Recenzja Assassin's Creed Origins

 Po stacji Moskwa, którą odwiedziłem w Metro Exodus przyszła pora na basem śródziemnomorski. Lecimy do starożytnego Egiptu.

Drodzy studenci tematem dzisiejszym będzie Assassin's Creed Origins Zapowiedziana przez francuskiego wydawcę Ubisoft, jako tytuł przełomowy na tle serii. Śmiem zauważyć, że tak jest, bo…. Jedyne co ma wspólnego z poprzednikami to nazwę i parę mechanik na krzyż.


No, proszę się nie śmiać tam z tyłu. Nie ma się czego wstydzić, że rozgrywka przyjęła formę action rpg. Mimo, że jest tylko czymś w rodzaju quasi role play to zachowuje wszelkie zasady jakie tam obowiązują.

Naczelnym z nich jest rozwój postaci poprzez wykonywanie zdań za które zdobywamy punkty doświadczenia, potocznie zwanych expem. Ac Origins oferuję szereg fedexsów, ale czasem zdarzy się zdanie wartę uwagi jak choćby rozpieszczona winorośl, której protagonista robi za ochroniarza.

Zwrócić należy uwagę na fakt, że ekwipunek jaki będziecie zdobywać posiada swoje statystyki i wymaga określonego poziomu. O ile kiedyś można przyjąć to za normę tak dziś jest to śmieszne.

Kłóci się to z narracją reżysera gry, który przedstawia bohatera jako doświadczonego wojownika będącego medżajem. Czy nie wydaje wam się dziwne, że taka elita w egipskiej armii nie jest wstanie użyć łuku, bądź miecza tylko dlatego, że lv się nie zgadza?

Sztuczne spowolnienie jedynie psuje realia jakie twórcy nakreślili. Niestety Ubi poszło o krok dalej. O ile w trylogii Ezio zmiana wyposażenia wpływała na wygląd naszego bohatera tak tu nic się nie dzieje. 

Mamy możliwość zdobycia skina lub kupić go za realne pieniądze w sklepie, ale o tym później. Nie zabrakło również drzewka talentów, które może z nas zrobić myśliwego, wojownika lub wróża.

Jeśli będziecie się rzucać na wszelkie aktywności to zapewniam, że w pierwszym podejściu wszystko odblokowujecie. Ci z was co grali Far Cry 3 zapewne pamiętają system craftingu, który opierał się na polowaniu na zwierzęta w celu pozyskaniu skór.

O ile było to uzasadnione, ale to miało się wrażenie, że zaimplementowano na siłę, tak tu jest to pożądane i na szczęście opcjonalne. W czasie przechodzenia kampanii loot będzie się sypał niemalże tak jak w Diablo.  

Żeby nie było za łatwo jest jeszcze potrzebny minerał jak miedź, stal itp., aby słynne ukryte ostrze mogło zadziałać tak jak powinno. W innym wypadku skrytobójstwa będą, mało skryte i boleśnie się o tym przekonacie.

Mamy tu też pewne nawiązanie do Cienia Mordoru. Jeśli jakiemuś graczowi się nie powiedzie to dostaniemy możliwość pomszczenia go. Ot taka ciekawostka. Przejdźmy teraz do sytemu walki.

O ile inspiracja i powtórzenie na podobnym lub lepszym poziomie czegoś z innej produkcji to pochlebstwo, tak spartaczenie tego jest obrazą.

Gry od From Software każdy zna i nie raz od bossa lanie dostał. Można się kłócić co do  siły jaką posiadają tam wrogowie, tak hitbox’y są na tyle dobrze ustawione, że broń musi dotknąć ciała, aby zaliczyć cios.

Tutaj tego nie doświadczycie, o co to nie! Wzajemnie przenikające animacje będą waszym chlebem powszednim, a walką będzie niczym jedzenie tabliczki mlecznej na której ktoś napisał prawie jak czekolada.

Same potyczki wypadają w ogólnych założeniach średnio. Jednak broń jaką będzie można się posługiwać rzeczywiście się różni. Nie będzie się to kończyło na samym wyglądzie, rzecz jasna.

W trakcie przemierzania Egiptu będziemy spotykać nie raz, nie dwa forty rzymian lub bandytów. Posiadają one różne poziomy trudności i tym samym inne „atrakcje”. Warto zwracać uwagę na stopień wyzwania, bo już dwa, trzy lv powyżej naszego są wymagające.

Do żołnierzy z oznaczeniami „trupich czaszek” nad głową nie zbliżajcie się, bo zabiją od razu, próżne będą  wasze trudy. Mając tą wiedzę rozumiecie, że jeśli celem waszej wizyty nie jest zrobienie krwawej jatki to unikacie tego jak greckiego ognia.

Po odblokowaniu na drzewku talentów medytacji, będzie wstanie zakraść się nocą i zobaczycie, że część ludzi śpi, a inni zmienili swoje ścieżki. Zupełnie jak w serii Gothic. Oprócz broni białej mamy też pociski usypiające, a nawet możemy zatruwać trupy.

Aby swoimi „pierdami”, że się tak wrażę zagazują wrogów. Jeśli jednak chcecie załatwić sprawę po staremu, czy też po nowemu to dalej można zeskoczyć z wysokości, czy wciągnięcie w „siano” będzie działać.

Świat Assassin's Creed Origins jest bardzo wrażliwy na ogień. Dlatego wszelkie oblane oliwą lub drewniane przedmioty zapalą się natychmiast, co warto wykorzystać na naszą korzyść. Jeśli cel stoi za ogniskiem, a strzała przeleci przez płomień to zada mu dodatkowe obrażenia od podpalenia.   

Skoro najważniejsze rzeczy są wiadome, pora przejść do fabuły. Osobiście uważam, że jest to najmocniejsza strona tej produkcji, główne założenia się nie zmieniły. Dalej mamy szereg celów do zlikwidowania.

Protagonistami są Bayek i Aya czas jaki im dano przypomina ten z Wiedźmina 3, gdzie Gerald odgrywał pierwsze skrzypce, a Ciri była jako dodatek. Tutaj mamy to samo. Motywem przewodnim jest zemsta za zamordowanego syna. Tak jak pisałem akapit wyżej trzeba dorwać templa… starożytnych jak się tu zwą.

Aby usunąć każdego z nich należy wykonać szereg zadań. Niektóre z nich są „łańcuchowe” wydawane u określonego Npc. Bossowie, o ile ci istnieją to niektórzy są nimi jedynie są nimi z nazwy. Raz będą walczyć i to w sposób ciekawy, a innym razem wystarczy kosa pod żebro.

Jedną rzeczą jaka ich łączy jest scena z zaświatów. Widzieliśmy to w poprzednich częściach, tutaj podniesiono to na inny poziom.

Wszystkie postacie można pochwalić za wyrazistość i nie będącymi pustymi wydmuszkami. Jedynie możecie zwrócić uwagę na oklepane archetypy lub schematy, ale to małe piwko. Główne misje są nawet do przyjęcia i chciałoby się powiedzieć, że poboczne są interesującym uzupełnieniem.

Niestety są przykrym przymusem, aby ruszyć fabułę do przodu. Niektóre misje poboczne to nic innego jak wiedźmińkie śledztwa, a inne to robienie za chłopca na posyłki. Raz to widać, aż oczy bolą innym razem ubiera się je w jakąś ambitniejszą opowieść.

Tutaj kończę część bez spoilerową, Ci co nie chcą wiedzieć co ważniejszych faktów proszeni są do przejścia na sam koniec.   

Gracie sobie Baytekiem rozwijacie go, a na sam koniec wciskają wam na siłę Aye (początkowo miało być jego „dupę”) i likwidujemy Cezara. Ludzie myślałem, że kurwicy dostanę. Nie mam nic to kobiet, ale już się zżyłem z medżajem, a oni na siłę mi wciskają ją.

W czasie zabójstwa w łaźni wyniku walki z członkiem zakonu tracimy palec od ukrytego ostrza. Choć jak wcześniej pokazano nie ma takiej potrzeby. Wiecie co wymyślono na końcu? Odcinanie, to w sumie oczywiste, bo Altair i spółka to robili zamiast unowocześnić mechanizm. Głupot i pewnych niezgodności jest znacznie więcej.

Po wielkim finale i wypowiedzeniu najsłynniejszego cytatu, które Ezio powtarza, mamy wczytywanie równie długie co scena endingu, a potem kolejny cinematik i jeszcze dusze ładowanie… Bez komentarza. 

Koniec przecieków.

Podsumowując. Assassin's Creed Origins ma potencjał, ale do eksploracji. Jednocześnie nie jest on na tyle dobry, żeby zaglądać pod każdy kamień, czy inną piramidę. Fakt miasta są piękne, ale to zawsze było, a więc nie ma co powtarzać oczywistości. Gra mnie rozczarowała, bo o ile przed uruchomieniem byłem nastawiony pozytywnie tak bardziej się cieszyłem, że skończyłem i nie będę musiał do tego wracać. Ocena końcowa 6/10.

Udostępnij:

5 komentarzy:

  1. Nie spodziewałam się aż tak negatywnego podejścia do AC: Origins. Ta recenzja tylko umocniła moje przekonanie, że raczej trylogia z Ezio pozostanie moim faworytem z serii ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się kończy jak się próbuję iść po kosztach, a oczekuję się sporych zysków.

      Usuń
    2. Ale mam wrażenie, że te nowsze gry skupiają uwagę, aby zapewnić graczom nie tyle dobrobytu ze strony fabularnej, co samej rozgrywki. Pewnie często to powtarzam, ale to jest naprawdę widoczne, jeśli się dłużej pomyśli nad ostatnimi grami. Ja jestem typem gracza, który bardzo zwraca uwagę na fabułę i zawsze staram się zapamiętać imiona bohaterów oraz dopasowywać im historię. Stąd właśnie też ta dłuższa wypowiedź o fabule niż samej rozgrywce w poście ,,The Evil Within" :D

      Usuń
    3. Słuszna uwaga, wydawcy pragną, aby tytuł żył jak najdłużej. Stawiają na liczne aktywności poboczne, które najczęściej są zapychaczami. Dobra historia to niekiedy większa część sukcesu. Dobrym przykładem jest Live is Strange sezon pierwszy. Technicznie gra ma wiele problemów, czy też niedoróbek, ale fabularnie to esencja wszystkiego co najlepsze.

      Usuń
  2. Dzięki za opinie :D Zachęcam do przeczytania i skomentowania pozostałych postów.

    OdpowiedzUsuń

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania