Recenzja Toki wo Kakeru Shoujo


Wątek czasu był wielokrotnie wykorzystywany jako motyw przewodni w filmach. W poprzedniej recenzji filmu Twojej imię wątek ten przeplatał się z wierzeniami ludowymi. A jakby teraz podjeść do tego nieco inaczej?

Wyobraźmy sobie, że skoki w czasie są możliwe. Co byście zrobili w takim wypadku? Pytać łatwo, a może sam odpowiem na tę pytanie. Osobiście bym zachował taką możliwość na czarną godzinę lub użył dopiero wtedy, gdyby zaszłaby taka potrzeba.


No dobrze, a co z dorastającym młodym człowiekiem? Nastolatkowe bardziej niż zdrowym rozsądkiem dają się ponieść emocjom, a nawet sytuacji w jakiej się znaleźli. Co z tego może wyniknąć dowiecie się zaraz.

Na ostatni weekend tego miesiąca wezmę na warsztat Toki wo Kakeru Shoujo, której  główną bohaterką jest Makoto Konno. Początkowo odkrywa, że może skakać przez czas. Nową umiejętność wykorzystuje do uniknięcia wszelakich potknięć lub porażek. Zacząłem wyciągać błędne wioski, że całość przyjmie lekką formę w odbiorze.   

Początkowe wydarzenia i ich skutki były naprawdę zabawne, ale w pewnym momencie dochodzi do jakże przymusowego twistu. Dzięki rozmowom  z ciotką Makoto dochodzi wreszcie do wniosku, że skutki jej postępowania spadną na kogoś innego.


Przyglądałem się temu wszystkiemu z pewnym dystansem. Sam film miałem okazję obejrzeć na maratonie nocnym anime i wtedy byłem pod wielkim wrażeniem. Było to przeciwieństwo tego co czułem po wczorajszym seansie. Fakt, że minęło kilka lat od tamtego zdarzenia nie powinno wpłynąć na moją percepcję, ale jednak coś się zmieniło.

Zamiast wciągającej akcji z pewnymi istotnymi scenami dostałem teraz coś innego. Brzmi to tak pokrętnie jak odpowiedź na pytanie, gdzie początek fabuły i co miało miejsce jako pierwsze. Odpowiedź może wydawać się prosta,  ale nie dajcie się zmylić.

Manipulacji czasoprzestrzenią dają nieskończone możliwości i próba dodania chronologii nie ma sensu. Trochę rozwodzę się nad określonymi elementami, ale ten typ tak ma. Możliwe, że to Ja chciałem poczuć się znów tak jak za pierwszym razem dlatego nie odebrałem tego filmu jako coś wartego uwagi.


Generalnie o ile można tak to ująć wszystko jest ok., dialogi nie są sztywne i utrzymują odpowiednie tępo. Poszczególni bohaterowie pierwszoplanowi jaki ci drugo i epizodyczni zostali dobrze napisani. Z tego też prozaicznego powodu powinien wam się spodobać film po pierwszym obejrzeniu, a jak będzie w przyszłości to się okaże.  

Toki wo Kakeru Shoujo można podzielić też pod względem tempa, początkowe wydarzenia idą ślamazarnie, aby potem zobaczyć „śmierć” protagonistki, podnosi to napięcie i zastanawia odbiorcę, co dalej? W środkowej części mamy komedię z pewnymi dramatycznymi akcentami. No i wreszcie finał, który nabiera szybkości niczym samochód wyścigowy na prostej.

Jeśli podejdzie się do tej produkcji jak do pospolitej rozrywki to nie będzie miała dużo do zaoferowania. Dopiero ci z was, co zechcą się trochę wysilić zwrócą uwagę, że jest to coś więcej niż love story. Nutka filozofii i psychologii się znajdzie, ale głównym tematem będzie burzliwy okres dojrzewania i szkoła średnia do której Japończycy bardzo lubią się odwoływać.


Czy warto obejrzeć Toki wo Kakeru Shoujo? Sądzę, że nawet wypada. Tylko nie sięgajcie po ten film jak będziecie się nudzić lub dla zabicia złego nastroju. Musicie się wstrzelić w odpowiedni moment, aby dobrze się oglądało.

A jak wy zapatrujecie się na takie motywy filmowe? Są to tylko bajery miejące jedynie być zapchaj dziurą, czy raczej sposobem na pokazanie lepszej historii?

Udostępnij:

Relacja z Dyskusyjne Klubu Gier Wideo


Mówili, że nerdy to ludzie, którzy nie ruszają się zza monitora. Mam wiadomość dla wszystkich tych co tak twierdzą. Takiego wa*a!

W dniu dzisiejszym to jest 27.01.2020 odbyło się pierwsze spotkanie Dyskusyjnego Klubu Gier Wideo w Powiatowej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Skarżysku-Kamiennej. Przyznam, że liczba uczestników dopisała. Było nas łącznie dziewięciu. Zdaję sobie sprawę, że to dupy nie urywa, ale jak na warunki lokalne można uznać za sukces.

Spotkanie planowane było na godz. 16:30, ale młodzi adepci gamingu przybyli znacznie wcześniej, co się chwali, +10 do prestiżu. Oczywiście  przewidziałem to, dlatego na początek wyciągnąłem asa z rękawa i zaczęliśmy od pewnej ciekawostki dotyczącej pierwszej i trzeciej odsłony Wieśka.


Chodzi o kupca, który w W1 przekazuję Geraltowi należne pieniądze za wykonane w przeszłości zlecenie. W dodatku Krew i Wino też go spotykamy, ale tym razem mamy pełnoprawne zadanie poboczne Klient ma zawsze rację. Jest to rzecz jasna nawiązanie do 12 prac Asterixa.

Wraz z przybyciem kolejnych uczestników rozpoczęliśmy temat pierwszy, czyli co jest lepsze konsola, czy PC. Głosy były podzielone i bardzo dobrze. Każdy przedstawił swój punkt widzenia. W pierwszej części dyskusji omówiono takie zagadnienia jak: modowanie gier, dystrybucja cyfrowa czy pudełkowa, jak i streaming itp.


Wraz przybyciem ostatnich spóźnialskich rozpoczął główny temat. Która część wiedźmina jest najlepsza. Przyznam, że był to strzał w dziesiątkę. W sumie nie ma co się dziwić skoro Biały Wilk to nasza duma narodowa. Większość ludzi grała, a na pewno słyszała o tej serii. Wymiana zdań była żywa, a do tego dodała jeszcze więcej energii uczestnikom, a emocji oczywiście nie brakowało.


Opinie były najbardziej podzielone w kwestii możliwości podjęcia decyzji w obrębie fabuły, jak i zdań. Wspomniałem o misjach, to także przykuło uwagę, a co dokładanie, pytacie? Już odpowiadam. Chodziło o strukturę, a ujmując sprawę jaśniej o kolejność wykonywania poszczególnych etapów.



Nie zabrakło odniesień do innych produkcji, jak i ciekawostek dotyczących pierwszych projektów Wiedźmina. Generalnie pierwsze pilotażowe spotkanie się powiodło. Na samym końcu podsumowaliśmy, co warto dodać, ewentualnie zmienić.

Nie zabrakło też kwestii organizacyjnych. Na Fb wrzuciłem już parę postów dotyczących samego wydarzenia. Jeśli nie było cie na spotkaniu to zapraszam na kolejne. Możesz zagłosować nad terminem kolejnego zebrania do czego szczerze zachęcam.

Moc nerdów jest silna! Oby tak dalej i niech moc będzie z wami ;D

Udostępnij:

Dyskusyjny Klub Gier Wideo

Zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy zaglądają na  mojego FB dlatego wrzucę jeszcze tu zaproszenie. Cały swój czas wolny teraz temu poświęcam dlatego w najbliższy weekend będą inne recki niż planowałem.  Manga i anime mniej mi zabiera czasu, a więc szybciej jestem wstanie coś przygotować. 

Lubisz grać w gry wideo? Strzelasz headshoty lub robisz pentakill? A może wolisz zagłębić się w niezwykły świat i go eksplorować? Niezależnie, czy jesteś fanem tytułów single player lub multi znajdziesz tu coś dla siebie. Wspólnie będziemy dzielić się naszą pasją do gier. Nieważne na czym grasz, czy to konsola, czy PC - przyjdź, zobacz i zostań.

Zapraszamy wszystkich nerdów i geeków 
na pierwsze spotkanie
Dyskusyjnego Klubu Gier Wideo, które odbędzie się
27 lutego 2020 roku o godzinie 16:30
Filii nr 1 Biblioteki przy ul. Towarowej 20 w Skarżysku - Kamiennej. 
Wstęp wolny.

Udostępnij:

Recenzja Dragon Age 2


W ostatni weekend była posucha to teraz się zmieni! Udało mi się z pewnym opóźnieniem skończyć grać w grę. Ale czy było warto? Zaraz się przekonacie.

Po wielu latach udało mi się w końcu dorwać drugą odsłonę Dragon Age. Pierwszą część przechodziłem kilka razy i powiem wam, że największe wrażenie zrobiła po pierwszym przejściu. A jak się ma sytuacja z kontynuacją? Jeśli poczytacie w sieci komentarze to znajdziecie głosy mówiące pochlebnie opinie jak i takie twierdzące, że to tylko skok na kasę.

Niezależnie z kim się zgadzacie to wiedzcie, że są to tylko subiektywne poglądy. Nie przeczę, że da się zrobić bezwzględny skok na kasę, lecz tutaj takiego nie było. Tak jak zawsze rozbije to na części pierwsze (no bez przesady) i przybliżę co i jak.


Zacznijmy od tego co nie wyszło w moim odczuciu. Wszelkie decyzje jakie dokonało się w pierwszej części nie mają w sumie znaczenia. Prawda, spotkamy paru znajomych, a nawet dowiemy się co się stało na kontynencie. Niestety nie ma to znaczenia. Kampania nijak się nie zazębia z poprzednią odsłoną. Dlatego możecie śmiało sięgnąć po tą odsłonę i zagrać bez obaw, że czegoś nie zrozumiecie lub umknie wam jakieś nawiązanie zgrabnie wplecione między zadania poboczne.

Kolejną bolączką tej odsłony jest backtracking. Map jest co prawda kilka, ale to za mało przy liczbie godzin, które spędzi się  w grze. Dragon Age 2 ma także ciekawe błędy rodem z programy Gry z Kosza. Zapytacie jakie? Już śpieszę z odpowiedzią. Mój ulubiony to znikające jeden po drugim elfy z zaprzyjaźnionego klanu, które spotykamy po wykonaniu q dla towarzysza, inny ciekawy moment to jak naczelna kapłanka idzie po schodach. Nic nie było w tym nadzwyczajnego, gdyby nie to, że była w połowie zanurzona w nich.


Szczęśliwie więcej takich smaczków nie zobaczymy w końcu mówimy tu o produkcji 3a. To co mnie osobiście poirytowało w czasie kampanii był wymóg posiadania określonych statystyk, aby móc włożyć określony ekwipunek. Fakt, że wykonywałem wszystkie zadania jak leci nie przyspieszyło tego jakże wolnego procesu.

Było narzekanie to teraz chwalenie, choć przy omawianiu systemu walki będę musiał wytknąć małe niedociągnięcie.

Opowiem wam  ciekawą historię…
Najmocniejszą stroną, DA2 jest fabuła. W pieszych godzinach kampania praktycznie mnie wciągnęła mimo, że nie była wybitna. Zaczynamy od ucieczki przed pomiotami. Wojna dobiega końca i trafiamy do „Wieży Babel”. W sumie prawie, że dosłownie, bo wrogą atmosferę można kroić nożem. To co mnie ujęło w pierwszych godzinach było wyraźne rozdzielenie fabuły na lata w jakiś się odbywała.

Sprecyzuję tę myśl dokładniej, po wykonaniu pierwszych zadań w nowym domu mija rok. Potem jest tylko lepiej, bo mamy nawet ok. 3 lata luki. Skok za skokiem, że się tak wyrażę.


Drugim istotnym elementem w kampanii to brak celu. Chodzi o ten jedyny słuszny, o którym twórcy muszą informować gracza z subtelnością młota pneumatycznego. Tutaj tego nie doświadczymy. Choć o dziwo devowie podeszli do sprawy znacznie delikatniej, ujawniali stopniowo to co się wydarzy. Konflikt, który został pokazany między templariuszami, magami i Qunari. 

No dobrze, ale co będzie się robić przez całe Dragon Age 2? Łoić moby, bandytów itp. i raz na jakiś czas komuś się zafunduje kosę pod żebro. Proszę o nie kopiowanie tego cytatu jest to duży skrót myślowy. Najbardziej ciekawe zadania będzie się otrzymywało od towarzyszy i w sumie warto je wykonywać. Przekonacie się czemu na samym końcu.

Nie zabrakło też fedeksów, czy jak Ja je nazywam przenieś, zanieś pozamiataj, są jeszcze „ciekawsze” misje. Nie będę o nich się rozpisywał, bo robią się w sumie same i tak przy okazji. Zapychacze, które nie są kulą u nogi na szczęście. Brakuje mi jednak wędrówek, a rzecz ujmując jaśniej obozowisk. Co prawda rozmowy z poznanymi bohaterami została zachowana, ale jednak nie to samo.


Kolejną istotną sprawą są relacje między bohaterami i możliwość romansowania. Ci co są poprawni politycznie lub przewrażliwieni na punkcie LGBT to niech przejdą do dalszego akapitu. Totalna gejoza. Babeczek jak na lekarstwo, a zamiast tego mogłem mieć cały męski harem (błe) Tylu pedziów jeszcze nie widziałem na raz. Nikt nie słyszał w EA o zdrowych i normalnych związkach? 

Jak już wybierzemy z całych dwóch panien z czego jedna z nich nie jest zupełnie zainteresowana związkiem z protagonistą musimy się zadowolić tym co dali. Na pocieszenie powiem, że Merrill jest naprawdę pocieszna. Z jednej strony mamy dzielną dziewczynę, która dąży do swego celu, a z drugiej słodką niezdarę, która się chce opiekować i nie tylko…  W takim wypadku lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu.

W DA2 nie można kupować prezentów w celu zdobycia przychylności naszej drużyny w sumie nawet gotów jestem zaryzykować, że zmotywowanie ich do odejścia będzie znacznie trudniejsze niż przekonanie do siebie. Sam system przyjaciel / rywal jest trochę spaczony. Przekonałem się o tym jak dostałem negatywną ocenę za odstąpienie od zadania, które po chwili przyjąłem i też skończyło się reprymendą.


Przejdę teraz do umiejętności i rozwoju naszych milusińskich. Nie będzie tu możliwość stworzenia sobie krasomówczego krasnoluda lub łotrzyka elfa. Mamy tylko trzy klasy, wspomniany złodziej, mag i wojownik. Jedyne co możemy wybrać to wygląd i płeć swoją i rodzeństwa. Trochę się pobawiłem w edytorze, lecz domyślny wygląd był najlepszy. Brakowało tylko zakładki sklepu z skinami itp. do „szczęścia”.

Same dialogi też zasługują na wspomnienie nie tylko dlatego, że są zabawne, ale i z tego też powodu, że podział ich jest dość prosty. No może nie do końca. Czempion jak nazywają głównego bohatera mówi coś innego niż piszę. Żeby było śmieszniej rozmówca rozumie to jeszcze inaczej. Jedyną ciekawą mechaniką jaką wrzucono do rozmów są rzadkie, ale zawsze wtrącenia przyjaciół, które trzeba wywoływać. Nie raz uratowały mi życie lub wprowadziły ciekawą zmienną w sytuacji jaka miała miejsce.

No dobrze, a teraz umiejętności postaci i jej rozwój. Co jakiś odległy czas dostaje się PD i PW (punkty wiedzy) dające możliwość podnieść statystyk i jedną na nową aktywną lub pasywną umiejętność. Mimo, że gra nie jest krótka, bo przechodzi się ją w 30 godzin to nie miałem jak przetestować różnych broni itp. Szybko można do takiego wniosku dojść i zacząć inwestować punkty w interesujące nas „drzewko”.


Ostatnim kamykiem jaki trafi do twórców jest nie równa potyczki. Aby taki wojownik mógł sobie walczyć w miarę regularnie musi pić sporo wzmacniaczy. Bez tego starcie przypomina skakanie liczby fps. Jeśli w ekwipunku nie zabraknie eliksirów to z powodu cooldown wciąż będą widoczne przerwy. Jest to upierdliwe, ale trzeba się z tym jakoś pogodzić.

Podobnie jak w pierwszej części możemy programować skrypty odpowiadające za drużynę. Zajrzałem tam z czystej ciekawości, co nieco przetestowałem. Fajny bajer i nic po za tym, a taktyczna pauza jest tyle warta co vats w Fallout 3.

Na sam koniec co nieco o grafice. Na PC wyglądało to tragicznie i wymagało aktualizacji w tempie ekspresowym. W przypadku wersji na Xbox 360 nie mogłem narzekać. Nie miałem wrażenia, że obcuje z czymś gorszym i robionym na szybko. Najwyraźniej dołożono więcej starań do tego portu. Zaklęcia były wyjątkowo krwiste i nie zabrakło kultowej przesady z liczbą plam krwi na twarzach i pancerzach.


Całkiem sporo tego, ale na pewno dało się wyciągnąć jeszcze więcej. Po pierwszej godzinie byłem pewien, że zakupię ostatnią część, a teraz… w sumie też. Pora na podsumowanie.

Całkiem przyzwoity rpg, dla przeciętnego miłośnika tego gatunku. Dość nietypowa narracja fabuły i podział na poszczególne akty. Walka klatkująca, ale i tak daje radę, a do tego zabawne błędy. Oceniam ten jakże zacny tytuł na 7.5/10.

Rozpisałem się trochę, dobra a teraz wracam do Wii U, ja ne (tł. z japońskiego na razie)

Udostępnij:

Recenzja Kimi no Na wa


Jeśli powiem, że film, o którym napiszę jest dobry zabrzmi banalnie, bo ciągle ostatnio tak piszę. Zacznijmy jeszcze raz początku…

Mieliście kiedyś wrażenie, że śniliście sen tak prawdziwy, że aż nie dało się go odróżnić od rzeczywistości? A może były to wspomnienia z poprzedniego życia? Kto to wie? Ja na pewno nie wiem. Lecz nie skupiajcie się na tym teraz, a na czymś innym.


Dwójka bohaterów, których dzieli nie tylko odległość, ale i czas. Ona mieszkająca w małym miasteczku, gdzie się wszyscy znają. On licealista z Tokio, istniejąca jednostka anonimowa. Coś jednak ich łączy są to więzi, których nie może rozerwać nawet śmierć. Przypatrzmy się perypetiom Mitsuha, która pragnie się wyrwać z zaściankowego społeczeństwa na czele, którego stoi jej ojciec burmistrz Itomori.

Taki kun chłopak, który mimo chodem staje się czynnym uczestnikiem wydarzeń, które miały i mają miejsce jakkolwiek to nie zabrzmiało. Oboje zamieniają się każdego dnia ciałami i muszą wejść w dudze buty. W przeciągu całego seansu prawie połowa filmu skupiała się właśnie na tym. 

Budowało to ładnie napięcia i rozluźniało zarazem po przez swój satyryczny charakter. Nie brakło też krępujących momentów wynikających z określonych sytuacji. Nie należy odbierać to jako tanią tandetę, którą ktoś próbuję nam wcisnąć. Sądzę, że to był zabieg zamierzony, podobnie jak ujęcia zamykających się drzwi. 


Drugo planowe postacie jak Katsuhiko, czy Sayaka mogły dzięki temu mieć swoje pięć minut antenowych. Plejada bohaterów będących cały czas wokół Taki i Mitsuha jest znacznie więcej, a do tego dobrani są w taki sposób, aby dobrze kontrastować do ich zachowań. Zgrabny to zabieg powodujący, że związanie się z nimi emocjonalnie przychodzi z wielką łatwością.

Przez dwie trzecie filmu Kimi no Na wa mamy coś w rodzaju komedii obyczajowej nie pokazującej jednoznacznego celu. Reżyser i scenarzysta tej produkcji Makoto Shinkai bawił się ze mną i tymi co obejrzeli i zobaczą jego dzieło w kotka i myszkę. Pod płaszczykiem wspomnianych przeze mnie wydarzeń przemyca sporo tradycyjnej kultury japońskiej.

Odwołuje się do wierzeń głównej bohaterki i jej babci, która jest kapłanką lokalnego bóstwa podobnie jak jej wnuczki. W samym scenariuszu poświęcono wiele temu wątkowi i po przez lekcję jaką dostał Taki kun dokonał się niezwykły twist w fabule. Krążę sobie tak, aby nie zdradzać jakichkolwiek szczegółów, które mogły wam zepsuć przyjemność z oglądania.


Pragnę się też ustosunkować do niezwykle realistycznego stylu rysowania. Ludzie z CoMix Wave Films naprawdę wykonali kawałek dobrej roboty. Najlepszym tego dowodem był komentarz: to prawdziwy krajobraz? Tak dobrze imituje oryginał. Możecie wierzyć mi na słowo. Autorka tych słów pragnie zostać anonimowa.

Od samego początku byłem atakowany, nie to słowo, byłem, hojnie obdarowywany niezwykłymi obrazami, które miały bezwątpienia przykuwać moją uwagę. Spory nacisk nałożono też na to by miasto naprawdę tętniło, życiem należy docenić fakt, że „statyści” byli narysowani szczegółowo, a nie w sposób uproszczony co by znacząco oszczędziło czas i pieniądze.

Na sam koniec pochwalę Kimi no na wa za doskonałą ścieżkę dźwiękową. Pomimo tego, że oglądałem film już dawno temu to chętnie odsłuchuję poszczególne piosenki do dnia dzisiejszego, co jest swojego rodzaju rekomendacją.


Tak jak pisałem, wspominałem itp. oglądałem nie raz tą produkcję i za każdym razem utrwalałem się w przekonianiu, że jest to produkcja warta mojego czasu. Przedstawione tam wydarzenia są naprawdę świetnie pokazane, a do tego przyjemnie się słucha, a wraz z zakończeniem kibicuje się z całego serca młodej parze. Ocena końcowa 9/10.

Dziękuję tym co dotrwali, aż tu zostawcie jakiś komentarz, abym wiedział ilu z was doczytało do końca tą recenzję.

Udostępnij:

Recenzja Star Wars Episode III: Revenge of the Sith

Przejdź na ciemną stronę mocy! Zagraj na Xbox Classic!

Jakoś do tej pory nie miałem okazji ograć żadnej gry, której akcja rozgrywała by się w uniwersum Star Wars. Sytuacja się zmieniła wraz z przybyciem kolejnej konsoli i tajemniczym pudełeczku z płytą w środku.

Epizod III, kto go nie zna ręka w górę. No proszę, nie ma chętnych? Bardzo dobrze, widzę, że wszyscy znacie starą trylogię to nam uprości sytuacje. Zapewne podobnego zdania byli ludzie z The Collective i nie tyle spłycili, a regulowali długość pewnych wydarzeń według swojego uznania.


Warto zaznaczyć, że nawet przebieg niektórych wydarzeń odczuwalnie różni się od tego co można było zobaczyć na srebrnym ekranie. Jak wiadomo zmiana wyglądu kanclerza dokonała się w czasie próby jego aresztowania. Tutaj mamy coś zgoła innego. Mace Windu nie przerabia buźki Palpatine o co to nie. Po jakże błyskotliwej walce, o której napiszę więcej niżej ginie od pchnięcia mieczem.

Korekt, czy innych nadinterpretacji było znacznie więcej. Nie ma sensu skupiać się na wszystkich, a jedynie na tych istotnych. W moim odczuciu dobrze jest jak się poszerza o nową zawartość etapy, które odgrywały niebagatelną rolę w fabule.

Dobrym przykładem będzie moment, gdy Anakin Skywalker zmierza „rozmówić się” z przywódcami rebeliantów. W filmie jest tam raptem parę scen, a tu miałem okazję zobaczyć znacznie większy obszar. Podobnie się ma sytuacja w świątyni jedi, którą odwiedziłem dwukrotnie. A skoro już o tym piszę to zostałem zaskoczony tym, że zamiast mieć back trading to jedynie co zrobili twórcy to delikatne zahaczenie obszarów jakie pokazali wcześniej.


Co do samej fabuły to trzymano się w miarę wiernie, ale nie mogłem się pozbyć wrażenia, że mam styczność z czymś w rodzaju streszczenia filmu. Możliwe, że to przez cięcia z przeskakiwaniem między poszczególnymi etapami zrobiło swoje.

Skoro już wspominam o materiale źródłowym. W trakcie przechodzenia kampanii byłem raczony dwoma rodzajami przerywników. Pierwszy to fragmenty Zemsty Sithów, a drugi to cinematiki robione na silniku gry. Szata graficzna mimo swoich lat, a mówimy tu o produkcji z 2005 r. zestarzała się godnie i nie kole oczy swoją kanciastością.

Mogę z czystym sumieniem pochwalić naprawdę wysoki kunszt devów, którzy postarali się, aby animację poszczególnych ataków robiły pozytywne wrażenie. No i tutaj dopiero zaczyna się cześć właściwa, czyli rozgrywka. W ciągu całej kampanii, czyli ok. 3 do 4 godzin miałem okazję pograć dwoma grywalnymi bohaterami, czyli Anakin Skywalker i Obi-Wan Kenobi.


Możliwości wyboru lub przełączania się w trakcie między nimi niebyła możliwa. Pewnie bym trochę smęcił, gdyby różnice między nimi były na tyle duże, aby odbiór się jakoś zmienił. Generalnie umiejętności mieli takie same. Mogłem jedynie wpłynąć na rozwój ich skilli. Dzięki temu Obi (co sam sobie rObi) miał większe umiejętności mocy, a Anakin władał lepiej mieczem świetlnym. Nie odczułem żadnej różnicy, a szkoda.  

Dopiero walki z bossami wpłynęły na wrażenia z gry. Postarano się, żeby większość z nich miały swój indywidualny zestaw ataków. Gdzie nigdzie wsadzono ich na siłę, co było wyjątkowo męczące. Szczęśliwie na średnim poziomie można pokonać ich w pierwszym podejściu.

Poszczególni przeciwnicy posiadają mini rundy, charakteryzują się zmianą otoczenia jak w Injustice. Nie muszę dodawać, że nie będzie możliwe zapisywania gry po przejściu poszczególnych części? Niekiedy zdarzyło mi się paść i powtarzać jakieś starcie. Wtenczas dłużyło się to niemiłosiernie.


Dlatego warto czasami wykorzystać błędy i luki w Si Npc. Najzabawniejszy był Windu, który w drugiej fazie walki nie był wstanie dobiec do końca areny. Mogłem się wtedy spokojnie regenerować, a biedaczyna biegł w miejscu machając nogami to tyłu. Innym ciekawym sposobem na zrobienie sztucznej inteligencji w konia było wykorzystanie umeblowania pomieszczenia, gdzie znajdowali się przywódcy rebelii.

Notorycznie Anakin blokował się na czymś i potrzebował sporej chwili, aby obejść dzielące nas obiekty. Miło z jego strony, że dał się tak załatwić. Niestety nie wszystko szło tak dobrze lub zabawnie. W trakcie przechodzenia gry miałem okazję zmierzyć się z pseudo jak dla mnie szefami. Statki bojowe miały bardzo, ale to naprawdę bardzo szablonowym sposobem atakowania.

Jeśli komuś mało co ważniejsi wrogowie posiadali jeszcze jedną upierdliwą cechę, a raczej mechanikę. Nazwałem to „niewidzialnymi punktami Hp”, a chodziło tu oto, że mimo pustego paska życia dalej mogli walczyć! Tylko jak długo? Nie było jakiejś reguły i z tego też powodu zamiast ekscytacji to odczuwałem dyskomfort.


A teraz przyszła pora na wszystko to co zapomniałem lub nie pasowało wyżej. Po zakończeniu głównego wątku w menu czekają na nas misję bonusowe. Największą gratką jest możliwość wcielenia się w mistrza Yode lub Grievousa. Jedna z misji była zablokowana, a z tego co wiem w wersji na PS2 można rozegrać ostatnią walkę po ciemnej stronie mocy i przez co zobaczyć inne zakończenie.

Czy warto zagrać Star Wars Episode III: Revenge of the Sith? Całościowo odebrałem dobrze ten tytuł. Dzięki temu, że  fabuła jest dość krótka i można w sumie w jednym posiedzeniu ograć całość to nie zdąży się nikomu przejeść. Równocześnie posiada zdania dodatkowe, które wydłużą zabawę. A dla miłośników wyciskania wszystkich sków jest poziom hard i próba znalezienia wszystkich ukrytych rzeczy.

Tym razem zamiast hitu było coś nieco niższych lotów i do tego na licencji. Sądzę, że pomimo ograniczeń studio robiące tą produkcję wywiązało się należycie z swojej pracy. Podzielcie się w komentarzach waszymi wrażeniami z tej bądź innej gry z uniwersum Gwiezdnych Wojen.
Udostępnij:

Recenzja Kimi no Suizou wo Tabetai

Ledwo skończyłem oglądać, a już wrzuciłem post na Fb o tym, że obejrzałem jeden z lepszych filmów w tym roku. Naprawdę trafić na taką perełkę to sztuka. Jak to powiedziała Sakura, wszystko to jest wynikiem naszych decyzji?

Na zeszłorocznym konwencie Sabatu w komiksiarni trafiłem na ciekawą mangę Kimi no Suizou wo Tabetai, co można tłumaczyć: chcę zjeść twoją trzustkę. Komiks mnie co prawda zainteresował, ale jakoś niezbyt mocna.


Przypadkiem trafiłem na sam film i tak dla hecy zacząłem oglądać. Po pierwszym podejściu wyłączyłem przed dwudziestą minutą. Uznałem wtedy o zgrozo, że to chłam. Lecz teraz po ponownej próbie zrozumiałem swój błąd. Możliwe, że to właśnie przez Seishun Buta Yarou wa Yumemiru Shoujo no Yume o Minai trafiłem na ten, o którym piszę. Na serwisie My anime list pokazało go jako podobny. A tak naprawdę miniaturka przyciągnęła moją uwagę.

Sam już nie pamiętałem o jego istnieniu. Nie będę tu ukrywał, że mój punkt widzenia, samo podejście się tak zmieniło, że nie mogłem się oderwać od ekranu (śmiech). Słodzę i słodzę, a treści merytorycznej brak.


Początek filmu na dzień dobry mówi o śmierci Sakury. Trochę dziwnie, że już zdradzają finał, nie uważacie? Dalej robi się co raz ciekawiej, bo sama fabuła się skupia na Sakurze i Harukim. Całkowite przeciwieństwa, on zamknięty w sobie introwertyk, a ona otwarta na wszystkich. Mimo tych różnic coś ciągnie ich do siebie. Zaczyna to powoli przybierać formę historii miłosnej, lecz nie należy tego szufladkować w taki sposób.

Nie urzekniecie tu ochów i achów, gapienia się w księżyc itp. głupotek. Pod maską pozornie zwykłego dramatu mamy dużo więcej. Wymaga to jednak głębszego zastanowienia i przemyśleń. Jak żyć z chorobą, której nie da się wyleczyć? Czym jest życie i co najważniejsze jak przez nie przejść? Na te i inne pytania nie dostaniemy odpowiedzi w tej produkcji, ale tak właśnie czuję, że o tym jest ten film.


Oglądanie jak główni bohaterowie oddziałują na siebie i jak ważne jest, aby trafić na właściwą drugą osobę jest naprawdę istotne. Haruki przez swoją specyficzną osobowość mógł dać to co Sakura najbardziej potrzebowała. Dość często trafiam na artykuły, gdzie ludzie chorzy lub niepełnosprawni nie załamują się, a zaczynają żyć pełnią życia. Z czego to wynika?

Jak już pisałem Sakura jest naprawdę nieszablonową dziewczyną. Jej entuzjazm jest zaraźliwy, a styl bycia sprawia, że od razu ma się ochotę z nią zaprzyjaźnić. Oczywiście, mimo swoich starań pokazuję co się kryję za jej uśmiechem. Nadaję to drugie dno, głębi? Trudno to jednoznacznie ująć.


Sam finał mnie zaskoczył. Sądziłem, że wiem co i jak się stanie. Wbrew pozorom stało się inaczej i zostałem zaskoczony i to bardzo. Jak zapewne się domyliście  Kimi no Suizou wo Tabetai zrobiło na mnie pieronujące wrażenie (śmiech). Piszę to na pełnym spątanie. W sumie nie wiem, czy to recka, a może felieton. Interpretacje zostawię wam. Na samiusieńki koniec mały spoilerek. Warto poczekać, aż napisy miną, bo coś jeszcze jest na końcu. 

Podzielcie się waszymi „odkryciami” jakie obejrzeliście na początku tego roku! Może znowu tafię na coś równie dobrego.

P.S. Właśnie zdałem sobie sprawę, że nie zapisałem ani razu i tylko pisałem xD
Udostępnij:

Recenzja Gears of War

Kolejna niedziela z kolejnym mega hitem! Były super produkcje z stajni Sony pora teraz na  Microsoft. Na pierwszy ogień pójdzie Gears of War na Xbox 360.


Jak dobrze wiecie nie lubię się ograniczać dlatego uwielbiam grać na najróżniejszych platformach. Wiem skromny jestem (śmiech). Wracając jednak do meritum. Tytuł ten (patrz GoW) jest naprawdę ponadczasowy w swojej lidze. Epic tak to ten EGS, który strasznie teraz smrodzi, wydał wtedy naprawdę fantastyczną grę.


Zacznę od trzech istotnych rzeczy, które zwróciły moją uwagę. Ciężar protagonisty jest naprawdę odczuwalny. Jak biegnie, nie mylić ze sprintem to miałem wrażenie, że się od tych pneumatycznych kroków zapadniemy do tuneli szarańczy. Kolejna sprawa to przechodzenie między przeszkodami. Nigdy nie zapomnę pierwszego przeskoku. Czuć, ale naprawdę czuć było, że Fenix to chłop, który waży ponad 100 kg.

Ostatnim może nieco mniej istotnym wątkiem jest pogodzenie muzyki, efektów dźwiękowych i dialogów. Wszystko współgra ze sobą naprawdę bardzo dobrze. Kiedyś to wiedzieli jak to zbalansować bez utraty jakości. Skoro już piszę o soundtracku to odniosłem wrażenie, że kompozytor nałożył duży nacisk na instrumenty typu tuba itp. Miłe urozmaicenie, które wprowadziło swojego rodzaju doniosłą atmosferę i pokazało inne oblicze epickiej muzyki.


O fabule słów kilka
No może warto napisać ciut więcej niż parę zdań? Na samym początku kampanii mamy więzienie o wysokim rygorze, ale takim naprawdę pokręconym, że się tak wyrażę. Szybko trafiamy w wir walki, który ocieka testosteronem. Bleszyński i spółka nie patyczkowali się w tej kwestii dając swoim bohaterom giwery z magazynkami na 600+ amo. Fabuła jest dość oszczędna i dobrze skrojona pod to co będziemy robić.

Nie można było tego powiedzieć o zwiastunie, który chciał dać do zrumienia, że będzie to historia o sporej głębi. Cały czas jesteśmy informowani o bieżących celach i ewentualnych zmianach. Początkowo mamy dotrzeć do zespołu, który ma bombę mającą zrobić duże kuku szarańczy. A następnie, a co będę mówił, coś poszło nie tak. Konstrukcja prosta jak cep.


Dzięki temu nie zaprzątamy sobie głowy myślami, czy nasze decyzje były i czy kolejne będą właściwe. Co nie oznacza, że nie będziemy mieli opcji do wyboru. Przez całą drogę przeskakuję się od areny do areny, gdzie łuski od amunicji lecą setkami tysięcy.

Rozgrywka jak jest widać
Tak jak napisałem akapit wyżej wszystkie starcia, na prawie, bo większość opierają się na walce na ciasnych obszarach. Mimo tego faktu są dostępne różne opcje taktyczne, które można zastosować, aby się dobrać do przeciwnika. Wrogowie też nie próżnują i próbują coś tam zrobić. Przez większość czasu mówią coś po swojemu, ale jak rzucają granat to naglę zaczynają gadolić po naszemu. Czy to nie miłe z ich strony? Sama sztuczna inteligencja miewa wpadki, można to zauważyć na poziomie w którym poruszamy się nocą. Z beztroską chowają się przy zaciemnionych osłonach o ile zdążą tam dobiec #nietoperze.


Innym ciekawym przykładem jest berserker, który służy za taran w wyzwaniach czasowych. Wielokrotnie deptał naszych towarzyszy lub się gubił. Szczęśliwie występuję tylko ok. trzy razy w ciągu gry. 

Rodzajów przeciwników niema za dużo, a przez co walczy się ciągle z tymi samymi co na dłuższą metę ułatwia sprawę, bo zna się dokładnie ich zachowania. Warto wspomnieć też o samych bossach. Mimo, że są wielkie jak góry z wyjątkiem ostatniego to są łatwe do pokonania nawet ten finalny jeśli się zauważy jego słaby punkt. 


A teraz przyszła pora na wszystko to co zapomniałem lub nie pasowało wyżej. Wspomniałem o wyborach, tak są tu takie. Co jakiś czas można zdecydować, czy idziemy prawą lub lewą drogą. Podział ten miał służyć, za zachętę do ponownego przejścia kampanii, aby zobaczyć pewne fragmenty w nieco innym świetle.

Na tych etapach można robić za wsparcie lub grupę uderzeniową. Przyznaję, że sytuacja naprawdę potrafi się zmienić, ale nie jest to wartę ponownego przechodnia Gears of War. Ostanie parę zdań poświęcę Npc, które towarzyszą nam przez całą grę. Niedźwiedź  jest najbardziej przypakowany a do tego przypomina typowego gangstereka wesołka z GTA. Blondi to stereotypowy ból dupiec, który będzie marudził przez cały czas, a o przydupasie Markusa szkoda gadać, on jest nijaki.

(Mała ciekawostka, da się wydawać polecenia członkom zespołu, tylko po co?) Po reklamie lol


Na tle tej plejady sam Markus jest najbardziej wyrazisty i konkretny w swoich działaniach. Co nie oznacza, że można go polubić. Koleś to typowy samiec alfa, który musi pokazać wszystkim kto tu rządzi i tyle w tym jakże subiektywnym temacie.

Czy warto zagrać w Gears of War? Dla samej rozgrywki tak, pomimo lat dalej trzyma się bardzo dobrze mimo, że ma sporą konkurencję, a w niektórych produkcjach zrobiono to nawet lepiej (Ghost Recon z 2012 r.) Jeśli macie Xbox 360, a nie graliście to polecam, bo tytuł kosztuję grosze, a zabawy daję sporo.       

Napiszcie w komentarzach jaki model rozgrywki wam bardziej przypadła do gustu i dlaczego wolicie walkę za osłoną, czy raczej wybiec na rambo i walić co popadnie.

Udostępnij:

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania