Recenzja mangi Yakuza w fartuszku. Kodeks perfekcyjnego pana domu (Tom od 1 do 7)

Yakuza jedna z bardziej groźnych organizacji przestępczych na świecie. Ma wiele oblicz, a nie kiedy i specjalizacji.

Pierwszy tom zaliczony. Po raz kolejny powtórzę: Japończycy są najbardziej kreatywnym narodem. Yakuza w fartuszku już samym tytułem przyciąga. Na pierwszy rzut oka prezentuje się to jako clickbait. Jest to jak najbardziej mylne, bo protagonista jest byłym członkiem Yakuzy.


Aż się wierzyć nie chce, że ktoś od tak robi sobie z nich jaja bez konsekwencji. Najwyraźniej są bardzo otwarci na takie rzeczy. Przechodząc do samej mangi. Od samego początku dostaje się jasno do zrozumienia z kim ma się do czynienia. Z typową przesadą, jak to w ich działach protagonista nie może być jakimś szarakiem.

Wszystkie te podkreślenia wstawiono jako kontrast do dynamicznych ujęć w których pokazuje co potrafi. Po tej prezencji doskonałej gosposi można się przestraszyć, co robił jak był czynny "zawodowo".  Pierwszy tomik to głównie żarty opierające się na zachowaniu i kontraście z jego wyglądem. Jedynie dodatkowe monologi wewnętrzne dopełniają o co mu chodzi.

Jak można się spodziewać przeszłość musiała go dorwać. Póki co jest to bardziej sygnalizacja. Wątek ten jako taki stoi sobie spokojnie i czeka. Dopełnieniem, bo pełne porwanych rozdziałów z udziałem jego żony nie było. Liczę, że w późniejszych tomach dadzą jej więcej miejsca. Czuję się wyraźnie, że jak dadzą jej więcej wyjdzie to na dobre.


Aby humor nie był jednolity dołożono pomocnika, który do pewnego stopnia jest wpatrzony w Tatsu. Aż One Punchman mi się przypomniał jak Saitama przyjął ucznia, choć na dobrą sprawę sam nie wiedział czemu. Warto jeszcze się pochylić nad językiem. Choć komedia dominuje to nie zabrakło wulgaryzmów. Lecz to co bardziej rzuca się w oczy to w rozległe wyjaśnia sprzedawcy w księgarni. Wydawało się że niemieszczące się dialogi to jakiś zabieg specjalny. Jak się później okaże tak właśnie miało być.

Jak widać autor nie spoczął na laurach i jeszcze podbił poziom w kolejnym tomie. Nie mogę powiedzieć: łał. Heheszkowe momenty tym razem podzielono na subtelne komentarze, które odbijały się w ciągu całego roku.

Żeby nie było za łatwo dołożono pewne sugestywne rozwinięcie poszczególnych scen. Podobne zabiegi widywałem w seriach ecchi. Różnica jednak tkwi w szczegółach. Zamiast podtekstów seksualnych były gangsterskie. Reakcje osób postronnych, oczywiście bezcenne. Dla jasności, zamiast wprost zapytać w sklepie o mąkę, to szuka dobrego towaru. Białego proszku... Z jego facjatą skojarzenia przychodzą same.


Kropką nad i były powroty demonów z przeszłości. Tutaj też szału nie było. Generalnie synaptyczne rozwinięcie. Tyle, że wszystko opiera się na błędnym zrumienieniu co jedna strona mówi do drugiej. Nie ma tragedii, ale jakoś da się przeżyć. Zgodnie z moimi przypuszczeniami pojawiła się w końcu pani domu. Kazali czekać, aż do drugiej połowy mangi, ale się nareszcie doczekałem. Do kompletu zjawili się i teściowie.

Pełen komplet, który do reszty pociągnął zawarte elementy. Za plus warto jeszcze zaznaczyć dynamikę jaka towarzyszyła poszczególnym wydarzeniom. Naprawdę dobra kreska i dbałość o szczegóły sprawia, że wszelkie braki są do wybaczenia. Dodatkowe smaczki można wyłapać jak się dokładnie wczyta w dodatkowe teksty. Tłumacz dodał swoje 3 grosze do całości.

Dobrą mangę nie poznaje się po tym jak zaczyna, ale jakie bonusy dodaje. Musicie wiedzieć zaprawdę są jajcarskie. Następny tomik nie zatrzymuje się dalej pędzi przed siebie na złamanie karku. Pewne elementy są jak najbardziej kontynuowane dalej nadając subtelną całość.

Równolegle rozwijane są nowe wątki nie pozwalające się absolutnie nudzić. Każdy rozdział, aż za dobrze się czyta. Ujęcia zyskują cały czas na jakości i niektóre sceny przypominają Ja, Sakamoto. Podkreślenia i pozy nadają pazura, który zaostrza apetyt na więcej.

Do głównego wątku dodano więcej integracji z sąsiadami, co doskonale wykorzystano, aby jeszcze bardziej rozkręcić akcję. Jednak jednym sprytnym zabiegiem, a mowa tu o fartuszka sprawia, że cokolwiek się dzieje zawsze jest ciekawie.

Rozwinięto dalej wątek z starymi znajomymi. Jakbym miał to jakoś nazwać to jest to coś w rodzaju yakuzowe "ecchi", gdzie zamiast mieć ciągłych dwuznaczności jest element ustawek niby z kryminałów.
Rozszerzone jeszcze bardziej kulinaria, co jest jak najbardziej na plus. Tutaj jeszcze więcej jest smakowitych podtekstów odwołujących się do środków psychoaktywnych, a będących w rzeczywistości zwykłymi produktami spożywczymi.

Skupiono się też na relacjach rodzinnych, którym wyraźnie czegoś brakuje. Przez większość T. 3 są razem, ale nie był to jakiś zapalnik do długo treningowych wydarzeń. Doceniam starania i to co wydarzyło się w centrum handlowym. Lecz to za mało. Liczę na znacznie więcej.

Schemat T.4 dość podobnie się rozwija co w poprzednich częściach. Skupie się bardziej na nocnych stronach. Tatsu jako pomoc do dzieci odkrył swoje nowe talenty. Siła ich jak zwykle leży w sposobie interpretacji. Wstawki w poszczególnych kadrach wpasowywały się dobrze.


Nie były to jednak jakieś szczelnie powiewem świeżości. Umiejętnie wykorzystano znane motywy. Dzięki temu miała powstać z tego wiekopomne dzieło. Jednak coś czuję, że autor sobie daruje. Bardziej mnie zaskoczył epizod na plaży z dość klasycznym programem. 

Spokojna głowa, pozorny fan serwisowy przerywnik dał Miku możliwość zabłysnąć i przypomnieć jej mężusiowi jak być prawdziwym mężczyzną! Jak ona go kocha!!! Jednak jej pierwszy bonusowy epizod pokazuje jej potencjał jako, OTAKU. Liczne, celne uwagi o stroju magicznych dziewczynek był naprawdę bezcenny. 

Schemat dalej idzie ten sam. Tomik to wciąż zbiór luźnych historii. Łączą je ci sami bohaterowie. Odnieść można wrażenie, że całe miasto lub tą dzielnie zamieszkują byli członkowie Yakuzy. Jest to prawdziwy dom późnej starości. Brak określonego celu w tej mandze powoli daje o sobie znać. 


Jego mocne strony jak wieczne nawiązania do poprzedniego życia Tatsu już nie błyszczą z taką mocą. Wrzucanie znanych twarzy bez większego rozmachu sprawia, że zaczynają być bardziej tłem, a niż solidnym wsparciem. Spadek jest już widoczny, ale liczę na poprawę.

Tom szósty w pewnym sensie mnie zaskoczył. Autor odszedł od typowego języka jakim się posługiwał Tatsu. Również humor przeszedł na nieco bardziej ogólny styl. Wyraźnie da się to zaobserwować w rozdziale z dołączeniem do koła gospodyń miejskich.

Wszystko przebiegało w dość oczywisty sposób. Poszczególne wydarzenia bardzo przewidywalne. W sumie jak kulinaria całkowicie wyszły na pierwszy plan to miałem przed oczami Shokugeki no Souma.


Tylko, że tam poziom był o wiele wyższy niż tutaj. Próby naśladowania były mocno widoczne. Lecz król jest tylko jeden. Z rozdziału na rozdział Miku coraz bardziej jest aktywna. Lecz ciągle mi jej mało. Mogliby by wydobyć jej potencjał waifu. Jednak podchodzą do tego jak pies do jeża.

Warto wspomnieć też o Masie. Jego wątek, który miał na samym początek jakiś widoczny cel. No i znikł ten punkcik chen daleko. Z narwańca stał się bardziej dużym dzieckiem lub innym ciepłym kluchem. Za bardzo odstaje, a że jest cieniem Tatsu to jest go na tyle dużo, że nie sposób tego nie zauważyć.

Manga staje się coraz bardziej odtwórcza i zaczyna zjadać swój własny ogon. Ledwo ponarzekałem na to co się działo w poprzednim tomiku, a tu nagle zmiana. Tori - sama już na sam dzień dobry dostała rozdział dla siebie. Musicie wiedzieć jedną rzecz. Kawiarnie z kotami są w Japonii bardzo popularne. Nie ma co się dziwić, że wątek uwielbienia Tori do kotów będzie coraz bardziej rozwinięty. Dalsze perypetie to wciąż pokaz niezwykłych umiejętności Tatsu jako gosposi. Do tego coraz bardziej się angażuje w życie społecznym osiedla.


Pomimo takiej, a nie inne formy promowane są liczne pozytywne wartości. Pomoc bliskim przyjaciołom i sąsiadom. Pojawia się ponownie szef Tatsu i wszystko zgodnie z zwyczajem, o ile można tak nazwać jest naprawdę zakręcone. Seria powoli zbliża się do zakończenia. Ujmując rzecz dokładniej zostały już tylko dwa tomy, które wydano w Polsce.

Wstępne wnioski są takie. Fabułę Yakuzy w fartuszku można ciągnąć bez końca. Brak konkretnego celu nie jest problemem samym w sobie. Jednak wymyślanie wciągających wydarzeń skłaniających czytelnika do ciągłego powracania. 

Czuję wyraźną potrzeba zrobienia przerwy. Kolejny tekst omawiający ta serie zacznę od T.8, aż do ostatniego jaki będzie dostępny w sprzedaży. 

Udostępnij:

Czy Gothic 1 na Switch jest takim drewnem jak go prezentują?

Stanąłem nad urwiskiem i usłyszałem: Hej kolego nowy? Wiedziałem, co należy zrobić....

Gothic to gra z dzieciństwa wielu graczy. Jedni kochają inni nienawidzą. Jednak kto by się spodziewał tak odważnego portu. Osobiście sam byłem zaskoczony i mimo swojej wysokiej ceny 200 zł zaopatrzyłem w własny egzemplarz.


Na temat Gothic pisałem już na blogu, tym razem motorem napędowym okazała się plotka o jeszcze bardziej drewnianej zawartości. Nie dałem wiary w te oszczerstwa i sięgnąłem po pada i zacząłem kampanię. Nie będę trzymać was w jakiejś niepewności.

Sterowanie jest naprawdę wygodne, jak zresztą poruszanie się po interfejsie. Jak już przy tym jestem. Wprowadzono pewne zmiany względem oryginału. Prócz tych oczywistych zaszły też bardziej kosmetyczne. Ekwipunek został podzielony w końcu na kategorie. Dało mi to szybszy dostęp do potrzebnych itemów.

Ruchy Beziemiennego wbrew pozorom nie są bardziej toporne. Nawet przy wykorzystaniu grzybka. Dla bardziej konserwatywnych fanów polecam krzyżaka. Kocie ruchy wracają na stare tory i ma się wrażenie grania za pomocą strzałek. Z tych głównych zmian jedynie przerzucenie części ataków na przycisk akcji plus wspomniany krzyż wywołał pewne mieszane uczucia.


Jednak zmian wprowadzono więcej, ale te już nie wywołały tyle kontrowersji. Ustawienie kamery jak i kąt nachylenia podłoża stracił na znaczeniu. W wersji na PC było to bardzo istotne, aby walka miała jakieś szanse powodzenia. W większości czasu tak było, lecz udało mi się znaleźć miejsce, gdzie jednak zachowano dalej stare zasady.

Gothic znany był z tego, że im dłużej się grało tym mniej bestii się znajdowało w Górniczej Dolinie. Tutaj całość staje na głowie i zaobserwowałem ich respown. Nie było to jakaś dramatycznie duża liczba, ale zawsze to jakieś odstępstwo. Podobnie ma się sytuacja z błędami, a chodzi mi tu o jeden, który uniemożliwiał legalnie przyłączyć się do Bractwa na bagnie.

Jeśli miałbym zrobić ranking, gdzie było najtrudniej się dostać to pierwsze miejsce Stary Obóz. Z powodu walki na arenie drugie Bractwo, ale tylko dlatego, że krwiopijcę i węże są upierdliwe jak się robi ostatni q. Istotnym szczegółem było zebranie określonej liczby głosów od guru. 


Ich z kolei jest więcej i można częściowo wybrać do kogo się pójdzie. Jednak, aby się tak stało trzeba wiedzieć co wybrać za nagrodę po wykonaniu zlecenia z rozdawaniem prezentów w Nowym Obozie. Najłatwiej idzie z Nowym Obozem, gdzie jakoś samoczynnie wszystko się załatwia.

Sądziłem, że swoje już zobaczyłem. Jednak gra ponownie mnie zaskoczyła. Tylko nie była to pozytywna niespodzianka. Jeden z górników w Starej Kopalni zaliczył problem wysławianiem się. Trochę się audio rozjechało, ale wspominam tylko o tym, bo nie było takiego problemu w oryginale. Następnie w jednej z bocznych jaskiń pełzacz postanowił lewitować. Zyskał dzięki temu nieśmiertelność.

Inną sprawą był problem z doczytywaniem obiektów w czasie rzeczywistym. Jeszcze na otwartej przestrzeni jest to do pewnego stopnia zrozumiałe. Tak tutaj w typowo korytarzowej lokacji już nie.


\Teraz mała ciekawostka o Bractwie. Jak już zostałem strażnikiem chciałem dostać lepszy pancerz, a wtedy.... Dowiedziałem się o datku na obóz. Jak chciałem od razu zapłacić okazało się, że trzeba zrobić kolejne zadania fabularne, aby reputacja się poprawiła. Śmiech przez łzy. Naprawdę mocna szpila wbitą wyzwaniom wszelkiej maści.

Czy to dobra znajomość Gothic, czy chuj raczy wiedzieć co, ale gra jest za łatwa. Nie chodzi o to, że jakoś to przeszkadza. Jednak w porównaniu z pierwszym podejściem wszystko pada na strzał. Dla ścisłości chodzi o kretoszczury i ścierowajady.

Nie trzeba się bawić w wyciąganie tylko huzia na juzia. Dobrze, że takie jaszczury czy npc typu szkodnik ma jakąś siłę rażenia, bo bym już zwątpił. Robiąc jakże "fascynującą" misje z bagienny zielem dobitnie przypomniałem jak mało jest modeli twarzy i aktorów podstawiających głos. Wszystko to miałby drugorzędny wpływ jakby te klika tekstów jakie się powtarzały zamieniono częściej zamiast wałkować jeden i ten sam.


Z innych bolączek poprawiłbym kamerę, która lubi się dzwonie ustawić przy rozmowie z npc. To co w sumie najistotniejsze w grze już zobaczyłem. Błędy te najczęściej występujące dalej istnieją. Mimo tych zmian i pozostawionych niedociągnięć ponownie poczułem magię Gothica. Zaprawdę jest to najbardziej polska gra z niepolskich gier. 

Dla początkujących, którzy nie grali mam jedną, ale ważna radę. Nie idzie zadaniami. Przybyszewskim skupiajcie się na expieniu. Jak już nie będziecie mieli co wybijać idzie do nauczycieli i rozwijajcie Bezimiennego. Następnie dopiero misja fabularne. Jest jeszcze parę innych rzeczy, które dadzą szybka kasę, ale nie ładnie było wszystko podsuwać na tacy.

Podsumowując, Gothic na Switch to najlepsze drewno jakie grałem w tym roku. Fundamenty dalej solidne jak te 20 lat temu. Wreszcie dano dostęp do wszystkich frakcji. Jednak przy okazji dołożono pewne inne zmiany, które mogą wywołać niesmak u części fanów. Pewne bolączki jak błąd w odczycie zadawanych obrażeń mogli naprawić, a tak jest jak jest. 

P.S. Jeśli jednak pokochasz ta grę to warto zapatrzyć się w wersje na PC, gdzie mody przedłużą zabawe na kolejne dziesiątki godzin.







Udostępnij:

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania