Obiecałem uzupełnić poprzedni tekst, jeśli będzie warto coś dodać. Owszem jest i tego się obawiałem najbardziej.
Na każde arcydzieło przepada marna kopia. Days Gone jest tego najlepszym przykładem. Z dobrego początku szybko gra się stoczyła. Pisałem o tym w poprzednim wpisie. Tutaj rozszerzyli jeszcze bardziej ten obłęd.
Zaczęli dodawać coraz to bardziej kuloodpornych przeciwników. Jednak absurd ten najbardziej pokazywał się jak dodano kolejne wrogie jednostki. Padają, następnie wstają i tak w kółko Macieju. Jeśli komuś było mało potrafili się teleportować za mur jeśli padli tuż obok.
Innym przykładem tych pomyłek to pojawienia się nowych mutantów (bossów). Łamacz i wiedźma nie okazali się jedynymi. Pojawia się jeszcze jeden, po jego zapowiedzi spodziewałem się czegoś naprawdę konkretnego. Okazała się całkiem inaczej. Jak szybko się pokazał tak szybko skończył.
Wraz z tym wątkiem warto pochylić się nad hordą. Wielka, od 250 do ponad 300 świrusów. Prawdziwy żywioł, który zamiata wszystko. Groza i terror można było to tak opisać. Czy wysyp tych stad jest wskazany jak wcześniej robił jedynie za symbol?
W moim odczuciu lepiej by się stało jakby nic się nie zmieniło. Zawsze gdzieś w pobliżu i wiecznie niebezpieczna. Okazuje się, że jest całkiem odwrotnie. Główna atrakcja okazała się przereklamowana, a do tego, tak bardzo chciano ją upychać, gdzie popadnie, że nawet zaczęła spadać z nieba. Nie dosłownie rzecz jasna.
Nie zabrakło też pozytywnych aspektów. Fabularnie gra nabiera tempa i zamyka poszczególne wątki. Widać powiązania i ich konsekwencje. Żeby nie spoilerować powiem tak, każdy dostanie to na ca zasłużył. Bo ciut niejakiej kampanii przynajmniej na samym końcu coś zaprezentowano. Pułkownik i jego bojówkarze okazali się ciekawą grupą.
Muszę jednak wrzucić mały, taki tyci kamyczek do ich ogródka. Dokładnie chodzi, o ludzi odpowiadających za dubbing. Dajcie aktorom możliwość zobaczenia szerszego kontekstu wydarzenia. Inaczej będzie taki jegomość spokojnie mówić, a Npc szalał z zdenerwowania. Kompletnie to do siebie nie pasuje.
Chemia między bohaterami nabiera w końcu mocy. Sporo spraw wreszcie nabiera sensu, co pozwala lepiej zrozumieć jaki był tego początek. Nie brakło również humorystycznych momentów i nawiązań do dobrze znanych nam rzeczy.
Bardzo przypadło mi do gustu jak wiele było trudnych decyzji natury moralnej. Deek naprawdę nie miał lekko. No i znowu, czemu nie oddali tego wyboru graczom? Byłaby to naprawdę dobra podpora pod wyższą ocenę końcową.
Przy samym finale dostałem miks wszystkiego. Zaczynając od błędów w puszczanych dialogach, aż po gąbkową zmorę, a kończąc na błędnych decyzjach w projekcie. Wielka, ach wielka szkoda, że jakiś debil w garniaku tak schrzanił naprawdę dobry scenariusz.
Usuwając wszelkich wypełniaczy pozwoliłoby fabule jeszcze bardziej błyszczeć. A tak, ma się jej dosyć. Odczuwałem to jeszcze bardziej jak nie mogłem pominąć opcjonalnych misji.
Z tymi q też trochę dziwnie było. Gniazda, czy obozy łupieżców rzeczywiście dało się robić kiedy miałem na to ochotę. Zanim przekroczyłem przełęcz podobnie sprawa miała się z misjami z obozów. Wtem cóż się zmieniło i gra przymusowo ganiała do wszystkich możliwych misji. Żeby było śmieszniej przy jednej takiej dostałem komunikat o niesprawnym motorze. Wczytywanie i wyłączanie nie pomagało. Odjechałem tym „niesprawnym” sprzętem. Porobiłem co się dało i wróciłem z powrotem. O dziwo nagle stał się wypełni działający.
Podsumowujmy Days Gone to gra, która miała wszelkie karty w ręce, aby narobić sporego zamieszania. Inspirowała do stania się The Last of Us, a jest, czym jest. Za duży nacisk nałożono tutaj na walkę i wojnę. Mimo, że przekaz jest widoczny to poprzez niepotrzebne „atrakcje” schodzi na drugi plan. Może to dobrze, że kolejna cześć nie powstania póki co. Za kilka lat zostaną te lepsze wspomnienia i wtedy zrobią reboot serii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz