Im więcej ogląda się anime tym bardziej się rozumie, że pomysłowość ludzka nie zna granic. Zazwyczaj objawia się to tym, że fabuła jest zakręcona lub bohaterowie zasadniczo różnią od tych jakich znamy z zachodniej pop kultury.
Nisemonogatari stara się łączyć to wszystko razem. W każdym tekście zwracałem uwagę na coś innego lub podkreślałem elementy powtarzające się. Tym razem twórcy polecieli po bandzie.
O ile w poprzednich sezonach można jeszcze uznać, że poszczególne sceny są pokazywane w sposób tradycyjny. Choć to w sumie trochę naciągane stwierdzenie tak w Nisemonogatari nikt się tym nie przyjmuje.
To co było kiedyś dziwnymi awangardowymi wstawkami przejęło zupełności kontrolę. Lepiej by było powiedzieć przeszło na pierwszy plan. Sam Picasso by się nie powstydził tego miszmaszu. W tym sezonie więcej skupiono się na mieście jak i domu Araragi’ów. (Można to tak spolszczyć?)
Wnętrza są istną abstrakcję z innego świata. Jedynie niektóre miejsca można podciągnąć pod realne, ale ma to swój urok jak na to nie patrzeć. Stylistyka bardzo dobrze uzupełnia się z opowiadaną historią.
Nawet przysłuchując się pobieżnie rozmowom między postaciami jakie tu wstępują można zwrócić uwagę na jedną rzecz. Tematy jakie poruszały były dość filozoficzne.
Mimo wszystko sposób wysławiania się rodzeństwa, czy Mayoi mogłyby temu zaprzeczyć. Dlatego odnoszę wrażenie, że oglądając to anime bardziej niż na formie warto przyjrzeć się treści.
Teraz przyjże się nieco fabule jest to tradycyjny zestaw. Chodzi jak zwykle o kilka problemów do rozwiązania, które są wywoływane przez osobliwości, czy też dziwactwa (zależnie od tłumaczenia). Dla urozmaicenia pojawiają się przyjaciele Meme (ten koleś z hawajską koszulą). Każde z nich będzie miało coś ciekawego do powiedzenia.
No w sumie nie do końca, bo czasami lepiej, aby pięści przemówiły. Skoro o walce mowa do tego też podeszli dość luźno. Nie ma co się czepiać, jeśli chodzi o yokai, bo to u nich dość naturalne. Lecz zastanawia mnie bardziej poziom możliwości „zwykłych ludzi” jak młodszej, dużej siostry.
Jej poziom walki przypinał bardziej Songoku z pierwszych sezonów, a niż kogoś rzekomo normalnego. No ok., nie będę tu zrzędził, bo wiadomo, że to wszystko umowne w swojej treści.
Od samego początku Nisemonogatari stara się wprowadzić zamęt i podejrzewam, że jakbym oglądał według daty premiery, a nie chronologicznej miałbym początkowo mentlik w głowie. Na szczęście nie powinno być bardzo uciążliwe dla tych co tak zrobili. Nawiązania do wydarzeń z pozostałych serii są dość oszczędne. Natomiast jak już jakiś się pokaże lub spotka nas coś dobrego dobrze o tym widzieć. Nie wnosi to nic merytorycznie, ale oglądając czuje się człowiek lepiej.
Twórcy bawią się też przyzwyczajeniami odbiorcy i kiedy się wydaje, że wie się co się stanie… to zostajecie zaskoczeni. W sumie to ja też i to jest naprawdę super wybieg dodający pewnej świeżości.
Podobnie jest animacjami, sądziłem początkowo, że jest ich więcej. Mogę napisać, że tak i nie jest. Prawda jest gdzieś pośrodku, o ile zazwyczaj mamy tylko ruchome usta tak tu dodano trochę więcej. Zapakowano sporo smakołyków, ale nie na tyle dużo żeby się nimi przejeść.
Ostanie odcinek, czy też podrozdział najbardziej mnie zaskoczył jest to prawdziwy twist, który może być jakoś wykorzystany w kolejnych seriach, które w sumie powstały. Teraz tylko zostało się przekonać, czy tak będzie.
Podsumowując Nisemonogatari to udana odsłona, która sporo wnosi do całości. Szkoda tylko, że przewodnicząca i Senjougahara zeszły na drugi plan, ale co tu poradzić. Ogniste siostrzyczki zgarnęły wszystko co najlepsze. Ocena końcowa mocne 8.5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz