Ile można zrobić, aby wyrównać rachunki? Czy zawodowy zabójca da się obić od tak? Na te i więcej pytań postaram się odpowiedzieć w następującej recenzji.
Słynny płatny asasyn John Wick odszedł na emeryturę i prowadzi szczęśliwe życie u boku kobiety, którą kocha. Jak to bywa w takich filmach to co dobre nie trwa wiecznie i musiało się zakończyć. Żeby nie zdradzać za dużo musiało to być bardzo dramatyczne zakończenie.
Z takiego wstępu można się zacząć zastanawiać, co się stało dalej? Będzie to jakaś obyczajówka pełna przemyśleń? Napchają tą produkcję tysiącami dialogów o przemijaniu itp. Nic bardziej mylnego. Następna godzina i kolejne czterdzieści jeden minut będzie niczym innym jak radosną wymianom kul. W sumie to tylko tyle i aż tyle, bo diabeł tkwi w szczegółach.
Keanu Reeves udowodnił po raz kolejny, że świetnie się czuje w tego typu rolach. Wszelkie sceny walki to prawdziwy taniec bez dwóch zdań. Równolegle muszę na coś zwrócić uwagę. Nie chodzi tu o jego kunszt aktorski, a samą sekcję akcji. Postawiono, gdzie nigdzie na pewien realizm jakkolwiek nie zabrzmi to dziwnie w kontekście całej produkcji.
Doceniam jak w końcu nie strzelają nieskończoną amunicją i zmieniają magazynki. Ba, mało tego dodano tłumiki, kamizelki kuloodporne, czy zmianę broni długiej na krótką. Wszystko to jednak się kłóci z poszczególnymi wydarzeniami. Wick jako elita, a w branży zwany jest baba yaga robi w większości przypadków sieczkę. No właśnie w tym momencie coś zaczyna się sypać. Jasne jest, że nie można się spodziewać, że będzie to jakiś symulator. Chodzi tu o to, że nie wkłada to za grosz wysiłku.
Wszelkie starcia są jak najbardziej imponujące. Lecz widać jak na dłoni, że doskonale wie, gdzie i skąd pojawi się ktoś ochronny, czy inny najemnik. Równolegle jest parę sytuacji kiedy reżyser zmienił to i dziwnym trafem Johny dostaje wpierdziel, lub zostaje ranny. Można zauważyć te wszystkie bolączki, co dość mocno się gryzie. Zważając, że John Wick traktuje się na poważnie daje zabawny efekt.
Kolejną bzdurką, która okalecza ten film to słynny hotel Continental. Miejsce będące swojego rodzaju hubem dla zabójców, gdzie mogą się we wszystko zaopatrzyć. Naczelną zasadą jest brak wykonywania zleceń. W związku z tym powinien być jakiś system ochronny. O ironio tego nie ma dobrze, że chociaż rekompensata jest warta uwagi.
Skoro już wyciągałem negatywy to teraz pora przyjrzeć się pozytywą. Moim osobistym faworytem okazał się przyjaciel John'a, a mowa tu o Markusie w którego wciela się Willem Dafoe. Mimo, że była to mała rola drugoplanowa pokazał znacznie więcej niż szalejący Wick. Czuwał nad nim jak anioł stróż. Wszelkie sceny z jego udziałem pokazywały, że naprawdę się przejmuje i stoi murem za za swoim przyjacielem.
Z kolei Wick w większości czasu antenowego poczynał sobie dość śmiało. Osobiście uważam, że moment kiedy pokazują jego wielki powrót do zawodu był najlepszy. Te emocje i pragnienie vendetty robiły swoje. Chciałoby się napisać coś więcej, ale w moim subiektywnym odczuciu ten maraton strzelankowy na więcej nie zasługuje. Jedynie co to można się jeszcze pośmiać z kretyńskiego synka, który nie potrafił zakończyć roboty.
Podsumowując, czy warto obejrzeć John Wick? Jeśli nie oczekuje się niczego, oprócz nawalanki non stop to jak najbardziej. W pozostałych wypadkach można się poczuć znudzonym. Zwłaszcza, że mogli zakończyć całość w około jednej godzinny. Jedynie szkoda mi Keanu Reevesa, który tyle wysiłku włożył na darmo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz