Recenzja anime Isekai Shokudou 2

Isekai Shokudou 2 jest to bezpośrednia kontynuacja poprzedniego sezonu. Pierwsze odcinki z naciskiem na pierwszy wyraźniej pokazuje, że akcją, która się rozgrywa w Restauracji z Innego świata to tylko słodki dodatek.

Skupiono się bardziej na nowych bohaterach, którzy póki co nie za bardzo się wyróżniają na tle pozostałych. Jednak mam nadzieje, że Hilda łowczyni przygód pokaże jeszcze pazura. Znacznie ciekawiej ma się para zakochanych żywcem wyciągnięta z dzieł Szekspira. Póki co jako pierwsi sięgnęli po najdroższy posiłek w tej knajpie. Nie zabrakło też starych znajomych jak Krewetki w panierce czy Kotletów mielonych (brzmi to dziwnie jak się wyrwie z kontekstu).


Wątek Sharif i jego nieszczęsnej miłości nie został porzucony i dalej ciągną ten serial mody na sukces.

W kolejnych odcinkach mamy siostrzeńców wiedzmy. Nie zabraknie i samej zainteresowanej. Młode pokolenie, sięgnie niestety po niezdrową żywność. Schemat odcinków dalej trzyma się nowego wzorca. Nie mogę się oprzeć by nie napisać, że nowi młodzi panowie wprowadzili powiew świeżości do restauracji. Ich próby rozmów z pozostałymi klientami wypadły raz lepiej, a innym nieco gorzej. Nie zepsuło to jednak samej frajdy z patrzenia co tam robią.

Podobnie było z kolejnym młodym pokoleniem przyprowadzonym przez ciotkę. Jednak w ich przypadku bardziej swoim zachwytem dziecięcym przyciągały uwagę, generalnie kwai.


Pojawili się też hobbiści i zajadali się kremowymi kotletami. Pomysły na dania są naprawdę zachęcające i trzeba zawsze się przygotować przed oglądaniem. Nie mówiąc jak Alphonse – san próbował z onee, nowy Carry to już totalna magia której trudno się oprzeć. Kontynuacja podaje kolejnych bohaterów niczym smakowite dnia, którymi nie można się oprzeć.

Każdy bohater coś wprowadza albo kogoś, co nie zmienia faktu, że sposób jaki opisują zamawiane potrawy sprawia, że też ma się na nie ochotę. W drugiej połowie dodano nieco przypraw i tak oto Toffu ma teraz podopieczną. Nawet co niektórzy klienci się trochę kłócili. Co prawda w pierwszym sezonie wszelkie sprzeczki o najlepsze potrawy było normą tak tutaj było to na poziomie osobistym.


Jednak moim faworytem był samotnie żyjący elf nic nie wiedzący o tym świecie, ale wykazywał wielkie zaciekawienie. W sumie tego typu klienci najbardziej się wyróżniają i ich pierwszy raz jest najbardziej urocze. Póki co nie wyjaśniono nic więcej na temat genezy restauracji Wiadomo skąd się wzięła matka szefa kuchni, ale po co zrobiono przejście do innego świata? Tego raczej się nie dowiemy. W kolejnych odcinkach dalej to samo na w pewnym sensie już nazbyt robi się to powtarzalne. Mimo to wiąż dobrze się ogląda.

Podsumowujmy, czy warto obejrzeć Isekai Shokudou 2? Mimo dość ostrożnego podążania tą samą drogą jest to naprawdę przyjemne anime, które można uznać za dobrą odskocznie od wszystkich problemów życia codziennego. 

Udostępnij:

Recenzja Mafia 3 (XboX One S)

Mafia to seria kultowa, o której słyszał zapewne każdy fan gamingu. Lecz każda legenda ma swoje zloty i upadki. Nie ona pierwsza i zapewne nie ostatnia.

Przychodzi w pewnych momentach taka chwila kiedy ma się ma ochotę zagrać w coś innego. Może to być niszowa produkcja lub jakieś krapiszcze. Normalnie tego ostatniego się unika jak ognia. Są jednak takie sytuacje, że człowiek chce się sam przekonać o tym na własnej skórze.


Mafia 3 Edycja Ostateczna jest jedną z tych produkcji. Niby się wiedziało co się brało, ale szok był pierwszo ligowy. Tytuł ten jest moim osobistym faworytem na najgorszą grę roku o jakiej napiszę na blogu.

Fabuła, tak historia wielkiej zemsty protagonisty jest naprawdę dobrze napisana. Jedynie jedno z zakończeń to już wielkie nie porozumienie logiczne. Śmiałbym napisać, że to co widać na finale to jakieś pomieszanie Bonda z Rambo. W sumie się nie dziwie, że osoba lub zespół położył krechę na tym scenariuszu, bo to co tutaj jest zadaniem fabularnym w innych grach robi za misje opcjonalną.

Sam początek kampanii jest taki jak w poprzedniej części, o której pisałem tutaj. Natomiast w momencie kulminacyjnym wszystko się zaczyna walić. Nie trzeba przejść całej gry, żeby wiedzieć co Mafia 3 ma do zaoferowania. Devovie opracowali zaledwie kilka rodzajów zadań, które się minimalnie różnią się od siebie. Natomiast trzon jest identyczny dla wszystkich.


No ok., ale co się właściwie tu robi? No cóż, nie mniej i nie więcej jak odbiera się wszystko siłą od don Sal Marcano. W wielkim skrócie trzeba wybić wszystkich jego podwładnych i przydzielać poszczególne interesy, a następnie dzielnice naszym podwładnym. Jednak jest to recenzja więc warto rozwinąć tą myśl.

W każdej dzielnicy siedzi podwładny antagonisty. Natomiast jemu podlegają pomniejsi bossowie ze swoimi interesami. Po przez usuwanie poszczególnych celi wzrasta irytacja głównej szychy na określonym obszarze i dochodzi do misji pozbycia się go. Tyle w teorii, bo oprócz tego dostaje się liczne misje poboczne ściśle powiązane z poszczególnymi towarzyszami.

Zacznę od swojego faworyta, czyli Vita. Chłopina się bardzo zmienił i poznaje się go w dość nietypowych okolicznościach. Głos jednak miał jak dzwon i wciąż się wcielał w niego Rick Pasqualone. Nie wiem czemu, ale jeszcze wtedy miałem nadzieje, że nie wszystko stracone. Co jest oczywistą bzdurą patrząc z perspektywy czasu. Dalej mamy Cassandra i Burke, którzy uzupełnia tą fantastyczną czwórkę.


Wraz z ich rozwojem dostaje się bonusy, które mają pomóc w przechodzeniu poszczególnych sprawach. Jednak nie jest to tak piękne jak się wydaje. Z jednej stronny dostaje się czasami jakieś gratisy w postaci zagłuszenia telefonów lub wezwania grupy uderzeniowej, ale najczęściej trzeba zapłacić i to niemało.

Nadmienię, że oprócz tego dostaje się dodatkowe umiejętności jak np. otwieranie zamka, czy lepsze bryki. Oczywiście dopiero po oddaniu dzielnicy. W praktyce jest tak, że wszystko co potrzeba jest już dostępne na poziomie podstawowym. A wszelkie dłuższe czasy w odwoływaniu policji, ewentualnie w wspomnianym wygłuszaniu linii telefonicznych nic więcej nie dają, a jedynie kosztują.

Jeśli doszukiwać się jakiś bonusów z przydziałów to można odhaczyć udziały jakie się dostaje za bycie głównym kierownikiem (śmiech). Wraz z brnięciem dalej w tym bagnie szybko zaczyna się doceniać goryli od Vita, bo to oni będą odgrywać pierwsze skrzypce i to nie jeden raz. Sporadycznie przydaje się odwoływanie policji. W większości wypadków wystarczy jechać jakby nigdy nic. Powód jest dość banalny zanim ktoś się zjawi w wyznaczonym obszarze nikogo nie zastaną.


Jednak jakieś małe plusy można zauważyć w czasie przechodzenia Mafii 3. Jednym z nich jest rewelacyjna muzyka jaką można słuchać czasie jeżdżenia autem, po mieście. Kolejny jest pokazywanie kierunku jazdy za pomocą strzałek przypominających znaki drogowe, a przez to nie wymagane jest wgapianie się w mini mapę.

Trudno zachwycać się i garnąć do każdej misji, która będzie polegała na tym samym, czyli odstrzeleniu kogoś. W najlepszym wypadku trafi się jakiś kapuś do rekrutacji. W ramach urozmaicenia można jeszcze zakładać podsłuchy, które to są ściśle strzeżoną technologią. Dziwnym trafem leżą na ulicy gdzie podobanie. Ach ci amerykanie. Wraz z tymi wtykami rozpoczyna się chomikowanie magazynów Playboya, plakatów, albumów muzycznych. Z góry uprzedzam króliczki zostały ugrzecznione, a więc szkoda fatygi.

Zachęcająco to się nie prezentuje, ale głowa do góry! Jeszcze nic nie zostało napisane o błędach, a tu dopiero zaczyna się prawdziwy koncert. Mafia 3 w wersji bez aktualizacji nie zapisuje stanu postępów plus standardowe problemy z fizyką itp. Rozsądnie rzecz biorąc wystarczy pobrać łatki i powinno wszystko hulać.


Niby tak, ale jak to zwykle bywa jest całkowicie inaczej. M3 dostaje dość częstych czkawek i się obraz od tak zacina. Jest to jednak pikuś przy częstym wywaleniu do pulpitu. Całość jeszcze potrafią okrasić skrypty, które odsłaniają wszelkie bolączki z Npc. Nie raz, nie dwa aktywowały się one dopiero jak Clay wszedł do jakiegoś pomieszczenia..

Warto wspomnieć o zabawnych sytuacjach związanych z czynnie działającymi pomocnikami. W jednym z baz wroga na bagnach trzeba było uwolnić zakładnika. O dziwo będąc na podeście nie dało się wezwać wsparcia, bo jest się za daleko. Jednak robiąc krok w tył wszystko już zadziało. Lecz zamiast standardowej trójki pokazał się cały tuzin. Trudno powiedzieć, czy tak powinno być. Możliwe, że przy maksymalnej wersji tak. Pewności jednak nie mam.

Co do innych pomyłek natury technicznej to można zaliczyć utratę kasy nawet wtedy kiedy odda się ją do depozytu. W samouczkach zapomnieli też dodać, że fundusze wydane na przysługi po powrocie do punktu kontrolnego też przepadają. Nieco mniejszego już kalibru potknięcie to brak przerywników z noszonym aktualnie strojem.


Na koniec jeszcze słów kilka o oprawie, W wersji na Xbox One S jest średnio, czasem zdarzało się, że był śliczne widoki. Sporadyczny to był widok, bo częściej przytrafiały się spore spadki tekstur, aż oczy bolały.

Podsumowując, czy warto zagrać Mafię 3? Jakby na to nie patrzeć to polecić nie da się tej produkcji. Wszystko co oferuje zaczynając od rozgrywki, a kończąc na poszczególnych mechanikach jest drastycznie różne od tego do czego przyzwyczaiła ta seria. Ocena końcowa 4/10.
Udostępnij:

Recenzja anime Isekai Shokudou

Idąc za ciosem po rewelacyjnej serii Rokuhoudou Yotsuiro Biyori postanowiłem napisać o kolejnym kulinarnym anime. Podobnie jak poprzedni tytuł akcja będzie się rozgrywać w głównej mierze w lokalu gastronomicznym.

Podobnie jak poprzednio będzie to tytuł z gatunku okruchy życia/ isekai. Jednak fabuła tu nie jest, aż tak rozbudowana (tak jakby tam była). Wprost można napisać, że praktycznie jej nie ma. Coś jednak musiało być skoro zamieszczam ten tekst na blogu.


Powiedziałbym, że forma i atmosfera jaka tam panuję jest kluczem do wszystkiego. W pierwszym odcinku jest ciut nerwowo, bo jakże mogło być inaczej, gdy zacznie się dyskusje o ryżu! Trochę to brzmi zabawnie jak można w ogóle zrobić zawieruchę, o coś tak mało istotnego, ale tak właśnie jest.

W pierwszych trzech epizodach można poznać pewne zasady jakimi rządzi się ten nietypowy przybytek. Pokazane jest to trochę jako wspomnienia jak i w trakcie rozmów z poszczególnymi klientami. Warto się przy nich zatrzymać i poświęcić parę zdań.

Na przystawkę podamy Aletta graną przez Uesaka Sumire znaną z roli Nagatoro-san w anime Ijiranaide, Nagatoro-san. Zagryzka to nie kto inny jak moe, to bohaterka która zaskarbia sobie przechylność widzów. Równolegle można dowiedzieć się o jej przygodach. Przydało by się coś więcej dodać na wstępie, aby chwytało to bardziej za serce, a tak jest mierne, ale stabilne.


Następnie do głosu dojdzie prawdziwy artysta umiejący wyczarować każde możliwe danie. Tenshu - szef kuchni, a do tego człowiek o złotym sercu. Można go poznać jako kogoś kto nigdy nie zostawi nikogo w potrzebie. Kryje jednak pewien sekret, który dopiero będzie wyjawiony pod koniec tego sezonu.

Teraz pora napisać, co nieco o samym lokalu. Choć widać, że jest dość skromny. Wadą to nie jest, bo wyposażenie dodaje smaku i niepowtarzalności. Natomiast to co przykuło moją uwagę to wrażenia z innego obcowania z tym anime. Isekai Shokudou sprawia wrażenia dosłownego bycia w tej restauracji niemalże tulony przez nią. Brzmi to dziwnie, ale takie miałem odczucia oglądając pierwszy sezon.

Teraz przejdę do pozostałych bywalców. Na dzień dobry już można było poznać: Altorius, Gaganpo, Tatsugorou i Lionel są to stali bywalcy, których dość często będzie można obserwować w akcji. Zwrócić większą uwagę należy na Aka no Joou, gdyby to był shonen to na pewno odegrała większą rolę. Mimo to nie można zlekceważyć jednego z siedmiu wielkich smoków miejących boską rangę.


W połowie pierwszego sezonu zdano sobie sprawę, że same rozmowy o jedzeniu i pokazywaniu jak wszamają jedzenie to za mało. Oddano przez to więcej czasu na pokazaniu postaci drogo planowych. Trudno to nazwać rozległymi historiami jak w przypadku Lionela. Ocenić należy i takie urozmaicenie.

Twórcy poszli jednak o krok dalej i dołożyli pojedynki. Trochę za dużo powiedziane, ale nawet trafne. Dość często będę przeprowadzane dyskusje dotyczące ulubionych potraw. Niekiedy dochodzi do nawet do poważnej wymiany zdań dotyczącej pieczywa i z czym należy łączyć, aby osiągnąć najlepszy rezultat. Rany, tego anime nie da się oglądać na głodnego.

W końcu pojawia się kolejny smok Curry II, trzeba wam wiedzieć, że panuje tam nie pisana zasada, że ulubione danie staje się ksywą jaką używają poszczególni klienci. Jak sytuacja się rozwinie? To się okażę, liczę na coś intrygującego!


Pod koniec znowu trochę pozawieszano w anime. Przyjęło ono nieco klasyczny model i skupiło się bardziej na wydarzeniach wokół samej restauracji, a niż na niej samej. Sympatycznym akcentem było pokazanie nawiązujących się znajomości, które mogą przerodzić w coś więcej.

Podsumowujmy Isekai Shokudou to anime o niczym i o wszystkim po trochu. Trzeba jedynie spojrzeć na to z przymrożeniem oka, że się tak wy rażę. Przeznaczono je dla specyficznej grupy odbiorców ceniących sobie dobrą kuchnię i wygodę. Ode mnie dostanie 9/10.
Udostępnij:

Recenzja filmu Uncharted

Jakie jest kino akcji każdy widzi. Walka, strzelanina pogoń i liczne pokazy akrobatyki, których nikt normalny by nie przeżył. Jest to bardzo nierealne, ale i tak każdemu się podoba. Teraz zmodyfikujmy to do formy gry skrzyżowanej z GoW i Tomb Raider i co nam wyjdzie? Uncharted.

Wreszcie się doczekałem premiery adaptacji gry na HBO MAX. Nie jest to reklama, jakby ktoś pytał. No ok., wracajmy do sedna sprawy. Nie wiele się spodziewałem po tej produkcji. Powszechnie wiadomo, że tego typu działa są zazwyczaj mierne w swojej jakości.


Mogę wam śmiało powiedzieć, że tutaj jest ciut lepiej. Nie ma tragedii, co to, to nie, lecz kina z wyższej półki też na próżno tutaj szukać. Wiele elementów jakie zostały zastosowane nie raz, nie dwa, spowoduje, że się człowiek zastanowi co się tu odwala. Jednak przede wszystkim jest to film bazujący na kultowej serii.

Nie zabraknie nawiązań i mrugnięć okiem do wiernych fanów. Już od samego początku mamy typową scenę otwierającą jaką zazwyczaj serwowali ludzie z Naughty Dog. Swoją drogą jest to nawiązanie bezpośrednie z gry jak Nathan wypada z samolotu.

Po tym jakże emocjonującym wstępie cofamy się do dalekiej przeszłości. Aby zobaczyć siłę napędową jaka będzie pchała Drake’a. Chodzi o jego starszego brata Sama. Jest to tylko krótki epizod, który był poświęconej wspomnianej motywacji, ale też wyjaśniał skąd ma pierścień i zapalniczkę, którą cały czas nosi przy sobie. W późniejszej części zrobią tak samo z wąsem Sullego i cygarem, które pali jak smok.


W kolejnych częściach filmu można zauważyć nawiązania do poszczególnych części serii, ale nic po za tym. Jeśli graliście we wszystkie odsłon Uncharted to doskonale wiecie jak nasz duet się poznał i relacje jakie się utworzyły między nimi.

W ekranizacji zobaczycie całkiem coś nowego. Zacznę od tego, że Tom Hollan za grosz nie nadaję się do tej roli. On jest zwyczajnie zbyt chłopięcy. Nie ma w sobie nic z takiego awanturnika, który lata po świecie za skarbami. Podobnie jest z Mark Wahlberg, który jest tez za młody na Sullego.

Obaj ponowie początkowo za sobą nie przepadają. Nie dziwie się, bo Sully z filmu to cwaniaczek, który sprzeda wspólnika bez mrugnięcia oka, a do tego mija się z prawdą z prędkością światła. Natomiast Nathan to bardziej naiwniak i idealista, co nie przeszkadza mu byciem równolegle złodziejem.


Przez cały film raczą widza swoimi dyskusjami o zaufaniu i pomaganiu sobie nawzajem. Warto jeszcze wspomnieć o trzeciej osobie. Sophia Ali, która wciela się w rolę Chloe Frazer. Jako jedyna nie owija w bawełnę i od początku jest szczera w swoich działaniach. Wraz z jej pojawieniem na ekranie zaczyna się akcja ciut sypać, a raczej logika wydarzeń. Zacznę od tego, że za grosz nie przypomina bohaterki, którą gra. Zamiast mieć super agentkę to pojawia się randomowa rozwydrzona babka. Cienko, trochę cienko… Potem jest jeszcze lepiej.

Spora scena pościgowa co trwa kilka minut. Biegi przełajowe z przeszkodami, żeby się to jakoś efektywnie kończyło chociaż. Niestety zamiast tego mamy, krótką rozmowę, o tym, że sama nie będzie wiedziała, co zrobi z krzyżami. Brawo, skoro jest takie oczywiste, bo jak Sully zauważa, że skarb nie będzie leżał pod drzewem to czemu ucieka? Wstawili to chyba jako zapychacz antenowy.

Rozwinięcie tego etapu w Barcelonie jest trochę głupie, ale przynajmniej konsekwentnie brną w to dalej. Miejscem, gdzie ukryto kolejna wskazówkę był kościół. Widząc rozwiązanie zadałem sobie pytania. Na serio, nikt z konserwatorów nie trafił na to przypadkiem, (chodzi o przejście)? I ten tekst: nikt tu nie chodził od stuleci.


Dalej jest jeszcze bardziej podbili ten absurd, bo korytarz łączył się z innym tylko tak dziwnie nowoczesnym i pełnym rur. No cóż, nikt jakoś nie powiązał tego wszystkiego. Zważając, że jeszcze mamy w filmie bogacza, który latami poszukiwał tego złota sprawia, że robi się z tego prawdziwy bigos. Skoro jestem przy antagonistach.

Po co ich w ogóle dodawano? Sądząc po ich jakże prężnej aktywności dla zwykłej formalności. Sam nie czuje kiedy rymuje. W sumie ich wstawki bardziej mi się podobały. Bo mieli pełną wolność kreacji.

Dobrze, że chociaż dalej jest jakoś w miarę z sensem napisane. Akcja walka i parcie do przodu. Nawet można rzec, że przyjemne w odbiorze. Finał filmu jest szybki niczym nurt rzeki. Sceny są nagrywane z wielkim rozmachem. Więc było na czym zawiesić oko. Nie będę tu krytykował głupotek takich jak lot na spadochronie z samolotu, bo w końcu jest to jedynie kino akcji tam takie rzeczy to norma.



Za to muszę zwrócić uwagę na jedną nieścisłość, która wybrzmiewa z całą mocą na tle całego filmu. Krzyże były kompasem do skarbu. Mimo faktu, że tylko Drake wiedział o tym i tym samym znał dokładne położenie to jedynie Chloe nie trafiła do właściwego miejsca. Natomiast złole dotarli bez problemu. Tylko kto wskazał im tamtą lokacje, no ciekawe kto był taki mądry.

Dobrze, że relację miedzy Nathanem, a Sully się poprawiają na sam koniec. Swoją droga już zapowiedziano nijako kolejną część. W jaki sposób zapytacie? Sami musicie zobaczyć.

Podsumowując, Uncharted jest o dziwo znośnym filmem, który nawet dobrze oddaje sceny walki z gry. No prawie, bo mógł ten nasz biedny Drake lepiej się bić. Zmieniono wiele z oryginalnej fabuły co może się nie spodobać konserwatywnym fanom. Lecz jako film, który skupia się na szybkich i wściekłych scenach dobrze daję sobie radę. Jeśli macie wykupiony dostęp do HBO to śmiało włączcie nie będziecie się nudzić, a gdzie nigdzie się nawet pośmiejecie.

P.S. Następny film jaki omówię będzie to Tomb Rider.

Napiszcie w komentarzach jakie wy mieliście wrażenia po seansie.
Udostępnij:

Recenzja anime Uzaki-chan wa Asobitai! Double

Relacje między ludzkie są bardzo uważne. Interpretowanie wypowiedzi innych można zaliczyć do kluczowych. Co się stanie jeśli opacznie się zrozumie czyjąś wypowiedz?

Uzaki-chan wa Asobitai! Double to udana kontynuacja pierwszego sezonu przygód Hany – chan i jej Senpai (Uzaki-chan wa Asobitai!). Anime to mogę podsumować tak, dali dużo tego samego i podkręcili na wyższy poziom. Jeśli oceniać tą produkcję jedynie jako komedie to naprawdę się uśmiałem. Jedynie w trzecim odcinku tempo zwalnia, ale zaraz wraca wszystko na swoje miejsce.


Z kolei przyglądając się bliżej fabule sprawa wypada nieco gorzej. Powoli budowane jest napięcie, a nawet zaczyna widz mieć nadzieje, że już dojdzie do pełnej kumulacji miłosnej. Jednak żadna z stron nie chciała skończyć się bawić w podchody i wziąć sprawę w swoje ręce.

Nie ma sensu obwiniać Senpaia o brak inicjatywy, czy Hany o tchórzliwe wycofywanie się z tej krępującej sytuacji. Problem leży zapewne w tym, że szykuje się trzeci sezon, który może być rozstrzygającym.

Skupić się jednak należy na tym co wyszło, a jest tego całkiem sporo. Pochwalić należy wprowadzenie sporej grupy nowych bohaterów drugoplanowych. Rodzina Uzaki i Sakurai nie można zaliczyć do przeciętnych. W szczególności tatusiowie pokazali co potrafią. Nie sprawiedliwie było jednak nie wspomnieć, że wśród seniorów brylowała pani Uzaki.


Kiedy zadebiutowała, po raz pierwszy na ekranie od razu zaczęło dochodzić do nadinterpretacji z jej stronny. Spowodowane to było jej zamiłowanie do telenoweli. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Zaryzykować należy stwierdzeniem, że nawet się pogorszyło. Paradoksalnie wyszło to wszystkim na dobre, o widzach mowa, rzecz jasna.

Tutaj zrobię przerwę i podzielę się pewnym przemyśleniem. Czy przypadkiem nie utworzono ecchi mówione? Zamiast wstawiać dwuznaczne widoki dodano wyjątkowe, hmm rozmowy. Wrócę do tematu głównego.

Położono większy nacisk na swatanie gołąbeczków do tego stopnia, że wprost zaczęli o tym mówić samym zainteresowanym. Taki silny nacisk, który już trwa od samego początku wygląda zabawnie jak się go obserwuje z boku. Sytuacja zmienia się zasadniczo jeśli zmieni się front. Uzaki i Sakurai nie za bardzo do siebie pasuje podobnie jak w Nie drocz się ze mną Nagatoro. Szanowne panie są dość męczące i irytujące. Uzaki prawie, że nic nie zrobiła, aby zacieśnić te relacje. Jednocześnie nie była bardziej wredna w sowim byciu.


Warto teraz wrócić to wątku jej rodzinki. Ich wejście takim szturmem pozwoliło minimalnie, ale zawsze dokonać pewnych zmian. Po ponad dwudziestu odcinkach wreszcie coś się ruszyło. Wow, nie śpieszyła się z tym za bardzo. Przyjęcie strategii do serca przez żołądek jest dobry. 

Oglądając jak ta lawina namiętności nabiera szybkości zaczął się człowiek zastanawiać jakim cudem się to nie rozleciało. Tak, czy inaczej grzechem było nie wspomnieć o wszelkich zakulisowych wydarzeniach jakie miały miejsce.

Patrząc jak Senpai poznaje całą rodzinę Uzaki było naprawde pocieszne. Każdy z nich było na swój sposób oryginalne (no może z wyjątkiem braciszka Hany). Wszelkie sytuacje były przekomiczne, co sprawiało, że chęć zobaczenia co się jeszcze stanie dalej było czymś równie naturalnym, co oddychanie. Poświęcenie im więcej czasu w tak, krótkim czasie antenowym sprawiło, że polubienie ich stało się czymś oczywistym.


Parę słów poświęcę też szanownemu ojcu Senpai. Jest on chodzącą porażką myślący przede wszystkim kutasem. Nie można inaczej nazwać tego, bo wywalanie z domu syna na dwa lata tylko po to, aby poruchać jest żałosne. Znalazła się jednak okoliczność łagodząca w jego obronie. Niezdecydowana parka studentów wreszcie zrobiła krok do przodu, co jest ostatecznie sukcesem.

Podsumowujmy, czy warto obejrzeć Uzaki-chan wa Asobitai! Double? Mimo kręcenia się w kółka w końcowej fazie serii jest to naprawdę przednie anime wypełniono po brzegi wysokiej jakości humorem, który poprawi nie jednemu nastrój. Co prawda można się zniechęcić brakiem wielkiego finału, ale i tak oglądało się z wielka przyjemnością. Dlatego szczerze polecam tym co oglądali poprzedni sezon. Ocena końcowa 8.5/10.
Udostępnij:

Recenzja filmu Dzień próby

Dzień próby, był naprawdę wyzwaniem do obejrzenia. Sięgnąłem po ten tytuł, bo polecił go Szymon z kanału Język Filmu, którego gorąco polecam.

Zacznę od tego, że jest to dla mnie średnio dobry tytuł, którego tempo jest ciut za wolne, a antagonista w pewnym momencie zaczyna brzmieć jak zdarta płyta lub jak komik, który opowiada ten sam żart.


Dzień próby to dramat produkcji USA / Australia, który miał premierę w 2001 roku, ale pewne sceny pokazanego miasta sprawiały, że miałem deja vu. Mogłem przysiąc, że żywcem wydarto je z San Andreas. Problemem jednak był czas, o czym świadczy data premiery.

Niektóre lokacje to istna kalka dobrze znanych miejscówek, co jest dla mnie dużym plusem. Jeśli jesteście fanami Gta to ten film jest dla was. Samo założenie jest ciut idealistyczno - banalne, ale po okresie głośnego kina lat 80-tych uznano, że może pokażą coś innego.

Główny bohater Jake to pełen ideałów policjant, któremu marzy się kariera i sprawiedliwość. Podkreśla to swoją postawą i zachowaniem, jak choćby w początkowej scenie kiedy poleruje odznakę i samym finale w której odznakę zrywa Alonzo twierdząc, że nie jest jej godzien.


Szybko można połączyć kropki i zrozumieć w czym rzecz i kto jest kim. Czy film jest realistyczny? Pod wieloma wzglądami tak, ale pewnych bzdur nie zabrakło. Najlepszym przykładem były kule, które robią dziury w tylnich szybach samochodu i „znikają”, ups. Natomiast inne elementy o dziwo zadziałały jak należy. Przyjmując pewien margines błędu wszystko jest o dziwo dobre.

Najbardziej mnie w tym jednodniowym szaleństwie zaskoczyła pewna konsekwencja, która wszystko uzasadniała. Miła odmiana po tych wszystkich uproszeniach, które są maskowane z gracją strusia chowającego głowę w piasku. Mamy do tego pewien bonus, a jest nim miasto. Słuchając uważnie można dowiedzieć się co nieco o poszczególnych dzielnicach.

Sami mieszkańcy nie są bezbarwnym tłem, czuć ich niemal namacalnie, a odciski są widoczne, aż za dobrze. Serio, nie musieli robić tyle zbliżeń na ich zakazane mordy. W omówieniu Szymona jest wzmianka o tym, że to miasto zna dobrze Alonza. Na samym początku filmu wszystko wyłożono i przyklepano, ale czy aby na pewno?



Wejście na świętą krowę na ulicę, czy posiadanie „przepustki” to jedno, ale zatrzymanie auta na środku ruchliwej ulicy to drugie. Miało ono podkręcić jaki on jest ważny, bo wszyscy jakby nic omijali go od tak. Cały efekt zepsuty zostaje po tym jak jeden z kierowców zatrąbił, a Alonzo, który „tłumaczył” świeżakowi co jak za pomocą roberty, którą po chwili wycelował w biedaka, który przerwał wykład.

Przywołam scenę z gry Ojciec Chrzestny mamy tam scenę w której jedna z mafijnych szych przechodzi przez ulice. Nie muszę wspominać, że też zrobił to na krzywego ryja, prawda? Co tam się dzieje? Zostaje o mało co potrącony. Ale jednak zamiast tego niedoszły sprawca, bo zobaczeniu z kim ma do czynienia szybko ucieka. Tak to powinno wyglądać, no trudno się mówi i idziemy dalej. Samego Jake można odebrać jako średnio ogarniętego kolesia, który coś tam umie, ale jeszcze ma daleką drogę przed sobą. Początkowo zachowuje się jak absolwent szkoły, który coś dopiero zaczyna, aby następnie dowiedzieć się, że jednak pracuje od wielu lat.

Dobrze, że później zaczyna się ogarniać, choć bardzo powoli do niego dochodzi, co się dzieje. Wiadomo łatwiej zaobserwować to z boku niż, gdy bierze się w tym udział. Lecz w pewnych momentach jak np. meksykańskim gangu rozłożył się jak noob. Trochę trąciło to, bo zupełnie sobie nie radził, lecz zdecydowano inaczej.


W sumie prosi się tu wstawić slogan: wie jak wyjść z każdej opresji! Wystarczy tylko… kliknąć w reklamę. Alonzo z kolei początkowo jest bardzo charyzmatyczny. Pewny siebie osobistość, której wizerunek szybko zaczyna pokrywać się pęknięciami. Natomiast już jego repertuar sztuczek manipulacyjnych, który jest początkowo imponujący w połowie filmu zaczyna się powtarzać.

Jednakowoż on tego nie zauważa, aż do samego końca, gdzie kończy jak Skaza z Króla Lwa. No ok., prawie tak samo. Nie czepiajcie się szczegółów. Wszystko to okraszono jeszcze gościnnymi wstawkami kolesia od Old Space (Terry Crews), który napinał mięśnie i Cordozar Calvin Broadus Jr. grającego handlarza narkotyków na wózku inwalidzkim. Po kiego grzyba ich brali, chyba tylko po to, aby się promować film ich nazwiskami.

Podsumowując Dzień próby to całkiem niezłe kino, które wymaga, krótkich przerw, aby je w całości ogarnąć. Nie schowano tam przesłania ani jakiejś genialnej akcji. Ciut naiwny i przerysowany, ale jakiś taki prawdziwy.
Udostępnij:

Recenzja anime Rokuhoudou Yotsuiro Biyori

Po igrzyskach śmierci, nie tych, ale nie za wiele się różniących warto odpocząć. Jak lepiej to zrobić jak nie przy kawie w eleganckim lokalu? Dokładającą niezwykły klimat i miłą obsługę więcej do szczęścia nie trzeba. 
 
Rokuhoudou Yotsuiro Biyori od samego początku pochłania bez reszty. Zacznę od śmieszkowania z głównych bohaterów. Są to przyjaciele, którzy prowadzą wspólnie kawiarnie Rokuhoudou. Pierwsze skojarzenie, czy nie jest to anime dla pań z końską dawką fan gej serwisu. Czy tak jest trudno powiedzieć, ale nie mogłem się oprzeć z przepisywaniem poszczególnych ról i tak Nagae Tokitaka to mamusia.


Naprawdę nieodparte mam wrażenie, że swoim sposobem mówienia, bycia jak i samą mową ciała przypomina matkę. Natomiast Tougoku, Kyousui "Sui" to taki typowy dobroduszny tata. Z kolei Gore i Nakao Tsubaki to dzieci w tym związku.

No dobrze, podśmiechujki na bok pora na konkrety. Wyobraźcie sobie kawiarnie ukrytą w zagajniku bambusowym przy której rośnie kwitnąca wiśnia. Cały wysteruj jest nieco staroświecki, ale zyskuje przez to nieodparty urok. Jednak, aby w pełni zrozumieć i docenić to miejsce trzeba przypomnieć jak to było człowiekowi dobrze, gdy popijał kakao miejącą koc na nogach i mroczącego puszka okruszka. Zrobiono dobrze! Dołóżcie też do tego byczą dawkę środka uspakajającego i będzie wiedzieć co was czeka.

Jednak to co jeszcze wychodzi na pierwszy plan od samego początku jest liczba animacji w każdej scenie. W stosunku do poprzednich anime jakie w tym roku recenzowałem tutaj jest naprawdę zrobione po królewsku. Dodano co prawda wiele zbliżeń, ale przyzna mi każdy rację, że obfitość zawartości pierwszego odcinka jest tak duża, że miałem wrażenie, że trwało to o wiele dłużej, a niż te 23 minuty. Wszystkie ruchy ciała, czy włosów wymagały dodatkowych nakładów pracy, co pogłębia jeszcze bardziej imersję i obcowanie z tym wybitnym dziełem.


Kolejny odcinek dalej trzyma się sielankowej atmosfery. Magia tego anime nie kryje się tyle w samych głównych bohaterach, ale i postaciach epizodycznych i drugoplanowych. Można to zobaczyć ja z wątku zaopatrzenia się herbaty rozwinął w coś znacznie większego. Chodzi tu o nic innego jak o zakorzenioną w kulturze Japońskiej ceremonie parzenia i picia herbaty.

Szybko jednak nurt nabiera na sile i pojawia się tajemniczy nieznajomy. Porównać go można do Pana Lusterko, który tak chętnie pomocy udzielał. Jednak nic nie jest za darmo i tutaj ma to podwójne dno ukrywające coś w sobie. Mimo tak złowieszczego wybrzmienia fabuła dalej jest pogodna i okraszona humorem, który udziela się widzowi.

W dalszych odcinkach przesunięto nieco na dalszy plan, że też się tak wyrażę. Kolejne epizody zaczęły krążyć wokół samych dań podawanych w restauracjach. Nie mogłem się nadziwić jak się zachwali poszczególnymi posiłkami. W pewnym momencie zaczęło to nawet wyglądać jak w Shokugeki no Soma. Dobrze, że nie odkryli wszystkiego jak do rosołu. Pojawiały się równie ciekawie postacie jak choćby redaktorek, który jest trochę wstydliwy.


Dochodzą do środka sezonu można zauważyć rozpatrywanie przeszłości, a ściślej rzecz biorąc dzieciństwo Sui. Przywiązanie jakie towarzyszy mu jest godne podziwu. Nie zabrakło również paru wspomnieć o ponownym otwarciu kawiarni. Przydałoby się to nieco rozszerzyć, bo takie wspominki dodają uroku i większy kontekst bieżącym wydarzeniom.

Kolejne odcinki kontynuowały ten trend pozwalając kolejnym pracownikom Rokuhoudou opowiedzieć swoją historię. Nie będzie to co prawda, aż tak odnosić się do samej kawiarni, a ich wspomnień z przeszłości. Trochę to pocieszające jak wszyscy starają się udzielić pomocy swoim klientom jak choćby Amagami Kotsuru, czy Isago Hirokazu.

Podział na tego typu odcinki urozmaica sposób opowiadania tej historii jak i zmienia tempo. Jednocześnie pozwala opuścić na chwilę progi sklepu herbacianego, aby widz mógł rozprostować nogi i rozejrzeć się po okolicy. W ciągu odcinków opowiadane są jednorazowe pomniejsze historie, które zmuszają do przemyśleń i pokazują jak pewne wydarzenia mogą wpłynąć na człowieka.


W odcinki dziewiątym powraca z powrotem temat braci Tougoku. Niczym złowrogi wiatr ze wschodu przychodzi siać zamęt i zniszczenie.. Tak pojawia się Tsunozaki Eisuke. Trochę przesadziłem, ale nie można mu odmówić, że ma coś z złośliwego Holika, któremu psikusy tylko w głowie.

Samo podsumowanie serii idealnie wpasowuje się w zakończenie zeszłego roku. Anime ma już szmat czasu za sobą i póki nie zanosi się na kolejny sezon. Sam finał jest ciut słodko kwaśny. W pewnym sensie domyka wątek braci. Skłonny jednak jestem do stwierdzenie, że jeśli będą kontynuować Rokuhoudou Yotsuiro Biyori to z całą pewnością rozwinie się to w jakimś ciekawym kierunku.

Podsumowując Rokuhoudou Yotsuiro Biyori to anime, które jest niemalże idealną alternatywą dla środków uspokajających, jedynym efektem ubocznym jest chęć obejrzenia więcej. Dla tych co pragną takiego typu contentu to polecam Flaying witch. Ocenę zostawiam otwartą.









Udostępnij:

Recenzj Gears of War 2 (Xbox 360)

Jak wpadnie się już trybki to nie ma jak z nich wyjść. Prawda to jest, bo gdy raz się zrobi się coś dobrze wtenczas trzeba kontynuować, aż do skutku.  


Gears of War 2 wydane na Xbox 360 zaledwie dwa lata po pierwszej części. Grając tą część szybko dopada człowieka wrażenie, że gra ponownie to samo co te parę lat wcześniej. Główne założenia praktycznie się nie zmieniły. Dalej się brnie od areny do areny przez ciasne korytarze dzikiego świata.


Jeśli zapoznaliście się z recenzją pierwszej części, o tutaj to praktycznie wiecie wszystko czego można się spodziewać po tej odsłonie. Mimo tego co napisałem są kosmetyczne, ale zawsze jakieś różnice. Pierwszą i w sumie najważniejszą to ciężar biegu. Panowie napakowani testosteronem biegają o wiele lżej niż ostatnio. Czyżby przeszli na dietę?

Idąc dalej, ale bez dowcipkowania łatwo było zauważyć spory nacisk na kooperacje. Zaczynając od tego, że gracze mogą się wzajemnie ratować, a kończąc na tym, że gra oferuje parę atrakcji dla tych, co się zdecydują przejść po raz drugi GoW, aby wybrać nieco inną ścieżkę. Mam jednak wątpliwości, czy te parę etapów jest tego warte.

Stan techniczny gry jest naprawdę zadawalający dopiero na samiutkim końcu jak się pokazało więcej szarańczy konsola zaczęła się co nieco dławić. Żeby nie było nie chodziło o przecinków z którymi trzeba było walczyć, a spełniających rolę dekoracyjną.


Wroga armia może się pochwalić całkiem ciekawymi jednostki. Lecz nawet nie oni są najważniejsi, a bossowie. Lepiej byłoby nazwać ich mini szefami, bo nie były to w moim odczuciu klasyczne walki, a większe przeszkody mające jedynie chwilowo przystopować to co się dzieje. W wielkim zamiłowaniem dodawano więc wszelkie aktywności wymagające celnego oka, a jednocześnie zapomniano dodać systemu wspomagania celowania.

Nie było jakoś tragicznie i w stosunku do Hardline grało się znacznie lepiej. Jednakowoż wszelkie etapy, gdzie kazano celować z całkiem sporą dokładnością nie należały do przyjemnych. Dodatkowo devowie szybko przyzwyczają do tego, że ołów będzie się sypał na tony. Trafiłem jednak na moment, gdzie było dość cienko co do posiadanej amunicji.

Jasna sprawa, że można zabrać  giwerę trepowi i po kłopocie. Wspomnę jednak o samych skrzyniach z amunicją, które leżą dość często, czasami, aż za bardzo. Sprawiało to wrażenie, że coś tu jednak jest nie tak. Mógłbym teraz od tak przejść do fabuły, ale zostawiłem małą niespodziankę. Kiedy w pewnym momencie trzeba wykorzystać dźwig do przejścia na drugi budynek to stało się coś czego się nie spodziewałem i raczej nie należy tego spostrzegać jako rzecz zamierzoną. Za pomocą platformy dało się podnosić szarańczę i po chwili takowy osobnik ginął od tak. O co w tych chodziło? Jeśli wiecie napiszcie w komentarzach.


Fabuła, no cóż, do pewnego momentu uznałem ją za najsłabszą część kampanii Gears of War 2. Gram i gram czekając na coś ciekawego i nawet o dziwo się doczekałem. Co autor miał na myśli było dość oczywiste. Dlatego widzę jaki zmarnował potencjał tego jakże ważnej sytuacji. Żeby nie psuć zabawy nikomu, a nakręcić to jakoś napisze tak. GoW nie jest misją eskortową, a więc wszelkie wzruszające momenty jakie mają nastać kończą się zawsze tak samo.

Stare powiedzenie mówi, że najlepszą obroną jest atak. Rany boskie, nie zapomnę jak ta kampania wielkich obrońców wyglądała pokracznie. Z jednej strony nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że wygrana jest czymś poza ich zasięgiem i to dosłownie. Potem jest cięcie i wszystko się odwraca i pyk całość.

Podsumowujmy czy warto zagrać Gears of War 2? Bossowie są na pozór, bo o ile wszelkie elementy charakterystyczne są to nie stanowią takiego wyzwania jak być powinno. W czasie kampanii mogłem w pewnym momencie poczuć się jak Kratos z przedostatniego God of War. Wiąże się to z jedną z najbardziej krwawych scen jakie dane było mi zobaczyć. Pewne etapy jakie dodano miały być swojego rodzaju odskocznią. Mam wobec niech mieszane uczucia, bo jazda na trollu lub strażnikach z Matrixa trochę zaburzały tempo, a jeszcze bardziej rozgrywkę, która przyzwyczaja do pewnych standardów. Uważam, że kampania jest zrobiona typowo pod grę w duecie. Dopiero wtedy naprawdę pokaże co tam w niej drzemie. Ocena końcowa 7/10.





Udostępnij:

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania