Wstępne wrażenia z Crash Team Racing Nitro-Fueled (Nintendo Switch)

Początkowo miała to być recenzja w której omówię Crash Team Racing Nitro-Fueled. Nie skończyłem jednak ogrywać tego tytułu. Z tego też powodu będą to jedynie wstępne wrażenia. Możliwe, że w przyszłości jeszcze raz sięgnę po tą grę i wtenczas napiszę uzupełniający artykuł.

Podzielę post na dwa sekcje, czyli to co w CTR wyszło i wszelkie wady, o jakich nie przeczytacie w innych materiałach tego typu. Zacznę od największej zalety, a mowa o stabilnym klatkarzu jaki osiągnięto na Switchu. Nie ma się co spodziewać 60 fps, a jedynie 30 klatek, które są na tyle dobrze maskowane. Praktycznie nie da się tego odczuć w czasie grania. Jedynym momentem, gdzie takową niedogodność da się zaobserwować to przerywnik filmowy lecący na samym początku. Dokładnie rzecz biorąc konsola dostaje zadyszki w chwili pokazania się tablicy na tle toru wyścigowego.


Następnie warto wspomnieć o oprawie i wypełnieniu poszczególnych torów. Widać, że starano się, aby było na czym oko zawiesić mimo szybkiego tempa akcji. Gdzie nigdzie znajdowałem pewne nawiązania, które nie odnosiły się bezpośrednio do samej serii Crash Bandicoot. Jeżdżąc po kopalni miałem wrażenie, że się trafiłem do Deadmines z WoW.

Kolejną kwestią sprawą jest powielenie rozwiązań z Mario Kart. Każdy fan tej serii poczuje się dzięki temu jak w domu. Przez ograniczony czas z całą pewnością, bo dość szybko przyuważy się pewnego rodzaju bolączki jakie trawią CTR.

Istotą wyścigów z tego podgatunku są przeszkadzajki i power up'y. Niektóre z nich są prawdziwymi game changer. Do sztandarowych przykładów można podać spowalniacz czasu, który w promieniu kilku metrów przyhamowuje wszystkich przeciwników. Rzecz jasna takich itemów jest więcej, ale już nie mających aż tak wielkiego wpływu na rozgrywkę.


W momencie kiedy nabierze się chęci zrobienia przerwy może sięgnąć, po aktywności poboczne. Może być to battle, albo wyścig po trofeum, gdzie trzeba zebrać wszystkie skrzynki, a każda z nich dodaje trochę czasu. Jeśli chciałoby się skupić na wspólnej zabawie to remake oferuje zabawę kanapową lub online. Więc teoretycznie dla każdego coś dobrego. Zabrzmiało to strasznie banalnie.

Pierwsze trasy są dość prostolinijne. Jadnak wraz z kolejnymi strefami zaczyna się kombinowanie co można zrobić, aby wygrać. Niekiedy trzeba odblokować przejście, które pozwoli na skrócenie trasy, a innym razem odpalenie nitro da możliwość przeskoczenia przeszkody.

Teraz pora na część łączącą zalety i wady gry. Poziom trudności jest naprawdę źle wyważony. O ile w trybie klasycznym nie ma opcji wybrania jak ma być ciężko to już w wersji odświeżonej już jest to możliwe. Tutaj postawie pierwszy zarzut. Balans został całkowicie skopany. Twórcy pozornie dają tam łatwy, średni i trudny.


Jest to wprowadzenie w błąd gracza. Na easy gra się tak jakby się było całkowicie samemu. Wydawałoby się, że na medium już się to wyrówna i będzie nieco trudniej, ale bez przesady. Nic bardziej mylnego. Mając już ładnych parę godzin na classic'u za sobą i nie mogłem powiedzieć, że jest jakoś łatwiej. Praktycznie było równie ciężko.

Posiadanie jakiejkolwiek przewagi nawet na sam końcu wyścigu praktycznie nie istniało. Boty mogły nawet tuż przed metą wszystko przekreślić. Jest to pewna ironia jak w innych produkcjach typu Driver, czy Need for Speed pisze się, że gliny są przyklejone do tylnego zderzaka traktuje się jako sporą wadę, a tu określa się to jako produkcję dla hardcorów.

Jedyną szansą jest perfekcyjne wykorzystania mechanik w grze. Zaczynając na zebraniu dziesięciu owoców, które zwiększają prędkość i siłę rażenia wszelakich przeszkadzajek, a kończąc na dostaniu boosta za odpowiednie wejście w zakręt. Praktycznie bez tego nie ma co się brać za grania online, a od biedy w singlu jakoś to przejdzie.


Kolejną rzeczą o jakiej nikt nie wspomina to nietypowe zagrania przecinków. Raz na jakieś cztery wyścigi na tej samej trasie obowiązkowo dostanie się z rakiet samo naprowadzających. Wygląda to tak jakby wyłączono inne bomby, czy tnt.

Następną dość rzucającą się w oczy kwestią jest efektywność owych bonusów. W momencie kiedy jest się na ostatnim skrzyżowaniu i oberwie się nieszczęśliwie jakimś pociskiem to przegrana murowana. W odwrotnej sytuacji jest całkiem inaczej. Bot potrafi w ułamku sekundy dogonić, a nawet przegonić. Dlatego zalecam korzystać z tych itemów dopiero na końcu, jeśli trafi się jakiś lepszy.

Następną sprawia jest przewaga czasowa. Wydawałoby się, że parę sekund to niewiele. Owszem, tak jest jeśli bierzemy tylko gracza pod uwagę. Natomiast w odwrotnej sytuacji to już wymagało postarania się, aby coś zmienić.


Wszystkie mankamenty dałoby się przełknąć, gdyby żelaznym wymogiem nie było zdobycie pierwszego miejsca. Nic by się nie stało jakby do przejścia starczyło trzecia pozycja. Ci gracze, którzy będą chcieli mieć platynę i tak będą wałkować dalej.

A teraz przyszedła pora na wszystko co nie pasowało wyżej lub zapomniałem. Wraz z postępami dostaje się nalepki, dodatkowe części do autka, walutę itp. Za pomocą tego ostatniego można odblokowywać grywalnych bohaterów, którzy są podzieleni na poszczególne typy, a także podjazdy itp. Niby powinno się czuć zmiane grając różnymi nazwijmy to zestawami, ale jakoś nie dało się tego rzeczywiście odnotować. Sztuka dla sztuki.

Tak prezentują się moje wrażenia z Crash Team Racing Nitro-Fueled. Nie mogę nic napisać o multiku, bo nie mam wykupionego abonamentu na Nintendo Online. Póki co nie mogę polecić tej produkcji fanowi Mario Kart.




Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania