Grinch: świąt nie będzie

Na czym polegają święta? O co tak naprawdę w nich chodzi? Tego nie wie nikt, a może jednak da się odpowiedzieć na to pytanie? Niech pewien włochacz się w tej sprawie wypowie.

Drugą propozycją jaką naszykowałem to Grinch: świąt nie będzie z 2000 r. Film ten jest pokazany jako baśń z morałem. Nie zabrakło nawet narratora opowiadającego tą historie. Od samego początku wszystko zostaje wyraźnie nakreślone i podzielone. Grinch to ten zły, który chce zepsuć mieszkańcom Ktosiowa Boże narodzenie.  


Wszystko się łączy i mamy pokazany ten jakże przesłodzony świat. Sformułowanie nie przypadkiem użyte, bo miasteczko jest już co tu ukrywać tandetne. Dekoracje jako jedyne nie przetrwały próby czasu.

Inaczej ma się sytuacja zresztą tej jakże długiej produkcji. Grinch: świąt nie będzie jest na tyle rozwlekły, aby móc pokazać wszystko, co chce. Nie sposób tego nie zauważyć. Jest to na swój sposób wielka zaleta. Motywacje każdej ze stron są zaprezentowane klarownie. Gdzie nigdzie nawet dało się doszukać krytykę nadmiernego konsumpcjonizmu. Lecz nie o to tu chodzi. Scena w której młode ktosie ostrzegają przed Grinchem przemyciła istotną wiadomość.

Nie wolno naruszać naszej utopii i zakłamania jakie tu panuje. Dość odważnie, ale sami twórcy w końcu wyciągają to jak ostatni prezent z worka Mikołaja. Lecz ja nie o tym, bo w tej całej układance chodzi, o zgoła inną rzecz.


Mowa tu o samotności, skupieniu się tak naprawdę na sobie, a jednocześnie udawaniu jak się troszczy o bliźnich. Antagonista jest takim sumieniem ktośów. Przedstawiono go jako rezultat ich działań tych złych jak i dobrych.

Można byłoby tak na to patrzeć, gdyby nie parę szczegółów, które naruszają to przesłanie. Zielony włochacz nie był święty i potrafił dać popalić. Ostatecznie dało się to przyjąć jako rodzaj buntu, czy raczej sprzeciwu.

W rolę główną wcielił się Jim Carrey. W sumie to dlatego sięgnąłem po ten tytuł. Powiem szczerze nie zawiodłem się. Choć spodziewałem się zobaczyć ponownie Maskę, czy Psiego detektywa w którego dość często się wcielał. Nie powiem, że były chwile, że miało się wrażenie oglądania powtórki z rozrywki.


W głównej mierze było tak za sprawa jego dość rozpoznawalnego głosu. Wszelkie podkreślenia poszczególnych wypowiedzi odgrywał wprost identycznie jak w innych produkcjach. Trafiła się nawet wypowiedź niemalże identyczna. Koniec, końców wyciągnął wszystko co najlepsze z tej roli.

Po przeciwnej stronie natomiast była mała Cindy Lou Who (Taylor Momsen). Była aniołem, czy też duszkiem świąt. Jej dociekliwość i wiara w ludzi sprawiła, że Grinch mógł stać się lepszy. Nie oszukujmy się w filmie familijnym może być tylko jedno zakończanie.

W jej przypadku nie można powiedzieć, że porwała publikę. Na samym początku rzuca się w oczy inna aparycja. O dziwo nie zaniedbano ten szczegół. Na końcu i to wyjaśniają. No mniejsza, wszelkie wydarzenia był bezpośrednio lub pośrednio z jej przyczyny. Każda liwina musi się od czegoś zacząć i tak tutaj jest.


Teraz co nieco o stanie technicznym filmu. Najwięcej co tu mówić napracował się kamerzysta. Na większości scen tyle się dzieje, że nie wiadomo na co patrzeć. Nie raz, nie dwa stosowane są zbliżenia, a nawet przebicie czwartej ściany. Przeciwieństwem tego są dekoracje. Miasto które jest dobrze naświetlone i całe pstrokate, aż kole w oczy. Żeby lepiej zobrazować to wyobrażacie sobie wystawę sklepowa ze sztucznymi słodyczami. Same imitacje trącą tanią chińszczyzną i już macie pogląd idealny.

Całość ratuje charakteryzacja aktorów. Tutaj jest o wiele lepiej. Jedynie fryzury są jakie są. Ocenę wam zostawiam. Przez te nierówności i ciut przydługi czas waham się, czy przyznać więcej punktów. Tak, czy siak powinna być to niezła propozycją na dziś, czy jutro. Napiszcie w komentarzach jakie są wasze ulubione propozycje filmów świątecznych.
Share:

9 komentarzy:

  1. Hmm... amerykańska świąteczna pozycja obowiązkowa, niekoniecznie w takiej odsłonie. W Polsce też już staje się bożonarodzeniowym dodatkiem, bo co roku włączając TV na święta, gdzieś na jakimś kanale się na niego natykam. Swoją drogą fryzjerzy mieli co robić :-P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się na nich patrzy to samo przychodzi na myśl. Z perspektywy czasu Jim Carrey poradził sobie naprawdę śpiewająco XD

      Usuń
    2. Tak, Grinch był z niego pierwsza klasa. Dobrze odnalazł się w roli zblazowanego i skrzywdzonego zielonego przeciwnika Bożego Narodzenia. Ogólnie dobrze się odnajdywał w charakterystycznych, takich niejednoznacznych postaciach.

      Usuń
    3. W wywiadach mówił, że zaczęło się od próby pociesznia matki. Potem pojawił się jego talent i elastyczna twarz, w masce sporą część min wykonał samodzielnie bez efektów specjalnych.

      Usuń
    4. No ale wspominał także, że miał dość szufladkowania i zamierzał przejść na emeryturę. Ale okazało się, że pieniądz potrzebny, więc pojawił się w serii Sonic :)

      Usuń
    5. I z tego co pamiętam miał depresję. Są jeszcze reportaże w których twierdzą, że wyznaje teorie spiskowe.

      Usuń
    6. Niedawno czytałam, że obecnie, poza pracą skupił się na pracy artystycznej - maluje i rzeźbi. Stara się rozwijać w różnych dziedzinach, nie być kojarzony jedynie z byciem filmowym komikiem.

      Usuń
    7. Takich jak on należy podziwiać za silną wolę. Nie każdy by się pozbierał i wyszedł na prostą

      Usuń
    8. Owszem, nie każdy.... niestety.

      Usuń

Translate

Szukaj na tym blogu

Czytelnicy

O mnie

Moje zdjęcie
Na blogu znajdziecie obiektywne recenzje xD o mangach, anime i grach wideo, filmy i seriale. Dziele się swoimi spostrzeżeniami starając się promować wartościowe produkcje.

Kategorie