Recenzja filmu Śmierć nad Nilem z 2022 r.

Żyjemy w śmiesznych czasach. Pogoń za pieniądzem i pragnienie zdobycia łatwej forsy. Gdy tam na górze liczą kolejne setki dolarów zysków na dole normalni ludzie muszą opierać się fanatykom poprawności politycznej i wszelkich jej pochodnych.

Mówi się, że ostatnim czasie nadeszła moda na remake wszelakich dzieł. Od piosenek, przez książki, gry, aż do filmów. Śmierć na Nilu to bez wątpienia jeden z żelaznych przykładów jak można sprzedać po raz kolejny to samo zmieniając jedynie opakowanie.


Pół biedy jakby ograniczono się tylko do aspektów wizualnych, ale musieli przeforsować swoje ideologiczne pierdu, pierdu, aby móc zrobić z tego kolejną gównoburzę w sieci. Następnie wyzywać od rasistów każdego, kto śmie mieć inne zdanie niż oni. Cudna parodia naszych czasów.

Na chwilę odłożę te pierdoły, bo bolączek w Śmierci na Nilu z 2022 r. jest znacznie więcej. Zacząć należy od tego co najważniejsze, czyli od wąsów Herkules Poirot w którego ponownie wcielił się Kenneth Branagh. W filmie została pokazana geneza jego zarostu, a także wyjaśniono czemu były tak sumiaste. Otóż w czasie wojny Poirot został ranny i miał prawie pół twarzy rozwalone. Po czymś takim nie ma co liczyć, że się będzie gładkim Marianem.

Jednak jak za dotknięciem magicznej różdżki nie ma śladu. Wydawałaby się, że na tym wątek się skończy. Jednak postanowiono go zakończyć. Zamiast osiągnąć efekt zmierzony pokazali, że nie odrobili pracy domowej. Szramy zostały, ale tylko minimalne, co się w ogóle kupy nie trzyma.


Kolejny problem to scenografia. Film wyraźnie trąci tanim CGI. W kinie może się to nie rzuca tak w oczy, ale oglądając na komputerze i owszem. Wydawałoby się, że gorzej być nie może, ale jak się poszuka to coś się znajdzie. Sceny przy piramidach to prezentują wyśmienicie. Widać jak na dłoni, że coś jest nie tak. Można by rzec, że zostali „wklejeni”. Mało tego, można dopatrzeć się dziwnych rozmazań w określonych punktach. Dobrze, że chociaż część plany filmowego była bardziej klasyczna, czyli miała normalne dekoracje.

Teraz rozważam, czy przejść do fabuły, czy propagandy. W sumie jedno z drugim chcąc nie chcąc się tutaj zazębia. Śmierć nad Nilem niestety padła także ofiarą lewackiej ideologii. Oczerniono parę osób, aby było różnorodnie. Natomiast jak komuś było mało to dodano miłość, kompot i dwie suszone śliwki. Mało subtelny dowcip. O dziwo nie wypadło to jakoś tragicznie. Nic nie dodało i nic nie zabrało. Jedynie można się kłócić, o zgodność z realiami historycznymi. Szczerze wątpię, aby w 1937 r. Afroamerykanki (sądząc po akcencie) miały takie chody w społeczeństwie.

Istotniejsze jest to, że w samym filmie zachowano jedynie kilka faktów zgodnych z poprzednimi wersjami. Przykładowo kolejność wydarzeń w zabójstwach na statku, aż po  sam finał. Tylko znowu jest pewien problem. Muszę znaleźć jakiś synonim, bo za często się powtarzam. Jak się porówna obsada z wersją 1978 r. to się zobaczy, że istotni bohaterowie się nie pokazują, a w zamian pojawia się ktoś inny. Niby nic, ale zmienia tak wiele.


To co jednak mogę wrzucić do działu (****) tu miałby być niestosowne słowa, o wulgarnym charakterze. Sposób jaki Reżyser/ odtwórca głównej roli przekształcił sam koniec na coś w rodzaju kina akcji. Po obejrzeniu John Wick jakoś trudno mi się z tym zgodzić. Bardziej niż w formę trzeba wgłębić się materiał źródłowy. Herkules Poirot opierał się na swojej inteligencji i sprycie. Tutaj natomiast poszli w nieco współcześniejsze tony, lecz nie trzeba od razu robić z tego widły. Zgodziłbym się z tym całkowicie dopiero wtedy jakby zaczęły się jakiś pościgi samochodowe, skoki bungee i inna podniebna akrobatyka.

Nim przejdę do podsumowania warto wspomnieć, o paru mniej istotnych rzeczach. Z wielką chęcią przypominano jak to Poirot uwielbia symetrie. Przyznam, że wielce pocieszne. Nie zdziwię się jak w kolejnym filmie co wyjdzie we wrześniu tego roku dadzą to na sam początek.

Poziom gry aktorskiej był moim zdaniem taki sam jak w Orient Ekspresie. Bardzo zadowalający, a zwłaszcza Gal Gadot mnie mile zaskoczyła. Tutaj po prostu idealnie wtapia się w tłumie, to już i tak coś po jej niedorzecznych występach jako Wonderwoman.


Sporo kontrowersji było związanych z finałowym przemówieniem i logiką filmu. Jestem przekonany, że krytyczne uwagi szły głównie od ludzi, którzy dobrze znali całą historie i chcieli jedynie odhaczyć kolejny remake. Wiadomą sprawą będzie, że wiedzą kto, jak i kiedy zrobił. Twórcy musieli być tego świadomi i zapewne stąd taka, a nie inna próba złapania dwóch srok za ogon.

W takim wypadku udało się co najwyżej zdenerwować konserwatywnych widzów, których zaboli każdy szczegół odchodzący od oryginału, przykładowo pomysł z farmerem lub pokazanie protagonisty bez wąsów.

Podsumowując, czy warto obejrzeć Śmierć nad Nilem? Mimo sporych zmian w bohaterach i wydarzeniach to wciąż dobre jak na dzisiejsze standardy kino. Trzeba jednak przymknąć oko na jego dość budżetowy wygląd, który ma za zadanie udawać coś znacznie większego. Nie wieszałbym wszystkich psów na samym reżyserze, bo ostatecznie nie on jest tym, kto wykłada na to kasę.
Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania