Kage no Jitsuryokusha ni Naritakute (Sezon 2)

Kiedy rano wstajesz zacznij od kawy. Bez tego nie jesteś sobą!

W drugim sezonie Kage no Jitsuryokusha ni Naritakute właśnie to się stało. Wziął sobie proszę ja was taki scenarzysta kartkę papieru i zaczął spisywać swoje pomysły. Następnie przepisał do Worda i zapisał jako całość. Na jego obronę dodam, że pod koniec się opamiętał.


Teraz bardziej na poważnie. Nie wiem, co autor miał w głowie tworząc ten sezon, ale pewny jestem, że nie było tam jasnej i klarownej wizji. Zacznę omawiać, po kolei odcinki, a tym samym co nieco ujawnię. Zostaliście ostrzeżeni.

Pierwsze trzy epizody to taki wstęp. Tylko pytanie do czego, bo praktycznie nie łączy się z kolejnymi w żaden sposób. Jeśli jednak doszukiwać się czegoś na siłę to nowi bohaterowie co mieli w tym jedno ujęciowym ciągu. W pewnym sensie pokazują się jeszcze w tym sezonie. Wróć jednej bohaterce, o dziwo przedłużono kontrakt. Pozostali dostali minimalne wstawki.


Dopiero od czwartego epizodu fabuła wraca na stare tory. Tytułowa eminencja Shadow postanawia rozwalić cały rynek do góry nogami. Początkowo jeszcze sądziłem ok, teraz dopiero się zacznie. Jednak w jakimś swoim pokręconym myśleniu olał on swoje szwadrony haremowe. Zrobił z tego przypadkiem, o dziwo totalny dramat obyczajowy z Alfą w roli głównej.

Oglądając z pewną uwagą próbowałem się doszukać jakiegoś sensu. Praktycznie nie było takiej możliwości, aby się to powiodło. Jedyną konsekwentnością było to, że wszyscy pożywali coś co nazywam syndromem Ainza. Odwołuje się tutaj do protagonisty serii książek Overlord. Niezależnie co zrobi wspomniany jegomość i tak wyjaśnią sobie na jego korzyść. Wmawiając sobie, że jest co najmniej geniuszem. Nie może w tej układance zabraknąć faktu, że ma niesamowitego farta.


Shadow dokłada do tej formuły jeszcze jedną rzecz. Jest dupkiem pazernym na kasę. Tak pokazuje się przez większość czasu antenowego. Niekiedy próbują go wybielić. Trudno w tej komedii to przyjąć na poważne. No dobrze, a teraz jak afera bankowa została zakończona i... kto by się spodziewał... Kult dostał, po dupie zgodnie z planem mistrza.

Między tymi głównymi blokami przewieją też pomniejsze mniej lub bardziej zabawne historyjki. Praktycznie bez nich było dość szaro, a tak ratują sytuacje. Umożliwiły pociągnięcia całości do wątku, gdzie opamiętano się i nie wrzucano co popadnie do tego garnka.


Księżniczka Róża wyciągnęła to wszystko na prostą. Wydarzenia z poprzedniej serii połączyły się i coś w końcu pokazały. Ilość wydarzeń jakie miały tu miejsce poszedły lawinowo. Nie szczypano i nie cackano. Zresztą tak też było od samego początku. Kto miał skończyć to kończył. Wszystko okraszono pięknymi animacjami. Natomiast wydarzenia powoli się zamykały i zgrabnie otworzono nowe.

Podsumowując Kage no Jitsuryokusha ni Naritakute to warta obejrzenia produkcja z dość mocnym skrzywieniem artystycznym. Inaczej tego gulaszu nazwać się nie da. Co się stanie dalej? Cholera wie?! Jedno jest jednak pewne, jak do akcji wejdzie Shadow to będą leciały wióry.
Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania