Pamiętaj, aby zabrać latarkę Alana Wake (PC) (Halloween Edition)

Obiecałem grozę i przerażenie? No to już podaje, na początku będzie przystawka w postaci pierwszej odsłony przygód Alana Wake.

Jestem świeżo po przejściu gry i powiem, że czuje się rozdarty. Z jednej strony Remedy pokazało świetną fabułę, a przerywniki, które nie były renderowane na silniku gry olśniewały jakością. Po drugiej stronie natomiast rozgrywka. Ciekawa i wciągająca? Nie, nie i jeszcze raz nie. Dość monotonna i powtarzalna.


Skoro zacząłem wrzucać kamyki to przejdę po tym szybko, aby dojść do pozytywów. Przez całą kampanię przemieszczałem się korytarzowymi trasami do z góry obranego celu. Nie ma praktycznie możliwości się zgubić. Jedynie minimalnie nadłożyć drogi.    

Głównymi oponentami będą opętani ludzie przez tytułową ciemność. Latarka po oczach i salwa strzałów robi swoje. Wydawałoby się, że skoro idzie się cały czas w jedną stronę to będzie czyszczenie wszystkiego przed sobą i jest tak po części. Gra początkowo przyzwyczaja do tych strać poprzez pokazania nadchodzących przeciwników. Ktoś jednak uznał, że jeśli będą wyskakiwać za pleców bez uprzedzenia to będzie znacznie zabawniej.


Kwintesencją tego absurdu były areny. Wąski obszary z wylewającymi się zastępami hordy potworów. Zaliczyłem przy tym nie jednego facepalma. Po kiego grzyba, coś takiego? Rozumiem, że są survival horrory, gdzie walka jest integralną częścią. Tutaj natomiast całkowicie odwróciła odbiór Alana Wake. Mimo settingu nie byłem wstanie się przestraszyć. Równie dobrze cała otoczka mogła zostać przekształcona w powieść kryminalną. Nikt by nie odczułby różnicy, a za to pochwalił za liczne strzelaniny.

Oczywiście nie przemilczę faktu pojawiających się nowych typów wrogów. Zaczyna się dość łatwo i bez problemu można się przyzwyczaić. Następnie przechodziło się do kolejnych przeszkadzajek, które głównie się różniły od siebie wyglądem. W ramach urozmaicenia niektórzy NPC robiły za mięso armatnie, a pozostali starali się staranować protagonistę. Nie zabrakło również opętanych przedmiotów i ptactwa.


Zabawne były walki z bossami, tak dobrze czytacie. Szefowie, też tu się pokazali. Walki z nimi nie były jakieś ciężkie. Gabaryty ich np. kombajnu nie pozwalały na dużo manewrów wykonać. Nawet cała reszta atrakcji nie dokuczała jak brak baterii. Przed zadaniem wrogom jakikolwiek obrażeń należało zdjąć z nich osłonę. W przeciwnym razie nie zadawało się im żadnych ran.

Mimo, że bateria się odnawiała to siłą rzeczy nie czekało się na jej naładowanie. W pierwszych godzinach ich ilość była wystarczająca. Lecz nieco dalej zapas schodził o wiele szybciej. Nie wynikało to jedynie z pojemności latarki, a z dodawania przeciwników. Uwielbiali się oni pojawiać tuż przed punktem zapisu.


Nie tylko źródło światło było ulepszane. Alan dostał również kilka broni do użycia. Wstępnie można było sądzić, że są to coraz mocniejsze gnaty. Ostatecznie jednak używało się ich zamiennie zbierając amunicje do nich.

Przejście całej kampanii Alan Wake zabrało mi tylko 10 godzin. Mimo to pod koniec męczył już schemat wykorzystywany jako pretekst do wydłużenia określonych etapów. Ile to razy można wypaść z czegoś lub jakieś drzwi, czy inna brama jest nie do otwarcia?


Sporym kontrastem do tej szopki była fabuła. Osoby przydzielone do tego segmentu odwaliły kawał dobrej roboty. Bez nich nie wytrwałbym do końca. Wszystkie ujęcia, kadry to pokaz ich wysokiego kunsztu artystycznego. Poszczególne wydarzania były okraszone komentarzem przez głównego bohatera. Dzięki temu ani przez chwilę nie opuszczał mnie klimat jaki się się tu stopniowo budował.

Bohaterowie zostali też całkiem nieźle napisani. Agent Alana, czy antagoniści dość jasno byli zarysowani i nie trącili banałem, czy inną kliszą. Brakowało mi tylko jakiejś genezy mroku. Bo to co się można dowiedzieć jest w sumie tylko ubogim skrótem. Brak informacji bardzo był odczuwalny, o czym sami się przekonacie jeśli zagracie.


Graficznie też niczego nie brakowało. Pomimo 11 lat od premiery na PC, Alan Wake dalej może zachwycić pięknymi widokami. Wiadomo, że z dzisiejszej perspektywy trzeba patrzeć na to z przymrużeniem oka, ale tylko pomyślcie. Pod koniec 7 generacji nie odstawała ta produkcja od reszty. Lokacje były dobrze wypełnione. Wszystko to nadawało autentyczności, która w pierwszym wrażeniu olśniewała.

Dodam jeszcze parę słów, o stanie technicznym. Generalnie nie stało się nic, co przeszkodziło mi w przejściu gry. Choć, zaliczyłem dość śmieszny błąd w którym towarzysze niedoli raz jeden zastygli jak posągi. Szczęśliwie wystarczyło iść dalej, a oni sami doszli do punktu kontrolnego. Z tych bardziej przyziemnych usterek było doczytujące się na żywo elementy otoczenia. Ostatnim bublem jaki odnotowałem to blurowanie się obiektów na które padało światło. Nie wiem czym to rozmycie było spowodowane, ale jednak nie była to jednorazowa sytuacja.


A teraz przyszła pora na wszystko to, co zapomniałem lub nie pasowała wyżej. W części misji miałem pomoc w przedzieraniu się przez hordy zła. Wtenczas zauważyłem, że tytuł ten sporo by zyskał jakby dało się go zagrać kooperacyjnie. Swoją drogą Si towarzyszki działało naprawdę skutecznie, co jest sporym plusem.

W ramach urozmaicenia dodano programy telewizyjne z prawdziwymi aktorami. Miły dodatek, który jest warty odhaczenia. W serii GTA dość często mówi się o stacjach radiowych. Tutaj też jest jedna stacja z tą różnicą, że naprawdę chce się posłuchać, co mają do powiedzenia.

W takim razie, czy warto zagrać w Alana Wake? Ech, dla samej fabuły można przemęczyć się i spróbować jakoś przymknąć oko na monotonna rozgrywkę. Jednak jeśli jest się nastawiony na coś bardziej ambitnego bez kompromisu to zostawcie to na kiedy indziej. Ocena końcowa 7/10.

Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania