Recenzja Witch Craft Work


Schematy, motywy i przyzwyczajenia. Co może łączyć to wszystko? Wbrew pozorom wiele! Mamy tu  określone elementy do których jesteśmy przyzwyczajeni. A co byście zrobili jakby to nieco zmienić?

Mam dla was pewną propozycje. Tylko proszę nie wyciągać z tego powodu wideł i pochodni z szafy. Spróbuje wam przybliżyć jakże osobliwe anime Witch Craft Work. Jeśli nie oglądaliście zwiastuna ani nie czytaliście to zapewne nic nie wiecie o tej jakże "kontrowersyjnej" produkcji.


Role między głównymi bohaterami się zmieniły i to o 100% dama w opałach stała się "rycerzem w lśniącej zbroi", a dzielny książę stał się "księżniczką". Czy to już samo w sobie nie jest zabawne? Uspokajam abyście się nie obawiali. Protagonista (Takamiya Honoka) nie jest zniewieściałym kretynem, a nawet jest ogarnięty. Choć bardziej by pasował do haremówki niż tutaj.

Sama fabuła nie jest oryginalna, bo mamy tu, a jakże walkę dobra (wiedźmy stworzenia) ze złem (czarownice wieży). Od samego początku oglądamy zbzikowaną komedię. Same pierwsze starcie jest  epickie, ale nie z powodu umiejętności bojowych bohaterek, a zgoła czegoś innego. Pisanie dokładnie czego już jest spoilerem. To co mnie najbardziej ujęło jest sposób w jaki Kagari Ayaka, (która wygląda jak jakiś kolo w damskich ciuszkach) traktuje Honoka. Pozwolę sobie podać jeden drobny przykład, kiedy to nasz kawaler w opałach doznaje lekkich obrażeń wielce surowa trenerka (tak samo o sobie mówi) przerywa, bo to jest zbyt niebezpieczne dla niego (facepalm). 


Normalnie padłem ze śmiechu jak tego typu sytuacje wkradają się na scenę. Nie brakuję jeszcze innych dziwactw. W sumie cała ta produkcja to jedna wielka parodia tego co można zobaczyć w innych tytułach. Poważne akcenty, które są do bólu szablonowe pojawiają się na samym końcu.

Generalnie od strony fabularnej jak i technicznej jest naprawdę dobrze, jedynie jak się zacznie wgłębiać w szczegóły można się zacząć czepiać pewnych niedociągnięć jak np. ukrywanie ważnych wątków dotyczących wpływu relacji między bohaterami na umiejętnościami bojowymi Ayaka san. W wielkim skrócie póki nasz kochaś uważa, że jego babochłopka jest niepokonana to tak będzie, a jak zwątpi to będzie nieco inaczej.


Ostatnim akcentem, który głośno wybrzmiewa przez wszystkie odcinki jest kompleks brata jaki posiada siostra Honoka, a mowa to o Takamiya Kasumi. Wątek ten jest na tyle duży, że powstał jeden epizod typu ova na ten właśnie temat. W nieco bardziej tradycyjnej formie byłoby to coś w rodzaju "wielbicielka drugoplanowa" próbująca coś wskórać, ale nic z tego nie wychodzi. No i co równie ważne nie jest wstanie tego zauważyć.

Generalnie można się dobrze przy tej serii bawić, bo mamy nie tylko mistrzów drugiego plany, a nawet trzeciego i czwartego (minionki). Jeśli szukacie czegoś innego z dużą dawka poczucia humoru to dobrze trafiliście. Na koniec dodam jeszcze, że wielokrotnie zostaniecie zaskoczeni.
Kończąc ten jakże długi wywód. Oglądajcie, bo to perełka wśród komedii o niesamowitej plejadzie bohaterów. 

Ocena może być tylko jedna 8.5/10.   

Udostępnij:

Recenzja Mario Sports Superstars


Pograłem sobie w Mario Sports Superstars. Trochę mi zeszło to fakt. Mieliśmy MarioTennis: Ultra Smash na Wii U to teraz będzie coś na New 2 Ds XL.

Wielkie N znowu wraca na bloga w sportowym stylu. Tym razem już nie będzie sam tenis. Poszczególne dyscypliny jakie ogrywałem są całkiem rozbudowane, co już na dzień dobry można zaliczyć na plus. Camelot Co., Ltd. ma na koncie wiele produkcji w tym stylu. Czuć to już od samego początku, bo gdy odpaliłem pierwszy turniej, oczywiście tenisowy od razu odczułem wyższy poziom trudności.

A jak już o tej dyscyplinie sportowej mowa. Mamy na początek do wyboru parę podopcji tryb dla jednego gracza, multi i samouczki. Podobnie ma się sprawa w przypadku pozostałych mini gier jakie ograłem. Mechaniki, które tutaj zostawali twórcy niczym się nie różnią od tych z Mario Tennis:Ultra Smash. Jednakowoż jest na dzień dobry jedna, ale zasadnicza różnica. Sztuczna inteligencja działa jak należy. Nareszcie można było kombinować i liczyć się z ciekawymi posunięciami Si.


Nie zabrakło też pod trybu, gdzie można samemu ustawić kort, czy liczbę rund. W sumie dla każdego coś się w tym znajdzie. Zanim omówię wyścigi konne wspomnę, że power up niema i zobaczycie gigantycznego Mario, czy Wario, ale wszelkie uderzenia specjalne ze skromniejszymi efektami wizualnymi już tak. 

Hej koniku!
Wyścigi konne jakie są każdy widzi. Ustawiamy się i jedziemy z tym koksem. Z grubsza mógłbym to tak ująć. No, ale tak nie jest. Devowie postarali się abyśmy mieli tutaj jak najwięcej do zrobienia. Jeśli ktoś chce się tylko ścigać to będzie to miał, ale jeśli będzie się miało chęć zajęcia swoim pupilem to też nic nie stoi na przeszkodzie.


Może kojarzycie tamagotchi? Jest to wirtualne zwierzątko w „jajeczku” którym możemy się opiekować. Tutaj mamy ten sam schemat z tą różnicą, że ma to przełożenie na statystyki naszego rumaka. Dołożono do tego jeszcze jeden bonus itemki do ozdabiania naszego wierzchowca. Może komuś coś takiego przypadnie do gustu, ale mnie wystarczyło jedno podejście, aby się od tego odbić.

O ile klasy, jakie były przypisywane poszczególnym grywalnym bohaterom nie miały realnego wpływu na rozgrywkę to już w przypadku koni tak. Wybierając szybkiego rumaka można na spokojnie prześcignąć resztę, ale za to gorzej było z wyrabianiem się na zakrętach. Z kolei jak się wybrało ciężkiego konia pociągowego to nie było problemu z „driftowaniem”.


Wszystko to pięknie wygląda niestety przez w turniejach „króluje” ciasnota. Prześcignąć kogokolwiek na dłużej niż jedną czy dwie sekundy się nie da. Jedynie dzięki Power up w postaci gwiazdek ładujących „dopalacze” mamy realne szanse na zwycięstwo. Do tego należy pamiętać, że trzeba zbierać marchewki, aby utrzymać prędkość. Dobrze, że choć trasy się od siebie różnią, inaczej ziałoby nudą i nerwicą.

Zagrajmy na Lewandowskiego! 
Najmniej rozbudowaną mini grą jest piłka nożna. Podobnie jak w poprzednich dyscyplinach sportowych mamy turnieje i różne stadiony, których nie będziecie stanie odróżnić od siebie. Nawet wtedy jak mecz odbywa się nocą, szkoda słów. Największą bolączką jest bramkarz przeciwnika, który ma niemal 100% skuteczność, a przy okazji przekonałem się o sporej liczbie animacji jakie może wykonać w czasie obronny.


Na poziomie trudnym strzelenie gola graniczy cudem, bo jakoś ani razu nie udało się tego wykonać mimo dużej liczby strzałów. W pojedynkach na poziomie średnim sytuacja już się zmienia. Sporo spędziłem na tej mini grze czasu i robi dobre wrażenie od strony mechaniki, bo zależnie, jaki wybierzemy skład i postacie z świata Mario tak mecz może być prostszy lub trudniejszy.

Ósmy dołek dla Tiger Woodsa
Golf w golfa nigdy nie grałem i jedyne co wiedziałem, że trzeba piłką trafić do dołka. No, a tu na dzień dobry dostaje się quasi symulator. Zwiększa to próg wejścia, ale spokojnie da się opanować. Przyznam, że lekcje, które udzielają w samouczku naprawdę się przydają. Same pola golfowe są urozmaicone i mają różne utrudnia w postaci piaszczystych wzgórz, czy drzew stojących na linii strzału, a o wzniesieniach nie wspomnę.


Jak na pierwsze zderzenie z tym sportem powiem, że nie poczułem się zachęcony do kontynuowania i zakupu pełnoprawnych wersji. Co nie znaczy, że nie spróbuję w przyszłości sił i jak będę miał więcej czasu na to.

Prawie jak Michael Jordan
Ostatnią grą będzie baseball. No dupy nie urywa, że się tak wyrażę. Ogólne zasady są takie jak wyżej, jeśli mówimy o turniejach itp. Sama gra jest ok. Jako rzucający ma się możliwość wyboru jak poleci piłka, podobnie jest przy odbiciu jako pałkarz. Nudziłem się jak mops i więcej nie mam nic do powiedzenia.


Ocena końcowa. Większość atrakcji jest naprawdę zadowalająca i w sumie można miło spędzić czas. Jednocześnie nie ma tu nic co mogło zatrzymać człowieka na dłużej, bo multi jest martwe. Chyba nawet nie musiałem tego pisać. Jeśli jednak uda wam się wyhaczyć Mario Sports Superstars poniżej 100 zł to możecie brać na spokojnie. Daje 7/10, głupotą byłoby podwyższać wynik.

A wy preferujecie bardziej realistyczne produkcje, czy zręcznościowe? Gracie Fife, a może Pro Evo? Napiszcie w komentarzach jakie są wasze ulubione sportowe serie!

Udostępnij:

Recenzja Seishun Buta Yarou wa Bunny Girl Senpai no Yume wo Minai


Jedna z lepszych serii sezonu jesiennego 2018 r. która trzyma w napięciu od pierwszej minuty. Czy aby na pewno to nie jest tylko clickbait? Sprawdźmy to!

Prawda, prawda jest to naprawdę ciekawa produkcja. Osobiście trafiłem na nią przypadkiem oglądając kompilację serii anime z bohaterkami w stroju króliczka playboya. Niezbyt dobry początek, ale dla chłopa dobra zachęta. Jak się później okazało jedno z drugim niema za wiele wspólnego. Okazało się, że nie jest to ecchi ani nic w tym stylu.

Dostałem coś zgoła innego, a mianowicie komedie obyczajową z elementami dramatu. Wszystkie wymienione elementy zostały dobrze wyważone i odpowiednio wybrzmiewają w trakcie oglądanie całej serii. Niektóre anime porywają, czy też zaczynają utrzymywać uwagę od drugiego lub trzeciego odcinka. W przypadku Seishun Buta Yarou wa Bunny Girl Senpai no Yume wo Minai dzieje się tak od samego intra, które jest niezwykle dynamiczne i nie będzie to żadną nowością jeśli powiem, że jest przepełnione spoilerami. Sama piosenka wpada w ucho, a co tu w sumie będę pisał sami posłuchajcie.


Podobnie ma się z zakończeniem, w którym mamy nieco inną narracje bardziej melancholijną i skłaniającą do przemyśleń. W odcinku pierwszym śpiewają wszystkie bohaterki, a w kolejnych wokół tej o której kręci się główny wątek fabularny.

Przejdę teraz do samej fabuły i wszystkiego, co się niej dotyczy. Gdy oglądałem pierwsze trzy odcinki miałem wrażenie, że obcuje z filmem, który został podzielony na części zamiast być pokazany w całości. Ujęcia były nagrywane z jednego ujęciem takie miałem wtedy wrażenie. Tempo zupełnie nie pasowało do tego, co można zobaczyć w innych komediach. Wszystko łącznie z dialogami było inne. Jakbym miał ująć to w słowach to napisałbym świeże, nowatorskie, nieszablonowe i to ostanie określanie najlepiej oddaję to jak odebrałem Seishun Buta Yarou wa Bunny Girl Senpai no Yume wo Minai.


Bohaterowie tej produkcji są nastolatkami z czego większość z nich mogła być już mentalnie studentami i to szykujących się do magisterki. Tak poważnych i stawiających na realizm rozmów nie słyszałem, a do tego wykastrowano wszelkie sceny z typowego humoru do jakiego zdążyłem się przyzwyczaić. Szok, tak to był pozytywny szok, który skłonił mnie do oglądania kolejnych epizodów.

Chciałbym tu chwilowo skończyć słodzić, bo niestety poziom spada od czwartego odcinaka. Trochę się zdziwiłem, bo wszelkie zasady jakie narzucono były przestrzegane i styl się nie zmienił. Możliwe, że po zamknięciu pierwszego wątku, o którym napiszę później twórcy musieli zmienić nieco narrację, innymi słowy nie skupiali się wyłącznie na Azusagawa Sakuta i Sakurajima Mai. Ich wspólne rozmowy są naprawdę majstersztykiem, a szermierka słowna bezcenna. Szybko się do tego przyzwyczaiłem, a gdy nagle, a nawet brutalnie ograniczono czułem się jakby mi coś odebrano.

Następne odcinki, aż do jedenastego skupiają się na drugoplanowych bohaterkach i ich "syndromie dojrzewania". Wątek Sakuta i jego problemu kończy się na samym końcu i to w wielkim stylu. Już teraz mogę napisać, że początek i zakończenie to mocne 10/10, a środek to co najwyżej 8/10. Różnica miażdżąca nie da się ukryć.


Ci co dotrwali do tej pory gratuluje cierpliwości. Fabuła Seishun Buta Yarou wa Bunny Girl Senpai no Yume wo Minai kręci się wokół „syndromu dojrzewania”,  bo tak nazwano pewne zjawisko paranormalne, które rządzi się swoimi bliżej nieznanymi prawami. Może przybierać różne formy, lecz nie są one dobre wprost przeciwnie. Natura tych magicznych, że się tak wyrażę zjawisk stanowi śmiertelne zagorzenie dla tego kto padanie ich ofiarą.

SPOILER, wszyscy wrażliwi i ci z „bólem dupy” jak się tylko dowiedzą co nieco fabuły proszeni są o przejście do akapitu niżej. Pierwszy syndrom dotyczy się Sakurajima Mai nikt oprócz  Sakuta nie jest wstanie jej zobaczyć, no prawie. Jej problem został porównany przez Fudabe jedną z kolejnych „głównych” bohaterek do kota Schrödingera. Rozwiązaniem była potęga miłości. Nie będę wam psuł zabawy i musicie sami już zobaczyć w jakiej formie.


Ok, przejdźmy dalej. Następne przypadki są niemniej ciekawe. Każdy z nich jest naprawdę interesujący. Piszę teraz dość ogólnikowo, bo to co najważniejsze już zostało powiedziane. Pozwolę sobie na tę raptowne cięcie i podsumowanie.

Seishun Buta Yarou wa Bunny Girl Senpai no Yume wo Minai jest naprawdę bardzo dobrą produkcją, którą ogląda się z wielką przyjemnością. Główny męski bohater jest cynikiem choć ma wielkie serce. Jego humor jest dość często podszyty dwuznacznością, co nie jest wbrew pozorom wadą. Dowcip nie jest chamski, a subtelny i nie powinien nikogo urazić. Natomiast Mai san nie wpadła w sidła bycia tsundere. Jedyna postać, która wypadła szablonowo moim zdaniem jest Futaba Rio. Przedstawiono ją jako introwertyczkę nerda. Wielka szkoda, bo miała potencjał na coś więcej.


Rozpisałem się zbytnio, wiem. Zachęcam was do obejrzenia przynajmniej pierwszych epizodów naprawdę warto, a jak was wciągnie i pociągnięcie dalej temat to nie miejcie do mnie pretensji (śmiech).

Mój osobisty faworyt do anime roku 2019 r. Naprawdę kawał dobrej roboty. Chętnie bym obejrzał coś podobnego. Macie jakieś propozycje?
   


Udostępnij:

Recenzja Ano Natsu de Matteru


Mam nadzieje, że jest jeszcze niedziela, bo staram się jak najszybciej to napisać. Jak to powiedział pewien klasyk jestem jak mała redakcja.

Mieliśmy komedie to teraz będziemy mieć komedio-dramat dla odmiany. W poprzednim tekście w którym przybliżałem wam serie Demi-chan pisałem o wątku trójkąta miłosnego. O ile tam była tego namiastka to tutaj będziecie mieć skrajne przeciwieństwo. Panie i panowie, chłopcy i dziewczęta oto przed wami Ano Natsu de Matteru.


Na samym początku już was uprzedzam, że nie będzie to jakieś genialne dzieło, a jedynie lub też aż przyjemna przystawka z ciekawą fabułą. Autor tego dzieła Yousuke Kurody zmodyfikował raz przez siebie wykorzystany pomysł, który może znacie jako Onegai Teacher.  Przyznam, że widać spore podobieństwo, ale motyw hojnie obdarzonej kosmitki która zakochuje się w protagoniście został tu zmodyfikowany i to odczuwalnie. Jak się tak zastanowić to wiele więcej zmieniono, ale ja nie o tym.

Mamy tu wyjątkowo pokręcone love story, gdzie każdy kocha nie tą osobę co trzeba trwając w friendzone. Początkowo sądziłem, że przybierze to formę ecchi. Rodziców protagonisty Kirishima Kaito oczywiście nie będzie z dość przyziemnych przyczyn zginęli w wypadku. Wspomniany przeze mnie Yousuke Kurody wykorzystał to jako powód wyrażenie zgody przez starszą siostry Kaito, aby obca dziewczyna, którą ten sprowadził do domu zajęła jej miejsce tymczasowo jako opiekunka.

W całej serii mamy widoczne dwa wątki nagranie amatorskiego filmy przez zapalonych filmowców i poplątany trójkącik. Jeśli jednak się policzy występujące postacie wyjdzie z tego pięciokącik. Sielanka panuje przez większą część Ano Natsu de Matteru i dopiero wątek kosmiczny z łaski na uciechę wyskakuje pod sam koniec.


Najważniejsze i tym samym oklepane motywy zostały zaliczone. Mamy cycatą i trochę głupiutką Takatsuki Ichika z drugiej strony płaską znaczy się naturalną Tanigawa Kanna, która jest przyjaciółką z dzieciństwa Kaito i się w nim skrycie zakochała, a ten tego nie widzi, norma. Wyjazd na plaże również został odbębniony, czyli najważniejsze elementy zachowano.

Najciekawiej prezentującym się bohaterem nie jest tym razem protagonista, a kręcący się gdzieś obok Ishigaki Tetsurou. Jako jedyny ogarniał cały temat i potrafił się poświęcić dla drugiej strony, czyli deseczki Kanny miałem na myśli. Jednak było to wszystko za proste i mamy jeszcze Kitahara Mio, która  z kolei zabujała się w Tetsurou.


Próbując przybliżyć fabułę zaczyna się tworzyć pokręcona wersja Mody na sukces. Szczęśliwe nie będzie tu odcinków pięć czy dziesięć tysięcy. Klimat serii jest naprawdę dobry, a paleta szarości całkiem zadawalająca. Nie zabraknie także skrajnie kretyńskich momentów będących chlebem powszednim w tego typu produkcjach. 

Odpuszczę sobie tym razem omawianie poszczególnych bohaterów/bohaterek i pozwolę wam się z nimi samemu zapoznać.

Podsumowując ten jakże długi tekst powiem, że dostaniecie historykę słodką jak cukierek ze kwaśnym posmakiem. Jeśli dodamy do tego sceny, które można różnie zinterpretować wychodzi z tego niezły kabaret.

No a teraz piszcie miłe rzeczy, bo … ładnie proszę ;P      


Udostępnij:

Recenzja Demi-chan wa Kataritai

Miał być dramat, wyszła komedia. Miała być recenzja Mario Sports Superstars, ale czasu brakło na ukończenie więc będzie coś innego. Tym razem na ludzie, idealna seria na końcówkę roku.

Wampiry, kobiety lodu czy bezgłowi jeźdźcy to potwory z legend jakie dobrze znamy. Jednakowoż, co byście powiedzieli na zgoła inną wersję? Nie bestiami, a pół-ludźmi są ze pewnymi charakterystycznymi cechami rasowymi. Kilka przedstawicielek tych legendarnych ras trafia do liceum w małej miejscowości i tam przeżywają wspólnie swoje szkolne przygody.


Demi-chan wa Kataritai to naprawdę relaksacyjna komedia szkolna z ciekawie napisanymi postaciami. To co mnie osobiście ujęło w tym anime są piękne modele bohaterek jest na czym oko zawiesić, a w szczególności na uroczej nauczycielce od matematyki, która jest sukubem. Motyw przewodni jaki moim zdaniem przemycono pod maskę wesolutkiej historyjki z nietypowymi uczennicami jest adaptacja ludzi takich jak obcokrajowcy, czy chorych, którzy mają jakieś upośledzenia fizyczne itp.

Oczywiście to co napisałem powyżej to jedynie moja interpretacja, a teraz skupmy się na samej serii. Demi-chan koncentruje się na radosnych rozluźniających scenach, które nie wymagają od odbiorcy wysiłku intelektualnego. Mamy się tu rozluźnić jak przy dobrej grze ogrywanej na konsoli w piątkowy wieczór. Jedynie w kliku odcinakach pojawiają się sceny zaburzające sielankową konwencje. Nie należy się tym zbytnio przejmować, bo to ledwie przebitki na tle całości mające pchnąć fabułę na właściwe tory.


W Demi-chan wa Kataritai pozostali uczniowie odgrywają swego rodzaju tło, rzec można uświadamiają nam co kryję się między wierszami. Robią to z subtelnością młota pneumatycznego. Wspominałem, że anime nie jest dla myślicieli? A jak już niedoróbkach mowa to muszę wspomnieć o jednym małym wypierdku, który tylko pojawił się przelotem, ale za to niesamowicie irytuje, bądź wywołuje chęć zrobienia facepalm i to za każdym razem jak się odezwie. W uniwersum recenzowanego tytułu funkcjonuje policja zajmująca się pół-ludźmi pracuje tam pewien malec (naprawdę nie wiem po kiego grzyba zatrudniają nieletniego) który jest chodzącą niedojdą, tak o tego samego mi chodzi.

Każdy jego występ to „dramat” mający być rzekomo zabawny. Za to potknięcie muszę na dzień dobry zabrać pół punktu. No dobrze, a teraz pozytywy, a jest ich od liku. Zacznę od przedstawienia „kręgosłupa” naszych milusińskich. Takanashi Hikari mała blond włosa wampirzyca, która całkowicie nie przejmuje się swoją nieludzką naturą. Początkowo odbierałem ją jako dzieciaka a ADHD, lecz potem zrozumiałem, że jest nieco inaczej. Mamy tu do czynienia z rezolutną dziewczyną, która ma wielkie serce. Niekiedy odnosiłem inne wrażenie, które wynikało ze komediowej konwencji Demi-chan.


Kolejną bohaterką o skrajnie innej osobowości jest Kusakabe Yuki śnieżynka lub też kobieta lodu. Zamknięta w sobie uczennica, która stopniowo się otwiera na innych. Wraz z rozwojem serii zaobserwowałem pozytywne zmiany w jej osobie. Stała się bardziej pewna siebie, a do tego ukazała swoje inne oblicze. Yuki chan uwielbia mangi typu gag, opierające się na dwuznacznych dowcipach. Kontrast ten czyni z niej jeszcze bardziej interesującą postać.

Spoiwem naszego trio od strony uczniowskiej jest Machi Kyouko wyjątkowo inteligentna i pracowita dziewczyna, która jest dullahanem. Opanowana i pogodna tak ją spostrzegam, a do tego kochliwa. W głowie jej zawrócił kluczowy bohater tej historii Takahashi Tetsuo.

Nauczyciel biologii lat 32. Napakowany jak cholera, a damy mdleją na jego widok ze zachwytu. To przez jego zainteresowanie innymi rasami cała grupa się zeszła. Sensei, bo tak się do niego głównie zwracają jest charyzmatycznym nauczycielem. Lubi to co robi i mocna się angażuję w swoją prace. Niekiedy traci przez to wyczucie i wychodzą z tego ciekawe sytuacje.


W Demi-chan wa Kataritai zaobserwowałem swojego rodzaju namiastkę trójkącika miłosnego w który wplątany jest nasz kochany sensei, Machi i Satou Sakie. Nie ma tu tego co moglibyśmy zobaczyć w krwistej wersji, gdzie dwie damulki skaczą sobie do gardeł starając zdobyć serca swojego wybranka, a ciekawe relacje między uczennicą, a nauczycielką. Obie damy nie wiedzą za bardzo jak zabrać się do sprawy. Powody mają różne, a cel jeden. Czy coś z tego wyjdzie sami musicie zobaczyć!

Na sam koniec moja ulubienica nieśmiała i nieco zakompleksiona Sakie – sensei. Z początku jest wycofana nie pewna i trochę zagubiona. Dzięki otwartości Senseja odnajduje szczęście i próbuje go uwieść. Naprawdę można się uśmiać z jej prób co niemiara. Nie będę wam psuł zabawy, bo jak sobie uświadomicie pewną rzecz to sami zrozumiecie.


Podsumowując. Demi-chan wa Kataritai to lekarstwo na jesienną chandrę. Mamy tu wszystko, czego nam trzeba, aby się odprężyć. Gdy tylko obejrzycie całość zapragniecie więcej. Lecz póki co sezonu drugiego niema.

Ocena końcowa mocne 9/10

Podzielcie się proszę waszymi ulubionymi seriami, które warto obejrzeć o tej porze roku.
Komentujcie i takie tam. Chętnie poczytam (no, na pewno ;] ) Postaram się w następną sobotę opublikować jakiś tekścik z gry na New 2 Ds XL.

Udostępnij:

Recenzja Zaginięcie Ethana Cartera

Po jakże „obfitej” części drugiej halloweenowego maratonu przyszła pora na wielki finał!

Zaginięcie Ethana Cartera jest naprawdę ciekawą przygodą. Po pierwsze, nikt nas nie goni. Po drugie interfejs praktycznie nie istnieje. Przez takie dobre rozwiązania można naprawdę zagłębić się w tym co znajdziemy Red Creek Valley. Zaprawdę powiadam wam mrok jaki opanował tą dolinę nie jest zwykły co to, to nie drodzy państwo. The Astronauts, a dawniej People Can Fly zaproponowali coś niszowego.


Mamy tu opowieść interaktywną, którą można niemalże dotknąć, że się tak wyrażę. Za pierwszym razem, gdy przechodziłem ZEC podążałem za poszczególnymi zagadkami. Za drugim odkrywałem misje poboczne, które zostały sprytnie ukryte, gdzieś z boku. Natomiast za trzecim olałem wszystko i poszedłem na sam koniec, aby sprawdzić co się stanie. Jeśli zdradziłbym zakończenie to bym wam popsuł zabawę, ale skoro ujawnię co twórcy przygotowali na tego typu zgranie to nic nie stracicie.  

Zostawili wiadomość i to treściwą, pozwolę sobie ją sparafrazować: bierz dupę w troki i zrób poprzednie zadania, bo nie pokażemy zakończenia. Oczywiście mało kto dowie się o tym, bo wątpię, aby w liniowej grze gracze starali się sprawdzić, czy devowie przewidzieli takie, a nie inne akcji odbiorców.

Widoki są tu cudowne!
Na początku pragnę skupić się na grafice i sposobie jej przygotowania, bo to dość istotne w kontekście tego co napiszę. Fotometria jest naprawdę ciekawa techniką. Nie będę się wgłębiał w fachowe wyjaśnienia, bo możecie sobie wyszukać. Odniosę się do części dotyczącej gamingu. Proszę „fachowców internetowych”, aby się nie udławili żółcią za to, że tłumaczę to dość ogólnie i z pewnymi uproszczeniami. 


W technice tej chodzi o przerzucenie utrwalonych obiektów na zdjęciach na obiekty w środowisku graficznym 3D. Nie można tego zrobić z 100% otworzeniem detali, bo nasze komputery nie dały rady tego otworzyć. Z tego powodu trzeba iść na pewne kompromisy, przy czym całe otoczenie wygląda wciąż bardzo realistycznie.

Przechodząc kampanie można trafić na znajome elementy takie jak wagony pociągów towarowych. Wtedy dopiero widzimy jak szczegółowo oddano detale. Spacerując po tytułowej dolinie można trafić na masę, ale to naprawdę masę miejsc na zrobienie świetnej fotki. Dla tego róbcie zrzuty ekranu i będziecie mieć ładne motywy na pulpicie.


Jednak pewne rzeczy kuleją, po pierwsze dubbing się nie zgrywa z ruchami ust Npc, po drugie primo fatalna fizyka roślinności. Tak sztywnych i nie naturalnych z trudem szukać. Z niewiadomych mi przyczyn protagonista Paul Prospero ma kamieniofobie. W pewnych momentach może to naprawdę zacząć denerwować. Dobrze, że niema więcej tego tupu głupot, które przypominają o tym, że jest to tylko makieta 3D.

Zagadki i zagadeczki
Fabuła Zaginięcia Ethana Cartera jest przedstawiana w sposób dość nietypowy. Poszczególne etapy nie są opowiadane jeden po drugim. Początkowo może to wprowadzić pewne zamieszanie, lecz kampania jest na tyle krótka, że tego nie odczuje się. Warto jeszcze poszukać zadań pobocznych, o ile można je tak nazwać.


Na sam koniec omówię w kilku słowach mechaniki z jakimi przyjdzie wam się zmierzyć. Gra nie posiada samouczka wyjaśniającego co można, a co nie. Wszystkiego należy samemu się domyśleć. Gdy tylko znajdujemy się w miejscu docelowym należy odnaleźć wskazówki. Niekiedy dowody zbrodni są ukryte. W takich przypadkach Prospero używa swojego szóstego zmysłu w celu wizualizacji tego itemu i jego potencjalnego miejsca w którym się znajduje. 

Jak tylko skończymy rozwiązywać łamigłówkę zobaczymy przerywnik filmowy, ale żeby nie było za łatwo trzeba ustalić chronologie wydarzeń. Prawda, że proste?

Czy warto kupić Zaginięcie Ethana Cartera? Jeśli szukacie czegoś innego niż oferują produkcje 3a to dobrze trafiliście. Dostaniecie wciągającą przygodę, krótką co prawda, ale za to naprawdę dopracowaną fabularnie.

Ostatnia noc się zaczyna potwory znów wylazły, lecz po raz ostatni i jak wam minął ten hallowenowy okres?
 


Udostępnij:

Recenzja Tasogare Otome x Amnesia


Słuchajcie, słuchajcie moi mili historii o miłości, śmierci i chwilach radosnych. Słuchajcie ballady o sile, która nie zna granic. Posłuchajcie o Tasogare Otome x Amnesia.

Przejdźmy do drugiego etapu naszego maratonu grozy. Tym razem biorę na warsztat naprawdę genialne anime. Mamy tu niezwykłą kompilacje komedii romantycznej, dramatu (i to sporego kalibru), a także horroru.

Tasogare Otome x Amnesia powstało na podstawie mangi, która jest rzekomo o wiele bardziej mroczna i erotyczna. Skupmy się jednak na samej ekranizacji. Dla tych z was co oglądają anime na bieżąco to od razu wyłapią, że mamy tu haremówke, której grupa dziewczyn ugania się za głównym bohaterem (cudowna wizja xD).


W tej konkretnej produkcji sytuacja jest nieco inna. Nie zabraknie nam uroczej i jedynej słusznej wybranki protagonisty, a także tsundere i moe będących tłem dla tej jedynej. Seria składa się z trzynastu odcinku w tym jednej ovy.  

Fabuła ma naprawdę interesujący fundament. Celem bohaterów jest odkrycie przyczyny amnezji Kanoe Yuuko ducha dziewczyny nawiedzającej szkołę, do której uczęszczają „aktorzy” tego spektaklu. Grunt na jakim został utworzony jest dobry z tego powodu, że mógł się naprawdę wydarzyć. Nie będę zdradzał dokładnie co się stało, a jedynie dam wskazówkę: jak trwoga to do boga. Tyle wam musi wystarczyć.


Wspominałem akapit wyżej, o spektaklu teatralnym. Bohaterów mamy kilku i nie ma tu prawie nikogo obok. Uczniowie pokazywani są przeważnie jako grupa, społeczność szkoły. Ich członkowie będą mieć małe role. Przez tego typu zabieg można mieć wrażenie, że oglądamy coś innego niż zwykle.

Możliwość skupienia się tylko na tym co istotne pozwala chłonąć jeszcze bardziej, czuć więcej i pragnąć zobaczyć co się stanie dalej. Autor kryjący się pod pseudonimem Maybe odrobił wzorowo prace domową dotyczącą ludzkiego strachu zmieszanego z wierzeniami. Za ten wątek mogę dać cząstkową ocenę 10/10. Nie piszę więcej o tym, bo byłby to spoiler.

Dalej, zaintrygowało mnie jak można połączyć grozę z radosną komedią. Wbrew pozorom jest to możliwe. Kontrasty jakie tworzą świetnie do siebie pasują podkreślając się nawzajem. Horrory japońskie słynną z swojej jakości, czy to z aktorami, czy animowane. Wątek paranormalny jest zgrabnie wykorzystywany. Kiedy zaczęło się robić naprawdę mrocznie na ekranie to zmieniano konwencje o sto osiemdziesiąt stopni. Napięcie jakie budowano zmienia się w przedni gag komediowy.


Początkowo nie spodziewałem się tego. W palecie kolorów jakie wykorzystało studio do stworzenia Tasogare Otome x Amnesia jest sporo zimnych i ciemnych barw, które tworzą posępny klimat. Warto zaznaczyć, że poszczególne ujęcia, a w szczególności w pierwszych odcinkach cechują się oryginalnymi przejściami. Ruchy „kamery” też dołożyły swoje, ma się rozumieć.

Fabuła i bohaterowie, tak teraz przyszedł właściwy moment, aby nakreślić naszych milusińskich. Główny i jedyny męski bohater nazywa się Niiya Teiichi prezentuje się jako typowy bohater z komedii. Odebrałem go jako człowieka o dużym sercu niemogącego przejść obojętnie przy ludzkiej krzywdzie. Pokazał, że jest kimś więcej, ma swoje cele w życiu i potrafi trwać przy tych, których kocha.


Damy występujące w Tasogare Otome x Amnesia są równie jeśli nawet nie lepiej napisane. Słodka moe Okonogi Momoe co tu ukrywać kocha się na zabój w Teiichi, jeśli wiecie jak przedstawiane są klasyczne urocze niezdary to wiecie już wszystko o Momoe. Dużo ciekawszą bohaterką jest Kanoe Kirie. Twarda i konkretna dziewczyna. Ma silny charakter i stara się rozkochać jedynego w tej konwencji chłopaka. Jest ona o tyle ciekawsza z tego powodu, że nie jest typową tsundere, a naprawdę człowiekiem z krwi i kości gotowym na wszystko.

Na koniec krem de la krem Kanoe Yuuko byłem naprawdę urzeczony jej osobą (kolejna waifu). Aby ją zrozumieć trzeba uzmysłowić sobie czym jest samotność. Nie będąca widziana i słyszana przez nikogo przez 60 lat. Nagle zostaje zauważona, ba nawet może być dotknięta. Wyobrażam sobie jaki to musiał być szok. Mało tego zważając, że jest „nastolatką” to jeszcze dochodzą do tego buzujące hormony. Biorąc to wszystko pod uwagę nie dziwi mnie jak się lepiła i uwodziła Teiichi przez całą serie.


No, a jak już o nich mowa to mamy tu do pewnego momentu checheszkową miłość, która pod koniec zmienia w poważny związek. Samo zakończenie jest obłędne, epickie, genialne. Naprawdę warto obejrzeć wszystkie odcinki. Mam dobrą wiadomość dla tych co już obejrzą je wszystkie. Tomików jest aż 10 z czego odcinki kończą się na szóstym. Podobno, bo tego nie sprawdzałem samo zakończenie zostało zmienione z tego powodu, że nie zostało jeszcze wtedy napisane.

Czy warto obejrzeć Tasogare Otome x Amnesia? Co za pytanie, oczywiście, że tak.

Mała ciekawostka na koniec, głos Yuuko podstawia nie kto inny, a Hara Yumi znana z roli Albedo z Overlorda!

Etap drugi maratonu grozy za nami, pora na wielki finał :D Szykujcie się na prawdziwe dreszcze :P

Udostępnij:

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania