Drodzy panowie, miłe panie omówię ostatni serial z 3 zapowiadanych. Pomimo swojej formy nie będzie to do końca produkcja propagandowa. Nie traćmy więc czasu i przejdźmy do rzeczy.
Brytyjski serial Ojciec Brown to adaptacja serii książek autorstwa Gilbert Keith Chesterton. Produkcja ta ma w sobie coś wspólnego z sagą Harrego Pottera. Pytacie, co dokładnie? Już śpieszę z odpowiedzią. W głównego bohatera wciela się się Mark Williams, który jest wam dobrze znany jako Artur Weasley ojciec Rona.
Żeby lepiej przybliżyć wam czego można się spodziewać, po tym tytule to powiem tak: Ojciec Mateusz przeniósł się do powojennej Anglii lat 50-tych. Format poszczególnych odcinków później nakreślę trochę szerzej, a na razie garść szczegółów.
Nie spodziewajcie się tutaj akcji rodem z Detektyw w sutannie. Dajcie znać, czy chcecie aby coś napisać o tym klasyku z polskim akcentem. Wracając do wątku głównego. Poszczególne odcinki to jeden i ten sam schemat. Czasami dochodzi do pewnych ustępstw względem fabuły, ale ostatecznie szkielet zostaje nienaruszony.
Miłośnikom klasyki zaserwowano zbrodnię, morderstwo ma się rozumieć i liczne poszlaki. Wskazówki naprowadzające lubią pokazywać się w najróżniejszych momentach. Początkowo zapowiada się to naprawdę dobrze, bo da się już obstawić motyw i ofiarę zanim dojdzie do przestępstwa. Z tego co dotychczas napisałem buduje się obraz produkcji dla ludzi lubiących wykorzystywać swoje szare komórki.
Dzieje się tak tylko z pozoru. Zaprawieni fani gatunku szybko zorientują się w zasadach tej gry i nie będą mieć problemów z wytypowaniem co ważniejszych figur. Jak wiadomo kiedy odrzuci się wszystkie prawdopodobne rozwiązania ta, która zostanie choć niemożliwa będzie tą właściwą.
Zdradzę pewien smaczek jaki powinien zainteresować w pierwszym sezonie, całkiem sporo miejsca poświęcono uchodźcą z Polski. Wątek ten można odebrać dość negatywnie. Nie próbowano pokazać tam jakichkolwiek ciepłych relacji między naszymi, a miejscową ludnością. Jedynie Sid Carter (Alex Price) próbował jakoś zbliżyć się do Zuzanny (Katarzyna Kołeczek) będącej gosposią u Ojca Browna. Uprzedzam ksiądz jest po prostu dobroduszny dla każdego bez wyjątku, dlatego się nie liczy.
Wraz z rozwojem wydarzeń jedyne co przez serial trzyma w ramach kryminału są liczne morderstwa. W następnych sezonach jest tego jeszcze więcej. Można się aż zadziwić jak w takim miasteczku, prawie wsi popełnia się tyle zbrodni. Niezbadane są wyroki boskie.
Tym razem nie będę jakoś się rozpisywał o poszczególnych bohaterach pierwszo i drugoplanowych. Nie można się doczepić braku pomysłu na nich. Od buntowniczego stylu bycia Ojca Browna, który doprowadza do bólu głowy inspektora, a kończąc na przekłamanej sekretarce parafialnej pani Bridgette McCarthy (Sorcha Cusack). Wspomniana już Zuzanną jest głosem polskiej mniejszości. Wszyscy oni i epizodyczne postacie dodają coś od siebie, tak aby utworzyć spójną całość.
Teraz przyszła pora na mięsko lub warzywa. Nikogo nie dyskryminuje (śmiech). W 6 odcinku postanowiono poruszyć problem dotyczące placówek prowadzonych prze zakonnice jak i samych zakonów. W tej sprawie i trup pada często i gęsto. Lecz to co bardziej się rzuca w oczy to patologiczne relacje i hipokryzja zakonnic. Nazwać to by się dało przerysowaniem. Jednak jeśli ma wybrzmieć jak należy to tak być musi.
Odcinek ten był tuż po epizodzie z sektą. Tam bardzo, potępili konkurencję. Ktoś wpadł na pomysł, aby dodać coś dla równowagi. Z powodu liczby zgonów i tym razem warto dodać kilka przypadkowych ofiar, aby trudniej z pozoru stwierdzić kto był mordercą. Równocześnie nie postarano się, aby następujące po sobie ofiary nie były od razu do wyłapania. Charakteryzowały się "wyrazistym" stylem bycia. Jedyne co było konieczne to poświęcenie minimum uwagi, aby dojść do właściwych wniosków.
Finał odcinka jest w pewnym sensie strzałem w kolano z przebiciem w stopę. Rozwiązanie zagadki ukazały struktury zakonne w jeszcze gorszym świetle niż samą sektę. Dramatyczna prawda jaka wyszła na wierzch została całkowicie zbagatelizowana. Zostawiło to poczucie niesmaku, jak można istotne tematy zamieść pod dywan.
W odcinku 7 pozornie odeszli od tematu kościoła. Nakreślono nieco inną sprawę z dość odmiennym tłem i narracją. Pokazano uprzedzenie, pychę i niewiedzę, którą krzywdzą bez wahania. Wielce pobożna sekretarka stała się orędowniczką prawdziwej nienawiści niczym niepopartych przekonań.
Ofiarą tego odcinka jest nastolatka chora na chorobę popromienną. Tym razem było bardziej moralizatorsko. Pod tą dekoracją kryło się wiele złożonych problemów, których rezultaty zostały jasno wyjaśnione. Zdradzę tylko, że zakończenie dla odmiany było pozytywne. Wspomniany epizod to jedna z tych naprawdę monotonnych odstępstw. Druga polowa pierwszego sezonu z jakiś bliżej nieznanych powodów zaczęła bardziej skupiać na edukowaniu widzów, a niż zagadkach na głębszym poziomie niż kto zyska na śmierci bogatego nestora rodziny. Podpowiedź, nie pierwszy dziedzic, a osoba następna osoba w kolejce.
No wreszcie, ideologiczne pitolenie zeszło na dalszy plan. Pierwszy sezon serialu powoli dobiega końca. Śledztwa są jakie są dość mocno przewidywalne. Pierwsze odcinki rzeczywiście były wciągające, a wątek polski interesujący, a przez to miało się ochotę na jeszcze.
W przedostatnim odcinku wraca ponownie temat polskich imigrantów. Wszystko pokazywano w taki sposób, aby nie dało się nic ominąć. Włodarz miasta zieje swoją nienawiścią i pychą. Nie dało się jednak znaleźć motywu do popełnienia przestępstwa. Ale nie ma co się martwić, bo wszystko idzie zgodnie z planem i pada trupem.
Następnie wystarczy dokładnie słuchać, aby wyłapać szczegóły. Nie zabraknie fałszywych dowodów, które są aż nadto przewidywalne. Innymi słowy sprawca nie trzyma przy sobie narzędzia zbrodni. Finał jest natomiast taki jak zwykle najmniej podejrzana osoba to ta/ten właściwy.
Dodam jeszcze na koniec o paru rzeczach, które zawsze pokazują się w serialu. Najbardziej wyróżniającą się była nieudolna praca policji. Mimo, że powinni inspektora zmienić już dawno ten ciągle jest i powtarza jak mantrę jaki jest skuteczny. W ramach „przerwy” od śledztwa hrabina Felicia musi się przekomarzać z sekretarką Ojca Browna. I tak w kółko i w kółko to samo, aż do wiecie czego.
Podsumowując, czy warto obejrzeć Ojca Browna? Jeśli szukacie serialu do kotleta to można oglądać śmiało. Nie jest to produkcja o ciężkim klimacie z dużą dawka brutalności. Zagadki są stosunkowo proste i z tego tez powodu próg wejścia jest niski. Bohaterowie są zmyślnie napisani z silnym oddziaływaniem na widza, czyli aktorzy dobrze wykonali swoją robotę. Patrząc całościowo produkcja ta z serii kryminalnej przeszła w typową obyczajówkę, która stara się być tym co deklarowała na samym początku. Ocena końcowa: 6.5/10.