Nie trzeba być Cezarem, aby zrozumieć Cezara – Szekspir
Nie szata zdobi człowieka, lecz człowiek szatę. Tak należy zacząć recenzję kontynuacji Ghost in the Shell miejącą premierę w 2004 r. Ponownie będzie to swojego rodzaju porównanie jak zapamiętałem ten obraz.
Drugą część podobnie jak pierwsza obejrzałem na tym samym konwencie. Pierwsza odsłona oszałamiała jakością, a druga miażdżyła bezlitośnie, aż „kości pękały”. Zważając, że wtedy anime było czymś prawie obcym inaczej odbierałem dzieła z Japonii.
Teraz z kolei jak już mam parę lat regularnego oglądania zapatruję się na to z całkiem innej perspektywy. Spodziewałem się, że po ponownym wgłębieniu się w to niezwykłe uniwersum poczuję to samo. Niestety stało się inaczej.
Film rozwarstwił się wyraźnie na dwie części. Formę, czyli: miasto, animacje walki, destrukcję która błyszczała ponownie silnym światłem. Natomiast fabuła zeszła na drugi plan. Co nie oznacza, że była kiepska. Jestem otwarty na wszelkie twory artystyczne, które próbują się pokazać jakie są ambitne.
Szukając, a może mając przesyt dotychczasowymi seriami instynktownie sięgnąłem, po coś z skrajnie drugiej strony i się nie zawiodłem. Podobnie jak w pierwszej rozdziale główne skrzypce odgrywały dialogi. Lecz nie dajcie się zmylić, bo między tymi wierszami jest coś jeszcze.
Nie chodzi nawet o dalszy rozwój pierwszej myśli: Spójrz wokół, czy to, co wygląda jak żywe, faktycznie żyje? Z drugiej strony, pojawia się wątpliwość, czy to co martwe na pewno nie żyje?
Tym razem warto dać się porwać nurtowi jakim jest ten obraz. Oprócz samego miasta będą też inne miejsca do zobaczenia, a ogarnięcie ich rozumem będzie stało na równi z połączeniem elementów łamigłówki jaką zafundowali twórcy.
Równolegle wprowadzono dość sporą ilość CGI, które o dziwo lepiej wpasowuje się całość niż to z wersji reżyserskiej GitS 2.0. Nie jest to komplet, bo tam wypadło to tragicznie. Warto dodać, że efekty komputerowe przeciwieństwie do animacji rysowanej zestarzały się paskudnie.
Dodanie ich było niepotrzebnym wybiegiem. Podejrzewam, że był to trend jaki wtedy panował. Szczęśliwie cała reszta to w ciągle to samo. Przyjrzyjmy się teraz samej fabule. Dochodzi do licznych zabójstw, które miały wykonać seks laki. O ile nazwa niefortunna to tajemnica za nimi się kryjąca jest równie zagmatwana co cytaty, którymi strzelają jak z karabinu.
Osobiście byłem usatysfakcjonowany rozwojem wydarzeń jak i zaskakującymi zwrotami akcji. Warto dodać, że swoje pięć minut miał Anioł Muzyki, tfu stróż. Krok, po kroku w tym jakże zakręconym świecie, gdzie normalna rozmowa trwała mniej niż chwilę. OK., można przejść do jakiegoś podsumowania.
O pierwszej części mogłem się rozpisywać, tak tutaj lepiej ją po prostu zobaczyć. Zanim jednak postanowi ktoś z was sięgnąć po tę jakże dobrą pozycje warto zrobić powtórkę ze słynnych dzieł literackich i filozoficznych. Może przez to wszystko będzie lepiej zrozumiałe.
Co do samego zakończenia… to na dobrą sprawę można dalej kontynuować, bo nie jest jakoś jednoznacznie zamknięte. Ocenę zostawiam wam….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz