Recenzja Lollipop Chainsaw

W czasach kiedy wszystkich można obrazić czymkolwiek. Jeden człowiek pokazał temu środkowy palec. A wtenczas bóg powiedział: k*rwa to jest dobre.

Lollipop Chainsaw zostało stworzone przez nikogo innego jak samego Goichi Suda (Suda51). Produkcję ogrywałem na Xbox 360, gra jest również dostępna na Ps3, a więc bez konsoli się nie obejdzie.

Początek jak początek, od samego intra wiedziałem, że coś jest nie tak. Jakoś niesterylnie tak niegrzecznie jak na dziejesz czasy. LC pochodzi jeszcze z 2012 r. kiedy to rak „grzeczności” jeszcze nie był tak silny.

Coś jednak od samego początku mówiło mi, że jakoś za japońska to gra. Ten humor rodem z anime lub ecchi. Nie myliłem się sprawdziłem dopiero w necie kto był autorem (patrz drugi akapit).  

Lollipop Chainsaw to z jednej strony zwykły slasher, ale jest tak jeśli będzie się go analizować pod kątem rozgrywki. Jednak po dodani aspektów wizualnych i innych nieszablonowych pomysłów mamy ostrą jazdę po bandzie. (No dobrze są jeszcze lepsze, ale ta nada się na rozgrzewkę).

Protagonistką jest pomponiara lub jak mawiają amerykanie cheerleaderką. Juliet Starling to chodzące wcielenie kiczu filmowego z nastolatkami w roli głównej.

Na dodatek ma wielkie „oczy” i nie tylko na tym można zawiesić oko. Z tego samego powodu feministki mogą odpuścić sobie tą grę, bo dość często będzie walić seksizmem, (co pewnie przyciągnie męską publikę).

Oczywiście na tym absurdy się nie kończą. Akcja toczy się w San Romero, hmm jakoś dziwnie znajome nazwisko. Chwila, a tak wielki artysta i twórca horrorów o zombie. Jak widać nazwa zobowiązuję i w mieście zapanowała, a jakże apokalipsa nieumarłych.

Skoro jesteśmy przy nich, mamy tu całą plejadę uszeregowaną tematycznie. Od profesorów, przez uczniów, policjantów, aż do nerdów. Dla każde coś zgniłego, jakkolwiek to nie zabrzmiało. Same umarlaki serwują jakieś swoje mądrości od pieprz się suko, po aż kocham Cię itp. W większości przypadku nie da się zrozumieć.

Na ich szczycie znajdują się bossowie. Każdy z nich reprezentuję inny gatunek muzyczny od punk rock, przez funk, metal po rock and roll. Walki z nimi nie są trudne. Praktycznie jedzie się po nich jak po łysej kobyle.

Nie jest to złe, bo można bardziej się skupić na ich kreacji i oryginalnych mechanikach, które się nie powtarzają. Warto dodać, że są równie wygadani, a wiec uważajcie na ich słowa. Może zaboleć…

Każdy szef to osobna lokacja, a ekran wczytywania będzie pokazywał się dość regularnie. O dziwo poczciwa konsola wciąż daję radę i jakoś dało się to przetrzymać.

Rozgrywka, jaka jest w slasherach, każdy widzi. Szybka, dynamiczna i zawrotna. Tutaj mamy oczywiście to zapewnione i wraz z postępami zdobywamy walutą wewnętrzną potrzebną do odblokowania skilli.

Tyle, że brońmy będą pompony i tęczowa piła łańcuchowa to nie żart. Podstawowy atak, który jest pod Y jest dość wolny, warto go używać już w połączeniu z innymi kombinacjami. Długo nie będzie się na to czekać.

Szybko odblokowuję się to co przypadnie, każdemu do gustu i będzie można szybko zaszaleć. Wraz z kolejnymi rozdziałami pozna się resztę rodziny Juliet, którzy są łowcami zombie. Nie mówiłem wam o tym? Ups…

Piła wraz z rozwojem daję dodatkowe opcje bojowe. Najlepszym przykładem jest zmiana w mobilnego gatlinga. Przy tej okazji muszę wrzucić pierwszy kamyczek do ogródka twórców. Automatyczne namierzanie działa dość kiepsko w momencie jak chce się trafić konkretny cel.

Łatwo temu zaradzić i wyłączyć tą opcję. Wtenczas upierdliwy zombie baseball polegający na zdobywanie baz i eksterminacji konkurencji nabiera rumieńców. Jeśli chodzi o inne dolegliwości to można wspomnieć kamerę, która rzekomo nie radzi sobie w ciasnych pomieszczeniach.

Osobiście nie doświadczyłem tego, a wiem o tym jedynie z materiałów jakie przeczytałem. Jeśli graliście Deadpoola to wiecie czego się spodziewać pomiędzy walkami z bossami. Dla tych co niemieli tej przyjemności uprzejmie wyjaśniam.

Liczne mini gry jak choćby baseball, czy koszykówka w której z góry był podany wynik jaki należało przebić w określonym czasie. Nie zabraknie też nawiązań do Pac-Mana i innych retro gier z ubiegłego stulecia.

Istotną choć mało ciekawą aktywnością będzie ratowanie kolegów ze szkoły. Jeśli się wam uda będą nagradzać medalami. Jeśli nie, no to będzie jeszcze jeden truposz do odstrzału. Warto jednak się do tego przyłożyć z dwóch powodów.

Pierwszy to kasa za którą będzie kupować umiejętności, apteczki (lizaki) kupony itp. o tym za chwilę. Ważniejszą sprawą jest fakt, że wpływaja to na zakończenie, które pokazuję się po napisach końcowych. Jeśli nie dotrwacie to nawet nie będziecie tego świadomi. Podobnie było w The Darkness 2.

Co do sklepu można zaopatrzyć się w rzeczy wymienione wyżej jak i przedmioty kosmetyczne np. skiny. Możecie mi wierzyć dla każdego coś zbocz… dobrego się znajdzie, tak właśnie. Dodatkowo będą tam piosenki do odblokowania, można samemu sobie je ustawiać w playliście.

Tyle co do tematów mechanikowo – rozgrywkowych. Czas na fabułę. Nie jest ona jakoś zawiła, czy ambitna. Za to dość zakręcona i czuć, że nie miała być poważna. Nie obśmiewa jakiś szablonów, ale stara się dać trochę radochy.

Bohaterowie są przerysowani i relację między postaciami to istna kompilacja wszystkiego co najlepsze np.: Misiu, tata Cię polubi. Co rzecz jasna nie będzie prawdą, aż do przełomowego momentu jak mu się odmieni. Co zabawniejsze niby czemu ma tak się stać? Kochaś córki robi za brelok (to ten z okładki gry).

Nie próbujcie odpowiadać na pytania co, czemu i dlaczego. W Lollipop Chainsaw nie ma za grosz logiki i w tym tkwi jej piękno. O dziwo Nick stara się zachować normalny punkt widzenia na bieżącą sytuacje, ale czy to ważne?

Same relację i wątek miłosny jest oparty na dziele Szekspira. Podpowiedź to imię protagonistki. Czy warto wnikać w ich relację? No cóż mamy tu skrzyżowanie typowej nastolatki „idiotki” i sportowca szkolnego. Taki zestaw mówi sam za siebie. Co nie zmienia faktu, że przyjemnie się słucha wymianę zdań pomiędzy nimi.

Podsumowując Lollipop Chainsaw to produkcja na zaledwie sześć godzin. Jeśli jednak komuś było mało można włączyć New game + i walczyć w światowym rankingu,  o ile ktoś to jeszcze robi. Poziom trudności jest domyślnie prosty i tylko gdzie nigdzie może zmusić do powtórek (patrz. Gry nas czas i qte). Fabularnie też niczego nie brakuję jak na ten gatunek. Ocena końcowa 8/10 (jakbym wykupił skin bikini dałbym więcej (śmiech).

Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania