Recenzja Left 4 Dead

Rok 2020, świat opanowuje apokalipsa zombie. Grupy protestujących nawołują do walki z dyskryminacją i akceptacji odmiennej „diety” zarażonych. Na transparentach widać napisy: TO TEŻ LUDZIE!

Dwa tygodnie później… Nikt już nie protestuję, większość  została "ubogacona kulinarnie", tylko nieliczni przetrwali. A to jest ich historia.

Pamiętam jakby to było wczoraj. Było nas czterech, stary wojskowy z zielonych beretów Bill. Mieliśmy też harlejowca Francisa. Najmłodsza z nas była studentka Zoe. A ja? Były analityk Luis. Byliśmy jednymi z ostatnich, którzy przeżyli.

Warunki były trudne każdy z nas miał do dyspozycji jedynie jedną broń długą jak uzi, czy shotgun no i glocka. Pamiętam jak dziś pierwszy dzień był najbardziej przerażający. Nieumarłych było od cholery, choć zazwyczaj stali pojedynczo. Jednak nie brakowało o wiele bardziej upierdliwych skurwysynów.

Płacz, ten płacz tego się nie zapomina. Było słychać na odległość. Poszedłem przodem i w ostatniej chwili kazali zgasić światło latarek. Musicie wiedzieć, że Wiedźma, bo tak się zwie, była wrażliwa na oświetlenie. Ba, na samą obecność zaczęła szarżę. Skubana atakowała zwykle tylko tego kto zagrował ją na siebie.

W momencie większego ostrzału wiała lub ginęła. Trzecia opcja też była, aż strach myśleć o tym. Jako jedna z nielicznych zarażonych widziała. Pozostałe, a przynajmniej te „zwykłe” kierowały się węchem i słucham.

Mimo, że były głupie nie należało ich lekceważyć, bo horda była nieobliczalna. Nawet w miejscach w których były zrobione fortyfikacje potrafiły znaleźć miejsce i zaatakować. Zachowanie całkowitej mobilności to była podstawa.

Nazwijcie to przeczuciem, a może jakiś szóstym zmysłem, ale niczym „melodie” słyszałem jak miał się pojawić, któryś z bossów. Najgroźniejszy z nich był Tank. Wielkie bydle jak nasz Pudzian. Znaczy się 10 razy taki, albo jeszcze większy.

Ciskał w nas kawałkami asfaltu jakby były to jakieś tekturowe pudła. Mutacja musiała zaburzyć koordynację ruchu, bo jak ktoś mu dowalił to ten biegł do niego tyłem. A jak pierdolnął to człowiek leciał kilka metrów w tył.

Mówiłem wam, że te specjalne wydawały charakterystyczne dla siebie odgłosy? Tak? A ok., no mniejsza. Bulgotanie lub coś podobnego, a następnie wielka purchawka, Boomer. Najlepiej było go zestrzelić z daleka. Ten kto dał się opluć ściągał na siebie hordę. Paskudna sprawa.

Zawsze sądziłem, że sebisky wraz z apokalipsą znikną i w pewnym sensie tak się stało. Tyle, że wrócili jaki Myśliwi (tł. ang. Hunter). Bardzo zwinny atakował zazwyczaj tych co się oddzielili. Skok z dużej odległości i atak. Przetrwałem tylko dlatego, że pozostali mi pomogli.

Ostatni Smoker, powiedzieć, że ciągnie się kogoś za język nabiera przy nim nowego znaczenia. Podobnie jak z powszednim atakował z ukrycia. Dusił tym swoim ozorem jak wąż.

Oprócz wspomnianej broni palnej mieliśmy do dyspozycji dwa podręczne asy. Koktajl mołotowa, który świetnie sprawował się na podstawowe jednostki. Trzeba było jednak uważać, aby samym się nie podpalić, a było o to łatwo.

Dużej skuteczniejszy był drugi granat, który przyciągał do siebie zgnilców. Wadą jego był fakt, że specjalni nie reagowali na to. Pytacie jakie przygody się przytrafiły się nam? Zaraz opowiem, a w szczególności o tym nieodpartym wrażeniu, że ktoś nimi kierował i dostosowywał do tego co robiliśmy.

Jak tylko współpracowaliśmy ze sobą to jakiś sposobem trafialiśmy na zasoby, które pomagały przetrwać. Sytuacja się zmieniała zaraz po tym jak ktoś zaczął szarżować, a tym samym narażał resztę na większe niebezpieczeństwo. Mówię wam wyglądało to tak jakby cały czas nas obserwowano. 

Tutaj zakończę tą pilotażową recenzję i resztę omówię normalnie. Inaczej już by się nie dało.

Oprócz kilku kampanii, mamy do dyspozycji przetrwanie, gdzie jak sama nazwa mówi trzeba wytrzymać jak najdłużej. Mimo swoich lat nie brakowało chętnych. Ujmując rzecz jaśniej pojedyncze osoby się zgłaszały.

Kontra której walczy się zarażonymi lub ocalałymi cieszyła się znacznie większą popularnością. Sam tryb jest naprawdę dobrze przemyślanym dodatkiem lub alternatywną formą przejścia gry. Po każdej wygranej lub przegranej drużyn zmieniają się rolami. Warto zaznaczyć, że można wcielić się silniejsze zombie, jedynymi wyjątkami jest witch i zwykłego nieumarłego.

Mimo upływu lat, L4D ma błędy, które nie zostały usunięte, jak np. przenikające się obiekty. Same serwery niekiedy mają problemy z wydajnością i może spowodować utrudnienia w graniu. Tyle co do wad, bo reszta sprawuje się bardzo dobrze.

Left 4 Dead miało premierę 2008 r. to już ponad 11 lat i wciąż świetnie się trzyma wizualnie. Co niektóre modele są kanciaste, ale kto by zwracał na to, aż taką uwagę, gdy się pędzi przed siebie.

Generalnie byłem zaskoczony faktem, że ludzie w to wciąż grają i bez problemu wszystko można ograć, może pewnymi drobnymi wyjątkami. Jeśli macie z kim zagrać to śmiało zorganizujcie sobie rajd po tej apokalipsie. Ocena końcowa 7.5/10

Udostępnij:

2 komentarze:

  1. Ponad 11 lat, a ja ciągle nie zagrałam :D Na pewno to jest jedna z gier, w które koniecznie muszę zagrać i nadal się do tego przymierzam. Na ten moment mam jeszcze do skończenia Layers of Fear 2 i ogrywam w Warframe z kolegą. Bardzo fajnie, że twórcy wprowadzili wiele rodzajów zombie, do których lepiej podejść na różne sposoby, a przynajmniej takie miałam odczucie po przeczytaniu Twojej recenzji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mocniejsze zombie mają swoje charakterystyczne umiejętności jak i zachowanie. W trybie offline tego tak nie czuć, ale jak się gra z ludźmi dzieje się sporo. Warto grać z znajomymi, aby nie powtarzać ciągle tych samych misji.

      Usuń

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania