Recenzja God of War Ragnarök (PS5)

Nadchodzi czas wiecznego zimna i mrozu. Czas pogardy, a nie chwila to Ragnarök. Pamiętajcie nie jedzcie żółtego śniegu, czy coś w ten deseń.

Stało się przeszedłem ostatnią część skandynawskiej sagi God of War. I zaprawdę powiadam wam warto było. Bo wszem i wobec mówię wam: ta gra jest warta tych pieniędzy, a tym bardziej czasu. Choć gdzie nigdzie trąci kliszami. Jednakowoż przejdźmy do rzeczy. Ci co nie grali niech to zrobią, bo może zdarzyć się mi chlapnąć to i owo w tracie pisania.


Warto odpowiedzieć na początku, czy można zagrać w tą odsłonę bez wcześniejszego przejścia poprzedniczki, o której pisałem co nieco
tutaj. Owszem jeśli z jakiegoś powodu pomnieliście poprzedniego GoW nie ma problemu. Santa Monica  w samym menu dodaje opcję streszczenia najważniejszych wydarzeń. Jednakowoż zalecam zagrać, bo jest tam dużo do zobaczenia.

Natomiast dla tych co już to zrobili i znają rolę Artreusa w nadchodzącej wojnie mam pytanie. Na serio ktoś wierzył, że Kratos zginie? Wszystko stało się tak jak się tego spodziewałem, a najbardziej byłem ciekaw jak to wszystko uzasadnią. Wyjaśnienie było dość pokrętne, a może i ciut naciągnięte. Jednocześnie trudno podważyć je, bo w końcu to jest świat, który rządzi się swoimi prawami. Ni mniej, ni więcej, a do tego ani razu nie miałem wrażenia, że naciągnęli swoich zasad. Tutaj zostawiam miejsce na polemikę w sekcji z komentarzami.

Przechodząc jednak o krok dalej. W czasie kampanii bardzo, ale to bardzo prowadzą gracza za rączkę. Liczne podpowiedzi z jednej stronny, a z drugiej zagadki, które potrafią zdenerwować. Równolegle dano możliwość zrozumienia sposobu myślenia samych autorów. Między czasie zastanówcie się i napiszcie co to jest: im tego więcej ubywa tym jest to większe.



Zagadkom środowiskowym poświęcono równie sporo czasu co samej walce. Naprawdę warto mieć oczy dookoła głowy. Postawili sobie za punkt honoru, aby umieszczać ważne elementy w naprawdę dziwnych miejscach. Nie zabraknie skrzyń, tych jakże uwielbianych przez graczy pudeł. Oprócz swojej tradycyjnej roli magazynu surowców odegrają jeszcze jedną role. Będzie to bardzo pamiętliwa scena, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Wraz z rozwojem wydarzeń chcąc nie chcąc się myszkuje to tu, to tam i zabiera co podejdzie pod rękę. Wiązać się to będzie z licznymi intrygującymi komentarzami. Fabuła wielokrotnie sięga po tego typu sposób nakreślania poszczególnych wydarzeń. O ile cała historia stoi na wysokim poziomie, a z każdą godziną chce się jej jeszcze więcej. Tak już druga połowa zaczyna nie potrzebnie wplątywać znane motywy surowego i nadopiekuńczego ojca.

Artreus swoje trzy grosze też dorzucił do tego. Pod kątem zmian względem poprzedniej części potrafi niekiedy być denerwujący. Z jednej stronny pokazuje swoje wątpliwości i liczne przemyślenia, aby dwukrotnie zdegustować odbiorcę. Lecz, o co dokładnie chodzi? A no, pójść do wroga bez planu i wymyślanie na poczekaniu co się mu powie trudno uznać za coś rozsądnego.


Równolegle z bieżącymi wydarzeniami sporo czasu antenowego poświęcono bohaterem drugoplanowym.
GoW dzięki temu sporo zyskuje, a miłośnicy dobrych historii w tym też i ja sporo dostaje. Skoro jestem przy bohaterach przelatujących, gdzieś w tle to wreszcie zrobiono jedną rzecz dobrze, czyli śmierć kogoś bliskiego. Nie zdradzę, o kogo chodzi, ma się rozumieć. Poruszyłem ten temat dlatego, że w grach mamy zazwyczaj coś takiego jak w The Last of Us Part I. Zgon po paru minutach wbrew pozorom nie jest wzruszający. Wprost banalny, bo ile można wałkować to w kółko. Tutaj poszli wreszcie o krok dalej.

Rzadko pisze o grafice, ale tym razem zrobię wyjątek i co nieco skrobnę. W pierwszych recenzjach wielokrotnie przewijał się zarzut, że God of War nie ma wyglądu gry next genowej. Moim zadaniem jest całkiem inaczej i różnicę są widoczne jak na dłoni. Generalne większość przerywników są Premium, ale i te zostały przebite na znacznie wyższy poziom. Odbiegłem nieco od tematu. Poziom szczegółowości jest naprawdę niezwykły, a detale zachwycają. W tym momencie tradycyjnie powinienem napisać o widokach, ale bardziej niż one warte są zaznaczenia wnętrza miejsc, które się zwiedziło: dom krasnoludów lub Odyna. Naprawdę warto, bo wszystko to jest klasą samą w sobie.

Trochę było o tym i tamtym to teraz o rozgrywce. Fundament jest taki sam, a więc każdy co przeszedł poprzednią część będzie się czół jak ryba w wodzie. Pociesze was i dodam, że walki są naprawdę przemyślane, a bossowie i nie tylko oni mają sporo do zaoferowania. Ba pierwszego spotkania z Thorem na pewno nie zapomnicie i nie tylko z powodu samej walki. W czasie tych wszelkich bitew większych i mniejszych zabraknie tych pierwszych. Dla weteranów będzie to powodem do niezadowolenia, ale zabraknie licznych gigantycznych wrogów. Mnie osobiście to nie przeszkadzało, bo wpisywało się idealnie w ten kameralny klimat.



Nie zabrakło też sytemu RPG, który równie mógłby nie istnieć. Jego jedyną funkcją było pokazywanie progresu jaki się wykonywało. Początkowo jednak był nawet dobry i zachęcał do przeglądania co dadzą poszczególne skille.

Młoda winorośl będzie też postacią grywalną. Wstępnie sądziłem, że skończy się jak w Wiedźminie 3. Okazało się zgoła inaczej. Walka młodym jest naprawdę miłą odmianą i nie jest w jakikolwiek sposób gorsza. Co prawda czuć to inne tempo, ale jest to jak najbardziej na plus. Wspomnę również, że Freya  oprócz tego, że będzie chciała skrócić Ducha Sparty o głowę spełni jeszcze nie jedną rolę i zrobi to perfekcyjnie.

Wracając jeszcze do boga piorunów… Nie grzeczne byłoby pominąć go szerokim łukiem i napisać, że parę razy spierze się mu mordę. Mimo, że ma dość mało zachęcającą aparycje jest dość głęboką postacią. Przez liczne zdarzenia z jego udziałem można lepiej zrozumieć sytuacje jaka panuje w Asgardzie. Obraz Wszechojca dopełnia się w pełni pod każdym względem.



Przed premiera spore był zamieszanie o pewną młodą olbrzymką, a mowa o Angrboda. Powiem krótko jest to wydmuszka, czy też typowo przyjaciółka / potencjalna żonka. Gdyby wyglądała jak Tyr to praktycznie niczym by się nie wyróżniała. A tak rasiści znaczy się walczący o równe prawa znowu sięgnęli po tani marketing. Po porostu żałosne.

Ostatnią część poświęcę stanowi technicznemu i przydatnym rozwiązaniom skierowanym do graczy. Po pierwsze prawie, że cała gra jest jedną wielką sceną, która niczym nie jest przerywana. Oczywiście wczytywanie jest, ale zamaskowano je przejściami między skałami lub subtelnymi scenami przejść między etapem Artreusa, a Kratosa. Jest jednak jeden moment, który przerywa tą ciągłość.

Mowa tu ostatniej misji, pokazującej prawdziwe zakończenie. Na dzień 6 marzec 2023 r. dodarło do niej tylko 38% graczy. Optymalizacja jest naprawdę dobra, a klatkarz stoi  niewzruszony do samego końca. Jedynie co mogę odnotować to przenikanie modelu Kratosa jak padnie na ziemię. Na samym starcie włączają się dwie opcje: szybkiej konfiguracji lub pełnej. Tam już można w pełni dostosować grę do swoich potrzeb np. usunąć wszelkie qte.

Podsumowując, czy opłaca się zagrać God of War Ragnarök? Przetoczyłem wiele zalet tej produkcji i pewnych wad. Mimo wszystko gra sama się broni i nie powinna zawieść waszych oczekiwań. Widać na każdym kroku, że starano się aby jak najwięcej ludzi mogło się dobrzre bawić przy niej. Ocena końcową zostawiam otwartą.
Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania