Sezon zimowy mija, a więc czas zabrać się za oglądanie ostatnich hitów jakie wyszły. Na pierwszy ogień pójdzie klasyczna komedia z lekkim romansem w tle.
Dobry serial przepełniony humorem nie powinien mieć jedynie raz na jakiś czas mocnych momentów. Powinny być małe, ale za to częste wywołując chichot u widza, który będzie chciał ich coraz więcej. Tomo-chan wa Onnanoko jest tego typu produkcją.
Nie odnajdzie się tu żadnego powiewu świeżości, a jedynie znane klisze z komedii rozgrywających się w szkołach średnich. Trochę zabrzmiało to zniechęcająco, lecz dodam, że umiejętnie wykorzystano i dostosowano do swoich potrzeb.
Rozwój wydarzeń jest całkiem dobrze zaplanowany, a przez co nie ma się poczucia braku rozwoju. Główna bohaterka wyróżnia się wielkim sercem i jeszcze większa skłonnością do nie radzenia sobie z uczuciami. Fakt, że zna karate nie pomaga w tym ani trochę... Pochwalić ją za to należy, że konsekwentnie stara się dojść do celu. Jest to całkowite przeciwieństwo przecieraczek (Gotoubun no Hanayome), które jedynie konkurowały między sobą, a biednego chłopa traktowały dosłownie jako puchar za wygraną konkurencje.
Oprócz Tomo – chan mamy jeszcze dwie przyjaciółki będące nieodłącznym elementem w tego typów seriach. Misuzu „Deska” Gundou i Carol „Cycata” Olston prawdziwie duet „idealny”, co po części jest prawdą. Pierwsza z nich mimo prezentowania się jako królowa lodu jest dość wrażliwa i nie kiedy przejawia obsesje na punkcie Toma – chan. Lepiej brzmiałoby troskę, ale nie ma co zakłamywać rzeczywistość.
Blondi jest natomiast bardziej złożona mimo, odgrywania słodkiej idiotki. Sprytnie chowa przed wszystkimi co naprawdę potrafi. Nie będą to jakieś szczególnie rozwinięte sceny z jej udziałem, ale niejako uświadomią, że ma ona zawsze asa w kieszeni. Jak się jednak prezentuje wybranek Tomo – chan?
Junichirou Kubota to pisząc krótko dupa wołowa. Początkowo rzeczywiście sprawiał wrażenie, że nie zorientował się w kwestii jej płci. W pierwszych odcinkach nawet to dobrze uzasadniono, mimo oczywistej prawdy. Zrehabilitowano go, a nawet wyjaśniono czemu tak długo zeszło mu przełamania się i zrobienia tego słynnego pierwszego kroku.
Wszelkie domknięcia tematu głównego były ok, jak na komedie, bo nie można powiedzieć, że są jakieś genialne. Żeby nie zamykać za szybko tego tekstu warto co nieco napisać, o pozostałych milusińskich, którzy będą się przewijać na ekranie.
Dość sporą role jak na epizodyczne postacie dostaną nie tylko kolejni uczniowie, ale i sami rodzice. Ściślej rzecz biorąc matki, które są jakoś dziwnie młode. (śmiech) Miały co prawda małe role, może z wyjątkiem haha (taka jest wymowa słowa mama po japońsku) Tomo. Ich zaangażowanie zostało całkiem dobrze zasygnalizowane. Podobnie jest z jej ojcem, będącym kamieniem milowym w tym zwariowanym romansie.
Jak już jestem przy nim to właśnie on nauczył córkę się bić, bo tu lecą fanfary prowadzi szkolę sztuk walki. Spotkać tam będzie można Kousuke Misaki, który jest kuzynem i jednoczenie narzeczonym Carol. Oglądając jego gościnne występy odnieść można wrażenie, że dodano go dla hecy lub jedynie po to, aby wstawić kolejne heszkowe wstawki. Żeby nie być zbyt surowym robi też za tło dla wszelkich rozterek moralnych Kubota.
Podsumowując czy warto obejrzeć Tomo-chan wa Onnanoko? Jak najbardziej warte uwagi anime mające naprawdę sporo do zaoferowania. Można się przy nim odprężyć i przyglądać się pociesznym bohaterom przeżywającym swoje pierwsze miłosne zloty i upadki. Ocena końcowa 8.5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz