Recenzja Call of Duty: Infinite Warfare

Co jest nie tak z tym Call of Duty? Szczerze? To powtarzalność, ale taka z najgorszego sortu! Innymi słowy Activision nawet nie udaje, że wprowadza coś nowego. A może to ludzie nie wiedzą do końca czego potrzebują. Idą za stadem coraz bardziej krzycząc i żądając czegoś coraz mniej sensownego.

Mamy maj 2016 r. maszyna marketingowa daje w piece jak orkowie w Mordorze. Pojawia się zwiastun tegorocznego CoD: Infinite Warfare. Ludzie dostają szewskiej pasji i obrzucają błotem i czym tam jeszcze mają na zwiastun gry. Trajkoczą, że seria się cały czas pogrąża i nawołują do powrotu do II wojny światowej jako settingu. Trzy lata później kupuję tę jakże znienawidzoną odsłonę na PS4. Oto moja historia.

Akt 1. Mars jest lepszy niż Snickers!
Głównym daniem tej odsłony jest o dziwo kampania singlowa.  Przyznam, że dość rozsądnej długości, bo aż 10 godzin wliczając w to zadania poboczne. Sam fakt, że są tu opcjonalne side quests wywołuje wrażenie. Skupie się jednak w pierwszej kolejności na fabule. Ziemie atakują Marsjanie, dokładnie rzecz biorąc Front Obrony Kolonialnej w skrócie F.O.K. Cel ich jest prosty jak konstrukcja cepa podbić nasz świat. Antagonista w którego wcielił się Kit Harington znany też z roli Jona Snowa z Gry o Tron. W moim odczuciu wyszło jak zwykle w tego typu przypadkach. Użyto tu tradycyjnego schematu bić Niemca, czyli patrzcie to ten zły! Masz teraz pretekst, aby tłuc wszystko i wszystkich. 


Jeśli taką miał spełnić funkcję to sprawił się naprawdę znakomicie, bo jeśli było inaczej to powiem wam dupa blada. Przez całą historie wali on banalnymi tekstami typu śmierć to nie hańba i Mars na zawsze. Odniosłem wrażenie, że CoD: Infinite Warfare to taka alternatywna wersja rewolucji w koloniach brytyjskich w Ameryce Północnej, która zamiast odpierać ataki Zjednoczonych Królestw Brytyjskich postanowiła je zaatakować, a że w F.O.K. są sami fanatycy, a na pewno w straży przybocznej wodza, bo kiedy ten dostaje swoje pięć minut zabija jednego ze swoich, a drugi nic z tego sobie nie robi.

Raz matka rodził i raz się zdycha
Wielu się z tego śmiało, ale w przypadku fanatyków to norma. Tak zwany zakon skrytobójców jest tego najlepszym przykładem, nie byli to walczący z templariuszami bojownicy o wolność, a sekta działająca od ok.1090 r. na terenie Środkowego wchodu. Kończąc te wywody historyczne mamy tu podobną analogie.

CoD'y od zawsze nastawione były na patos bohatera i pokazywanie, że Amerykanie to są ci dobrze, a reszta już nie i trzeba ich przegonić, tutaj mamy podobny wzór. Wspomnę dla formalności, że kampania jest liniowa i jedynym powodem, dla którego warto przejść ponownie grę jest odblokowanie dwóch poziomów trudności specjalisty i yolo.


Aktorzy tego spektaklu są umiarkowanie dobrze napisani. Widać jakie mają motywy i poglądy na daną sprawę. Nie powala to z nóg, ale wystarczy to w zupełności, aby ich zaakceptować.  Co jakiś czas, któryś z nich ginie, nie wywarło na mnie to wrażenia mimo, że dali dość czasu na związanie się z nimi emocjonalnie. Odstępy między zgonami też są ok dzięki temu nie miałem wrażenia, że walą z tego jak z armaty.

Strzelajcie na moją pozycję
Najlepszym bohaterem był Ethan robot bojowy o "wielkim sercu". W polskiej wersji grał go nikt innym jak Jarosław Boberek. Wszelakie żarty i momenty tragiczne odegrał idealnie, przez co nabierały one prawdziwego połysku. Kończąc tą część powiem wam jeszcze, że warto zainteresować się napisami końcowymi, dodają one kropkę nad "i" do zrozumienia tragizmu wojny.

Ach ten gameplay był naprawdę miodny. Szybkie tempo, ale bez przesady, odpowiednio oskryptowane sceny i te bronie, który brzmiały bardzo wiarygodnie, a strzelanie z nich to poezja. CoD jak to CoD to gra, gdzie poszczególne poziomy to nic innego jak korytarze pozwalające posuwać się jedynie do przodu. Dzięki odpowiedniemu zaprojektowaniu ich i dodanemu jectpack'owi można było się poczuć jak żołnierz przyszłości. Bajer w postaci biegania po ścianie, co prawda urozmaicił mi zabawę, a jakże! Niestety dość często o nim zapominałem i rozgrywałem sprawy strzelając za osłony. Przeciwnicy byli całkiem, całkiem i przyznam, że nie raz, nie dwa dostałem wciry od nich.


Jedną z ciekawszych nowości jakie dodano było hakowanie wrogich botów. Możliwość "wskoczenia" w cudzą skórę i robienia spustoszenia na tyłach wroga było naprawdę ciekawym urozmaiceniem. Kolejną atrakcją były granaty, a mianowicie antygrawitacyjne i porażające wysokim napięciem. Ten drugi świetnie nadawał sie przeciw wszelkim mechom. Nie zabrakło też klasycznych odłamkowych w moim odczuciu robiły najmniej szkody. Głównym gwoździem programu były pająki miny, które same namierzały wroga i rzucały się na nich jak krabopająki z Haft Life.

Taki ME tylko lepsze!

Na początku wspominałem o zdaniach pobocznych. Nie mają one wpływu na zakończenie czy nawet na przebieg misji fabularnych. Wykonać je warto, bo będzie można przelecieć się "szakalem" coś w rodzaju x-winga z Star Wars, ta mini gierka nie jest jakoś szczególnie wymagająca, a model latania jest w 100% arcedowy. W trakcie wykonywania q dość często będzie trzeba powtórzyć określone czynności. Na szczęście nie będzie tego na tyle duża, aby się tym znudzić. Osobiście dobrze to wspominam.
Oprawa graficzna stawia na realizm, co z jednej strony daje super efekt, który przykuł moją uwagę, a z drugiej strony za parę lat będzie to niemiłosiernie brzydka produkcja, bo właśnie takie najszybciej się starzeją.


A teraz, a jakże przyszła pora na wszytko to, o czym zapomniałem, albo nie pasowało wyżej. No tak, nie ma specjalnie o czym pisać ;p Więc podzielę się moim pomysłem na najbliższe posty na bloga. Dużo czytałem, że co CoD wyjdzie to gorzej. Dlatego poczynając od tej odsłony, aż do Call of Duty 2 będę losowo dobierał poszczególne odsłony i na świeżo porównywał je, przez ten zabieg uniknę oceny w której będę oceniał je po przez pryzmat wspomnień, a jedynie świeżych doświadczeń.

Czy warto zagrać w CoD: Infinite Warfare? Ocena 8.5 na 10! Koniec, dobranoc idę grać w Call of Duty: Modern Warfare 2.

A wy graliście, czy będzie grać? Odpowie ktoś? Czy znowu zignorujecie pytanie ;s
                                                                                               

Udostępnij:

Recenzja The Last of Us: Left Behind

Rzadko biorę się od razu za dodatki fabularne do gry, chyba że jest to dlc z wieśka. Dopiero, co czytaliście recenzje z głównej kapani to teraz zechciejcie poświęcić trochę czasu na mały dodatek.

Nie będę się tu za bardzo rozpisywał, bo mamy tu prawie, że to samo co w The Last of Us. Kampania będzie trwała do max 3 godz. Szału tu nie ma, ale jeśli podstawka przyjadła wam do gustu to nie będziecie żałować czasu ani pieniędzy. W wersji na PS4 jest dodawana jako gratis i to się chwali, bo gdyby ktoś chciał to nabyć za 80 lub 60 zł jak to miało miejsce w okolicach premiery to należałoby nazwać to skokiem na kasę.


Co prawda trochę urozmaiceń dodano, ale są one tylko kosmetyczne. Nowością jest fakt, że możemy walczyć jednocześnie z zarażonymi i bandytami. W moim odczuciu nie wpływa to znacząco na balans walki. Natomiast dało to trzecią opcję rozwiązania problemu, a mianowicie, gdzie dwóch się bije tam trzeci się przekrada, inna opcją jest usunąć tych co wygrali. Zazwyczaj tego typu sytuacja jest opcjonalna, ale nie należy traktować to jako regułę.  

Fabuła dlc rozgrywa się pod koniec kampanii w przed ostatnim rozdziale "jesień". Elli ląduje razem z rannym Joelem w centrum handlowym, aby udzielić mu pomocy. Nie będę mówił co dokładnie się wydarzyło, aby nie psuć nikomu zabawy. Historia, która została tu zaprezentowana pokazywała czasy jak mała była jeszcze w sierocińcu jak i te bieżące. Nic w sumie się tu nowego nie dowiadujemy, bo zakończenia obu historii znamy już przed ich finałem. 


Akcja, która rozgrywa się przeszłości to swego rodzaju przygotówka, która jest całkiem sympatyczna i pokazuje relacje przyjaciółek. Natomiast współczesna to tradycyjne idź, zdobądź, wróć. 

Linie czasowe się przeplatają. W okrasie "przeszłym" nie mamy dostępu do ekwipunku, a jedynie 
mechaniki i to jeszcze niektóre. Trudno coś tu napisać nie mówiąc, co dokładnie się tam wydarzyło.

Możecie mi wierzyć, że jako gratis warto sięgnąć po ten tytuł. Błędów, czy problemów z optymalizacją w praktyce nie było, choć takowe istniały. W momencie pisania tego teksu nie odnotowałem żadnego problemu.


Czy warto zagrać Left behind? Jako gratis to nawet fajna przystawka, z która miło spędzicie czas. Nie zabraknie tu dodatkowych pobocznych historii przedstawionych w postaci zapisków jak i nagrań na dyktafonach. Co do tych drugich, o zgrozo, źle się ich słucha przez głośnik w padzie.

Szybki wpis na bloga zaliczony, a jakże! W sobotę pojawi się następny artykulik. Mam nadzieję, że nie będzie już opóźnień ;p

Komentujcie i udostępniajcie. Niech więcej osób zobaczy to co robię xD 

Udostępnij:

Recenzja The Last of Us: Remastered

Dawno już nic nie pisałem... Chciałbym wam to jakoś wynagrodzić i dlatego dokonałem pewnej korekty w planach. Obiecałem wrzucić recenzję z retro gry, a dam coś innego.

The Last of Us wydano na PS3 i wersja remaster na PS4. Produkcja stworzona przez twórców Uncharted. Zacznę od tego, że ten tytuł zestarzał się naprawdę dobrze, przez co zrobił na mnie spore wrażenie. W trakcie kampanii zaliczyłem tu klasyczne postoje na podziwianie widoków i zachwycaniem się oddaniem detali otwartej miejskiej przestrzeni jak i wnętrz domów, hoteli czy kampusu studenckiego. W wersji na PS4 mogłem się cieszyć 60 FPS w 1080 p. Dzięki temu rozgrywka była wyjątkowo płynna, ale odbiło się to na cieniowaniu. W jakiej postaci zapytacie? Już spieszę z odpowiedzią! Ząbkowanie, tak jest pojawiły się tak zwane "ząbki" na cieniach.


Nie ma co się martwić, bo nie zwrócicie na to uwagi, chyba że będziecie bardzo, ale to bardzo przyglądać się każdemu elementowi graficznemu. Tak jak napisałem wyżej gra jest prześliczna, lecz gdzie nigdzie widać, że to nie jest produkcja zrobiona wprost pod bieżącą generacje i kole to w oczy.  Skupię się jednak na czymś bardziej istotnym na klimacie w TLoU. Poszczególne miasta i miasteczka itp. opowiadały dość dobrze swoje historie i bez większych problemów mogłem otworzyć wydarzenia jakie tam miały miejsce, a wielokrotnie (no bez przesady), odegrały się tam tragedię, bo dramatem jest śmierć jednego człowieka, a masy to tylko statystyka.

Wrzucę teraz pierwszy kamyczek do ogródka Naughty Dog. Zabrakło ciał ludzi, czegokolwiek, co by świadczyło, że coś się tam wydarzyło. Co prawda było parę miejsc, gdzie dodali te "brakujące elementy", ale naprawdę trup powinien ścielić się bardziej. Dodam, że nie na pojedynczych lokacjach, a na całej drodze jaką trzeba przejść.


Ok, nie będę już się tak czepiał, bo reszta jest bardzo dobra. Ani razu nie pomyślałem, daleko jeszcze? Gra wciąga mimo, że jak na dzisiejsze standardy opiera się na sztampowych wydarzeniach. Uwaga spoilery, ogólne co prawda, ale są. Na dzień dobry córka Joela zostaje zabita przez żołnierza, który ginie chwile później. Dalej Tess początkowa partnerka protagonisty zostaje zarażona i wali gadkę o tym, że jeśli ją kocha to zabierze małą do świetlików. Nie muszę mówić, że za chwile też zginie? Dalej wątek dwóch braci, którzy są ze sobą mocno zżyci, gdy tylko młodszy został zarażony "grzybicą" i wymagał kuracji ołowiowej to starszy z nich się załamał i popełnił samobójstwo. Koniec spoilerów! 

Okrutne to z moje strony, lecz tak to widzę z perspektywy innych gier wykorzystujących do znudzenie te same schematy. Na szczęście twórcy nie podeszli do tego jak pies do jeże i wykonali to wzorowo. Przejdźmy teraz do samej fabuły. Mamy tu, a jakże wiecznie żywy motyw apokalipsy zombie. Nie dostaniemy tutaj wesołego Drake i skarbu jakiegoś podróżnika w sosie wybuchowo strzelaninkowym. Tempo jest wolne i tylko na arenach przyśpiesza delikatnie.


Podobnie jak Bilbo z Hobbita przeszedłem tam i z powrotem. Fabuła była treściwa i opowiadała w kilku aktach historie Joela i Ellie. Relacje między nimi się stopniowo zmieniały co zostało wyraźnie zarysowane w poszczególnych etapach. O ile nasz "papa smerf" pozwala się polubić i poczuć więź jak z kimś bliskim, to o tyle z Ellie wiecznie mówiącą co parę minut o rany, kurwa i szmaciarz już nie. Dostała za mało czasu antenowego, że się tak wyrażę, bo jak już wychodziła na pierwszy plan to błyszczała i to aż zwalało z nóg. Jestem przekonany o tym, że w oryginalnej wersji językowej wypadło to znacznie lepiej. W wersji na bieżące konsole mamy tylko polski dubbing, który okaleczał dialogi, mało tego widać było gdzie nigdzie, że aktorzy nie wiedzieli, co się w danej scenie dzieje, a jedynie domyślali, przez co niekiedy dochodzi do śmiesznych wydarzeń.

W samej fabule powtórzono głoszone jak mantrę twierdzenie, że to ludzie są największym zagrożeniem w tego typu uniwersum. No i mieli skubańcy rację, a skoro, o adwersarzach mowa czas na rozgrywkę. TLoU to miks strzelanki, skradanki, i surwiwal horroru (wiem, że jest to dreszczowiec). Mimo, że jest to SH to nie przeraża, a zarażeni są bardziej upierdliwi niż straszni. Gdy trafiłem na podstawowe jednostki jakimi są biegacze to na początku starałem się ich eliminować po cichu, okazało się, że przyjemniej się ich boksuje bez żadnych pomocy w postaci pałki czy siekiery.


Sytuacja pogarszała się jak przyszło uprać się z klikaczami. Z nimi trzeba było rozprawiać się w pierwszej kolejności inaczej czekał krwawy "całus". Sposobów na usunięcie przeszkód było kilka od walki z metalową rurką, po broń palna, koktajlami Mołotowa, granat odłamkowe i dymne robione z cukru (słitaśnie). Rozgrywka się zmienia jak na przeciw staną żywi, ci są jeszcze bardziej wymagający, bo gdy jeden dowie się gdzie jestem reszta przyleci jak ćmy do światła. Flankowanie i wykorzystywanie różnego rodzaju sztuczek będzie czymś na porządku dziennym. Czego chcieć więcej?

Zabawa była dość schematyczna przedstawiając rzecz z grubsza, bo musicie wiedzieć, że prawie do samego końca coś nowego się pokazywało. Część pierwsza: gdzie mamy iść, część druga: walka z wrogiem, część trzecia zbieranie surowców i tak w kółko Macieju. O dziwo jakoś ten wzór nie nudzi się z dość prostego powodu, trzeba kombinować jak z dostępnych surowców rozwiązać daną łamigłówkę wiedząc, że jeśli zrobimy apteczkę możemy się pożegnać z innymi rzeczami itp. 

Kolejnym istotnym elementem jest rozwój głównego męskiego bohatera (jakie to jest szowinistyczne). W trakcie podróży zbiera się pigułki, które są potrzebne do odblokowania poszczególnych umiejętności jak np. lepszego słuchu pomagającemu w lokalizacji wrogów.

W The Last of Us dodano jeszcze zębatki, za które można wykupywać ulepszenia broni, a żeby nie było za łatwo potrzebne są jeszcze specjalne narzędzia. Interesujące nas itemy są tak ustawione, że na pewno je znajdziecie w tracie poszczególnych misji.


Teraz przyszła pora na wszystko to co zapomniałem lub nie pasowało wyżej.  Dźwięk, rozumiem, że jeśli ktoś jest daleko to go nie słychać, ale parę metrów i już bez napisów nie da się rady zrozumieć o czym rozmawiają poszczególne postacie. Naprawdę denerwująca dolegliwość. Początkowo sądziłem, że może to kwestia sprzętu, ale jednak nie. Kolejna rzecz co robi Ellie jak się nie patrzy na nią? Wraca do pozycji startowej, nawet jak się ją widzi za pomocą "wiedźmińskich zmysłów".  Ktoś poskąpił dla małej tekstów, które mogłaby mówić w trakcie drogi. O rany, potrafiła powtarzać jak katarynka, a jak trafił się etap z bandytami to było k*rwa lub szmaciarz.

Ostatnią rzeczą na jaką chciałbym zwrócić uwagę jest losowość przedmiotów jakie możemy znaleźć lub dostać od Ellie. Gra ma umieszczone w sobie mechaniki pomocnicze, gdy gracz zacina się w danym obszarze. Interesującym faktem jest, że możemy otrzymać niepowtarzające się itemy od naszej towarzyski, a także odnaleźć amunicje to strzelby zamiast do miotacza ognia w tym samym miejscu. Dropy z zarażonych podlegają tej samej zasadzie. Kolejną ciekawostką jest, że system gry potrafi dać nawet amo tej broni, której najczęściej się używało od ostatniego punktu kontrolnego. Nie jestem tego w 100% pewny, bo zaciąłem się tak tylko w jednym punkcie, gdzie zauważyłem te wspomagacze  

Czy warto zagrać w The Last of Us? Hmm, tak bo to solidna produkcja. Co prawda nie jest jakoś szczególnie ambitna na tle innych tytułów, jakie wyszły w ciągu ostatnich lat. Jednakowoż to wciąż bardzo dobry kawałek kodu, po który warto sięgnąć, jeśli posiadacie PS3 lub PS4. 

Będę się starał pisać bardziej regularnie. Spodziewajcie się następnego tekstu w kolejny weekend. 

Udostępnij:

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania