Jak to się mawia stara miłość nie rdzewieje, a dzieciństwo to najlepszy czas z naszego życia. Podobnie ma być ze wszystkim, co się nim wiąże. Dlatego też ponownie sięgnąłem po jedną z gier z Harrym Potterem, tym razem część pierwszą na PS1.
Podzielmy grę na dwa zasadnicze różne połowy. Z waszej lewej fabuła, a po prawej gameplay. O ile rozgrywka to nic innego niż dobrze znane patenty jakie zaimplementowano do fabuły z kolei historia to prawdziwa magia.
Żeby znaleźć coś ciekawego w tym uniwersum nie trzeba od razu kupować Hogwarts Legacy. EA już wyprzedziło ich o kilka dekad dając naprawdę ciekawą parodię Kamienia Filozoficznego jaką miał człowiek okazję ograć.
Zacznijmy od tego, że tutaj praktycznie się nic nie zgadza, jeśli chodzi o szczegóły, bo ogólnie ma to ręce i nogi. Z bliżej nieokreślonego powodu devowie stwierdzili, że Harry będzie poznawać wszystkich dopiero w zamku, który jest wyjątkowo ubogi, a jak się zobaczy Hagrida to od razu się chcę powiedzieć: Cholibka.
Rozumiem, że wszelkie zmiany podyktowane były ograniczeniami sprzętowymi, bo inaczej nie da się wyjaśnić tych skrótów jakie zastosowano. Zamiast wielkiej uczty Dyrektor szkoły Albus Ćmielek (tak brzmi jego nazwisko po naszemu) wita całego jednego ucznia schodząc ze schodów i funduje gadkę znaną z filmów o zakazanym korytarzu.
Co jest już niezłym absurdem, bo szkoła jest bezpieczna, podobno, a on ostrzega przed straszliwa śmiercią. Spoko da się z tym żyć, cholibka. Szybko na drodze staje Malfoy. Grający go aktor nie miał chyba do końca orientacji co się tam dokładnie dzieje, bo raz głośniej to ciszej przemawiał.
Wszelkie fabularne wydarzenia są wtrącane po prostu bez większego ładu i składu. Dobrze, że chociaż po wypowiadanych kwestiach można skapnąć, o co chodzi. Przykładowo nagle jak po diable zaczyna się gonitwa po randomowej części szkoły, aby odzyskać Nevila przypominajkę. Uznam to jeszcze za umowny skrót myślowy, czy konieczny zabieg. Lecz zaraz po tym od tak z dupy rozpoczyna się pierwszy mecz, bo czemu nie?!
Żeby nie było, gracz dowiaduje się o zasadach tej mini gry, ale po co skoro pierwszoroczni nie mają możliwości brania w tym udziału. Wystarczyło odwrócić kolejność i już prezentowałby się lepiej. W filmie idealnie to zrobiono.
Za bardzo nawet się nie przejmowano nazwiskami istotnych bohaterów. Trzeba koniecznie tego posłuchać, bo w Wieśku było podobnie z Wyzimą. Wracając do Harrego. Szybko przechodzi się od lekcji do lekcji, które są jedynie mini zadaniami mającymi jakoś wypełnić czas. Kolejnym odstępstwem od oryginału był szalejący na niektórych ćwiczeniach Voldi. Jednak najlepsze dopiero miało nastać.
Sądziłem, że wszystko już widziałem, łącznie z zapowiedzią zmiany etapu z Puszkiem. Jednak dopiero powrót w środku roku szkolnego na ulicę Pokątną, gdzie trzeba kupić lek dla smoczka. Haggrida, który oznajmia, że idzie chlać, a Harry ma zdobyć kasę. Normalnie zwątpiłem, ale to nie było jeszcze najlepsze.
Sam finał to już szczyt szczytów na czubku absurdów jakie tutaj się odwalały. Celowo o wszystkich nie pisze, aby coś zostało dla tych co nie grali. Jaki był finał każdy co czytał lub oglądał wie. Jednak oglądanie ciężko dyszącego Quirrella z perspektywy pierwszej osoby nigdy nie zapomnę. Dziś to by nie przeszło jak psor ujeżdża, znaczy się dusi małego chłopca.
O dziwo pierwszego zaklęcia nie uczy nauczyciel na którego lekcję trzeba biec na czas. Za co jeśli się nie uda traci się punkty. Jakby nie fakt, że jest możliwość powtórzenia to dodałbym punkt do realizmu w rywalizacji o puchar domów. A tak można bezpiecznie powtórzyć, wielka szkoda. O czym to ja, a tak nauka magii. Pierwszym nauczycielem jest Prawie Bezgłowy Nick.
Dopiero potem zaczynają się normalne zajęcia oparte na tych samych wzorach. Na pocieszenie warto wspomnieć, że sekcje platformowe trochę się od siebie różnią, Czyli przynajmniej wstęp jest co nieco urozmaicony.
Nie zabrakło też mniej przemyślnych wyzwań, niech dla przykładu wstawie wyścig z Irytkiem. Biegi przełajowe są całkiem fajne, ale warto widzieć, że ma się przed sobą przepaść. W przeciwnym wypadku, no cóż, czeka spadek. Mimo, że skoki są automatyczne w niczym to nie pomaga. Wprost przeciwnie jeszcze szkodzi z tego powodu, że w pozornie płaskiej powierzchni system wykrywa przeszkodę, która trzeba no… właśnie.
Z ważniejszych pomyłek zaliczyłbym powrót na ulicę Pokątną. Jazda kolejką w podziemiach banku to naprawdę zakręcony pomysł. Dla dorosłego to niewielka przeszkoda, ale dla dziecka to już może być naprawdę frustrujące. Refleksem się trzeba wykazać, a do tego odpowiednio wykorzystać szybkość i bezwładność wagonika. Pół biedy jakby jeszcze raz trzeba było w coś takiego bawić, a tu, aż trzy!
Dalej postawiono jeszcze jedno wyzwanie, co prawda mniej denerwujące, lecz bądź, co bądź jest wkurzające. Nie zabrakło jeszcze paru perełek, o których nie pisałem. Te jak i poprzednie zostawię wam do okrycia.
Podsumowując, czy warto zagrać Harrego Pottera i Kamień Filozoficzny na PS1? I tak i nie. Jeśli należycie do tych, co nie zdzierżą sporych zmian i uproszczeń w fabule to odradzam. Natomiast dla tych, co chcą przeżyć tą przygodę od nowa na całkiem innych zasadach to proszę bardzo, pośmiejecie się i to nie raz. Ocena końcowa 7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz