściej występującego. Jest to błąd w kolizji obiektów. Pomimo licznych aktualizacji dalej raczony byłem przenikającymi się Npc, czy włosami wychodzącymi przez ubranie. Nie brakło też „oryginalnych” itemów, które stały jedno w drugim.

Trafiłem również na zabawne sytuacje z tego wynikające. Zapewne słyszeliście o horrorze ludzka stonoga? No to widać devi chcieli wstawić jej odpowiednik w postaci świńskiej stonogi zmieniającej kolor umaszczenia sierści.


Innym już bardziej dotkliwym błędem było wywalanie do pulpitu. Stało się dokładnie dwa razy, co uznam za symboliczne. Wspomnę, że i Płotka miała swoje pięć minut. Dalej uwielbia płoty, a nawet jeździć na tylnych kopytach robiąc przy tym dęba. Ciekawą usterką, którą wywołałem przypadkiem jest wykorzystanie wiedźmińskich zmysłów w wilii Skurwiela Juniora.

Jeśli kamera będzie skierowana na powieszoną kobietę całe otocznie zacznie drgać tak jakby Gerald napił się alkoholu. Wszystko wraca do normy zaraz po włączeniu się pierwszego przerywnika filmowego.

Do innych mogę zaliczyć pokazania się artefaktów i degradacji tła do totalnej pikselozy. O ile jeszcze pierwszy błąd mogę tłumaczyć switchem łączącym kable z konsol to już drugi pojawiał się kilkukrotnie. Rozdzielczość samego tła spadał gwałtowanie. Nie dotyczyło to natomiast samych postaci, które były równolegle wyświetlane.


Największy atut gry na nowej generacji było wprowadzenie Ray Tracing w wersji uproszczonej dla konsol. Generalnie jest ok., o czym napiszę później, ale i tu zaliczyłem zgrzyt, ale zdarzało się to tylko czasami. Ciągnąc dalej błędy, czy raczej skrypty uruchamiające poszczególne rzeczy.

Jedną z obietnic Redów była taka, że zadania będzie można wykonywać od dowolnego momentu, a nie jedynie idąc krok po kroku nie omijać niczego. W istocie tak jest, tylko niekiedy nie odpalały się odpowiednie polecenia i choć wiedziałem, że jestem we właściwym miejscu to i tak nic się nie działo.

Omawiany przykład wystąpił przy zleceniu Licho przy studni. Musiał być to błąd z tego też powodu, że wskakując do studni wszystko działa jak należy. Skoro już jestem przy tej misji początkowe q mają niedociągnięcia w swojej konstrukcji.


We wspomnianym powyżej zleceniu trzeba pozbyć się południcy, aby mieć dostęp do czystej wody w  studni. Gdyby Gerald mógł wydostać się tylko za pomocą liny lub jakimś suchym tunelem to wszystko miało ręce i nogi. Szkoda, że trzeba wypłynąć do jeziorka, które łączy się wyłącznie z podwodnym źródłem tym samym co studnia. Nie ma co mówić, że jest tam bezpiecznie #logika alternatywna.

Kolejnym strzałem w stopę jest zadanie poboczne Cenna przesyłka. Może mieć różne zakończenia. Wszystko zależy od tego jakie zbierze się tropy. Szkoda tylko, że nie da się dojść do pozostałych końców w sposób przypadkowy. Ustawienie poszczególnych poszlak prowadzi zawsze do tego samego wniosku. Jeśli chce się zobaczyć inne przerywniki itp. trzeba mijać to właściwe i podejść do dalszych oddalonych dowodów zbrodni, które są za tymi pierwszymi.

Kontynuując dalej ten wątek. Widać, że kampanie miało się przejść więcej niż raz. Większość misji ma dwie skrajne zakończenia, a tym samym zachęcają do włączenia Nowej Gry Plus. Mało tego, konsekwencje decyzji jakie można w niektórych podjąć zobaczyłem po paru, a nawet parunastu godzinach.


Niektóre wybory mają kolosalne znacznie jak te, które wpłyną na to czy Ciri przeżyje, ale nie zostawiono nawet tych małych, malusieńkich jak w pierwszej misji z Białego Sadu. Chodzi mi o uratowanie niwgardzkiego dezertera. Szacunek za przykładanie się do szczegółów.

Żeby nie było, aż tak różowo to tuż przy tak popisowych momentach jak w koszarach łowców czarownic mamy i zapchaj dziury, które do niczego nie prowadzą, a jedynie objawiają się pozornym wyborem, który to samo znaczy np. Nie będę jadł lub Nie jestem głodny.

Redzi chwalili się liczbą słów jakie wypowiadają bohaterowie, fakt jest ich sporo, ale… No właśnie, ale są też oszczędności w tym segmencie, które można usłyszeć. Łatwo wyłapać to w postaci zmienionych pierwszych linijek z innej opcji dialogowej, którą mogłem wybrać lub tą samą odpowiedzią na wszystko co było do wyboru.


Równocześnie naprawiono parę rzeczy. Byłem bardzo zaskoczony widząc, że Biały Wilk nie ginie po upadku z pół metra. Ci co grali na premierą na pewno to pamiętają i jak to denerwowało, bo trzeba było po raz któryś z rzędy wysłuchać Jaskra, który streszczał bieżącą sytuacje.

Kolejną poprawką było wyświetlanie się misji na Skellige, czy Wróg publiczny. Grając na PC nie wiedziałem, że można ominąć wątek z Triss i od razu ruszyć na wyspy. Gra nijak nie dawała znać, gdzie szukać kapitana, czy czegokolwiek innego. Podobnie nie wyświetlała się opcja, aby kryształ z megaskopu Philippy oddać wyżej wymienionej.

Następną istotną poprawką była możliwość ścigania się na zawodach półświatka. Niby niewiele, ale jednak cieszy. Skoro trochę zbeształem to teraz pochwalić, a jest co.


Zacznę od samej warstwy graficznej. Jest dobrze, ba jest świetnie gra wygląda równie dobrze co w 2015 r., a nawet lepiej. Włączyłem wcześniej na PC, aby zobaczyć jak będzie wyglądać na uber. Będę szczery dupy nie urywa.

Natomiast jak włączyłem na Xbox Series X doznałem szoku prawdziwy remaster! Nie! Remake jak się patrzy, ta szczegółowość, ta ostrość te detale, aż szczęka opadła do ziemi. Początkowo sądziłem, że do Ray Tracingu da się przyzwyczaić i przestać go zauważać. Myliłem się za każdym razem zachwyca i skłania do podziwiania pięknego otoczenia. Tego praktycznie nie da się opisać to trzeba zobaczyć.

Udźwiękowienie też jest niczego sobie tutaj też odnotowałem zmianę poszczególnych towarzyszy niezależnie od odległości można usłyszeć. Odejmuje to realizmowi, ale jest bardziej praktyczne.

Tutaj kończę część pierwszą recenzji, jutro pokaże się reszta. KLIK
Udostępnij:

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania