Szukałem
ciekawego tematu do napisania i tak szukałem, aż trafiłem i dzięki temu
spędziłem mile wieczór. Wierzę, że i wam się spodoba.
Ostatnio nie miałem
szczęścia do Blood lad i zacząłem
jeszcze w tamtą sobotę poszukiwać czegoś bardziej odpowiedniego. No i padła szóstka,
szósteczka! Tym razem nie będę tu pisał o serialu, a filmie pełnometrażowym. Seishun Buta Yarou wa Yumemiru Shoujo no
Yume o Minai jest zakończeniem anime, o którym pisałem (Tutaj). Po
obejrzeniu tej produkcji mam mieszane uczucia.
Z jednej strony
dostałem dużo więcej tego co najlepsze z anime, czyli wciągające zwroty akcji,
a jednocześnie czegoś mi zabrakło. Trudno mi to ubrać słowa, bo to dość
subtelne, że się tak wyrażę. Najbliżej opisuję to fakt, że odebrałem to jak połączone
odcinki drugiego sezonu.
No dobrze, przejdę teraz do fabuły. Znając
samo anime wiedziałem czego się spodziewać. Mimo to dałem się zaskoczyć i
porwać wielkiemu finałowi. W którym zostanie rozwiązany ostatecznie problem Azusagawa Sakuta. Cały film skupia się
na nim i jego pierwszej słodko – gorzkiej miłości, czyli tajemniczej
dziewczynie, którą spotkał na plaży.
Trudno coś napisać nie
zdradzając istotnych szczegółów dlatego będę nakreślał fabułę starając się
uniknąć spoilerów. Wydarzenia jakie mają miejsce w filmie nie są tym, czym się wydają
na pozór. Mamy tu poplątanie czasowe rodem z pierwszego sezonu Life is strange, tyle, że nie ma tu Max,
Cloe i spółki. Autor Hajime Kamoshida
bawi się z odbiorcą w kotka i myszkę, a także w zjawiska natury
czasoprzestrzennej.
Futaba
przedstawia różne teorie naukowe dotyczące możliwości istnienia w różnych
równoległych wymiarach i czasoprzestrzeniach. Im bardziej człowiek stara się to
wyjaśnić tym robi się to bardziej zawiłe. Od samego początku zostałem zbombardowany
specyficzną mieszanką komedii i dramatu. Po obejrzeniu pierwszych scen
pomyślałem, oho będzie głupkowato, ale śmiesznie tak jak lubię. Szybko jednak
akcja skierowała się w stronę trudnych decyzji.
Praktycznie nie
widziałem, co będzie dalej kto, czemu i dlaczego. Naprawdę nic nie jest
jednoznaczne i trzeba dotrwać do samego końca. Pod koniec seansu sądziłem, że zakończenie będzie w stylu otwartym na interpretację, lecz jest całkiem inaczej.
Zarówno początek jak i koniec mnie nie
rozczarował. Clover Works spisało
się na medal i trzymało wysoki poziom przez cały czas.
Co do relacji, czy
innych zmian w między poszczególnymi bohaterami. No cóż, w tej materii nic się
nie zmieniło. Utrzymano status nie zmieniony. Na szczęście aktorzy też byli ci
sami. W sumie jak się tak zastanowić to Mai
san była mniej tsundere, a jej cięte riposty zostały zastąpione miłością i to
taką prawdziwą ;3
I
tym o to pozytywnym akcentem kończę i gorąco zachęcam po sięgnięcie po ten
film, który obejrzyjcie koniecznie. Chyba nie muszę was uświadamiać, że wpierw
warto obejrzeć anime?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz