Recenzja pierwszego sezonu Sherlock

Patrzcie tworzą serial, a właściwie zrobili Pierścienie Władzy! Czysty Tolkien wszystko tak jak w książce napisano, a nie chwila to tylko kiepski fan fiction. Jak w takim razie powinien wyglądać poprawnie wykonany? Zobaczmy.

Serial Sherlock z 2010 r., to dzieło na którym powinni się wzorować wszelcy twórcy „wolnomyśliciele”, którzy zamiast nagrać ciekawy materiał wideo tworzą coś co woła o pomstę do nieba. W omawianej produkcji nie starano się zrobić koła od nowa, a zachować esencję tego co najważniejsze i zaadaptować do współczesnych czasów. Widać to na każdym kroku i o dziwo dowcipne sugestie, że Holmes i Watson są gejami przeszły. Dziś to nie byłby dowcip, a fakt i jeden z nich przymusowo był czarny lub cokolwiek w tym stylu.


Produkcja serialu Sherlock przenosi się z XIX w. do czasów obecnych, ale najważniejsze fakty z życia bohaterów zachowano. Oczywiście w pewnym sensie, czyli Doktor John nie wrócił z Indii, a z Afganistanu. Początek bardzo dobrze zapożycza wydarzenia z Studium w szkarłacie. Jest to moim zadaniem mrugnięciem oka do fanów twórczości sir Doyle'a.

Nie można jednak zignorować istotnej zmiany w zachowaniu Sherlocka granego przez Benedict Cumberbatch. Jego kreacja tego bohatera charakteryzowała się o wiele większą energetycznością jak i humorem. Pomimo zmian charakteru względem oryginału to nie sposób było polubić młodego Holmesa.

Metody jego działania wprowadzały swojego rodzaju nieład, chaos niemalże. Przez takie zachowanie tempo poszczególnych odcinków pędziły przed siebie nie pozwalając ani przez chwilę się nudzić, czy nawet pomyśleć, o przełączaniu na coś innego. Wszelkie zagadki i sposób ich rozwiązania są od początku do końca logicznie rozwikłane. Nie urzeknie się tam głupotek lub naciągnięć. Sami twórcy też nie łamią narzuconych sobie zasad, no prawie. Dzięki temu pierwszy sezon bogaty jest zarówno w formie jak i treść.


Pozostali bohaterowie też zostali zmodyfikowani, co w niczym nie przeszkadza w końcu jest to tylko luźna interpretacja twórczości sir Doyle'a. Sam inspektor Lestrade (Rupert Graves) ukazany jest jako przyjaciel Holmesa i co, jak co, ale wprowadza sporo dowcipnych momentów w poszczególnych odcinkach.

Sporo czasu też poświęcono pani Hudson (Una Stubbs). Gdybym nie wiedział, że występuje w książkach pomyślałbym, że dodano ją dla jaj. Jest ona najzabawniejszą postacią nadający satyryczny wydźwięk za każdym razem jak tylko się pokazywała.

Mycroft Holmes (Mark Gatiss) nie wolno o nim zapomnieć. Nie dlatego, że jest starszym bratem naszego ulubionego socjopaty, ale że jest niezwykłym człowiekiem, który zachowuje się tak jakby zawsze miał kołek w dupie. Swoją droga wyciąga on najgorsze cechy brata. Gdy są obaj można powiedzieć, że ich arogancja przejmuje pierwsze skrzypce.


Pań też nie zabrakło i oprócz pani Hudson mamy Sierżant Sally Donovan (Vinette Robinson) i Molly Hooper (Louise Brealey). W tym tekście skupię się na pani Sierżant z tego też powodu, że od samego początku mąci i kombinuje. Wykreowano ją jako taki vice czarny charakter, który szeptał Watsonowi złe rzeczy do ucha na temat jego współlokatora. W dalszych sezonach nawet się bardziej rozkręci. Pytanie brzmi, czy była to tylko złośliwość, czy już rasizm? W odwrotnej kombinacji odpowiedź byłaby jednoznaczna. Praktycznie prócz swojej nienawiści i uprzedzeń nic nie dodaje do tej całości. 


Ostatnim wartościową osobowością może być nikt inny jak tylko profesor Moriarty. Wybranie Andrew Scott do tej roli uznam za mieszaną. Z jednej strony czuć było, że rozumie w kogo się wciela i robi to naprawdę błyskotliwie, ale jego głos i ta nadmierna agresja trochę to psują. Zamiast mieć groźnego geniusza zbrodni ukazuje się myszka agresorka. Szkoda, bo to naprawdę zmarnowany potencjał.

W pierwszym sezonie, który jest moim zdaniem najlepszy składa się z trzech spraw. Na dzień dobry zaczęto od wysokiego C, gdzie głównym tematem były tajemnicze morderstwa. Nawiązania były oczywiste. Zachowano jedynie wybór pigułki jaką miała połknąć ofiara. Cała reszta to całkowicie inna historia. Następnie mamy zazębiające się historie z triadę chińską. Tutaj muszę jednak zwrócić uwagę na drobne potkniecie. Podkreślano wielokrotnie jak to oni są potężni i mają agentów na całym świecie.

W takim momencie pytam się Ja, czemu ich szefowa dziękuję tajemniczemu komuś za pomoc w dostaniu się do Anglii? Jedyny taki moment kiedy nie ma to większego sensu. Jedyne wyjaśnienie to chęć zrobienia lepszego wejścia głównemu antagoniście.


Sam koniec to już prawdziwa jazda bez trzymanki. Wspomniany już wielokrotnie profesorek pokazał się dość szybko. Powiedziałbym, że za wcześnie. Mógłby dawać o sobie znać i co jakiś czas podsuwać sugestie o tym, że o to on John Moriarty kryje się w cieniu i pociąga za sznurki. Finał trzeciego ostatniego epizodu wynagradza wszystko z nawiązką i zachęca do niezwłocznego obejrzenia następnej części niezwykłych przygód Holmesa.

Podsumujmy czy warto obejrzeć Sherlocka? Nie ma na czym się zastanawiać to przedni serial, który ma bogatą treść i ciekawą formę. Wizualizacje jakie dokonuje Holmes, aż po jego wszelkie cięte uwagi sprawiają, że nie jest on płytka postacią. Sam Watson też jest rewelacyjny. Zawsze ma swoje zdanie i nigdy nie zawaha się powiedzieć co sądzi, lecz Sherlock nie koniecznie musi to zauważyć.

Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania