Przejdź na ciemną stronę mocy! Zagraj na Xbox Classic!
Jakoś do tej pory nie miałem okazji ograć żadnej gry, której akcja rozgrywała by się w uniwersum Star Wars. Sytuacja się zmieniła wraz z przybyciem kolejnej konsoli i tajemniczym pudełeczku z płytą w środku.
Epizod III, kto go nie zna ręka w górę. No proszę, nie ma chętnych? Bardzo dobrze, widzę, że wszyscy znacie starą trylogię to nam uprości sytuacje. Zapewne podobnego zdania byli ludzie z The Collective i nie tyle spłycili, a regulowali długość pewnych wydarzeń według swojego uznania.
Warto zaznaczyć, że nawet przebieg niektórych wydarzeń odczuwalnie różni się od tego co można było zobaczyć na srebrnym ekranie. Jak wiadomo zmiana wyglądu kanclerza dokonała się w czasie próby jego aresztowania. Tutaj mamy coś zgoła innego. Mace Windu nie przerabia buźki Palpatine o co to nie. Po jakże błyskotliwej walce, o której napiszę więcej niżej ginie od pchnięcia mieczem.
Korekt, czy innych nadinterpretacji było znacznie więcej. Nie ma sensu skupiać się na wszystkich, a jedynie na tych istotnych. W moim odczuciu dobrze jest jak się poszerza o nową zawartość etapy, które odgrywały niebagatelną rolę w fabule.
Dobrym przykładem będzie moment, gdy Anakin Skywalker zmierza „rozmówić się” z przywódcami rebeliantów. W filmie jest tam raptem parę scen, a tu miałem okazję zobaczyć znacznie większy obszar. Podobnie się ma sytuacja w świątyni jedi, którą odwiedziłem dwukrotnie. A skoro już o tym piszę to zostałem zaskoczony tym, że zamiast mieć back trading to jedynie co zrobili twórcy to delikatne zahaczenie obszarów jakie pokazali wcześniej.
Co do samej fabuły to trzymano się w miarę wiernie, ale nie mogłem się pozbyć wrażenia, że mam styczność z czymś w rodzaju streszczenia filmu. Możliwe, że to przez cięcia z przeskakiwaniem między poszczególnymi etapami zrobiło swoje.
Skoro już wspominam o materiale źródłowym. W trakcie przechodzenia kampanii byłem raczony dwoma rodzajami przerywników. Pierwszy to fragmenty Zemsty Sithów, a drugi to cinematiki robione na silniku gry. Szata graficzna mimo swoich lat, a mówimy tu o produkcji z 2005 r. zestarzała się godnie i nie kole oczy swoją kanciastością.
Mogę z czystym sumieniem pochwalić naprawdę wysoki kunszt devów, którzy postarali się, aby animację poszczególnych ataków robiły pozytywne wrażenie. No i tutaj dopiero zaczyna się cześć właściwa, czyli rozgrywka. W ciągu całej kampanii, czyli ok. 3 do 4 godzin miałem okazję pograć dwoma grywalnymi bohaterami, czyli Anakin Skywalker i Obi-Wan Kenobi.
Możliwości wyboru lub przełączania się w trakcie między nimi niebyła możliwa. Pewnie bym trochę smęcił, gdyby różnice między nimi były na tyle duże, aby odbiór się jakoś zmienił. Generalnie umiejętności mieli takie same. Mogłem jedynie wpłynąć na rozwój ich skilli. Dzięki temu Obi (co sam sobie rObi) miał większe umiejętności mocy, a Anakin władał lepiej mieczem świetlnym. Nie odczułem żadnej różnicy, a szkoda.
Dopiero walki z bossami wpłynęły na wrażenia z gry. Postarano się, żeby większość z nich miały swój indywidualny zestaw ataków. Gdzie nigdzie wsadzono ich na siłę, co było wyjątkowo męczące. Szczęśliwie na średnim poziomie można pokonać ich w pierwszym podejściu.
Poszczególni przeciwnicy posiadają mini rundy, charakteryzują się zmianą otoczenia jak w Injustice. Nie muszę dodawać, że nie będzie możliwe zapisywania gry po przejściu poszczególnych części? Niekiedy zdarzyło mi się paść i powtarzać jakieś starcie. Wtenczas dłużyło się to niemiłosiernie.
Dlatego warto czasami wykorzystać błędy i luki w Si Npc. Najzabawniejszy był Windu, który w drugiej fazie walki nie był wstanie dobiec do końca areny. Mogłem się wtedy spokojnie regenerować, a biedaczyna biegł w miejscu machając nogami to tyłu. Innym ciekawym sposobem na zrobienie sztucznej inteligencji w konia było wykorzystanie umeblowania pomieszczenia, gdzie znajdowali się przywódcy rebelii.
Notorycznie Anakin blokował się na czymś i potrzebował sporej chwili, aby obejść dzielące nas obiekty. Miło z jego strony, że dał się tak załatwić. Niestety nie wszystko szło tak dobrze lub zabawnie. W trakcie przechodzenia gry miałem okazję zmierzyć się z pseudo jak dla mnie szefami. Statki bojowe miały bardzo, ale to naprawdę bardzo szablonowym sposobem atakowania.
Jeśli komuś mało co ważniejsi wrogowie posiadali jeszcze jedną upierdliwą cechę, a raczej mechanikę. Nazwałem to „niewidzialnymi punktami Hp”, a chodziło tu oto, że mimo pustego paska życia dalej mogli walczyć! Tylko jak długo? Nie było jakiejś reguły i z tego też powodu zamiast ekscytacji to odczuwałem dyskomfort.
A teraz przyszła pora na wszystko to co zapomniałem lub nie pasowało wyżej. Po zakończeniu głównego wątku w menu czekają na nas misję bonusowe. Największą gratką jest możliwość wcielenia się w mistrza Yode lub Grievousa. Jedna z misji była zablokowana, a z tego co wiem w wersji na PS2 można rozegrać ostatnią walkę po ciemnej stronie mocy i przez co zobaczyć inne zakończenie.
Czy warto zagrać Star Wars Episode III: Revenge of the Sith? Całościowo odebrałem dobrze ten tytuł. Dzięki temu, że fabuła jest dość krótka i można w sumie w jednym posiedzeniu ograć całość to nie zdąży się nikomu przejeść. Równocześnie posiada zdania dodatkowe, które wydłużą zabawę. A dla miłośników wyciskania wszystkich sków jest poziom hard i próba znalezienia wszystkich ukrytych rzeczy.
Tym razem zamiast hitu było coś nieco niższych lotów i do tego na licencji. Sądzę, że pomimo ograniczeń studio robiące tą produkcję wywiązało się należycie z swojej pracy. Podzielcie się w komentarzach waszymi wrażeniami z tej bądź innej gry z uniwersum Gwiezdnych Wojen.