Pamiętacie kalendarz Majów i przypowieść, czy inne proroctwo o końcu świata? Świetnie, po temat apokalipsy wraca z powrotem na tapetę.
Piąty element z 1997 r. to kolejna historia, o cyklicznym wydarzeniu, które się odbywa raz na kilka tysięcy lat. Jakby chcieć lepiej to porównać to byłby to filmowy Mass Effect tylko kilka lat starszy. Patrząc na to oczywiście z grubsza, bo też ma dojść do wymazania wszelkiego życia. Jednak tym razem permanentnie.
Wstępnie prezentowało się to jako produkcja dość poważna z nutką pewnego łowcy skarbów z biczem. Lecz koncepcja ta dość szybko została obalona i weszła zmiana na pełnej gwiezdno - wojenna stylistyce. Jak zobaczycie Dive to w pełni przyznacie mi rację.
Fabuła nie stawia na ciężkie tematy w szerszym rozumieniu, bo w szczegółach dało się coś zauważyć. Podsumuje to cytatem z filmu: Po co mam ratować świat skoro wiem co z nim robicie? Trochę zacząłem tu zwyczajowo gmatwać, więc cała zwrot i zacznę raz jeszcze.
Dwie pradawne frakcję walczą ze sobą o balans świata. Siły ciemności nazwane tutaj „panem cieniem” dążą do całkowitej zagłady. Aby temu zapobiec trzeba dokonać odpowiedni "rytuał". Należy odnaleźć specjalne przedmioty i tytułowy piąty element. Jednak nic nie jest tak proste jak się może wydawać.
Film można podzielić w następujący sposób. Początek, gdzie dostaje się garść informacji o co chodzi w tym bigosie (jadłbym). Następnie przerwa na satyryczny pokaz władzy w krzywym zwierciadle. Wszystko to w sumie dałoby się pominąć i przejść na druga połowę i zobaczyć część istotną jaka się rozgrywa w finałowej lokacji.
Diabeł tkwi w szczegółach i liczne komediowe kąski przepadły bez powrotu. Zaczynając od prezentacji Zorga (Gary Oldman) będącego wprost wzorowym na komiksowych antagonistach. Chłodny i dość nie lubiący rozczarowań. Jego metody rozwiązywanie takowych niedogodności zawsze były takie same. Wysadzał w powietrze tego, kto zawiódł, mało subtelne, ale dość charakterystyczne dla tego typu postaci.
Następnie kosmici, którzy robili za siłę bojową i źródło kolejnych prześmiewczych scen idealnie łączących się z tytułowym antagonistą. Swoją drogą to między innymi oni są tymi bohaterami dramatycznymi. Jak to ujął Zorg walczą za przegraną sprawę. Szerzej nie zostało ujęte o co chodzi, ale z ich licznych deklaracji o honorze itp. dałoby się domyśleć w czym rzecz.
Skupię się teraz na najjaśniejszej gwieździe tego seansu, a może głośniejszej? No nieważne, Ruby Rhod (Chris Tucker) to najbardziej widoczna osobistość z perspektywy całego seansu. Mimo, że ten celebryta był jedynie postacią drugoplanową to kradł każdą minutę czasu antenowego. Dziś nazwałoby się go transem, zresztą wtedy też, ale nie zrobiło tak głośnego zamieszania.
Jego żywa, no ok, jego ADHD połączone z przyrostem ego rozsadzało wszelkie wydarzenia w jakich brał udział. Nawet jak dochodziło do scen ostrej akcji dalej był na pierwszym planie zagłuszając Korbena Dallasa (Bruce Willis). Jak już przy nim jestem Bruce pomimo bycia 12 lat od premiery Szklanej pułapki wciąż emanował tą samą charyzmą, a może aurą?? Jakoś tak...
Wracając do rzeczy, od pierwszych chwil łatwo go polubić nie jest już pierwszej młodości, ale wciąż bywa zadziornym twardzielem o złotym sercu. Chwila, a nie zakochał się? (to spoiler, nie czytaj tego). Wraz z nim i jego podejściem do prawa przedstawiono wizję przyszłości. Żeby jeździć trzeba było nie tylko mieć prawo jazdy, ale i je trzymać w stacyjce jak kartę bankomatową.
Nie zabrakło do tego sytemu pokładowego komputera, który przypominał o stracie punktów pozwalających prowadzić. Takie zmiany urealniały pokazaną przyszłość. Widoki jakie tam stworzono zaprezentowały całkiem interesujące wizje. Nie był to świat neonów z Ghost in the Schell. Mimo to wciąż są całkiem zacne.
Jest jeszcze jeden aktor, o którym w szczególności chciałbym co nieco napisać. Ian Holm znany z roli Bilbo Baginsa z Władcy Pierścieni. Tutaj wcielił się w Ojca Vito Corneliusa. Jego udział był dość skromny, lecz mimo to dało się wyłapać jego charakterystyczne zachowania, które jeszcze nie raz pokaże. Żałuję, że tak mała to była rola, bo zgrał ją rewelacyjnie.
Jeszcze nadmienię słów kilka o Divie Plavalaguna (Maïwenn) strój jaki zaprojektowali dla niej to prawdziwa kwintesencja Star Wars. Zresztą inspiracja tamta serią była cały czas widoczna jak na dłoni. Jednak nasza śpiewaczka pokazała co to znaczy potrafić śpiewać. Pomimo bycia tylko drobną wstawką to i tak warto ją wyróżnić.
Wspomnę jeszcze o efektach specjalnych. W pierwszej kolejności mój ulubiony skoku w przepaść, który przewijał się wielokrotnie w filmach omawianych na łamach tego bloga. Od kiczowatej lub ładniej będzie powiedzieć pierwotnej formie jaka miała miejsce w Oknie na podwórze przez Egzekutora, aż po Piąty element. Tutaj nareszcie przybrało właściwą formę. Generalnie całe to CGI jest już trochę "przykurzone". Nie powiedziałbym, że trąci myszką, bo wciąż trzyma poziom, a nawet przebija niektóre abominacje od Disneya.
Czy warto obejrzeć Piąty element? Jest to lekkie kino akcji wiedzące co chce przekazać. Postawiono wielokrotnie na zabawne akcenty, które z całą pewnością wyłapią fani kina z tamtych lat. Gwiazdorska obsada zachęci tych, których lubią poszczególnych aktorów. Wszystko to natomiast zostało okraszone świetną muzyką.
2. Kontrowersyjny prowadzący w filmie to przesada, czy wizjonerska rola jakich dziś pełno?
3. Kto waszym zdaniem najlepiej wypadł w tej produkcji?
Sponsorem dzisiejszej recenzji była Lou Fontaine. Tradycyjnie zachęcam na zajrzenie na jej blogi, jest z czego wybierać.











Kurde, muszę to kiedyś obejrzeć jeszcze raz, na świeżo. :) Bo seans miałam już wiele lat temu i wiele szczegółów mi się zatarło.
OdpowiedzUsuńOczywiście najbardziej zapadł mi w pamięć fragment, jak nasza główna bohaterka przeczytała o wszystkich zbrodniach i ludobójstwie z ostatnich stuleci i zwątpiła. xD
Scena kiedy się o tym dowiedziała najbardziej kontrastowała na tle pozostałych. Nagle radosny nastrój poszedł się gonić i zrobiło się całkiem poważnie.
UsuńDokładnie.
UsuńA masz jakiś jeszcze film z tego gatunku bądź tematycznie do polecenia?
UsuńPomyślę i dam znać. :) U mnie teraz na tapecie anime, nadrabiam "Dorohedoro".
UsuńOk, to czekam. Przyznam że nie oglądałem Dorohedoro. I jak warte uwagi? :P
UsuńMnie się podoba :) O, widzę że już święta zawitały na bloga :D
UsuńOstatniej nocy spadło dużo śniegu :D Za oknem mam teraz Krainę lodu (mam te moc xD) Pomyślałem, że trzeba w takim razie wprowadzić świąteczny nastrój :"D
UsuńJak mówisz, że anime fajne to trzeba będzie luknać :D
Film, który widziałam już nie wiem ile razy. Swojego czasu, jak jeszcze oglądałam TV (teraz tego nie robię), leciało to na przeróżnych kanałach niemal co tydzień ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że urok tego filmu leży w dobrym połączeniu akcji i elementów komediowych. Bruce całkiem, całkiem, choć mnie on pozytywnie kojarzyć się już chyba zawsze będzie ze Szklaną pułapką, szczególnie z pierwszym filmem z serii, który jakoś przedziwnie stał się w Polsce filmem świątecznym ;)
Piąty element to idealny film dla rozluźnienia. Taki, który, jeśli już się go widziało, może lecieć sobie w tle ;)
I tak, muza świetna.
Zanim zrecenzowałem ten film też miałem okazję już wcześniej obejrzeć. Był to sentymentalny powrót do przeszłości. Kultowe momenty rodzaj humoru na którym się człowiek wychował i dobrze znani aktorzy z innych filmów przywołali liczne wspomnienia. Sądzę, że jak już się zaczęła zima to Szklana pułapka się pojawi jeszcze w grudniu na blogu :D
UsuńTo że zima się zaczęła widać nie tylko za oknami, ale widzę też na Twoim blogu ;)
UsuńA na recenzję Szklanej poczekam ;)
Film dobrze znam i jest ponad czasowy na swój sposób xd
UsuńObsada wyśmienita!
OdpowiedzUsuńNie jest to mój ulubiony gatunek ale widziałam oczywiście.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Wyjście z strefy komfortu i swoich preferencji pozwala się otworzyć na coś nowego. Odkrywanie nowości do których normalnie by się nie zajrzało pozwala zdobyć nowe doświadczenia.
UsuńRównież pozdrawiam ;D
Widzę, że ostatnio wracasz do klasyków :)
OdpowiedzUsuńCzłowiek jest co coraz starszy i osoby tu przychodzące to też już nie młodzież. Klasyka kina, czy gier to wspomnienia wielu ludzi. Mogą je odświeżyć lub dowiedzieć się o perełkach, które ich minęły ;D
UsuńPamiętam „Piąty element” z czasów premiery i muszę przyznać, że nawet dziś ogląda się go z pewną przyjemnością, mimo że efekty CGI już trochę postarzały wizualnie. To film, który wciąż ma swoje momenty i charakter – balansuje między powagą fabuły a przymrużeniem oka w scenach satyrycznych. Chris Tucker jako Ruby Rhod rzeczywiście kradnie każdą scenę, ale to też pokazuje, jak dobrze czasem działa kontrast postaci: twardziel Bruce Willis versus wybuchowy, trochę groteskowy celebryta.
OdpowiedzUsuńCo mnie uderza za każdym razem, to dopracowanie szczegółów świata – nawet małe elementy, jak system punktów za jazdę czy futurystyczne gadżety, tworzą spójny obraz przyszłości. Ian Holm i Diva Plavalaguna to dowód, że drobne role potrafią zostawić wrażenie, a fabuła mimo prostoty ma swój rytm i konsekwencję.
Z mojej perspektywy Willis wciąż trzyma klasę, choć naturalnie widać upływ czasu. Ruby Rhod może przesadnie ekscentryczny, ale właśnie dzięki temu film nie popada w nudę. Najbardziej jednak imponuje mi, jak film łączy kino akcji, sci-fi i elementy komediowe w jedną całość – to nie jest łatwe i mimo lat, „Piąty element” broni się jako rozrywkowa i pomysłowa produkcja.
Dla mnie najmocniej wypadają postacie drugoplanowe – Ian Holm i Maïwenn – bo wnoszą do filmu coś więcej niż tylko efektowność. To one nadają filmowi pewien balans i pozwalają głównej fabule oddychać między scenami akcji.
Dobrze napisane drugo planowe postacie dają rzeczywiście sporej wiarogodności danej fabule. Łączą oni fakty, wydarzenia. Wszystko łączy się w spójną całość.
UsuńOkres kiedy film powstał jeszcze można zaliczyć do początków CGI. Widać jak starali się dopracować szczegóły i to się broni do dziś. Aż chętnie by się obejrzało więcej takich filmów.
A na tle takich klasyków jak spostrzegasz dzisiejsze filmy? Też mają ta magię w sobie, czy raczej lecą na kasę licząc, że jakoś to będzie?
Zgadzam się w pełni – dobrze nakreślone postacie drugoplanowe naprawdę potrafią nadać filmowi wiarygodności i sprawiają, że historia staje się spójna. To one często łączą wątki, wypełniają świat przedstawiony i dają poczucie, że bohaterowie żyją naprawdę, a nie tylko przesuwają się po scenariuszu.
UsuńCo do CGI – faktycznie, filmy z tamtego okresu mają w sobie coś autentycznego. Widać staranność przy detalach, przywiązanie do scenografii i ruchu postaci. Dziś wiele produkcji stawia na efekty wizualne przede wszystkim dla efektu „wow”, czasem kosztem głębi i dramaturgii. Magia, która przyciągała w klasykach, zdaje się często ustępować miejscu kalkulacji kasowej i powtarzalnym schematom.
Nie mówię, że dzisiejsze filmy nie mają w sobie nic wartościowego, ale trudno nie odczuć pewnej nostalgii za tym, jak dbało się kiedyś o szczegóły, które dziś bywają traktowane trochę po macoszemu. Chętnie wróciłbym do takiego kina, które łączy staranność z emocjami, a nie tylko CGI z wybuchami.
Oglądając dzisiejsze filmy, czy seriale zauważyłem pewien problem. Pokusiłem się na pewną produkcję z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Wnioski z jakie z niego były następujące. Dużo przekazu określonej agendy i oszczędności na efektach. Dobre kino to nisza w dzisiejszych czasach.
UsuńCoraz częściej trafiam na produkcje, w których forma przytłacza treść, a zamiast dobrej historii dostaję gotowy przekaz, którego nawet nie próbują subtelnie ukryć. I to nie chodzi o to, że filmy „czegoś uczą” — kiedyś też uczyły, tylko robiły to przy okazji dobrej fabuły.
UsuńDzisiaj często mam wrażenie, że priorytety są odwrócone: najpierw agenda, potem dopiero scenariusz, a efekty specjalne… no cóż, czasem wygląda to, jakby powstały w pośpiechu, byle taniej.
Dobre kino faktycznie staje się niszą. Dlatego kiedy już trafi się coś z charakterem, co nie traktuje widza jak kogoś o krótkiej pamięci i zerowej wrażliwości — człowiek od razu czuje różnicę.
Szkoda, że coraz rzadziej, ale może właśnie dlatego takie filmy bardziej doceniamy.
A wiedziałeś, że język, w którym rozmawia Leeloo został wynaleziony przez Luca Besson'a i później rozwijany przez Millę Jovovich. Pod koniec kręcenia zdjęć do filmu byli oni w stanie przeprowadzić pełną konwersację w tym języku. Takie tam... Całuski
OdpowiedzUsuńNo proszę, tego akurat nie wiedziałem. Jak widać ludzka kreatywność lubi zaskoczyć w nieoczekiwanym momencie. A są inne takie języki wymyślone i rozwinięte tak przy okazji jak ten o którym wspominasz?
UsuńPozwolę się wciąć do rozmowy ;) O wymyślonym języku na potrzeby tego filmu nie wiedziałam. Fajnie, człek uczy się przez całe życie.
UsuńNie mniej jednak jest wiele sztucznie stworzonych języków, wymyślonych choćby na potrzeby książki. Takie języki stworzył Tolkien, który ludom Śródziemia nadał wiele róznych języków. Wymyślony język, z tego co wiem, opracował również George R.R. Martin i wielu innych. Są też języki stworzone na potrzeby seriali. Sporo o tym jest w necie ;)
Jak już się rozglądaliśmy o tych językach to dość często wymyślano je do piosenek na Eurowizji 🎊 A tak jak sprawdziłem to w Gwiezdnych Wojanach, czy w Harrym Potrze było robione.
UsuńHej, ale nam się temat rozwinął! Tak, język elficki został opracowany przez Tolkiena (Quenya) jeszcze przed powstaniem legend Śródziemia. Jeśli mam się dalej powymądrzać, to do "Star Trek" był wymyślony język klingoński, do Avatara język Na'vi, a do "Gry o tron" język Dothraki. Itd. Koniec wymądrzania. Chyba że chcielibyście jeszcze przeczytać o pięknym języku w powieści Kurta Vonneguta? Mieszkańcy pewnej planety porozumiewali się ze sobą za pomocą stepowania i pierdnięć. Całuski 💛
UsuńTo bardzo kwiecisty język. Jakby mieli tam pandemie covid spora część tego co mówią była przez maseczki nie zrozumiała xD
UsuńSwego czasu kilka razy widziałam. Film ten ma w sobie to coś, choć akurat nie jest to moja ulubiona propozycja, w której zagrał Bruce Willis. Moim ulubionym momentem jest zaś niewątpliwie scena, w której można posłuchać występu Divy. Kiedyś często zapętlałam sobie ten kawałek.
OdpowiedzUsuńO tak Diva mimo swojej małej to roli wypada olśniewająco. Mogli dać jej trochę więcej 😉
UsuńSama aria też mogłaby trwać trochę dłużej niż 1,5 minuty o ile pamiętam. :)
UsuńChyba taki był czas trwania jej piosenki. Tylko nie był to musical. Musieli skupić na szybkiej akcji. Każdy gatunek filmowy rządzi się swoimi prawami.
UsuńTak, w filmie akcji tyle wystarczyło, ale mogłaby wyjść dłuższa wersja w ramach soundtracku na płycie :)
UsuńKiedyś to się zbierało te płyty. Teraz się odpali na telefonie i leci na głośniku zewnętrznym muzyka. Gorzej jak załączy się jakaś reklama xD
UsuńChyba że kupisz abonament premium to będzie bez reklamy :D
UsuńOczywiście film widziałam i jest on nazwijmy to kością niezgody między mną a moją druga połówką - on jest fanem , a ja natomiast, że tak to określę za tą pozycją nie przepadam, mimo naprawdę doborowej obsady. No cóż .... Cieplutko pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie podoba? 😭 Czemu? Nie jest aż tak tragicznie 🥺
UsuńTragicznie nie, ale jakoś totalnie mnie ten film do siebie nie przekonał.
UsuńAleż retro sie zrobiło. Ja lubie ten film. Chętnie obejrzałabym go ponownie
OdpowiedzUsuńKlasyka zawsze na czasie. Ale jak masz propozycje na jakąś nowość to chętnie napiszę 😊
UsuńO filmie oczywiście słyszałam, nigdy jednak nie dane mi było go obejrzeć. Planuje jednak nadrobić tą zaległość, bo film jest kultowy :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się w pełni. Gwiazdorska obsada, a do tego zręcznie napisana fabuła. Czego więcej chcieć do szczęścia?
UsuńPiąty element jest naprawdę dobrym filmem, i kto wie, czy bez sukcesu tegoż tytułu nie powstała by inna kultowa seria - Taxi.
OdpowiedzUsuńJakieś znaczenie mogło mieć. Jest co prawda tylko rok różnicy między tymi dwoma produkcjami. Jak dokładnie Twoim zdaniem miał wyglądać ten wpływ?
UsuńLubię ten film, widziałam parę razy. Gary wybitny, zacna diva mnie zawsze rozbawiała na maksa. Mogłabym znów obejrzeć, dzięki za przypomnienie o tym filmie. Pozdrawiam. 🙂
OdpowiedzUsuńProszę bardzo 😎 Recenzowanie klasyków stało się motywem przewodnim tego bloga. Natomiast zadowoloni czytelnicy są najważniejsi🤌
Usuń