Recenzja Judgment (Xbox Series X)

Co zrobić jeśli nie można pojechać do Japonii, ale jednak bardzo się chcę zobaczyć chociaż jakąś jej namiastkę? Oczywiście się sięga po Yakuze!

Dokładnie rzecz biorąc zgarnąłem z półki spin off Judgment. Jest to całkowicie osobna historia, która pozwoli wejść w tą kultową serie. Miałem dość spore oczekiwania, co do tej produkcji. Z jednej strony zostały one spełnione, a gdzie nigdzie trochę się zawiodłem.


Wielokrotnie powtarza się fraza, że ta marka stoi fabułą. Zaglądając w swoje notatki odhaczyłem następujące rzeczy. Fabułą jest jak w budżetowym serialu z pomysłem na siebie, ale bez szału. Porządnie i aż porządnie, co dziś nie jest standardem. Na szczęście wraz z rozwojem wydarzeń gra pokazuje pazura. Główne misje z kampanii potrafią zachęcić do podążania za tajemniczym zabójcą, który będzie kreowany na pro zawodowca. A co, jeśli jednak, będzie chciało się zrobić przerwę?

Powiem tak, przepadnie się w otchłani side questów. Wszystkie morza pochwał na temat tego co można robić poza wątkiem głównym są w sporej mierze prawdą. W przypadku Judgment trzeba przebić przez sam początek, aby się do nich dostać, ale naprawdę warto, bo im dalej w las tym więcej drzew.

Chodząc, bo dość klaustrofobicznej Kamurocho spotykałem potencjalnych przyjaciół i sojuszników. Praktycznie czekali wszędzie w sklepach, restauracjach, a nawet zwisali ze ścian. Tak było nie zmyślam, ale nie był to jakiś upiór, czy inne cholerstwo. Dość często i gęsto się do nich wracało siłą rzeczy. Sprytnie powiązano ich z systemem regeneracji HP. W konbini (odpowiednik Żabki) mogłem się zaopatrzyć w jedzenie, które służyło do regeneracji podczas walki. Bary spełniają z grubsza tom samą rolę z tą różnicą, że zamówione danie nie da się zabrać ze sobą.


Wraz z kolejnymi potrawami, które się będzie wybierało włączą się nowe opcje dialogowe. Nie zabraknie też ludzi, których pozna się przypadkiem na ulicy. Praktycznie nie da się ich pominąć, bo gra za każdym razem o tym przypomni skutecznie. Są mniej lub bardziej ciekawi bohaterowie drugoplanowi. Lecz za każdym razem jak się do któregoś wraca ma się wrażenie, że rozmawia się z starym przyjacielem.

Nie zabraknie też takich, co wyskoczą jak Filip z konopi. Ci z kolei będą tworzyć fundament wszelakich dziwnych japońszczyzn, które mogą odstraszyć ludzi nie będących otwartych na tamtejszą kulturę masową. W samych misjach fabularnych też nie zabraknie przepełnionych satyrą momentów dla tego naprawdę warto na nie czekać. Równolegle muszę wrzucić mały kamyczek. O ile przechodząc kampanie wszystkie dialogi są dubbingowane tak już reszta nie. Wiąże się to z czytaniem, bardzo dużo czytania.

Jako, że Yagumi jest detektywem, będzie wykonywał różne zlecenia. Z jednym z bardziej powtarzalnych było śledzenie podejrzanych. Początkowo jest to nawet interesujące. Chodzi się za Npc i kryje w wskazanych miejscach lub za jakimś rogiem. Żeby na końcu strzelić odpowiednią fotkę. Wstępnie jest to na plus. Lecz powtarzając ten schemat po raz setny można mieć go dość. Pal licho, jakby tylko w pobocznych to by się znajdowało, ale i w tych z kampanii też nie zabraknie. Podobnie jest z wyszukiwaniem określonych osób lub celów z listy do odhaczania. Kamera zmienia się wtedy na FPP.


Jest to tylko drobna niedogodność, którą spokojnie zepchnąłem na bok. Pozostałe detektywistyczne prace to już całkiem inna liga. Polecam gorąco, warto je wykonywać, aby zobaczyć coś co może naprawdę zaskoczyć. Więc pamiętajcie o tym i wyrabiajcie sobie opinie w mieście, co będzie jednym z czynników decydującym o dostępie do tych q.

Wspomnę jeszcze, że można pobawić się w romansowanie. Tutaj jest trochę dziwnie, bo kandydatki nie pokazują się wszystkie jednocześnie. Oficjalnie można się domyśleć które to będą. Początkowo jest to jedna dziewczyna i dopiero długo nic i aktywują się pozostałe. Ta poboczna linia fabularna jest nawet całkiem spora więc straciłem parę wieczorów na robieniem jej szturmem. Nie żałuje, bo wszelkie atrakcje dodatkowe były przednie.

Nie zabrakło też mini gier, czyli salonów z automatami, rzutek, kasyno, a nawet wyścig dronów itp. Liczyłem, że tutaj będzie coś więcej, a tak było dość blado. Hazard to nie moja bajka, a więc na dzień dobry papatki. Dalej rzutki, co tu dużo pisać żuty do tarczy nie są jakoś ekscytujące. Sytuacja się zmienia jak się lubi retro gry od Segi to można trochę czasu spędzić w salonach. Teoretycznie wyścigi dronów powinny być czarnym koniem w tym wyścigu. Odbiłem się od tego na dzień dobry.


Kampania jest natomiast prawie lustrzanym odbiciem tego, o czym pisałem powyżej. Tutaj fabuła jest o wiele sztywniejsza i bardziej poważna. Nie powiem, że wszędzie, bo niekiedy pomysły devów zwalają z krzesła swoją oryginalnością. Trochę posłodziłem to teraz też i coś gorzkiego dodam. Spory nacisk położona na zapamiętywanie wielu faktów. Ważne jest, aby je znać na pamięć, bo inaczej posypie się sprawa w sądzie lub innym ważnym momencie, co może namieszać. „Bonusem” jest jeszcze utrata punktów Sp, a po naszemu Pd. Są i takie sytuacje kiedy można to olać temat zdobywania punktów doświadczeń.

Napisze o tym tylko tak w ramach ciekawostki. Parę q praktycznie nie było widocznych na mapie i jedynie z zgromadzonych informacji trzeba było ustalić dokąd się wybrać. Trochę denerwujące, bo w 90% wszystko jest oznaczone na mini mapie.

Niezaprzeczalnie rozpisanie odpowiednio wszystkich postaci będzie kluczowe, aby nadać pewnej wiarygodności danemu światu. Nie powiem, to jest najmocniejsza część Judgment. Zawsze z wielką chęcią wracało się z do biura Genda – sensei. Sporo istotnych momentów właśnie tam miało miejsce. Pogaduszki jakie się zresztą tam odbywały będę zawsze ciepło wspominał. Praca na ulicy jednak nie była zbyt rozsądna bez asystenta. Taką rolę spełniał właśnie Masaharu Kaito. Jego praktycznie nie da się nie polubić. Zwłaszcza jak wpadnie z hukiem w grupę yakuzy.


Natomiast wątek główny jaki taki jest naprawdę bardzo dobrze przemyślny, a twisty fabularne stają się tu czymś będącym na porządku dziennym i to dosłownie. Cała intryga ma tyle warstw, że dopiero po przejściu całej gry zrozumiałem, jak to się łączyło ze sobą. Prawdziwy majstersztyk. Mimo, że gra spokojnie zabierze lekką ręką ponad 50 godzin to nie ma się ani chwili poczucia rzucenia tego wszystkiego w kąt. Wszystkie te zagadki są niczym lokomotywa napędowa, która ciągnie wszystko na przód.

Dobrze teraz pora na walkę, rozwój i wszelkie wyjaśnienia jakie dostaje gracz. Zanim zacznie się cokolwiek robić będzie trzeba przebrnąć przez ściany tekstów. Nawet w tak oczywistych aktywności jak skradanie się będzie co poczytać. Na dłuższą metę to dość męczy, zawsze można je zamknąć. Pozytywną stroną jest fakt, że dzięki temu nie strzeli się gafy na randce i kupi się coś głupiego lub nie wykorzystać bonusów w postaci odnawiającej życie muzyce w agencji detektywistycznej itp.

Dalej mam rozwój bohatera. Podzielono to na kilka drzewek talentów, które z kolei potrzebują specjalnych książek, aby dostać dostęp do aktywnych umiejętności. Podobnie jak same skille wymagają one Sp. Poszczególne kocie ruchy można pogrupować na te, które przydadzą się do walki indywidualnej i grupowej. Warto walczyć przy miejscach, gdzie stoją towarzysze, bo odblokowują się specjalne wykończenia, które są kolejnym plusem.


Biegając po mieście wielokrotnie włączą się randomowe walki. Jeśli się nie wyrobiłem to przybiegała policja. Natomiast jak poszło zgodnie z planem to leciało doświadczenie na konto i kasa. Była też opcja ucieczki tyle, że nie zawsze się dało. Wraz rozwojem fabularnym pokazywali się mini bossowie wraz z przydupasami. Gra informowała o specjalnej potce dającej bonus w walce, co jest tylko opcjonalne. Większym utrapieniem były momenty kiedy pojawiał się wrogi klan. Należało poczekać, aż licznik zejdzie do zera ewentualnie pokonać kilku bossów.

Sama walka to swego rodzaju balet. Rzucać można niemal wszystko wszystkich, co się podwinie pod ręką. Zaryzykować można i stwierdzić, że jedynie wyobraźnia ogranicza jak zakończyć sprawę. W ramach urozmaicenia dostaje się sporo przedmiotów dających super moce. Żeby nie przedobrzyć dodano ograniczniki czasowe, a na jednej przedmiot zmniejszyli silę rażenia jeśli wykorzysta się przeciw bossowi.

Skoro przy nich jestem to są naprawdę fantastyczni. Najpierw zaczyna się bardziej sparnkgiem jednym i tym samym, aż trzy razy. Potem pokazują się coraz to bardziej wymyślni, co tylko urozmaica rozgrywkę. Dzięki żelaznym zapasom jedzenia żaden nie jest jakimś większym wyzwaniem.


Nie oznacza to jednak, że nie ma konsekwencji. Poza zwykłymi obrażeniami, które się normalnie regeneruje jedzeniem są jeszcze poziom wyżej rany. Wymagają one apteczki lub leczenia, a to słono kosztuje.

Zarówno przy boss fight i pościgach położono niemały nacisk na qte. Wrzucałbym to zdanie akapit wyżej. Lecz uznałem, ze poświecę temu osobny fragment. Ogrywając Judgment na Xbox Series X zauważyłem w pierwszych godzinach, że ruchy drążkiem, czy grzybkiem były opóźnione. Był to jednym problem techniczny o jakim mogę wspomnieć.

Ostatnią sekcję zostawię oprawie graficznej. Od samego początku do końca w tej kwestii nie zmieniałem zdania. Tytuł ten prezentuje się jak podrasowana na modach produkcja z Ps3. Z czego główni bohaterowie dopóki się nie odezwą po prostu błyszczą. W momencie jak zaczynają się animacje to cały urok pryska.

Podsumowując czy warto zagrać w Judgment? Po tak długim wywodzie jest to raczej jednoznaczne. Mocna produkcja na moją grę roku 2023 r. Ma co prawda swoje dolegliwości, lecz są one na tyle małe, że w sumie nie istotne. Najbardziej mnie zastanawia jak devowie wpadki na pomysł z szukaniem kotów w poszczególnych śledztwach. Kiedy były za czymś ukryte to wszystko ok. Ale małe coś widoczne z któregoś z rzędu piętra na drugiej stronie ulicy to już przesada.






Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania