Recenzja Tenki no ko

 W końcu się udało, po długich miesiącach oczekiwania mogłem obejrzeć najnowsze dzieło mistrza Makoto Shinkai. Pierwszy raz od dawna pełen nadziej i oczekiwań rozpocząłem seans.

Wszyscy szanujący się otaku pamiętacie jego film z 2016 r. Twoje imię. Obraz ten wrył się mi w pamięć już na zawsze podobnie jak muzyka z tego filmu. Nie ukrywam, że obejrzałem pozostałe produkcje tego reżysera.

Nie mogłem przestać ochoć i achać nad jego geniuszem i poczuciem stylu. Staram się jednak nie zapędzać z oczekiwaniami co do ostatniej produkcji Tenki no ko. Wiedziałem jedno, cokolwiek stworzył Shinkai – sama będzie wybitne.

Koniec końców tak było. Dostałem dzieło z górnej półki. Nawet nie wiedząc kto jest twórcą można zauważyć wykorzystywane motywy, czy kreację bohaterów. Podobnie jak w ostatnim filmie mamy odwołanie do japońskich wierzeń ludowych.

Tym razem będzie to o słonecznej dziewczynie. Brzmi to trochę banalnie, ale chodzi tu o kapłankę, która może kierować pogodą. Lecz jak wszystko ma to swoją cenę. Nie będę zdradzał jaką sami się musicie przekonać.

Polacy mają Warszawę, Amerykanie Nowy York, a Japończycy Tokio, tam też rozgrywa się akcja Tenki no ko. Od samego początku towarzyszymy głównemu bohaterowi szesnastoletniemu Morishima Hodaka.

Młody buntownik, który postanawia uciec z domu i szukać szczęście w wielkim mieście. Początkowo mu się nie wiedzie, aż do momentu kiedy zwraca się o pomoc do obcego mężczyzny, którego poznał w czasie rejsu.

Swoją drogą koleś wygląda jak lump, czy raczej taki tani mafiozik. Na szczęście okazuje się inaczej. No mniejsza, protagonista dostaje u niego pracę jako dziennikarz. Można nazwać to zrządzaniem losu, bo dzięki temu rusza śladem słynnej słonecznej dziewczyny.

W tym momencie musiałbym zacząć opisywać fabułę, a to byłoby niewybaczalne. Postaram się wiec jedynie nakreślić ogólnikowo co i jak. Dalsze losy tej dwójki są dość zbliżone jak Taki i Mitsuhy ujmując sprawę jaśniej.

Mamy tu pokazane wzloty i bolesne upadki samodzielnego życia przez osoby niepełnoletnie, które muszą się same utrzymać. Pierwsze skrzypce oczywiście grał wątek miłosny. Widać było stopniowo jak nasi milusińscy się do siebie zbliżają.

W całej historii odebrałem Amano Hina (to ta słoneczna) za bardziej dojrzałą i ogarniającą rzeczywistość dziewczynę. Natomiast Hodaka jest takim kropka w kropkę nieco zagubionym, a może ciut nieogarniętym Takim, któremu przyjaciele zawsze pomagają.

Dopiero na finale dało się poczuć to co tak przez te dwie godziny się doszukiwałem. Wraz hucznym finałem musiałem podnieść ocenę, o parę oczek do góry. Nic nie poradzę, że tak jestem bezkrytyczny (śmiech).

Oprawa graficzna jak zwykle bardzo dobra. Z filmu na film widzę, że więcej jest detali i wszystko zmierza w dobrym kierunku. Jedynie zastanowiło mnie te wstawki 3d, które niestety kulały.

Nie wpłynęły w żadnym wypadku na odbiór. Nazwałbym to drobnymi potknięciami, które mogą się zdarzyć każdemu. Prawdopodobnie budżet na tą produkcje nie był za wysoki i dlatego posiłkowano się taką, a nie inną formą.

Nim przejdę do podsumowania wspomnę, że za wykonie piosenek odpowiada Radwimps. Co tu dużo mówić lepiej nie mogli wybrać. Muzyka znowu porywa i ma tą moc, która dodaje skrzydeł. Zmienili trochę styl w stosunku do poprzedniej części, ale i tak wszystko łączyło się świetnie.

Podsumowując. Jeśli oczekiwaliście dzieła, które przebiję Twoje imię to z przykrością powiem, że takiego nie dostaniecie. Schematy i bieg wydarzeń jest dość oczywisty, a w pewnych momentach będziecie mieć flashbacki. Mimo wszystko warto dać szansę i obejrzeć. Postarajcie się jedynie nie mieć bóg jeden raczy wiedzieć oczekiwań.

Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania