Recenzja retro Fahrenheit

Interaktywny film. Czy można ten podgatunek przygotówki zaliczyć do wartościowych produkcji? Wielu próbowało, ale nie wszystkim wyszło, a jak przetrwał jeden z wcześniejszych tytułów z stajni Quantic Dream?

Dziś na warsztat wziąłem Fahrenheit miejącego premierę w 2005 r. na komputerach osobistych i konsolach szóstej generacji. Recenzja ta opiera się na porcie z Xbox Classic. Mimo upływu lat wersja oryginalna, bo wyszedł też remaster, wciąż dobrze się trzyma.


Oprawa nie powala, liczba poligonów nawet jak na tamte czasy była dość skromna. Mimo wszystko nie razi to w oczy. Siłą gry jest wciągająca jak bagno fabuła i wybitnie dobra ścieżka dźwiękowa.

Jestem przekonany, że przeboje takie jak Say Goodbye, czy No Good Man zostaną ze mną jeszcze długo. Oczywiście jest tego więcej i każdy trafi coś dla siebie. Sama muzyka nie jest jakaś doniosła, czy sztampowa. Nadaje ona pewnej melancholii i powagi, co świetnie się komponuję i nadaję właściwego rytmu.

Nim przejdę do samej fabuły, która będzie laurką dla twórców, tak teraz trzeba włożyć łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Fahrenheit opiera się na qte, ale nie takich jakie znamy obecnie. Założenia są podobne, ale wykonanie całkiem inne. Zamiast klikania na określone przyciski korzystamy z analogów.


W dwóch „kwadratach” z różnymi kolorami na poszczególnym bokach trzeba było odegrać grę rytmiczną. Chodziło o powtórzenie tego co widzi się na ekranie w czasie rzeczywistym. W większości przypadków wpływało to na rozwój sytuacji, a w innych spełniało rolę czysto kosmetyczną.

Nie ograniczało to tylko nagłych uników, o nie, miało więcej zastosowań. Można było usłyszeć czyjeś myśli, uzyskać dostęp do podpowiedzi. W czasie kampanii dojdzie też do walk, które będą opierać się na tym samym schemacie.

W niektórych starciach można naprawdę się pogubić. Czy oni sądzili, że automat będzie wykonywał te czynności, a może jednak człowiek? Kolejnym problem były fragmenty w których włączał się „tryb pijaczki”.

Jedna z bohaterek Carla Valenti będzie musiała walczyć ze swoją klaustrofobią. Rozumiem, że to miało jakoś to odwzorować. Tylko, czemu utrudnili już z lekka archaiczne sterownie? Zrobiło się z tego totalne "drewno”.

Jeśli komuś było mało tego to, aby wejść w interakcje z otoczeniem wymagane było wyświetlenie odpowiedniego znaczka. Połączenie tych dwóch wspólnych spowodowało, że te kilka etapów, co prawda krótkich, ale zapamiętam je jako ścieżkę zdrowia. Uzupełnieniem tego sytemu qte było szybkie klikania by muc balansować, podnosić, gromadzić siły itp. po przez wciskania prawego i lewego spustu.

Wierzcie mi czasami naprawdę potrafi dać to w kość, a nawet zmusi do wielokrotnego powtarzania czynności. Nie będę jednak uprzedzał faktów, sami się przekonacie. Największą techniczną bolączką Fahrenheit jest kamera.

W klasycznym wydaniu jakie znamy wszystko jest w prawym „grzybku”. Tutaj jest zgoła inaczej. Widok został podzielony na trzy części pada, a mowa tu o: triggerach i wspomnianym drążku. Jeśli protagonista ma się odwrócić trzeba wcisnąć, któryś z spustów. Trochę to upierdliwe. W samym samouczku tłumaczą to niespodziewanymi akcjami, które będą tego wymagały. Nic takiego nie zarejestrowałem.

A teraz część przyjemna czyli fabuła. Początek jest naprawdę mocny, zaczyna się od rytualnego morderstwa paranormalnego. Zdaję sobie sprawę, ale o co chodzi? Zagrajcie lub obejrzycie gameplay, a zrozumiecie.

Historia toczy się wokół tego zabójstwo, którego sprawcą jest Lucas Kane. Nie jest to tajemnicą, że sytuacja jest o wiele bardziej zawiła niż się wydaję. Na scenie tego spektaklu pojawi się również plejada ciekawych postaci między innymi wspomniana już Carla Valenti i Tyler Miles.  

Każde z nich ma swoje motywacje i własne życie. Wszystko to jest bardzo wyraźnie rozrysowane i na pewno zaintryguję tych z was co lubią się wgłębiać w drobne detale. O ile w innych grach z wyraźnie zarysowanymi postaciami są to interesujące smaczki, tak tu ma wpływ na rzeczy, które się wydarzą.

Za pierwszym przejściem nie zobaczy się wszystkiego. Niektóre wydarzenia wymagają odpowiedniego poprowadzenia rozmowy, co jest średnio wygodne. Opcje dialogowe są wyświetlone w postaci pojedynczych słów na górze ekranu.

Czas goni, nie myślcie sobie, że będziecie główkować co dalej. Wyboru trzeba dokonać w ułamku sekundy. Decyzji nie dokonuje się poprzez przesunięcie analoga na konkretną opcję i zatwierdza.  

W Quantic Dream ktoś uznał, że trzeba pociągnąć drążek w odpowiednim kierunku. Niby problemu nie powinno być grając na telewizorze o sporej rozdzielczości. No tyle, że chcąc być wiernym realiom sprzed piętnastu lat ogrywałem to na kineskopowym Tv. Zmienia to bardzo postać rzeczy i utrudniało dokonanie świadomego i właściwego wyboru.

Zależnie od podjętych akcji poziom motywacji lub depresji będzie skakał. Ważne jest, aby lv nie szedł w dół. W takim przypadku dojdzie do załamania i końca zabawy. O dziwo nie wiele trzeba, aby status zaczął lecieć na łeb i szyję. Nawet najmniejsza aktywności jak sikanie może wywołać negatywny efekt.

Z drugiej strony nie ma sensu się, aż tak przejmować. Trzeba będzie się przyłożyć, aby przyniosło to jakiś negatywny efekt, przy normalnej rozgrywce wszystko będzie ok. Warto dodać, że QD musiało się wzorować na Matrix’ie tworząc niektóre przerywniki filmowe. Fajna gratka dla fanów i dodaje pewnego uroku, czy też ekscytacji, że zacznie coś niesamowitego.

Sama końcówka jest dość filozoficzna, ale bez przesady. Finał jest bardzo dobry i nie mogę się praktycznie do niego czepić, no ok., parę rzeczy mogli lepiej zbalansować.

Podsumowując. Fahrenheit to ambitna produkcja mieszająca zjawiska nadprzyrodzone z thrillerem. Quantic Dream nie hamowało się za bardzo i są nawet sceny +18. Co jak na tamte czasy wywoływały potężny bóle dupy. Sprawa GTA SA i Hot Coffe do dziś jest wspominana. Wracając do rzeczy, polecam mimo pewnych niedoróbek zgrać w tą produkcję. Nie jest długo po to zaledwie 4 do 5 godzin rozgrywki. Ocena końcowa 8/10.

 

 

Udostępnij:

4 komentarze:

  1. Fahrenheit to absolutna klasyka gatunku. Gra kompletna. Jedna z ciekawszych w historii. Dziękuję za recenzję. Przypomniała mi się młodość!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak gra miała premierę też byłem sporo młodszy. Graficznie się postarza ta produkcja, ale całe reszta jest wciąż świetna.

      Usuń
  2. Klasyk... Aż przypominają mi się lata dzieciństwa :)

    OdpowiedzUsuń

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania