Recenzja anime Paripi Koumei (Halloween Edition)

Miesiąc duchów i zmor wszelakich, a tu takie anime, które bardziej rozgrzewa jak mrozi krew w żyłach. Jednak, że się czas ten dobiega końca to dam do listy coś weselszego.

Czym jest isekai każdy wie, a co jeśli zmienić nieco formułę na religijną? Wyjdzie z tego Paripi Koumei. Główny bohater był istniejącym generałem chińskim żyjącym w starożytności, a teraz trafił do współczesnej Japonii w czasie trwania Halloween. 


Od razu uprzedzam, że nie zaczął jako nastolatek, lecz dorosły mężczyzna ok. czterdziestego roku życia. Nie spodziewałem niczego szczególnego po tej serii, a mimo to dostałem lekką fabułę z dużą ilością muzyki i lekcji historii.

Każdy odcinek zaczyna się od genezy jakiejś strategii, a potem mamy jej przełożenie w czasach współczesnych. Jest to na swój sposób dobry pomysł na popularyzowanie dziejów Chin i nie tylko ich.

Wrócę do protagonisty w początkowych odcinkach dość mocno pokazywał, że nie pochodzi z lat obecnych. Wszystko to jednak zostało pokazane z przymrużeniem oka, bo inaczej i tak się by nie dało zaprezentować.


Koumei przez cały czas szpanował, a może pokazywał jak szybko potrafi się adoptować do bieżącej sytuacji. W sumie okazał się człowiekiem, o wielkim sercu, który nigdy nie rzuca słów na wiatr.

Kolejną główną bohaterką jest Eiko, która stara się zostać piosenkarką. Śpiewa w lokalnym klubie i pracuje tam jako barmanka. Wspomnę też o jej szefie, który jest dość istotny w całej fabule.

Szybko odniosłem wrażenie, że bardzo się angażuje w rozwój Eiko i co tu ukrywać nie żałuje kasy. Wspólnie z Koumei tworzą coś w rodzaju rodziców. Zastanawia mnie czy to nie jest jakaś ukryta propaganda. Jednak nie będę wyciągał tak dalece idących wniosków.


Sezon pierwszy to praktycznie streszczanie kariery aspirującej gwiazdy estrady. Żeby jednak nie było za nudno to między poszczególnymi występami wstawiono pomniejsze historyjki. Każdy z postaci drugoplanowych ma swoje back story. Ba, nawet można się z nimi zżyć i rozumieć motywację jaką się kierują.

To co jednak jest najlepsze w tych różnorakich wątkach pobocznych to łączące je nici, które są w rękach Koumei. Niczym władca marionetek pociąga nimi z ukrycia i tworzy jedną całość.

Jednak wisienką na torcie jest zespół Azalia. Początkowo są kreowani jako antagoniści z wredną agencją, która tworzy produkty muzyczne. Wraz z rozwojem wydarzeń droga Eiko krzyżuje się z wspominanym zespołem. Nie doszło w związku z tym do jakiegoś przełomu, który mógłby wstrząsnąć widzem. Ale za to uzasadnił zmiany jakie nastąpiły u naszej gwiazdeczki.


Humor jak i relacje między poszczególnymi bohaterami nie odbiegają zasadniczo od tego co można zobaczyć w innych produkcjach tego typu. Praca, przyjaźń i miłość jest tym co promuje to anime, czyli standard. Jest jednak pewien wyróżnik. Wszelkie fakty dotyczące przeszłości Koumei. Szef jest jego wielkim fanem i wszelkie nerdowskie rozmowy na temat tamtego okresu w jakimś stopniu wyróżniają się na tle reszty.

Mimo, że nie jest to musical to jakoś mało dają piosenek popwych. Wałkują natomiast jeden przebój, który może być dość denerwujący na dłuższą metę. Z kolei hip-hopu jest pod dostatkiem, co w sumie ratuje sytuację.

Natomiast część wizualna jest stabilna i niczym się nie wyróżnia od pozostałych anime. Wszelkie oszczędności występują, a tam gdzie jest coś więcej niż ruszajże się usta lub statystyczny kadr jest zadawalający.

Podsumowując Paripi Koumei jest dobrym anime, które ma całkiem wartką fabułę z nieźle napisanymi bohaterami, którzy nie zostali spłaszczani i stali się jedno wymiarowi. Te wszystkie odcienie szarości sprawiają, że się chętnie ogląda kolejne odcinki. Dlatego polecam tą produkcję i daję 8/10.
Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania