Smaki Japonii, część 2: Nie wszystko co japońskie jest dobre

Japonia to kraj o tysiącu, a nawet więcej smaków. Każda potrawa, czy przekąska jest ciekawym początkiem, niezwykłe rozwinięcie o bogatym bukiecie smaku z zaskakując zakończeniem.

Pociągnijmy dalej ten jakże ciekawy temat i sprawdzę, co jeszcze mogą zaoferować sklepy deklarujące w swojej ofercie produkty z kraju Kwitnącej Wiśni.


Na pierwszy ogień niech pójdą
Oreo Crispy Roll Japanese Matcha. Paluszki są naprawdę elegancko wykonane. Sam smak to ciekawa krzyżówka czekolady jaką dają do płatków kukurydzianych. Słodycz subtelna, wreszcie coś więcej w doborze składników. Są one chrupkie, a do tego nie ma się wrażenia bycia zapchanym. Super przekąska, która będzie idealnie uzupełniać obiad jako deser dla każdego miłośnika słodyczy.  

Następnie niech pójdą Mochi Brown Sugar. Opakowania było dużo mniejsze od poprzedniego, a zawartość ograniczyła się tylko do jedynego rodzaju. Edycja Brown Sugar to już klusek sam w sobie. Dzięki większej ilości nadzienia zmieniło nie tylko smak, ale i mniej sycący. Chętniej człowiek sięga, po koleiny kawałek. Co jeszcze wyróżnia tą wersję to chęć na więcej. Co nie znaczy że należy opychać słodkościami.

Mochi cookies Matcha zapakowane w piękne opakowanie pokazujące co klient ma dostać. Otwierając zobaczyłem sześć sztuk opakowanych w zieloną folię. Daje to wrażenie premium i zapowiedź uczty dla podniebienia. Niestety jest to scam, bo nie dość, że zawartość to jakaś pomyłka to smak niewiele odbiega od tego.



Na pudełku ciastka miały mieć kilka kawałków czekolady. W rzeczywistości jest ich raptem dwa, a do tego wepchnięte do środka ciastka. Nie wykorzystano możliwości zielonej herbaty co uznaję za zasadniczy błąd. Gęsta zawartość nasuwa skojarzenia ze tanimi ciastkami które można kupić w dużych pudłach. Tym samych mam pierwsze miejsce w kategorii najgorszy produkt.

Meito Puku Puku Fukufuku Fish i Strawberry Fish są to zwyczajne wafelki z czekoladą. Nic więcej, nic mniej w środku jest bąbelkowa czekolada. Nie wpływa to jakkolwiek na smak produktu. Zwykły przeciętniak sprzedawany, po zawyżonej cenie.

Zupka instant Paldo ramen bibim men. O dziwo jest to wreszcie, czy raczej kolejna nowość związana z instant ramen. Tym razem miałem do czynienia z czymś co był daniem głównym i pikantnym. Jeśli rzeczywiście jest to drugie danie, które wymaga przestrzegania przepisu. Bez obaw jest to wciąż banalnie proste. Jednak pikanterii w tym za grosz nie ma na szczęście.


Kuleczki Home Run Ball Choco z nadzieniem Haitai - póki co nie jest to jakiś rarytas, ale o dziwo nie ma tragedii. Smakowo to jak ptysie z czekoladą.

Pocky Czekoladowo Czekoladowe to ponownie strzał w dziesiątkę jeśli zależy komuś na jakości. Wszystkie zalety zachowane tak jak i w pozostałych smakach, o których pisałem w poprzednim wpisie tutaj. Nie powtarzając ponownie te co tam już zawarłem napisze tak: za dobrze wchodzi, a boki rosną

Nissin Cup Noodles to kolejny instant od tego samego producenta opisywałem w poprzednim tekście. Przyznam, że rzeczywiście była to pikantna zupa. Jednak jak poprzednio nie różniło się to niczym od zwykłych produktów, które dobrze znam z naszych sklepów.


Kolacja, kolacją, ale coś przydałby się na uzupełnienia... wolnej przestrzeni. Sięgnąłem po Cebulowe pierścienie. Jest to cebula w panierce, które przypadły mi do gustu. Nie jest to jednak tak dobre jak lays'y. Mimo to wciąż są bardzo dobre i nie powodują chęci sięgnięcia po coś do picia. Smakowo jest bardzo smaczne, a cebula gra pierwsze skrzypce. Bardzo chrupkie co jest w sumie oczywiste.

Tutaj w przeciwieństwie do tych „ciastek” zawartość była bardziej zadowalająca. Nie mogę jednak pominąć faktu, że dali mini wersje Kit Kat. Ma to jednak swoje plusy. Słodycz nawet dobrze dopasowana, a nadzienie mile łaskocze kubki smakowe. Ich rozmiar ostatecznie jest sporym atutem z prostego powodu. Jak się ma ochotę na co nieco to się ma, a jeśli na coś więcej to wystarczy sięgnąć, po więcej.

Napój Mogu Mogu, sam napój już wyróżnia się swoją nazwą, która jest dość zabawna. Natomiast w smaku zachowuje zimny chłodny smak. Trochę to dziwne zważając na to, że nie był trzymany w lodówce, a pokoju. Pierwsza myśl coś w rodzaju galaretka, jednak nim myśl ta się rozwinęła ukazała się kolejna niespodzianka. Oprócz soku (25%) są jeszcze kawałki Nata. Równie słodkie i całkiem przyjemne. Miła niespodzianka na konie dnia.


Mieszanka Yamato mix i Seaweed mix - to co dostałem to połamane prawie zmielone ryżowe chrupki. Jednak to te drugie dopiero są wartę uwagi. Czuć było klasyczne smaki wodorostów, a składki które wprost wprowadzają na myśl wszystkiego co najlepsze. Warto dodać, że jest to smak łagodny i jadło się chętnie.

Natomiast pierwsza mieszanka to całkowite przeciwieństwo. Pikantne, ta ostrość wychodzi na pierwszy plan. Mimo pewnego wachlarzu smaczków to potrzeba było więcej czasu, aby przymusić się do zjedzenia tego.

W planach jest jeszcze jeden wpis dotyczący tego co można kupić z produktów japońskich. Jeśli oferty sklepów poszerzą się o nowe rzeczy to wznowie tą serie o kolejne produkty.  
Udostępnij:

Czemu gry stają się coraz gorsze, a jednocześnie droższe? (Publicystyka)

Czy da się stwierdzić, czy jakość gier spada pomimo że ceny rosną?

Jest to rzecz dość oczywiste! Takie badanie jest jak najbardziej możliwe z powodu licznych źródeł na których da się oprzeć. Mogą być to dane dotyczące popularności poszczególnych tytułów z serwisów typu Metacritic, czy chociażby Steam.


Kolejną krokiem jest segregacja gier na generacje i jak się owe dzieła rozwijały. Ile nowych marek się pokazywało, ale nie tylko nowy produkt ze starą zawartością. Czy wymyślono nowe gatunki jakie nowości wprowadzono w rozgrywce i fabule itp.

Również w ramach powtarzalności da się rozgraniczyć stagnacje, cofanie się lub podbijanie danych mechanik na wyższy poziom. Tutaj może wystąpić kwestia sporna, bo balansuje na cienkiej granicy subiektywności/ neutralności. Celowo nie dałem obiektywności, bo jako takie wszystko jest subiektywne, oprócz matematyki.

Każdy wydawca chwali swoje produkcje jakie one będę niezwykłe i wciągające. Tylko jak w takim np. fps damy Si z Fear to będzie to walka mogąca robić wrażenie realistycznej prowadzanej z prawdziwym przecinkiem. Trzeba pamiętać, że sztuczna inteligencja nie jest głupia, a ogłupiana, aby gracze mieli z nią jakieś szanse.


Idąc tym tokiem rozumowania, jeśli pozwoli się Si na większe manewry i usunie problemy typu lokalizacja w środowisku 3d avatara gracza otworzą się nowe możliwości. Mówiąc prościej, ucieczka na przysłowiowy stół nic nie da. Wszystko to podniesie nie tylko poziom trudności, ale i same odczucia.

Podobnie sprawa się będzie miała w innych gatunkach, gdzie istotne będzie tworzenie bardziej złożonego wyzwania. Jednak równa się to z większym nakładem finansowym. Tego jednak starają się uniknąć wydawcy stawiając na dobrze znane rozwiązania. Nie bez powodu przez lata Fifa była robiona rok do roku, a mediach branżowych podnosiło się głosy, że lepiej było przejść na model subskrypcyjny w ramach, których kolejne odsłony trafiłyby jako duże aktualizacje.

Identyczną taktykę fabrycznej produkcji można obserwować w Far Cry od słynnej trzeciej części. W kolejnych odsłonach robi się cały czas to samo. Jedynie zmienia się miejsce, dyktator i ruch oporu itp.


Sytuacja miała się całkiem inaczej, aż do 7 generacji. Wiadomo, że jak wszystko się zaczynało gry jako takie były tanie na tle dzisiejszych. Nie trzeba było sprzedawać w kolosalnych ilościach. Istotniejsze jest większa skłonność do ryzyka i stawiania na nowatorskie rozwiązania. Również trzeba było zauważyć jak nowo powstałe platformy i ich możliwości wpływały na poszczególne tytuły.

Mówi się, że kiedyś gra jako towar musiała być gotowa na premierę. O dziwo wcale nie było to regułą i w kolejnych partiach dostarczano wersje poprawione. Koniec końców fakt, że był to problem zasadniczy do 2004 r. kiedy Valve otwiera Steam. Wtedy zaczyna się zasadnicza zmiana w łataniu gier.

Jak mówi się o cenach i jakości to wydawcy często lamentują o braku ich wzrostu. Zapominają równolegle, że mniej lub bardziej inwazyjnych metodach pozyskiwania pieniędzy od graczy. Wszystko zaczęło się od kultowej zbroi dla konia w Obliwionie. Warto wypomnieć o pierwszym sklepie wewnętrznym w Dead Space.


Początkowo wszelkie dlc były rozszerzeniem mającym zatrzymać ludzi dłużej, aby przedłużyć żywot danej produkcji. Potem nałożono inne cele, czyli wycinanie zawartości, aby je ponownie sprzedawać. Praktyka ta była dość częsta wśród twórców strategii. Licząc w zaokrągleniu, czyli od 2010 r. zaczęto naciskać na masową produkcje. Otwarte światy i liczne fedex (przenieś, zanieś, pozamiataj). Łatwiej jest sprzedać taką formę niż treść.

Warto przyjrzeć się problemowi mikro transakcji. O ile nie wpływają one na odbiór to niech sobie będą. Bardziej istotne w pewnym sensie jest czym one są? Jak się grało lata temu w Gta SA to miało się liczne kody dające co dusza zapragnie. Teraz trzeba za to samo zapłacić. W ostatnich latach pogłębił się ten problem. Słynne prawdziwe zakończenie w Cieniu wojny znajdujące się za paywallem, czy taki Dragon Dogma (tutaj kwestia jest sporna) lub nowa gra plus w Like a Dragon 2.

Nie ma co się oszukiwać. Wydawcy będą coraz bardziej agresywnie „zachęcać” i tak będą kazać projektować podległym sobie studiom, że bez ekstra wydatku będzie to zwykła męczarnia.


Innym aspektem finansowym jest wczesny dostęp. Zamiast płacić za testowanie to gracze płacili za to, że wyręczą w tym jakąś zewnętrzną firmę i do tego sypia pieniędzmi. Jest to zbawienne dla małych twórców, a z drugiej strony można trzymać grę w wiecznej becie. Hajs leci, a jak fani zaczną burczeć na stan to odwiedź jest krótka: to jest wersja beta.

Jak się przejrzy rozwojowi i podzieli na fabuła, rozgrywka, grafika to zobaczy się wyraźnie, że jedynie to ostanie zachowuje cały czas stabilny wzrost. Choć, tutaj można wbić szpile. Po premierze bieżącej generacji konsol klienci Sony i MS nie przesiedli się na nowe maszyny masowo. Wymusiło to tworzenia międzygeneracyjnych tytułów, które nie mogły rozwinąć skrzydeł.

Jak widać bezpieczny model i stawiania na nijakich protagonistów (Watch Dogs 2) sprawia, że jest tylko gorzej. Jednak, cofam to! Opowiadane historie przepełnione znanymi do bólu schematami, kliszami i przemaglowanymi momentami typu: córka Joela ginie ledwie po jej poznaniu sprawia zniechęcenie do kupowania gier.


Z kolei jak ktoś da coś stosunkowo nowego jak Days Gone to poleci na szybkim wypchnięciu i ludzie masowo się rzucą jak pieranie na ofiarę. Do tego tandemu warto dopiąć Cyberpunk 2077, zarząd firmy naważył piwa, a potem devowie się musieli nieźle tłumaczyć. Inną sprawą jest jak ludzie dopowiadają pewne rzeczy. Cp2077 to action rpg, ale jakoś co niektórzy na siłę chcieli udowodnić, że to oldschoolowy tytuł.

Na koniec jeszcze o jednej rzeczy, która ostatecznie, a przynajmniej mam taką nadzieję odeszła. Jak mówił w 2019 r. prezes Xboxa przyszłość to gry e-sportowe, multi, online itp., a singlowe to przeszłość. No i kto się przeliczył?

Podsumowujmy da się jak najbardziej pokazać jak wielkie korporacje stawiają na rozmach, na który łapią się nowe pokolenia graczy. Kiedyś zaczynało się na tradycyjnych produkcjach. Dziś dorastają pokolenia, które pierwsze co mieli to telefony w rękach. Wpływ tego widać w trendach i sposobie dystrybucji i monetyzacji.

Prześledzenie zmian jakie zachodzą w branży jak udowodniłem na spokojnie można opisać bez uprzedzeń osobistych. Jeśli jednak ktoś niczym ta krowa na pastwisku chce żreć całe życie trawę i dać się doić to jego rzecz. Pamiętajcie, że tylko od nas zależy, gdzie nasze kochane gry będą zmierzać i jakie one będą.

Dedykuję ten artykuł "dzbanowi" z Fb, który nie mógł przejąć do wiadomości, że jest to możliwe. Dzięki za motywacje do napisanie tego tekstu xD 
Udostępnij:

Recenzja Metro Exodus: The Two Colonels

Poszło szybciej niż myślałem.

Ostatni etap tej epickiej historii został zakończony. Metro Exodus mogę odhaczyć i przejść dalej. Jednak przygoda to była przednia. Drugie ogrywanych DLC jest stosunkowo nierówne.


The Two Colonels jest to dość krótkim dlc, które praktycznie da się przejść przy jednym posiedzeniu. Jeśli nie graliście podstawki to lepiej sobie odpuścić, bo jest naprawdę fabularnie świetnym uzupełnieniem.

Jak sam tytuł mówi mamy tutaj dwóch pułkowników, ale są oni przede wszystkimi ojcami, którzy zrobią wszystko dla swoich dzieci. Kampania tego dodatku do praktycznie sam finał w Władywostoku.

Jak się ogrywa kolejną produkcję w postapo to już się do pewnych rzeczy człowiek przyzwyczaja. Jednak tutaj zmarli dostaną możliwość przekazania swojej strasznej historii.


W jednym momencie był nawet słyszalny złowrogi głos. Odchodzę trochę od tematu, ale jak to usłyszałem to, aż podskoczyłem na fotelu. Nigdy więcej słuchawek! (śmiech).

Wydarzania jakich byłem świadkiem to klasyczne ratowanie siebie, a reszta mnie nie interesuje. Odnoszę wrażenie, że jak dalej zacznę odnosić do aspektów fabularnych to zdradzę za wiele. Postaram się jednak już ograniczyć do dosłownego minimum z pobocznych faktów.

Akapit ten zmieszam z rozgrywką, bo o dziwo będzie to kulało najbardziej. Główną bronią protagonisty jest miotacz ognia. W pierwszych minutach jest nawet użyteczny i dość efektywny dając poczucie... sporych możliwości.


Sytuacja zaczyna się gwałtownie zmieniać jak tylko cel zaczyna się ruszać. Dodam, że jeśli jeszcze tego jest dużo to będzie droga przez mękę. Zwykły karabin to tylko zmiana magazynku i hulaj dusza. Tutaj dochodzi jeszcze zmiana zbiornika z paliwem.

Żeby było zabawniej robi się to automatycznie w najróżniejszych momentach. Na dokładkę broń owa ma humory swoje, co tylko pogarsza sprawę.

Natomiast na plus dodam, że nie zabraknie amo i apteczek. No może, jeden raz był z tym problem. Jeśli gdzieś niedobory były szczególnie widoczne to w walce z bossem. Dobrze, że jest tylko jeden jako taki. Kolejny był już niesmacznym żartem.


W trakcie kampanii i licznych wymian ognia, bo i do takich dochodzi smażenie zaliczyło przerwę. Na chwilę wracają stare dobre giwery, aby zaliczyć błąd w jednym z etapów. Npc zapomina co ma zrobić i klops.

Z zalet mogę dodać naprawdę dobrze napisanych bohaterów. Relacje i to co nimi kierowało było naprawdę przekonywujące. Pozwoliło mi jeszcze bardziej ich polubić. Przez tak dobrze wykona robotę byłem wstanie przebić przez kampanie.

Jeśli ktoś by mnie zapytał o grafikę, to powiem tak. Lokacje są naprawdę zrobione na bogato i nie mam jak się do nich doczepić. Sporo one opowiadają, jeśli tylko pozwoli się im na to.

Podsumowujmy jak wypadło dlc The Two Colonels? Mimo, że krótkie to nie przeszkodziło to w cieszeniu się tym co przygotowano. Fabuła też niczego sobie, tylko zakończenie mogło być mniej banalne i bardziej logiczne. Tutaj po prostu zabrakło kropki nad „i”. Ocena końcowa to 7/10.
Udostępnij:

Recenzja Metro Exodus: Sam's Story

Opóźniony tekst, ale jest. Niezależnie kiedy go czytacie, czy w sobotę wieczór, a może w niedzielny poranek serdecznie przepraszam i dziękuje za cierpliwość :D

Na pierwszy ogień idzie Sam Story to dlc jest bezpośrednią kontynuacją podstawki Metro Exodus. Pierwsze minuty to prawdziwe tsunami klimatyczne i chęć zobaczenie wszystkiego co gra ma do zaoferowania.


Po chwili, może ciut później rzuca się się w oczy zastosowania czegoś podobnego do rybiego oka. Nie jest to widoczne, aż tak jak na pierwszych odsłonach Harrego Pottera na Ps1, ale wrażenie jest naprawdę zauważalne.

Fabularnie nie jest najgorzej. W sumie cały ten dostatek to jedno wielkie zadanie, które prowadziło mnie do SPOILER łodzi podwodnej z antagonistami. Nie będzie to niczym nadzwyczajnym jak dodam, że chodzi o zdobycie paliwa do tej „przepustki” do domu.

Twórcy Metra pokazali pewna przykra prawdę o człowieku. Ludzie, ludzie się nigdy nie zmieniają. Wędrując po świecie nie miałem okazji na jakąś dużą interakcje z bohaterami niezależnymi. Wszelkie półotwarte lokacje były zalane, co skutecznie utrudniało zwiedzanie. Natomiast nowa atrakcja, o której napisze później dopełniało dzieła.


W kwestiach fabularnych też zaliczyłem parę niezapomnianych momentów. Lokalni też wiedzą jak się zabawić. Jednak przez większość czasu będzie to tylko eksplorowanie i słuchanie co bandyci mają do powiedzenia. Jak się ktoś uprze można zrobić parę misji pobocznych typu fedex, lecz zalane miasto skutecznie zniechęca od tego.

W przypadku jednego z zadań fabularnych wyraźnie devowie zachęcają do zwiedzenia paru miejsc, gdzie może się znajdować cel. Jeśli ktoś chce to od razu zacznie misje, a inny mogą chcieć postać przed drzwiami. Cokolwiek się wybierze to nie ma znaczenia. Trasa prowadząca do tych punktów jest skopana.

Ale, jak to możliwe? Zapyta ktoś, a no tak jest, bo płynąc kierując się tylko „rzeką” trafi się na 100% do celu. Czy to nie jest cudowne, to po cholerę te opcjonalne wybory dali? Jak już się zejdzie na ląd to trzeba się zmierzyć z bandziorami. Si jest w tym dlc mocno ogłupione. Npc cierpliwie czekają na łaskę lub nie łaskę gracza. Jak się ukryłem z kontenerem na śmieci to już praktycznie nie wiedzieli, gdzie szukać.


Podobnie było w budynkach. Chodzili sobie grzecznie i informowali głośno i wyraźnie co robią. Miło z ich strony. Skoro jestem już przy nasłuchiwaniu. Dalej występuje problem z napisami. O ile słychać co mówią to napisy już się nie raczą wyświetlać. Ciekawostka jest, że nie ma przymusu robić masakry można ich ogłuszyć.

Raz tylko spotkałem się z sytuacja kiedy jeden z nich rzuca broń i się podaje. Brzmi znajomo? Tym razem nie czeka zabawa w kata i złe zakończenie, jeśli się zacznie wybijać bezbronnych. Kolejna mechaniką z spaniem początkowo nie było. Już myślałem, a może się to nie przyjęło i odgórnie dadzą jakąś liczbę potworów i ludzi niezależnie od pory dnia?

Okazało się całkiem inaczej, bo dopiero dość długim czasie miejsca w których dało się zrobić lulu pokazały się z powrotem. Wrócę jeszcze do wątku z decyzjami, występują one tutaj w pewnej szczątkowej formie. Polegają one na przeciśnięciu krzyżaka i zobaczeniu co się stanie. W jednym momencie jest nawet... wybuchowo (dla formalności dwa razy).


Główną zmianą jaką wprowadzili był sztorm. To nic innego jak radioaktywny deszcz zabijający w parę sekund. Osobiście nie odczułem tej nowości jako coś w rodzaju przełomu, czy elementu wpływającego zasadniczo na całą rozgrywkę. Należy to odbierać jako element, który urozmaica wędrówkę po Władywostoku.

Nie zabrakło też nagłych wydarzeń, a raczej wydarzenia, gdzie zgraja bandziorów rzuca się między dwoma budynkami na Sama. Wspominam o tym tylko dlatego, że jest to jedyny moment kiedy ich tam nie ma przez cały czas, a pojawiają się, gdy się podejdzie odpowiednio blisko. Do kulminacyjnego miejsca da się podejść z dwóch stron i jak się człowiek schowa widzi się jak z miejsca w którym nikogo nie było pojawiają się właśnie oni. Po co to?

Nie zabrakło też walki z bossami. Aby ocenić to jak trzeba należy wziąć dwie rzeczy pod uwagę. Kiedy się tam trafi w pierwszym przypadku jest to całkowicie zależne od własnej decyzji. Druga rzeczą jest sam wachlarz umiejętności wroga. Jeśli czytaliście mój tekst o podstawce tutaj to wiecie już wszystko. Nic się nie zmieniło w tej kwestii.


Zostając jeszcze przy mobach. Mutanty jakie zamieszkujące zniszczone miasto potrafią niekiedy dać w kość. Zaliczyłem moment, gdzie już po tych kilku godzinach miałem dość. Zapisałem stan i wyłączyłem Ps5. Przy nowej sesji zauważyłem brak paru przeciwników. Czy to rodzaj systemy wsparcia jak w Dead Island?

O grafice nie będę pisał, bo jest to ten sam silnik, te sam poziom i nic się nie zmieniło. Istotniejsza sprawą były pewne bolączki projektowe w przed ostatniej miejscówce. Jest to trochę ironiczne jak zmieszano tam realizm z fikcją. Jakiś geniusz postanowił dodać nieco wiarygodności w kwestii technicznych,

Uszkodzenie maski ochronnej było równoznaczne z zgonem. Dziwnym trafem ta zasada nie działa jak już wracałem z powrotem. Pies trącał, że wciąż człowiek jest w tych samych podziemiach. Inną rzeczą do której podeszli swobodnie jest działanie elektroniki. Wszystko działało, a promieniowanie radioaktywne nie miało najmniejszego znaczenia. Przypomnę tylko jak oczyszczano reaktor 4 w Prypeci sprowadzane jokery z Niemiec nie dawały rady i szybko padały. Taki tyci szczegół.


Sam finał Historii Sama to jest najmocniejszą cześć w czasie, której się naprawdę świetnie bawiłem. Amo było pod dostatkiem i można było się wreszcie porządnie się wyszaleć. Teraz sobie przypomniałem jak znowu wykorzystano trik z teleportującymi się bandytami. Naprawdę ułańską mieli fantazje.

A teraz przyszła pora na wszystko to co zapotniałem lub nie pasowało wyżej. Sam dostaje gadżet dzięki, któremu będzie można znajdować ważne rzeczy do craftingu itp. Nawet nie włączajcie opcji dźwięku w padzie. Będzie to ryczało jak krowa na pastwisku. Szybko obrzydzi z korzystania. Kolejna rzeczą będzie stan techniczny. Poszło całkiem dobrze, jedynie raz trafiłem na lewitujący przedmiot i udało się przeskoczyć przez ścianę.

Podsumowujmy Sam Story to jest naprawdę przeciętny dodatek i nic więcej. Czuć było wszelkie ograniczenia i cięcia kosztów. Rozumiem intencje twórców z tym zalaniem miasta, ale nie zmienia to faktu, że nie było czego zwiedzać. Magia polegająca, a odnajdywaniu czegoś interesującego praktycznie znikła. Nie było tragedii, ale nie mógłbym postawić tego na równi z podstawką. Ocena końcowa 6.5/10.

Udostępnij:

Recenzja Saikyou Onmyouji no Isekai Tenseiki

Jest czas posuchy i taki kiedy obfitość jest, aż nadmiernie odczuwalna. Saikyou Onmyouji no Isekai Tenseiki to anime w którym dobrych rzeczy jest w nadmiarze. Równocześnie zapomniałem w ogłoszeniu dodać, że mam już gotową recenzje do publikacji. 

Początek, a dokładniej pierwsze kilka minut pierwszego odcinku dali z sporym rozmachem. Ujęcia sugerowały naprawdę spory rozmach. Jednak szybko okazało się coś całkiem innego. Okazuje się, że to będzie zwykła haremówka z dość mocnym protagonistą. Ciekawe jest postawienie na trzech Op bohaterów.


Po burzliwym początku, który inspirował do Ataku Tytanów i Pasożyta pod kątem brutalności okazuje się jedynie sygnalizować. Są to dość brutalne widoki dla tych, którzy takich rzeczy nie preferują, a nie dość krwiste wobec fanów gore.

Napalone panny pchające się do łózka są. Fanki klejące się do protagonisty są. Możliwości protagonisty są całkiem ciekawe i nie wątpliwe można oczekiwać czegoś więcej. Wykorzystanie demonów z japońskiego folkloru będzie kolejną zaletą dla widzów.

Nie mogę nie wspomnieć, o wszelakich nawiązaniach lub wspólnych inspiracjach w postaci choćby amuletów. Dobrze znanych z Krainy bogów. Do tego widać, że ktoś oglądał Full Metal Alchemist naprawdę pierwsze minuty były super. Entuzjazm jednak opadł nieco po obejrzeniu następnych dwóch epizodów.


Sam protagonista objawia się jako człowiek przebiegły i nie waha się pobrudzić ręce, aby dojść do celu. Z drugiej strony debilnie dodali jego nijakość w relacjach damsko-męskich. Trochę to przykre, że nie pójdą o krok dalej i nie będzie on bardziej oryginalny.

Dobrze się ogląda te intrygi jakie tam się pojawiają niezależnie jakie by one nie były. Pozwoliły one pokazać jeszcze bardziej tą jaśniejsza i mniej korzystną stronę kolejnego ukrytego bossa. Podobnie jak w poprzednim anime, tak i tutaj rozgrywa się turniej na którym uczniowie pokazują jak umieją walczyć. Pozornie Seika pełną możliwość do zaprezentowania się, ale jakoś nie czułem się tym widowiskiem dopieszczony.

Dodatkowy dramacik w tle nie wpłynął jakoś szczególnie na odbiór tego co się wydarzyło. Za to jeszcze bardziej rozszerzyli element haremowy, który wypłaszacza aspekty fabularne. Po obejrzeniu całości ostatecznie powiem, że jednak się czymś wyróżnia na tle innych tytułów. Lecz, aby się do tego lepiej odnieść będę musiał odsłonić rąbek tajemnicy. Zostaliście ostrzeżeni.


Wielokrotnie omawiano, pokazywano jak mogła wyglądać perspektywa drugiej strony konfliktu. Zazwyczaj było to słodkie pitolenie, a „wroga zła frakcja” to praktycznie odbicie tej pierwszej. Ewentualnie dano parodie pseudo złego antagonisty.

Tym razem podsiedli do tego całkiem inaczej. Wstępnie przejawiają się jako klasyczni złole, którzy są bezwzględni i okrutni. Cała ta otoczka pokazywane przez kilka odcinków utrwala pewien stereotyp. Zabawiono się widzami w tym i mną. Przeoczyłem jeden, acz ważny fakt. Sposób jaki odnosili się do siebie. Pełno było tam rzewliwości i troski, co stanowiło preludium do zrobienia z nich bohaterów.

Taka gwałtowna zmiana ról naprawdę była odświeżająca. Demony nagle zmienili się w dobrych, a protagonista przeistoczył się w Mao – sama. Gdyby nie sposób ich działania i to co zrobili nawet mógłbym im współczuć.


Cała reszta jego przygód jakie miały miejsce są po prostu przeciętne. Nie ma się czym pochwalić, jeśli się widziało już haremówke szkolną to doskonale wie, czego się tutaj spodziewać. Druga połowa sezonu to już bardziej luźne wydarzenia połączone nicią głównej fabuły, aby mogły jakkolwiek połączyć ze sobą w całość. Przed samym podsumowaniem dodam, że drugi sezon jest bardziej jak pewien.

Podsumowujmy, czy Saikyou Onmyouji no Isekai Tenseiki jest warte obejrzenia? Genarlanie jest to przeciętniak, który gdzie nigdzie pokazuje genialne sceny. Było tak choćby na samym początku. Mieli rozmach skurwysyny. Potem już jest nierówno, raz wszystko błyszczy, a innym trąci banałami z szkolnych serii. Ostatecznie nowatorsko pokazany motyw pokazania antagonistów był ukrytym asem w rękawie. Ocena końcowa 7.5/10.
Udostępnij:

Recenzja Akuyaku Reijou Level 99: Watashi wa Ura Boss Desu ga Maou de wa Arimasen

Odrodzić się w innym świecie to jedno, ale w symulatorze randkowym to już całkiem inna historia.

Akuyaku Reijou Level 99: Watashi wa Ura Boss Desu ga Maou de wa Arimasen to anime, które próbuje zrobić coś w rodzaju krzyżówki isekai i szkolnego romansu. Produkcja typowo skierowana do młodzieży w której wszystko siłą rzeczy kręci się wokół wspomnianych gatunków. Cechę wyróżniające ten tytuł nad innym jest to, że główna bohaterka trafia do dobrze jej znanej gry.


Wszelkie fakty i sekrety są jej znane. Jednak ma całkiem inny plan, co do bohaterów tej historii. W pierwszych odcinkach jest tradycyjne wprowadzenie i przedstawienie postaci. Ciekawą zmianą jest zmiana narracji. Pierwszy odcinek pokazuje początkowe wydarzenia z dwóch perspektyw. Wspomnianych wcześniej protagonistek. Następnie już zastosowano bardziej powszechne schematy prezentujące typowo Op bohatera.

W następnych odcinku kontynuują wątek rasistowski. Fakt nie unikania tak trudnego tematu jest na plus. Jednak sposób w jaki radzi sobie nasza milusinska nie dochodzi jakoś od normy. Od samego początku daje do zrozumienia jaki z niej nerd. Jak tu jej nie lubić?

Kolejną wartą odnotowania rzeczą to mini zabawa w grę o tron. Trudno w sumie się dziwić Posiadając w swojej frakcji takiego terminatora to jak mieć wygraną w kieszeni. Jednak zabawniejsze było oglądanie haremówki vice protagonistki. O ile Alicja jest otoczona wielbicielami to już protagonistka jest sama, ale może się to zmienić.


Do tego zaczyna się bardziej pokazywać jak myśli i działa. Postawiono na pewne odstępstwa względem typowego wzorca Op postaci. Lepiej było powiedzieć zasadniczo różni od innych. Na zajęciach praktycznych pokazała to aż za bardzo.

W połowie sezonu na pierwszy plan wychodzi relacje między protagonistką a Patrykiem. Sam wątek jest z grubsza dość klasyczny. Wykorzystano tu coraz bardziej niedopasowanie Yumiella o którym już wspominałem. Aby to jakoś bardziej podbić dochodzi do pewnych nie porozumień, które stają się motorem napędowym do dalszych chęć.

Nie zapomniano o wątku siły jaką przejawia protagonistka. Tak jak się spodziewałem na turnieju ładnie wyeksponowano jej siłę. Powielono pewną dobrze znaną kliszę, gdzie najpierw przedstawiający konkurencję, aby ona mogła zabłysnąć jeszcze bardziej.


Koniec Akuyaku Reijou Level 99 można podzielić na zdobycie peta (zwierzaka) przez protagonistkę, próbę podrywu przez Patryka i ruszenie głównego wątku z Mao – sama. O ile poprzednie odcinki szły jednym torem patrząc na sprawę z grubsza, tak tutaj już przesunięto poszczególne wątki na różne bocznice.

Relacje jej i haremu Alicji się w końcu ustabilizowały i można to odnotować jako zamknięty temat. Nie pozostawiono jednego ważniejszych elementów czyli świat gry i ten w którym się rozgrywa anime to jedno i to samo miejsce. Wszelkie pozostałe elementy jak relacje ludzi na Yumiella nic się nie zmieniły.

Zainteresował mnie wątek służb które chciały ściągnąć ją na swoją stronę. Chętnie zobaczyłbym jak bardziej rozwijają ten temat. Mogliby go przyjął rozbudować do stopnia w jakim pokazano dyskryminacje ludzi z ciemnymi włosami.


Sam finał to już szybkie podsumowanie i przejście do finału anime. Dopiero teraz można powiedzieć jak walka kuleje. Większość istotnych potyczek jest ładnie wyreżyserowane. Jednak widać pewne mankamenty jak ledwie kilku ataków na krzyż.

Dopiero na sam koniec kiedy już przestano unikać sceny akcji wszystko wychodzi na wierzch. Jednak jest mały mankament. Bardziej uciążliwe były efekty CGI będące na bardzo niskiej jakości. Finał fabularny przybrał formę parodii w której wyśmiewa się siłę przyjaźni i miłości.

Tak się prezentuje Akuyaku Reijou Level 99: Watashi wa Ura Boss Desu ga Maou de wa Arimasen. Anime mające do pewnego stopnia pomysł na siebie. Początek całkiem obiecujący, ale ostatecznie postawiono na bezpieczny sposób przedstawienia fabuły. Ocena końcowa 7/10. 

Udostępnij:

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania