Recenzja filmu Slender Man

Noc mija, a strachy i inne licha idą spać. Koniec grozy nastał czas i przestańcie się bać. Znacie Slendera? Każdy go zna on zawsze fajne karteczki ma!

Halloween się skończyło to fakt, ale kto zabroni dalej się nam bać. Postanowiłem zaserwować wam kino grozy, a że blog jest grach to i ta produkcja będzie do tego nawiązywać. Slender Man, miejska legenda o tajemniczym wysokim jak brzoza ubranym w garnitur człowieku.


Co najważniejsze nie ma on twarzy, jedynie gładka wprost blada jak ściana w kiblu facjate. Początkowo funkcjonował jako miejska legenda, aby potem przeniknąć do popkultury. Największą sławą cieszył się po powstaniu indyka Slender: The Nine Pages.

W późniejszym czasie powstały inne tytuły z Slendim w roli głównej np. Slender: The Arrival. Późno, bo późno premierę miała ekranizacja gry, a był to 2018 r. Czyli już ładnych parę lat po fali hajpu na tą postać i to co się z nią wiązało.

Przejdźmy do samego filmu. Nie jest on w ogóle przerażający, straszniejszy już był Zmierzch, gdyby miałby taki być. Twórcy postanowili zrobić produkcje z bohaterami, którzy na dzień dobry mówią do nas: Zabijcie nas.

Serio, widzieliście kiedyś tak źle napisane postacie, że po pierwszych paru minutach macie ich dość? Wystarczyło posłuchać co mają do powiedzenia, aby już chciało się wyłączyć i sprawdzić, czy wrzucono nowy odcinek ulubionego anime.

No dobrze, nikt nie każe ich lubić. Mamy się bać i się bałem, że nie przestaną ciągle kadrować poszczególnych bohaterek. Tak to tego typu horror, gdzie głupie jak but od lewej nogi gówniary robią coś niedorzecznego. No i w sumie już wiecie jak się to skończy.

To co mnie najbardziej zaskoczyło był fakt, że nie musiały one odprawiać żadnego rytuału, czy czegoś w tym stylu. Obejrzały tylko film i parę formalności i koniec. To się nazywa iść z duchem czasu.


Jeśli graliście w Slendera to wiecie, że nie atakuję, a powoli się zbliża dając subtelnie znać, że mamy zdrowo przekichane. Co ciekawe w pierwszych wersjach nie miał on macek. Dodali mu je dopiero hen później.

Tutaj pan blady pokazuje się częściej i nie ukrywa swojej osoby w cieniu. Wprost przeciwnie dość często daje osobie znać. Potrafi też korzystać z telefonu, cwana bestia. Jedynie finał, który jest tak oczywisty jak konstrukcja cepa potrafi się czymś wyróżnić.

Wracając do naszych „dzielnych” przyjaciółek. Chloe wraz z towarzyszkami niedoli odprawiają rytuał, (a to coś nowe) aby przekupić Slender Mana. Jednym z warunków jest nie patrzenie w oczy. W takich momentach mogło się stać tylko jedno...


Musiała, po prostu musiała to zrobić i zerknąć. Brawo, niech ktoś da jej nagrodę Darwina za to. W całym filmie prawie nic się takiego nie dzieje, co można uznać za warte uwagi. Mamy tu takie klisze jak: nagłe wydłużanie obrazu, wszyscy od tak na baczność gapią się na jedną z postaci, bo czemu nie. A i te cudowne zbliżenia, po których na pewno, ale na pewno nie stanie się nic "straszonego". Nie będę dużej się pastwił nad filmem. Nie jest on warty waszej uwagi ani czasu jaki trzeba mu poświęcić.

Jedynym wyjątkiem chęć zapoznania się z kinem grozy bez większego wstrząsu. W każdym innym wypadku jest to strata czasu. Warto dodać jakieś podsumowanie. Sony nie rozumiało na czym polegała groza tej miejskiej legendy. Próbowano wcisnąć tam wszystko co się da licząc, że jakoś to będzie. Niestety wyszło, co wyszło i nic więcej nie mam do dodania.
Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania