Recenzja filmu Max Payne

O tak ludziska wróciłem tym razem z filmem Max Payne z 2008 r. Mówią, że to gniot dla zatwardziałych fanów serii. Przyjmuje wyzwanie!

Cóż w takim razie przeładuje shotguna jak rasowy twardziel i lecę z tym koksem. Zacznijmy od tego co najważniejsze. Film rządzi się innymi prawami niż sama gra, której jest adaptacja. Mimo to warto zaznaczyć, że zachowało jakąś spójność z oryginałem. Inaczej wyszedłby z tego Wiedźmin z Netflixa.



Najważniejsze elementy się zgadzają. Mamy Maxa, który niczym Batman będzie spamował za każdym razem śmiercią swojej rodzinny. Natomiast sam wątek będzie krążył wokół tej tragedii i Walkirii. Zastanówmy się co jeszcze się pokrywa, a tak sporo scen nagranych w zaśnieżonym Nowym Yorku i parę scen z bullet time.

Natomiast cała reszta to wolna interpretacja reżysera Jphna Moora, który nie miał pojęcia, o co chodzi w noir (tł. franc. Czarny) W oryginale Max jest klasycznym mścicielem, który idzie przed siebie  szukając zemsty. W samej produkcji mamy człowieka, który pokazuje coś więcej niż kamienną twarz. Może dlatego, że nie miał płaskiej tekstury (śmiech).

Faktem jest, że film nie ma jakiś pamiętnych scen wartych zapamiętania ani monologów, które można było cytować. Mimo swojej płaskości jako kino akcji uważam, że warto go obejrzeć. Bo jak na to nie patrzeć spełnia się w postaci ekranizacji gry. Protagonista robi dokładnie to samo co w pierwowzorze. Nawet walki są od biedy znośne.



W tym momencie warto wspomnieć, o tym jak w jednym fragmencie filmu strzela na ślepo skacząc do tyłu. Oddał tam dwa trafienia z czego drugie było pozbawione efektu spowolnienia. Szczerze to miałem nadzieje, że będzie tego znacznie więcej. Zamiast tego postawiono na klasyczne starcia. Innym wartym uwagi momentem był wyskok Maxa na ochroniarzy i pociągnięciu serii.

Z jednej strony mamy tu wtf, co za durna sekwencja, gdzie załatwia wrogów hurtowo, ale... czy w grach też tak się nie zdarza, że Si jest na tyle głupie, że daje się tak załatwić? No właśnie mamy, a skoro tak to znaczy, że jest ok. Sam koniec filmu zawiera jedną sytuacje, którą pragnę "pochwalić". Gdy Max wychodzi z wody (lodowatej w końcu to zima) powinien dostać hipotermii i umrzeć. W klasycznym wydaniu starych filmów z ubiegłego stulecie po prostu wstał i poszedł.

Natomiast on zażył narkotyki i stał się koksem na sterydach. W tym momencie przyznaje, że ludzi od CGI poniosło. Może sami coś popali na boku? Tego nie wiem, lecz towar musiał być mocny. Natomiast same haluny już były kiczowate, a przynajmniej ten w którym protagonista jest w samym centrum kadru i udaje Simbe, czy innego Króla lwa.



Finał sam sobie nie powala, a wątki które domknięto i te, które olano nikogo nie obchodzą. Max Payne zasługuje na coś lepszego, a tak dostał lekko dobrą ekranizacje na 6.5/10. Słowem podsumowania, jeśli produkcja miała być stricte kinem akcji to przeciętne. Jednakże jest to ekranizacja gry o tym samym tytule i tu się nawet spisała.

Proszę nie ukrzyżujcie mnie w komentarzach xD

Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania