O mangach często pisałem, a teraz naszła pora zajrzeć do twórczości Koreańczyków. Nie będę tutaj omawiał komiksu. Będzie to raczej pierwsze wrażenia z obcowania z manhwa Solo Leveling.
Solo Leveling to adaptacja, która wdarła się szturmem na rankingi najlepszych anime jakie miały premierę w ostatnich latach. Jak to zwykle bywa materiałem źródłowym był komiks. Póki co wyszło w Polsce 5 tomów. Kiedy przygotowywałem materiały do tego tekstu było tylko 3 t. i do nich będę się odnosił.
Przede wszystkim co rzuca się w oczy to tradycyjne czytanie lewej do prawej. Niczym książkę, czy inne działo literackie wydane na zachodzie. Wnętrze natomiast zadowoli wszelkie marudy czepiające się czarno-białych ilustracji. Tutaj koloru są i to na bogato. Styl rysowania to ponownie prawie to samo co widziałem w adaptacji. Niekiedy odniosłem wrażenie, że zrobili kopiuj wklej. Lecz jak się temu przyjrzeć jest całkiem inaczej. Z drugiej strony ktoś inteligentnie wpadł na pomysł, aby raz na jakiś czas obraz był rozmyty. Takie skrajne koncepcję są wprost gryząca się nawzajem.
Na minus pierwszego tomu zaliczę niewykorzystanie pełnych stron. Ramki z ilustracjami są małe niekiedy nieczytelne w swoich projektach. Taki odmienny styl w koreańskich manhwach nie przeszkadza, ale marnowanie papieru to trochę szkoda. Musiał zauważyć to twórca lub wydawca, bo w kolejnym tomie jest odczuwalna poprawa.
Pierwszy tom dochodzi do momentu, gdy protagonista przechodzi przez podwójny loch. Anime i manhwa identyczne w zawartości. Fabularnie mamy całkowicie to samo. W takim momencie bardziej będzie się liczyć preferencję odbiorcy. W takim momencie bardziej będzie się liczyć preferencję odbiorcy.
Odniosłem wrażenie, że każdy tomik będzie jedynym dosłownie 1-nym odcinkiem anime. Okazuję się, że w drugim tomie fabuła nabiera przyspieszenia. W sumie nie ma co się dziwić format manhwy jest dość duży, a do tego liczba stron jest prawie podwójna.
Pierwsze rozdziały tej serii robiono raczej bez większego pomysłu. Reakcje jakie narysowano nie pokrywały się z tekstami w chmurkach. Czułem się tak jakbym czytał okrojoną wersję. Szczęśliwie potem wszystko wróciło ma właściwą ścieżkę.
O ile w anime wspominki tego co się widziało są na porządku dziennym tak tutaj pierwszy raz widzę taki zapychacz w komiksie. Tak jak wspominałem tempo historii jest na tyle szybkie, aby trzeba było o tym przejmować. Cała reszta jest taka jaką każdy miał okazję obejrzeć w pierwszym i bieżącym sezonie
Warto zauważyć pewne nierówności. Niektóre sceny to prawdziwe dzieła sztuki z wyraźnie zarysowanym pomysłem na siebie. Oryginalna kreska, wprost doskonała kompozycja dająca te same wyrażenia co w adaptacji.
Największą zaletą manhwy to liczne informację jakie łatwo można było pominąć. Nie chodzi tu o same błahostki w postaci haremu, który powoli się tworzy, a charakter protagonisty. Z jednej strony podkreśla jak staje się zimny, a z drugiej dalej jest tym kim był. Troskliwy, opiekuńczy i pełny ciepła. Tworzy to niezły miks.
Tak się prezentują pierwsze wrażenia, a jeśli w przyszłości uda mi się kupić inne manhwy to poświęcę im trochę miejsca na blogu, ale już w pełnej recenzji.
Lubię Hayao Miyazaki. Jego filmy anime często do mnie trafiają.
OdpowiedzUsuńZa komiksy się nie brałem nigdy.
Moje wyobrażenie o mandze, to krótkie seriale na netflix, które mi się nie podobają.
Za dzieciaka to chłonąłem krótkie bajki w tv.
Anime w latach 90-tych i pierwszych bieżącego wieku leciały na Polsacie, czy RTL7 to były czasy. Internet wyparł to wszystko i praktyków nic się do dziś nie zmieniło
Usuń