Jeśli
powiem, że film, o którym napiszę jest dobry zabrzmi banalnie, bo ciągle
ostatnio tak piszę. Zacznijmy jeszcze raz początku…
Mieliście kiedyś
wrażenie, że śniliście sen tak prawdziwy, że aż nie dało się go odróżnić od
rzeczywistości? A może były to wspomnienia z poprzedniego życia? Kto to wie? Ja
na pewno nie wiem. Lecz nie skupiajcie się na tym teraz, a na czymś innym.
Dwójka bohaterów,
których dzieli nie tylko odległość, ale i czas. Ona mieszkająca w małym
miasteczku, gdzie się wszyscy znają. On licealista z Tokio, istniejąca
jednostka anonimowa. Coś jednak ich łączy są to więzi, których nie może
rozerwać nawet śmierć. Przypatrzmy się perypetiom Mitsuha, która pragnie się wyrwać z zaściankowego społeczeństwa na
czele, którego stoi jej ojciec burmistrz Itomori.
Taki kun chłopak, który
mimo chodem staje się czynnym uczestnikiem wydarzeń, które miały i mają miejsce
jakkolwiek to nie zabrzmiało. Oboje zamieniają się każdego dnia ciałami i muszą
wejść w dudze buty. W przeciągu całego seansu prawie połowa filmu skupiała się
właśnie na tym.
Budowało to ładnie
napięcia i rozluźniało zarazem po przez swój satyryczny charakter. Nie brakło
też krępujących momentów wynikających z określonych sytuacji. Nie należy
odbierać to jako tanią tandetę, którą ktoś próbuję nam wcisnąć. Sądzę, że to
był zabieg zamierzony, podobnie jak ujęcia zamykających się drzwi.
Przez dwie trzecie
filmu Kimi no Na wa mamy coś w
rodzaju komedii obyczajowej nie pokazującej jednoznacznego celu. Reżyser i
scenarzysta tej produkcji Makoto Shinkai
bawił się ze mną i tymi co obejrzeli i zobaczą jego dzieło w kotka i
myszkę. Pod płaszczykiem wspomnianych przeze mnie wydarzeń przemyca sporo
tradycyjnej kultury japońskiej.
Odwołuje się do wierzeń
głównej bohaterki i jej babci, która jest kapłanką lokalnego bóstwa podobnie
jak jej wnuczki. W samym scenariuszu poświęcono wiele temu wątkowi i po przez
lekcję jaką dostał Taki kun dokonał
się niezwykły twist w fabule. Krążę sobie tak, aby nie zdradzać jakichkolwiek szczegółów,
które mogły wam zepsuć przyjemność z oglądania.
Pragnę się też
ustosunkować do niezwykle realistycznego stylu rysowania. Ludzie z CoMix Wave Films naprawdę
wykonali kawałek dobrej roboty. Najlepszym tego dowodem był komentarz: to prawdziwy krajobraz? Tak dobrze imituje
oryginał. Możecie wierzyć mi na słowo. Autorka tych słów pragnie zostać
anonimowa.
Od samego początku
byłem atakowany, nie to słowo, byłem, hojnie obdarowywany niezwykłymi obrazami,
które miały bezwątpienia przykuwać moją uwagę. Spory nacisk nałożono też na to
by miasto naprawdę tętniło, życiem należy docenić fakt, że „statyści” byli
narysowani szczegółowo, a nie w sposób uproszczony co by znacząco oszczędziło
czas i pieniądze.
Na sam koniec pochwalę Kimi no na wa za doskonałą ścieżkę dźwiękową.
Pomimo tego, że oglądałem film już dawno temu to chętnie odsłuchuję poszczególne
piosenki do dnia dzisiejszego, co jest swojego rodzaju rekomendacją.
Tak
jak pisałem, wspominałem itp. oglądałem nie raz tą produkcję i za każdym razem
utrwalałem się w przekonianiu, że jest to produkcja warta mojego czasu. Przedstawione
tam wydarzenia są naprawdę świetnie pokazane, a do tego przyjemnie się słucha,
a wraz z zakończeniem kibicuje się z całego serca młodej parze. Ocena końcowa
9/10.
Dziękuję tym co dotrwali,
aż tu zostawcie jakiś komentarz, abym wiedział ilu z was doczytało do końca tą
recenzję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz