Recenzja filmu Uncharted

Jakie jest kino akcji każdy widzi. Walka, strzelanina pogoń i liczne pokazy akrobatyki, których nikt normalny by nie przeżył. Jest to bardzo nierealne, ale i tak każdemu się podoba. Teraz zmodyfikujmy to do formy gry skrzyżowanej z GoW i Tomb Raider i co nam wyjdzie? Uncharted.

Wreszcie się doczekałem premiery adaptacji gry na HBO MAX. Nie jest to reklama, jakby ktoś pytał. No ok., wracajmy do sedna sprawy. Nie wiele się spodziewałem po tej produkcji. Powszechnie wiadomo, że tego typu działa są zazwyczaj mierne w swojej jakości.


Mogę wam śmiało powiedzieć, że tutaj jest ciut lepiej. Nie ma tragedii, co to, to nie, lecz kina z wyższej półki też na próżno tutaj szukać. Wiele elementów jakie zostały zastosowane nie raz, nie dwa, spowoduje, że się człowiek zastanowi co się tu odwala. Jednak przede wszystkim jest to film bazujący na kultowej serii.

Nie zabraknie nawiązań i mrugnięć okiem do wiernych fanów. Już od samego początku mamy typową scenę otwierającą jaką zazwyczaj serwowali ludzie z Naughty Dog. Swoją drogą jest to nawiązanie bezpośrednie z gry jak Nathan wypada z samolotu.

Po tym jakże emocjonującym wstępie cofamy się do dalekiej przeszłości. Aby zobaczyć siłę napędową jaka będzie pchała Drake’a. Chodzi o jego starszego brata Sama. Jest to tylko krótki epizod, który był poświęconej wspomnianej motywacji, ale też wyjaśniał skąd ma pierścień i zapalniczkę, którą cały czas nosi przy sobie. W późniejszej części zrobią tak samo z wąsem Sullego i cygarem, które pali jak smok.


W kolejnych częściach filmu można zauważyć nawiązania do poszczególnych części serii, ale nic po za tym. Jeśli graliście we wszystkie odsłon Uncharted to doskonale wiecie jak nasz duet się poznał i relacje jakie się utworzyły między nimi.

W ekranizacji zobaczycie całkiem coś nowego. Zacznę od tego, że Tom Hollan za grosz nie nadaję się do tej roli. On jest zwyczajnie zbyt chłopięcy. Nie ma w sobie nic z takiego awanturnika, który lata po świecie za skarbami. Podobnie jest z Mark Wahlberg, który jest tez za młody na Sullego.

Obaj ponowie początkowo za sobą nie przepadają. Nie dziwie się, bo Sully z filmu to cwaniaczek, który sprzeda wspólnika bez mrugnięcia oka, a do tego mija się z prawdą z prędkością światła. Natomiast Nathan to bardziej naiwniak i idealista, co nie przeszkadza mu byciem równolegle złodziejem.


Przez cały film raczą widza swoimi dyskusjami o zaufaniu i pomaganiu sobie nawzajem. Warto jeszcze wspomnieć o trzeciej osobie. Sophia Ali, która wciela się w rolę Chloe Frazer. Jako jedyna nie owija w bawełnę i od początku jest szczera w swoich działaniach. Wraz z jej pojawieniem na ekranie zaczyna się akcja ciut sypać, a raczej logika wydarzeń. Zacznę od tego, że za grosz nie przypomina bohaterki, którą gra. Zamiast mieć super agentkę to pojawia się randomowa rozwydrzona babka. Cienko, trochę cienko… Potem jest jeszcze lepiej.

Spora scena pościgowa co trwa kilka minut. Biegi przełajowe z przeszkodami, żeby się to jakoś efektywnie kończyło chociaż. Niestety zamiast tego mamy, krótką rozmowę, o tym, że sama nie będzie wiedziała, co zrobi z krzyżami. Brawo, skoro jest takie oczywiste, bo jak Sully zauważa, że skarb nie będzie leżał pod drzewem to czemu ucieka? Wstawili to chyba jako zapychacz antenowy.

Rozwinięcie tego etapu w Barcelonie jest trochę głupie, ale przynajmniej konsekwentnie brną w to dalej. Miejscem, gdzie ukryto kolejna wskazówkę był kościół. Widząc rozwiązanie zadałem sobie pytania. Na serio, nikt z konserwatorów nie trafił na to przypadkiem, (chodzi o przejście)? I ten tekst: nikt tu nie chodził od stuleci.


Dalej jest jeszcze bardziej podbili ten absurd, bo korytarz łączył się z innym tylko tak dziwnie nowoczesnym i pełnym rur. No cóż, nikt jakoś nie powiązał tego wszystkiego. Zważając, że jeszcze mamy w filmie bogacza, który latami poszukiwał tego złota sprawia, że robi się z tego prawdziwy bigos. Skoro jestem przy antagonistach.

Po co ich w ogóle dodawano? Sądząc po ich jakże prężnej aktywności dla zwykłej formalności. Sam nie czuje kiedy rymuje. W sumie ich wstawki bardziej mi się podobały. Bo mieli pełną wolność kreacji.

Dobrze, że chociaż dalej jest jakoś w miarę z sensem napisane. Akcja walka i parcie do przodu. Nawet można rzec, że przyjemne w odbiorze. Finał filmu jest szybki niczym nurt rzeki. Sceny są nagrywane z wielkim rozmachem. Więc było na czym zawiesić oko. Nie będę tu krytykował głupotek takich jak lot na spadochronie z samolotu, bo w końcu jest to jedynie kino akcji tam takie rzeczy to norma.



Za to muszę zwrócić uwagę na jedną nieścisłość, która wybrzmiewa z całą mocą na tle całego filmu. Krzyże były kompasem do skarbu. Mimo faktu, że tylko Drake wiedział o tym i tym samym znał dokładne położenie to jedynie Chloe nie trafiła do właściwego miejsca. Natomiast złole dotarli bez problemu. Tylko kto wskazał im tamtą lokacje, no ciekawe kto był taki mądry.

Dobrze, że relację miedzy Nathanem, a Sully się poprawiają na sam koniec. Swoją droga już zapowiedziano nijako kolejną część. W jaki sposób zapytacie? Sami musicie zobaczyć.

Podsumowując, Uncharted jest o dziwo znośnym filmem, który nawet dobrze oddaje sceny walki z gry. No prawie, bo mógł ten nasz biedny Drake lepiej się bić. Zmieniono wiele z oryginalnej fabuły co może się nie spodobać konserwatywnym fanom. Lecz jako film, który skupia się na szybkich i wściekłych scenach dobrze daję sobie radę. Jeśli macie wykupiony dostęp do HBO to śmiało włączcie nie będziecie się nudzić, a gdzie nigdzie się nawet pośmiejecie.

P.S. Następny film jaki omówię będzie to Tomb Rider.

Napiszcie w komentarzach jakie wy mieliście wrażenia po seansie.
Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania