Dzień próby, był naprawdę wyzwaniem do obejrzenia. Sięgnąłem po ten tytuł, bo polecił go Szymon z kanału Język Filmu, którego gorąco polecam.
Zacznę od tego, że jest to dla mnie średnio dobry tytuł, którego tempo jest ciut za wolne, a antagonista w pewnym momencie zaczyna brzmieć jak zdarta płyta lub jak komik, który opowiada ten sam żart.
Dzień próby to dramat produkcji USA / Australia, który miał premierę w 2001 roku, ale pewne sceny pokazanego miasta sprawiały, że miałem deja vu. Mogłem przysiąc, że żywcem wydarto je z San Andreas. Problemem jednak był czas, o czym świadczy data premiery.
Niektóre lokacje to istna kalka dobrze znanych miejscówek, co jest dla mnie dużym plusem. Jeśli jesteście fanami Gta to ten film jest dla was. Samo założenie jest ciut idealistyczno - banalne, ale po okresie głośnego kina lat 80-tych uznano, że może pokażą coś innego.
Główny bohater Jake to pełen ideałów policjant, któremu marzy się kariera i sprawiedliwość. Podkreśla to swoją postawą i zachowaniem, jak choćby w początkowej scenie kiedy poleruje odznakę i samym finale w której odznakę zrywa Alonzo twierdząc, że nie jest jej godzien.
Szybko można połączyć kropki i zrozumieć w czym rzecz i kto jest kim. Czy film jest realistyczny? Pod wieloma wzglądami tak, ale pewnych bzdur nie zabrakło. Najlepszym przykładem były kule, które robią dziury w tylnich szybach samochodu i „znikają”, ups. Natomiast inne elementy o dziwo zadziałały jak należy. Przyjmując pewien margines błędu wszystko jest o dziwo dobre.
Najbardziej mnie w tym jednodniowym szaleństwie zaskoczyła pewna konsekwencja, która wszystko uzasadniała. Miła odmiana po tych wszystkich uproszeniach, które są maskowane z gracją strusia chowającego głowę w piasku. Mamy do tego pewien bonus, a jest nim miasto. Słuchając uważnie można dowiedzieć się co nieco o poszczególnych dzielnicach.
Sami mieszkańcy nie są bezbarwnym tłem, czuć ich niemal namacalnie, a odciski są widoczne, aż za dobrze. Serio, nie musieli robić tyle zbliżeń na ich zakazane mordy. W omówieniu Szymona jest wzmianka o tym, że to miasto zna dobrze Alonza. Na samym początku filmu wszystko wyłożono i przyklepano, ale czy aby na pewno?
Wejście na świętą krowę na ulicę, czy posiadanie „przepustki” to jedno, ale zatrzymanie auta na środku ruchliwej ulicy to drugie. Miało ono podkręcić jaki on jest ważny, bo wszyscy jakby nic omijali go od tak. Cały efekt zepsuty zostaje po tym jak jeden z kierowców zatrąbił, a Alonzo, który „tłumaczył” świeżakowi co jak za pomocą roberty, którą po chwili wycelował w biedaka, który przerwał wykład.
Przywołam scenę z gry Ojciec Chrzestny mamy tam scenę w której jedna z mafijnych szych przechodzi przez ulice. Nie muszę wspominać, że też zrobił to na krzywego ryja, prawda? Co tam się dzieje? Zostaje o mało co potrącony. Ale jednak zamiast tego niedoszły sprawca, bo zobaczeniu z kim ma do czynienia szybko ucieka. Tak to powinno wyglądać, no trudno się mówi i idziemy dalej. Samego Jake można odebrać jako średnio ogarniętego kolesia, który coś tam umie, ale jeszcze ma daleką drogę przed sobą. Początkowo zachowuje się jak absolwent szkoły, który coś dopiero zaczyna, aby następnie dowiedzieć się, że jednak pracuje od wielu lat.
Dobrze, że później zaczyna się ogarniać, choć bardzo powoli do niego dochodzi, co się dzieje. Wiadomo łatwiej zaobserwować to z boku niż, gdy bierze się w tym udział. Lecz w pewnych momentach jak np. meksykańskim gangu rozłożył się jak noob. Trochę trąciło to, bo zupełnie sobie nie radził, lecz zdecydowano inaczej.
W sumie prosi się tu wstawić slogan: wie jak wyjść z każdej opresji! Wystarczy tylko… kliknąć w reklamę. Alonzo z kolei początkowo jest bardzo charyzmatyczny. Pewny siebie osobistość, której wizerunek szybko zaczyna pokrywać się pęknięciami. Natomiast już jego repertuar sztuczek manipulacyjnych, który jest początkowo imponujący w połowie filmu zaczyna się powtarzać.
Jednakowoż on tego nie zauważa, aż do samego końca, gdzie kończy jak Skaza z Króla Lwa. No ok., prawie tak samo. Nie czepiajcie się szczegółów. Wszystko to okraszono jeszcze gościnnymi wstawkami kolesia od Old Space (Terry Crews), który napinał mięśnie i Cordozar Calvin Broadus Jr. grającego handlarza narkotyków na wózku inwalidzkim. Po kiego grzyba ich brali, chyba tylko po to, aby się promować film ich nazwiskami.
Podsumowując Dzień próby to całkiem niezłe kino, które wymaga, krótkich przerw, aby je w całości ogarnąć. Nie schowano tam przesłania ani jakiejś genialnej akcji. Ciut naiwny i przerysowany, ale jakiś taki prawdziwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz