Recenzja Life is Strange

Gry, gry się nie zmieniają. Ile już przeszedłem takich, w których główny bohater ratował świat? W tych produkcjach zawsze szukałem przygód najwyższych lotów. Jednak w pewnym momencie coś we mnie pękło. Nadmiar powtarzalnych historii zaczął mnie męczyć. Gdy przeglądałem swoją biblioteczkę na Steamie, dostrzegłem coś...

Twórcy gier często sięgają po bezpieczne tematy – takie, które się dobrze sprzedają i które nie zostaną zablokowane przez cenzorów w USA czy Niemczech. Utrata dostępu do dużych rynków byłaby dla nich "pocałunkiem śmierci". Jednak, o dziwo, są tacy, którzy zdecydowali się pójść pod prąd i udowodnić, że gry to nie tylko zabawki.

Dziś wezmę na tapetę jedną z takich produkcji: Life is Strange, wydane przez Square Enix / Eidos.


Miłość niejedno ma imię

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o Life is Strange, byłem sceptyczny. Pewnie się zastanawiacie (lub nie), dlaczego? W końcu gra okazała się sukcesem. Poważna, dobrze napisana, pokazująca życie takim, jakie jest. A jednak, gdy pojawiły się pierwsze informacje o Life is Strange, promowano ją jako kolejny interaktywny film, podobny do The Walking Dead. Moja reakcja? Puknąłem się w czoło.

Pierwsza myśl: nasze decyzje i tak nie będą miały większego znaczenia, a na dodatek sprzedają grę w odcinkach – każdy w cenie prawie pełnoprawnej produkcji.

Nadszedł rok 2015, a wraz z nim pierwsze recenzje. Jedne były pozytywne, inne… cóż, mniej pochlebne. Mimo to nie zdecydowałem się na zakup. Wszystko zmieniło się dopiero wtedy, gdy na Steamie udostępniono darmowy pierwszy epizod (tak, przyznaję, skusiła mnie "cebula alert"). Pomyślałem wtedy: „A co mi szkodzi? Zagram, w końcu dali za darmo.”

No i stało się coś, czego kompletnie się nie spodziewałem – Life is Strange mnie wciągnęło. Życie naprawdę bywa dziwne…



Bunt jest koloru niebieskiego     

Fabuła Life is Strange jest na swój sposób epicka – bo opowiada o zwykłym życiu. Nie znajdziecie tu komandora Sheparda ani Smoczego Dziecięcia. Kto więc jest główną postacią? Max, młoda dziewczyna, która wraca do swojego rodzinnego miasta, Arcadia Bay. Na pierwszy rzut oka to miejsce jak każde inne, ale skrywa pewną tajemnicę, którą trzeba odkryć.

Life is Strange to gra przygodowa, więc możecie się spodziewać, że jej fundamentem jest fabuła. A skoro tak, to od razu lojalnie uprzedzam – mogę przypadkiem zdradzić tu i ówdzie jakiś szczegół. Jeśli nie chcecie psuć sobie zabawy, najlepiej zacznijcie od samodzielnego zagrania.


Efekt błękitnego motyla

Fabuła Life is Strange zaczyna się nietypowo, jak to bywa w historiach o podróżach w czasie – od koszmaru.

Max, główna bohaterka, śni o zniszczeniu miasta. Na początku wydaje się, że to tylko zły sen, nic więcej. Jednak już chwilę później jesteśmy świadkami morderstwa dziewczyny, a wtedy ujawnia się niezwykła zdolność protagonistki. Max potrafi cofać czas. Co prawda tylko o kilka minut, ale to wystarcza, by uratować życie nieznajomej. Okazuje się, że tą osobą jest Chloe Price – dawna przyjaciółka Max z dzieciństwa.

Bohaterowie tej opowieści dzielą się na dwie grupy: tych ze złożoną osobowością oraz „statystów” – stereotypowych przedstawicieli szkolnych frakcji, takich jak nerdzi, sportowcy czy uzdolnieni outsiderzy. Podczas przechodzenia kampanii musiałem podejmować wiele trudnych decyzji, jak choćby wybór między skróceniem cierpienia przyjaciółki a pozwoleniem jej na dalsze życie w bólu. Tak, gra podejmuje temat eutanazji.

Ale to tylko jeden z wielu poruszanych wątków. Life is Strange mierzy się z problemami, które mogą spotkać każdego z nas – od przyjaźni, przez trudne relacje rodzinne, aż po moralne dylematy. Najważniejszym wyborem w grze okazuje się jednak ten końcowy: kogo poświęcimy? Chloe czy mieszkańców Arcadia Bay?

Przyznam, że długo się nad tym zastanawiałem. A może tylko tak mi się wydawało, bo już wcześniej wiedziałem, kogo wybiorę. Chloe zrobiła na mnie takie wrażenie w ciągu tych 8 godzin rozgrywki, że wiedziałem, po której stronie stanę w decydującym momencie.

Jednak na koniec nie mogłem nie zauważyć wad gry – animacje twarzy są momentami bardzo drętwe, co trochę wytrąca z immersji. Mimo to Life is Strange pozostaje wyjątkową produkcją. Jest świadectwem kunsztu autorów ze studia DONTNOD. To porywająca historia, która tak bardzo mnie pochłonęła, że nie zauważałem tych oczywistych niedociągnięć.



Sekunda do odjazdu pociągu       

Oprawa graficzna Life is Strange zachwyca. Całość wygląda, jakby ktoś malował poszczególne elementy otoczenia pędzlem. Delikatne, ciepłe barwy potęgują wrażenie złudnego spokoju, które idealnie współgra z klimatem gry. Ta malarska estetyka dodaje produkcji pewnej magii, czyniąc ją wizualnie unikatową.

Ścieżka dźwiękowa również zasługuje na szczególne wyróżnienie. Każdy utwór został dobrany z ogromnym wyczuciem, co sprawia, że przerywniki filmowe uderzają z jeszcze większą siłą. W tych momentach czułem coś nowego, świeżego – emocje, których wcześniej w grach nie doświadczyłem. To uczucie trudno opisać słowami. Trzeba to po prostu przeżyć, bo naprawdę warto.



Butelka na wysypisku     

Rozgrywka w Life is Strange jest niezwykle prosta – wręcz jak konstrukcja cepa. W trakcie gry rozwiązujemy łatwe zagadki, które opierają się głównie na użyciu kilku przedmiotów oraz mechanice cofania się w czasie. Co ciekawe (a może nawet trochę absurdalne), mimo dużej popularności LiS, gra nie doczekała się oficjalnego spolszczenia.

Tłumaczenie dialogów i fabuły „na bieżąco” może być dla niektórych graczy większym wyzwaniem niż samo rozwiązywanie łamigłówek.


Postać XYZ to zapamięta  

Fraza „Twoje decyzje mają znaczenie” pojawia się często w produkcjach Telltale Games. W przypadku Life is Strange twórcy wreszcie dotrzymali tej obietnicy. Gra jest wprawdzie liniowa, ale czułem, że nawet najmniejsze decyzje miały swoje konsekwencje. Przykład? Nie podlałem kwiatka, więc roślina uschła. Wydaje się banalne, ale takie drobne szczegóły tylko dodają grze autentyczności.

Największą satysfakcję dało mi jednak uratowanie dziewczyny przed samobójstwem. Aby tego dokonać, musiałem podejmować przemyślane decyzje, jak na przykład odebranie od niej telefonu. Ten moment pokazał, że gra naprawdę pozwala zaangażować się emocjonalnie.

Przeszedłem Life is Strange dwukrotnie i za każdym razem świetnie się bawiłem. Czy warto kupić Life is Strange? Oczywiście, że tak! To wyjątkowa produkcja, która znacząco różni się od typowych gier, w których ratujemy świat. Tutaj jesteśmy jedynie jego częścią, co czyni tę historię zarówno zwyczajną, jak i niezwykle wyjątkową.

A jak Wy podchodzicie do takich produkcji? Lubicie gry skupione na narracji, czy macie już dość „samograjek”? Dajcie znać w komentarzach! I oczywiście – nie zapomnijcie zostawić lajka! ;) No i napiszcie coś od siebie – wiecie, jak bardzo to doceniam!
Udostępnij:

4 komentarze:

  1. Kolejny felieton. Proponowałbym zaznajomić się czym jest recenzja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz, a będzie szybciej, gdy napiszesz mi czym według Ciebie jest recenzja.

      Usuń
    2. Kuba S., felienton, recenzja... Ważne, że dobrze się czyta i że zachęca do zagrania. Nie jesteś my w szkole, a Ty nie jesteś naszym panem od polskiego. Tematyka bardzo ciekawa, chociaż nie do końca jestem pewny, czy gra o bohaterach o nadprzyrodzonych mocach jest odpowiednią przestrzenią do rozpoczęcia debaty o eutanazji. Z drugiej strony łatwiej edukować ludzi na takie tematy jak eutanazja, jeśli są wplecione w ciekawą fabułę. Pod warunkiem, że jest to dobrze przemyślane. Tomek

      Usuń
    3. Eutanazja to faktycznie bardzo trudny temat. Moim zdaniem dali ten wątek w grze, aby gracz jeszcze bardziej przeżywał fabułę jaka zastałą pokazana w tej produkcji.

      Usuń

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania