Recenzja Kimi no Na wa


Jeśli powiem, że film, o którym napiszę jest dobry zabrzmi banalnie, bo ciągle ostatnio tak piszę. Zacznijmy jeszcze raz początku…

Mieliście kiedyś wrażenie, że śniliście sen tak prawdziwy, że aż nie dało się go odróżnić od rzeczywistości? A może były to wspomnienia z poprzedniego życia? Kto to wie? Ja na pewno nie wiem. Lecz nie skupiajcie się na tym teraz, a na czymś innym.


Dwójka bohaterów, których dzieli nie tylko odległość, ale i czas. Ona mieszkająca w małym miasteczku, gdzie się wszyscy znają. On licealista z Tokio, istniejąca jednostka anonimowa. Coś jednak ich łączy są to więzi, których nie może rozerwać nawet śmierć. Przypatrzmy się perypetiom Mitsuha, która pragnie się wyrwać z zaściankowego społeczeństwa na czele, którego stoi jej ojciec burmistrz Itomori.

Taki kun chłopak, który mimo chodem staje się czynnym uczestnikiem wydarzeń, które miały i mają miejsce jakkolwiek to nie zabrzmiało. Oboje zamieniają się każdego dnia ciałami i muszą wejść w dudze buty. W przeciągu całego seansu prawie połowa filmu skupiała się właśnie na tym. 

Budowało to ładnie napięcia i rozluźniało zarazem po przez swój satyryczny charakter. Nie brakło też krępujących momentów wynikających z określonych sytuacji. Nie należy odbierać to jako tanią tandetę, którą ktoś próbuję nam wcisnąć. Sądzę, że to był zabieg zamierzony, podobnie jak ujęcia zamykających się drzwi. 


Drugo planowe postacie jak Katsuhiko, czy Sayaka mogły dzięki temu mieć swoje pięć minut antenowych. Plejada bohaterów będących cały czas wokół Taki i Mitsuha jest znacznie więcej, a do tego dobrani są w taki sposób, aby dobrze kontrastować do ich zachowań. Zgrabny to zabieg powodujący, że związanie się z nimi emocjonalnie przychodzi z wielką łatwością.

Przez dwie trzecie filmu Kimi no Na wa mamy coś w rodzaju komedii obyczajowej nie pokazującej jednoznacznego celu. Reżyser i scenarzysta tej produkcji Makoto Shinkai bawił się ze mną i tymi co obejrzeli i zobaczą jego dzieło w kotka i myszkę. Pod płaszczykiem wspomnianych przeze mnie wydarzeń przemyca sporo tradycyjnej kultury japońskiej.

Odwołuje się do wierzeń głównej bohaterki i jej babci, która jest kapłanką lokalnego bóstwa podobnie jak jej wnuczki. W samym scenariuszu poświęcono wiele temu wątkowi i po przez lekcję jaką dostał Taki kun dokonał się niezwykły twist w fabule. Krążę sobie tak, aby nie zdradzać jakichkolwiek szczegółów, które mogły wam zepsuć przyjemność z oglądania.


Pragnę się też ustosunkować do niezwykle realistycznego stylu rysowania. Ludzie z CoMix Wave Films naprawdę wykonali kawałek dobrej roboty. Najlepszym tego dowodem był komentarz: to prawdziwy krajobraz? Tak dobrze imituje oryginał. Możecie wierzyć mi na słowo. Autorka tych słów pragnie zostać anonimowa.

Od samego początku byłem atakowany, nie to słowo, byłem, hojnie obdarowywany niezwykłymi obrazami, które miały bezwątpienia przykuwać moją uwagę. Spory nacisk nałożono też na to by miasto naprawdę tętniło, życiem należy docenić fakt, że „statyści” byli narysowani szczegółowo, a nie w sposób uproszczony co by znacząco oszczędziło czas i pieniądze.

Na sam koniec pochwalę Kimi no na wa za doskonałą ścieżkę dźwiękową. Pomimo tego, że oglądałem film już dawno temu to chętnie odsłuchuję poszczególne piosenki do dnia dzisiejszego, co jest swojego rodzaju rekomendacją.


Tak jak pisałem, wspominałem itp. oglądałem nie raz tą produkcję i za każdym razem utrwalałem się w przekonianiu, że jest to produkcja warta mojego czasu. Przedstawione tam wydarzenia są naprawdę świetnie pokazane, a do tego przyjemnie się słucha, a wraz z zakończeniem kibicuje się z całego serca młodej parze. Ocena końcowa 9/10.

Dziękuję tym co dotrwali, aż tu zostawcie jakiś komentarz, abym wiedział ilu z was doczytało do końca tą recenzję.

Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania