Na
początku jak powstał ten blog napisałem recenzję Guild Wars 2. Bardzo dobra
produkcja, która miała swój debiut 2012 r. Spędziłem tam grubo powyżej 2 tyś
godzin.
W ostatnich latach
grałem symbolicznie bądź wcale. Stęskniłem się i postanowiłem sprawdzić co się
zmieniło. No, a tak szczerze to miałem ochotę odpocząć od singlowych gier.
Spędziłem w tym MMO ostatnie kilka dni. Zajrzałem to tu to tam i sprawdziłem
jak się sprawy mają.
Pierwsza rzecz, którą chciałem sprawdzić to model biznesowy. Jak wiadomo mamy F2p, B2p, i P2p. Powszechnie
wiadomo, że gry sieciowe typu Gw2 to
głównie darmówki, w których króluje P2w. Nie płacisz nie masz nic. Proste jak
konstrukcja cepa.
Arenanet
wyszła z innego
podejścia i poszła swoją drogą. Wymagany jest jedynie zakup gry. W samym item
shopie mamy w sumie kosmetykę i opcjonalne wspomagacze dla tych co są wyjątkowo
niecierpliwi. Warto zaznaczyć, że nie daję żadnej przewagi w samej rozgrywce.
Tak było na początku i
o dziwo nic się nie zmieniło. Jedyne dziwne decyzje jakie zauważyłem dotyczą
odblokowania bieżącego contentu wychodzącego w ramach Living World. Jeśli dobrze pamiętam, można odblokować
poszczególne epizody za darmo w ograniczonym czasie. Ci co nie zdążą muszą zakupić
dostęp.
Tutaj już mógł mi ktoś
zarzucić, że jednak jakaś „ściana” funkcjonuje. W tym momencie powiem i
tak i nie. Obecny przelicznik za 100
gemów to ok. 32 golda. Jak na tyle lat działania Gw2 to tanio. Sposobów na zarabianie też nie brakuję. Każdy
kreatywny gracz szybko zarobi taką kasę, a więc tutaj zadaje pytanie. Po kiego
grzyba to dali?
Przeszkodą nazwać się
tego nie da, a jedynie jakąś pierdołą, która uwiera w bucie. Skoro jestem już
przy tego typu rzeczach. Zauważyłem opcje dostępu do stref Vip. Co tam można
dostać? Kameralne miejsca do craftingu! No nie, brawa mistrzowie! Szkoda, że to
samo jest dostępne dla wszystkich tyle, że w części „publicznej’.
Może są ludzie, którzy
preferują coś takiego, ale po co w takim razie grają w MMO? Oto jest pytanie.
Czy
dużo ludzi gra?
Jest to drugie równie
ważne zagadnie co ekonomia gry. Znów muszę się cofnąć do początku Guild Wars 2. Na starcie ludzi było jak
na lekarstwo mimo, że pokazywało zapełnione serwery. Dopiero wprowadzenie
multiserwerów zmieniło sytuacje.
Jedną rzeczą było zmniejszenie ich liczby, a
druga łączenie lokacji w których grało mało graczy w jedną całość tak, aby było
ich więcej na danej mapie.
Robiąc dzienne zadania
nie raz, nie dwa zaglądałem na niskopoziomowe mapy. Początkujących tam nie
brakowało tak samo jak na terenach przeznaczonych typowo pod end game.
Można by powiedzieć, że
w takim razie na instancje, czy fraktale itp. szybko się znajdzie pt i można
hulać, że hej! No nie do końca. Jeśli
chodzi o meta eventy to nie było w sumie problemów. Dziwne jest to, że ludzie
nie są jakoś skłonni grać wspólnie.
Jest tym pewna ironia.
Pierwszy raz poczułem samotność właśnie w produkcji, w której otaczają mnie
żywi gracze, a nie same Npc. W sumie ludzie zachowują się jakby grali bardziej
w produkcję singlową i to jest największy paradoks jaki można zobaczyć.
Kolejną sprawą jest
podział społeczności na tych co kupili grę i tych co grają za darmo. Podstawką
i pierwszy dodatek Heart of Thorns może ogrywać każdy. Z jednej strony dobrze, bo
więcej ludzi będzie online. Przynosi to też zagrożenie w postaci dzieci neo,
które będą psuć zabawę innym.
Inną sprawą są boty,
które wrzucają reklamy z sprzedażą złota. Kiedyś dość często na to natrafiałem.
W sumie jak się na tym zastawić to ich teraz nie ma.
Co
dodano do gry?
Tutaj też zrobię takie
małe wprowadzenie. Żywy świat (Living Word) miał być swojego rodzaju
przedłużeniem kampanii. Początkowo devowie nie wiedzieli jak się do tego
zabrać. Wymyślali jakieś tam historie o uchodźcach i związane z tym aktywności.
W późniejszym czasie
się zaczęli powoli rozkręcać i dawali spore atrakcje jak World bossy i
instancję. Niestety tylko na czas określony. Po pierwszym sezonie świat zaczął przypominać
ten z WoW’ego Cataklizmu. Rozumiem koncepcję, miał być to realny
świat w którym cały czas coś się zmienia, a więc nie może nic zostać po
wygranej batalii.
Dopiero w drugim i
kolejnych częściach odeszli od tej „mechaniki”, na szczęście. Obecnie twórcy
wprowadzili coś co mnie osobiście bardzo zainteresowało, a mowa tu o rajdach
szkoleniowych. (Sam wymyśliłem to określenie). Oczywiście to nie wszystko. Mamy
też do zdobycia wierzchowce doszło ich podajże trzy, czyli łączna pula to
siedem.
W takim WoW kazano by nam chodzić na rajdy, aby
z łaski gildii lub mechniki losowości dany mount trafił do nas. Tutaj mamy
łańcuszek aktywności, który trzeba wykonać, aby to zdobyć. Jest to bardziej
sprawiedliwe i mniej powtarzalne.
Atrakcji jest więcej, ale
o tym będę pisał w kolejnych odcinkach o perypetiach jakie będę przeżywał
grając sobie online. Na koniec wspomnę od nadchodzącym trzecim dodatku. Będzie
to coś w rodzaju Mists of Pandaria. Póki
co to tyle wiem na ten temat. Wstępnie jest dobrze, choć dupy nie urywa. Jeśli
komuś mało to niech zagra w inną „darmową” grę MMORPG i sam się przekona, gdzie
jest lepiej.
A
jak tam u was z grami sieciowymi? Przechodzicie też czasami na ciemną stronę
mocy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz