Retro Halloween recenzja Koszmar z ulicy Wiązów z 1984 r. (Wednesday edition)

Horror film skupiający się na grozie charakteryzujący się scenami przepełnionymi gore, jump scare'rami, czy wykorzystującymi światło, dźwięk lub efekty socjalne, aby wywołać pożądany efekt przerażenia u widza. Tyle w teorii…

W ramach tegorocznego Halloween pojawi się na początek Koszmar z ulicy Wiązów z 1984 r. Nie będę ukrywał dawno się tak nie uśmiałem. Nie ma tam oczywiście nic do śmiechu, ale przestraszyć również nie było czego.


Od czego tu zacząć? No tak, od podstawowych braków. Od samego początku seansu nie było żadnego klimatu. Barwy, liczne sceny w otoczce filmu przygodowego, a nawet młodzieżowego. Nie było w tym napięcia lęku przed tym co jeszcze nie jest nazwane, a czyha w cieniu.

Teraz nie jestem pewny co wpierw na grill wrzucić, bo jest tego wszystkiego pod dostatkiem. Już wiem, pierwsza scena z Freddym. Zamiast wielkiego wejścia bestii pojawił się dziwoląg z śmiesznie długimi łapami. Przerażających ciachnięć, robali wychodzących z jego ciała nie zabrakło. Wprost przeciwnie wszystkiego było w pełnej obfitości.  

Wraz z rozwojem wydarzeń robiło się coraz ciekawiej. Metody dręczenia były dość przewidywalne. Pokazano naprawdę zręcznie przerysowaną i zarazem nierealną przemoc. Tylko ponownie czemu nie dodano odpowiedniej otoczki, aby nadać swojego rodzaju realizmu? Jak ma to przerazić jak w byle współczesnym kinie robi się gorsze rzeczy?


Praktycznie obdarli wszystkie te wydarzenia z tego co je definiowało. Zostawili resztki, a raczej podawali zaledwie wersje koncepcyjną, a w szczytowym momencie wersje alfa. Ujmując rzecz dokładnie jest to szkielet, ale do stanu surowego daleko. Natomiast tutaj starają się wcisnąć tą kpinę jako gotowy produkt.  

Sposób w jaki zabijał Freddy robiło wrażenie. Nie zrozumcie mnie źle. Efekty specjalne były dopracowane w kulminacyjnych momentach. Lecz nie przerażały, były to pokazy solidności i braku zrozumienia przerażania. Żeby ktoś nie wytykał, że wszystko było w sielankowej oprawie są i nocne koszmary, gdzie teoretycznie wszystko się zgadza. No prawie, bo i tam były ujęcia za mocno doświetlone, a przez to lęk znikał szybciej niż się pojawiał.

W Cobrze w samym finale jest właśnie stara kotłowania, czy była straszna? Nie? A szkoda, bo to samo dali tutaj i dziwnym trafem już miała być. Następnie logika świata, na początek co może zrobić straszny demon? Teleportować się, przechodzić przez obiekty i zabijać we śnie. Oglądając przez półtora godziny zauważyłem spore nieścisłości w tej kwestii.


W jednym z trzech morderstw doszło do zabójstwa jak ofiara była przytomna. Można uznać to za przypadek, albo jakieś pominięcie. Jednak przez cały czas tłumaczono na liczne sposoby jak to działa. Nawet po tym jednym przypadku walili tymi zasadami tak, jakby widz był równie trzeźwy jak matka protagonistki.

Kulminacją absurdów był Freddy prawie sam w domu. Skoro mógł wykonywać wszelkie magiczne sztuczki, co robił w większym lub mniejszym stopniu to czemu wyłączono to na sam koniec? Dałoby się jeszcze jakoś zrozumieć jakby zakończenie nie było tak skopane i przewracało do góry nogami wszystko co do tej pory twórcy pokazali.

Teraz o logice pozostałych bohaterów. Jak wygląda najczęstsze miejsce zbrodni? Trup i rany postrzałowe, albo klasyczne kosa pod żebro. Nie może zabraknąć bałaganu i krwi dla lepszej estetyki. Jednak litry krwi na łózko, podłodze ścianie i suficie to już niecodzienny widok. Czyżby morderca wycisnął ofiarę jak szmatę i zachlapał wszystko? Najwyraźniej w tamtym mieście tak robią skoro nie zwrócili na to uwagi.


Następnie Nancy Thompson (Heather Langenkamp) odkrywa zasady świata koszmaru. Wszystko jasne i klarowne, ale… Jak rozmawia z oskarżonym o pierwszą zbrodnię Rod Lane’em (Jsu Garcia) kompletnie mu nie wierzy. Rozmowa jest powalająca. Naprawdę trzeba tego posłuchać, aby uwierzyć jakie to jest denne. Jednak potem kto inny wchodzi w rolę idioty. Takich perełek jest jak na pęczki. Jakbym dostawał za każdą taką bzdurę złotówkę to byłbym bogaty.

Dopiero włączając muzykę, aby lepiej się pisało dotarło do mnie czego tam jeszcze nie było. Dźwięku, który sygnalizował, ostrzegał lub wprowadzał w błąd. Kompletnie nic, coś jednak być musiało, ale nie odegrało żadnej większej roli.

Natomiast jak wypadł sam Robert Englund jako Krueger? Nie mogę odmówić mu odpowiednich umiejętności. Był żywiołowy, pełen ekspresji psychopatą, który emanuje złem i szaleństwem. Zmarnowany potencjał przez niekompetentnych twórców.

Czy warto obejrzeć Koszmar z ulicy Wiązów? Oczywiście, jest to naprawdę rozluźniająca czarna komedia, a może lepiej parodia horroru. Straszny film pod tym względem był naprawdę przedni, ale to jest mistrzostwo. Ocena końcowa 70%

1. Kiedy musi paść trup, aby film nie okazał się nudny?
2. Wolicie końską dawkę gore, a może coś bardziej subtelnego?
3. Jaki jest waszym zdaniem podręcznikowy przykład udanego horroru? 
Share:

34 komentarze:

  1. Cześć. Może te filmy są dostosowane do obecnych społeczeństw? Nie, no żartuję. Jednym z moich ulubionych filmów jest "Okno na podwórze" A. Hitchcocka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby żart, ale trafiło w sedno. Gdyby w tej formie ten film dzisiaj powstał postawili by go w jednym szeregu z resztą wysoko budżetowych produkcji.

      A takie pytanie film o którym wspominasz to o wersji oryginalnej z 54 r., czy remake z 98 r.?

      Usuń
    2. Oryginał. Nie pamiętam, czy widziałem ten remake... 🤔 Chętnie bym go sobie przypomnial.

      Usuń
    3. Ok, teraz wiem, którą wersję obejrzeć 😄

      Usuń
    4. Ale dlaczego? Nie zwracaj na mnie uwagi, ja bardzo rzadko coś oglądam niestety 😜

      Usuń
    5. Jak pewnie zauważyłeś piszę recenzję na życzenie z filmów. Dość często są to tytuły, które ktoś podał jako warte do obejrzenia. A więc wymieniona przez Ciebie 😜 produkcja trafia na listę kolejnych recek 😁

      Usuń
    6. O rany, znowu nieświadomie nabroiłem 😁

      Usuń
    7. Oby tak dalej 😉 Im więcej tym lepiej 😃

      Usuń
  2. Hmm... niegdyś się tym filmem, a właściwie serią zachwycano, a pierwszy film długo utrzymywał się na liście najchętniej oglądanych. Mimo tego, że po latach faktycznie bardziej śmieszy niż straszy, to jednak jest slasherem kultowym, i tego odmówić mu nie można.

    Slashery mają to do siebie, że logiki w nich za wiele nie ma, trupów nie brakuje, a śmierć jest czasami tak wymyślna, że wręcz groteskowa.

    Ta czy siak Koszmar w Ulicy Wiązów Wesa Cravena jest kultową produkcją lat 80-tych, od której wiele znanych mi osób zaczęło, że tak powiem przygodę z horrorami. I choć ja za slesherami za bardzo nie przepadam, zbyt dużo wrogości i brutalności, to tę serię uważam za bardzo ważną dla kinowego dorobku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, że jest to klasyk. Dlatego właśnie zacząłem od tego filmu. Mimo być dość zabawnym w subiektywnej (prywatnej) ocenie naprawdę mi się spodobał. Zaczęłam oglądać nawet pozostałe części. Jednak w Zemście Kruegera jest za mało morderstw. Jak dobrze pamiętam to dopiero po godzinie kogoś zabili.

      Usuń
  3. Ogólnie wolę horrory, które straszą w bardziej subtelny sposób. Bardzo pozytywne wrażenie wywarła na mnie np. "Kobieta w czerni". Dobry slasher też jednak u mnie mile widziany - szczególnie lubię serię "Krzyk", która jednocześnie bawi się taką konwencją.

    Co do Freddy'ego, pewnie jakbym teraz obejrzała, to bym zbytnio się nie wystraszyła, ale nie można temu filmowi odmówić wkładu do kinowej grozy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie to horror powinien przestraszyć. Jeśli szczyt tego co potrafi to wywołać uznanie solidnością wykonania jakiegoś efektu specjalnego to trochę mało.

      Najpierw powinno być przerażenie, a następnie podziw dla wykonanej pracy. Swoją drogą to przymierzam się do obejrzenia pierwszej części Krzyku.

      Usuń
    2. Życzę zatem udanego seansu. :) A ja czekam na siódemkę - co prawda mam obawy, jak to będzie z którymś z kolei sequelem, i nie wiem, czy nie poczekam na streaming, lecz prędzej czy później i tak obejrzę.

      Usuń
    3. Dzięki, prędzej czy później i tak trafi do którejś usługi. Jest to dziś nieuniknione.

      Usuń
  4. Nie oglądałam w życiu zbyt wielu horrorów, ale mam z takimi filmami pewien problem: śmieszą mnie, i to bardziej niż wypada oglądając coś z ludźmi. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to nadzwyczajnie reakcja obronna. Szuka się czegoś nieświadomie co można wytykać lub wyśmiać 🤣

      Usuń
    2. Czy ja wiem czy obronna? Większość tego co widziałam było po prostu głupkowate, np. "Taśmy Watykanu".

      Usuń
    3. To było stwierdzenie w rozumieniu ogólnym jak reaguje ludzki umysł na horror.

      Usuń
  5. Świetna recenzja – przede wszystkim dlatego, że nie idzie utartym tropem zachwytów nad klasyką tylko dlatego, że to klasyka. Rzadko kto ma odwagę spojrzeć na kultowy tytuł z dystansem, bez sentymentu, i nazwać rzeczy po imieniu. „Koszmar z ulicy Wiązów” faktycznie dziś bardziej bawi niż straszy – nie dlatego, że się zestarzał, ale dlatego, że nigdy nie był filmem o prawdziwym lęku, tylko raczej o efektach i szoku.

    Zgadzam się, że zabrakło tam klimatu grozy, tego narastającego napięcia, które w dobrym horrorze wynika z ciszy, niedopowiedzenia, z cienia, a nie z hektolitrów krwi. Właśnie dlatego współczesne produkcje typu Hereditary czy The Witch robią takie wrażenie – bo straszą psychikę, nie oczy.

    Z drugiej strony – patrząc na „Koszmar…” przez pryzmat czasu, można go traktować jak dokument epoki. To obraz lat 80., w których horror musiał być przerysowany, brutalny, ale też trochę komiksowy. I może właśnie dlatego dziś trudno go traktować poważnie.

    Dla mnie najlepsze horrory to te, w których nie wiesz, czy bardziej boisz się potwora, czy samego siebie – bo to, co straszy, siedzi nie na ekranie, tylko w głowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, jeśli patrzeć na Koszmar... jako dokument, czy też pamiątkę z minionej epoki to jest w porządku. Praktycznie bawiłem się świetnie i nabrałem szczerzej ochoty na zobaczenie kontynuacji.

      Zemsta... była już nieco lżejsza i bardziej niż horror sprawiała wrażenie kina przygodowego z elementami dreszczowca. Coś w stylu Mumii tylko więcej gore.

      Usuń
  6. 1. Trup nie musi pojawić się od razu, ale dobrze, gdy film potrafi stopniowo budować napięcie i doprowadzić do momentu, w którym śmierć ma sens – nie jako obowiązkowy element gatunku, ale jako punkt zwrotny. Jeśli trup pojawia się tylko po to, żeby „coś się działo”, to nawet najbardziej efektowna scena traci znaczenie.

    2. Lubię mocne gore, jeśli jest dobrze wkomponowane w klimat filmu – gdy ma podkreślać brutalność świata, a nie tylko epatować krwią dla efektu. Ale cenię też subtelność, kiedy strach wynika z ciszy, z niepokoju i niedopowiedzeń. Dobre kino grozy to takie, które potrafi balansować między jednym a drugim.

    3. Dla mnie podręcznikowym przykładem udanego horroru jest „Egzorcysta” – klasyka, w której realizm i powaga tematu sprawiają, że historia naprawdę działa na emocje. To film, który straszy nie tylko obrazem, ale i ideą – a to jest najtrudniejsze do osiągnięcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiadasz jak zwykle wyczerpująco. Pozostali mogli brać z Ciebie przykład :D
      Wyważanie i odpowiednie wyczucie, czy to gore, czy morderstwa powinno być istotnym momentem, a nie jedynie punktem do odhaczenia.
      Z egzorcystą próbowałem się zmierzyć jak byłem nastolatkiem. Może teraz poszłoby lepiej ;p

      Usuń
    2. Dzięki :) wykształcenie moje swoje robi. w wielu współczesnych horrorach widać, że twórcy skupiają się na tym, żeby „odhaczyć” obowiązkowe elementy gatunku, zamiast budować prawdziwe napięcie. Przerażenie nie bierze się przecież z ilości krwi czy głośnych dźwięków, tylko z atmosfery, z tego niewidocznego momentu, gdy zaczynasz się zastanawiać, czy to, co widzisz, jest jeszcze fikcją.

      „Egzorcysta” to ciekawy przypadek — on działa bardziej podskórnie. Dla nastolatka może wydawać się powolny, ale z wiekiem człowiek zaczyna zauważać, że największy strach jest tam, gdzie reżyser niczego nie pokazuje wprost. Może więc faktycznie warto do niego wrócić — z trochę inną wrażliwością i cierpliwością.

      Usuń
    3. Wraz z wiekiem widzi się więcej. To co kiedyś mogło być nudne staje się zabiegiem przyciągającym uwagę. Szerszy kontekst, który da się zrozumieć dodaje kolorytu seansowi. Zabiegi jakie wykorzystała ekipa mówią więcej. Zaczyna się doceniać prace filmowców. Czas ponownie zmierzyć się z demonami przeszłości :D

      Usuń
  7. Klasyk przez duże "K". Odkopałem kiedyś ten film. Wrażenia bardzo dobre. A jak zwykle pamięci nie mam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako rozrywka jest całkiem nieźle. Jednak za słaby straszak nawet dla ludzi nie przepadających za grozą.

      Usuń
  8. Za dziecka byłam fanką horrorów, oglądałam je namiętnie, w ukryciu już od wczesnej podstawówki. Zawsze po takim seansie, szybko zamykałam oczy żeby zasnąć i mieć z głowy straszną noc...ale po Freddim było inaczej...on atakował właśnie jak się poszło spać...dlatego był to najgorszy koszmar mojego dzieciństwa xD Czytałam też książki, na dobitkę, Koszmar z Elm Street i były jeszcze straszniejsze. Nie ma to jak się dobijać 😅 Oczywiście są to odczucia z perspektywy dziecka, nie mam pojęcia, jak teraz bym oceniła ten film. I się nie dowiem, bo już od dawna nie oglądam horrorów 🙈

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro się tak dzielimy wspomnieniami to dołączę. Obejrzałem za dzieciaka Świt żywych trupów. Wtedy było to przerażające. Z perspektywy dorosłego jest całkiem inaczej. Widzi się jak te efekty specjalne się zestarzały plus tolerancja na grozę wzrosła.

      Usuń
  9. Uśmiechnęłam się czytając recenzję. Pięknie pojechałeś po klasyczku :). Jak sie zastanowić to sporo jest horrorów, które bardziej śmieszą niż straszą. Przy czym nowsze gorzej w takich sytuacjach oceniam (chyba że jest to celowy zamysł i dobra czarna komedia)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klasyk to klasyk, ale jak król jest nagi to trzeba to głośno powiedzieć.

      Cieszy mnie, że Ci się podobała recenzja (⁠^⁠^⁠)

      Usuń
    2. Sporo w niej racji też jest xD

      Usuń
  10. Kiedyś, nie powiem, robil wrażenie ale oglądałam brzdącem będąc więc wystraszyć mnie wtedy nie było trudno a i gustu filmowego nie miałam jeszcze żadnego.
    Dziękuję za odwiedziny i niezmiennie zapraszam! Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W młodym wieku człowiek jest bardziej podatny na wszelakie straszne efekty. Dopiero z czasem uczymy się co jest czym. Plus jak wspomniałaś wyrabia się gusta.

      Usuń

Translate

Szukaj na tym blogu

Czytelnicy

O mnie

Moje zdjęcie
Na blogu znajdziecie obiektywne recenzje xD o mangach, anime i grach wideo, filmy i seriale. Dziele się swoimi spostrzeżeniami starając się promować wartościowe produkcje.

Kategorie