Recenzja filmu Ghost in the Shell (1995 r.)

Przyszłość, co w niej zastaniemy? Dokąd zmierzamy? Autorytety, analitycy próbują nam wmówić, że wiedzą co się stanie. Czy jednak nie jest to tylko gra pod publiczność?

Kiedy na Miedzianej Górze odbywał się w szkole przedostatni konwent Jagacon nie widziałem, że przeżyje coś niezwykłego. W sali kinowej miał polecieć nic mi nie mówiący film Ghost in the Schell. Ciekawostką jest, że jego poprawnym tytułem jest The Ghost in the Shell.  

Pamiętam to jak dziś, po pozornie zwyczajnej scenie akcji w cyberpunkowym uniwersum zostałem zwalony najniezwyklejszą ścieżką dźwiękową jaką dane było mi usłyszeć w życiu. Nie będę tu zgrywał
i obwoływał znawcę. Wprost przyznaje, że zrobiłem research przed napisaniem recenzji.


Początkowo Kawai - sama chciał wykorzystać chór burgaski. Mimo początkowych planów zdecydował się na zespół z którym już pracował. Dodam na marginesie, że pochodził z Japonii. Pieśń, czy też lament wykonywany jest na weselach. Zgodnie z wierzeniami ma to wypędzić zło czekające na nowożeńców. Mimo tak sporej zmiany Kawai - sama zachował co nieco z pierwotnego planu, co dość wyraźnie słychać w wysokości tonów i współgrających motywach mocno opartych na burgaskich pieśniach ludowych.

Po tym, krótkim wstępie przejdę do omówienia samej fabuły. Ghost in the Shell to nie film dla każdego. Nie chodzi tu nawet, o dość klasyczną kreskę, czy samo tempo i rozwój wydarzeń. Na pierwszy plan wyleci niczym tsunami główny motyw, który będzie bardzo mocno eksplorowany.

Czym jest życie? Jak możne je zdefiniować i co ważniejsze. Na czym opiera się pewność kim jestem. Brzmi to jak zbitka pytań i myśli pseudo myśliciela, co zjadł świeczkę i siedzi w ciemności.


Jeśli jednak jesteście gotowi na ostrą jazdę i nie boicie się szukać odpowiedzi na trudne pytania to czekać was będzie prawdziwa uczta. Oprócz tego co napisałem, a będzie to tłem i motorem napędowym tej historii dodać należy istotę uniwersum cyberpunka.

Korporacje, bo o nich mowa zawsze odgrywają istotną rolę we wszelkich produkcjach zaliczających się do tego gatunku. Główna bohaterka Kusanagi Motoko jest częściowo biologicznym cyborgiem. 
Wraz z swoim towarzyszem Batou - dono działają w jako partnerzy w Sekcji 9.

Jak ktoś niewdzięcznie napisał jest to klasyczny duet. Opanowany facet i narwana kobieta, doprawdy gorzej ująć się tego nie dało. Pani Major daleko to bycia nieokrzesaną. W całym filmie pokazuje, że wszystko co robi jest przemyślane. Potrafi ocenić sytuację i podejmować decyzje w ułamku sekundy.


Finał, który jest niejednoznaczny. Może zasugerować coś innego, ale świat w którym biologicznego ciała w człowieku jest tyle co soku w „soku” można dojść do dość klarownego wniosku. Cyber mózg jaki posiada protagonistka pozwala znacznie szybciej przetworzyć informację jakie posiada.

Oprócz nich działa równolegle Sekcja 6, a co łączy ich? Próbują odnaleźć najsłynniejszego hakera na świecie Władce Marionetek. Początkowo się to ze sobą kłóciło, ale w dość krótkim czasie wszystko wyjaśnia. Aby lepiej zrozumieć, o co w tym chodzi, trzeba zrozumieć znacznie pełnego tytułu: The Ghost in the shell.

W wolnym tłumaczeniu będzie to Duch wewnątrz muszli. Dopiero znając poprawną wersję i angielski można w pełni pojąć w czym rzecz. Ten tak zwany duch to nic innego jak świadomość. Przedrostek the oznacza ten konkretny jak np. słońce – the Sun. Oczywiście można tego łatwo się domyśleć w czasie seansu.


Władca Marionetek nie jest tym na kogo się wydaje, ba tam nic nie jest tym, czym być powinno. Pozornie można zaszufladkować to jako pierwszy lepsze kino sensacyjne, ale tak nie jest.

Wraz z rozwojem śledztwa i działań zakulisowych Sekcji 6 i władz podziwiałem piękne miasto. Musicie wiedzieć, że w trakcie seansu będą wprowadzane przerywniki. Nie będą one się śpieszyć, a za to pozwolą o wiele bardziej chłonąć temu już i tak gęstemu klimatowi. Co niektórych może to rozdrażnić, ale warto zachować otwarty umysł na inny styl prowadzenia narracji.

Między burzliwym początkiem i końcem mamy sporo pytań i rozważań. Jednak to co ujęło mnie to relacja między Batou - dono i Major (Motoko). W małych gestach wielkoluda widziałem wielkie serce i szacunek jakim obdarzał swoją partnerkę. W ich rozmowach widać było, że stara się ją zrozumieć, a nie tylko oceniać itp.


Wrócę jeszcze do Władcy Marionetek. On jak przyzwyczaiłem się go określać jest wyjątkowo złożoną osobowością. Powiedzieć, że jest wyrazisty i przepełniony motywacja to jak nic nie powiedzieć. Zgrabnie odbijał oskarżenia, czy jest żywą istotą, czy programem. Posłuchacie jego odpowiedzi, bo są wyjątkowo celne.

No dobrze, a co z tymi złymi, bo jacyś muszą być i wiecie, że są? Ok., bez śmieszkowania to co ich wyróżnia jest fakt, że są zwyczajni. Ich brak teatralności w zachowaniu nie wynika z scenariusza, czy innego projektu, a formy.

Wszystkie sceny główno planowych, epizodycznych, czy zwykłych ludzi poruszających przez miasto jest realistyczne. Bogate szczegóły i sposób zachowania robią naprawdę wrażenie. Widać, że na niczym nie oszczędzali, no prawie. Po przez skupienie się na realizmie jak dodano można było osiągnąć taki łączny efekt.


Jest jednak pewien zgrzyt w animacjach, bo z jednej strony mam klasyczne „ruszające się usta” i jednocześnie widać jak nie raz i dwa są widoczne nawet najmniejsze grymasy. Jednak największym majstersztykiem w grafice wykazali się w samym finale, gdzie wszystko dosłownie „żyje”.

Na koniec parę spostrzeż, na pierwszy rzut wezmę cenzurę jaką dodano. Japończycy stosują sporo wersji cenzury na nagość. Do najbardziej popularnych zaliczyć można mozaikę lub promyki wzdłuż sutków. O ile te są łagodniej traktowane to drugie jest bezwzględnie usuwane (ale suchar). W pierwszych scenach usunęli z oppai te niemoralne elementy, aby potem je pokazać w pełnej okazałości.

Następnie warto przesłuchać kwestii jaką wypowiada śmieciarz po gwałtownym hamowaniu. Słychać tam wyraźnie, że nagrywano ją w niewycieszonym pomieszczeniu. Kolejnym smaczkiem jest walka z pierwszą marionetką. Była ona inspirowana Virtua Fighter 2, powodem było ogrywanie przez Oshii ta produkcję.

Podsumowując Ghost in the Shell stara się osiągnąć wiele i udało się to w pełni. Film jest legendą w pełni zasłużoną. Po pierwszym obejrzeniu miałem sporo do przemyślenia. Teraz jak ponownie obejrzałem wciąż jest naprawdę dobrze i jeszcze bardziej doceniam to dzieło. 
Ocena końcowa 10/10.
Udostępnij:

2 komentarze:

  1. Film wbił mnie w fotel. 10/10. Pozycja jakich mało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda bardzo dobry. A tak przy okazji zmieniłeś temat bloga na historyczny?

      Usuń

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania