Recenzja Kakushigoto

 Rodzice, rodzice są zawsze nieobecni w działach pop kultury japońskiej jaką jest anime. Ciekawe czemu tak bardzo ich nie lubią?

Tematem dzisiejszego spotkania będzie anime Kakushigoto. O ile nie brakuje serii występującymi starszymi członkami rodziny to są oni zwykle traktowani jak piąte koło u wozu.


Tym razem mamy coś zgoła innego. Samotny ojciec i kawaii córeczka. Czyli prawdziwy lep na samotne babeczki, które koniecznie chcą mieć rodzinę. (Co za brutalna szczerość)

Jak trafiłem na tą produkcję w tagach wpisano komedia, okruchy życia i dramat. Połączyć to wszystko nie jest w sumie  problemem. Zastanowiło mnie tylko jakie będzie drugie dno w historii.

Mamy tu podział na wydarzenia z przeszłości, które są trzonem tego tytułu i wydarzenia teraźniejsze, gdzie główna bohaterka Hime – chan jest już dorosłą panną.

Zacznę jednak od początku i tego kto jest kim. Tak jak już napisałem wyżej mamy Hime i jej tatę Gotou Kakushi. Wydarzenia w których jest on na pierwszym planie wiążą się ściśle z jego pracą jaką jest twórcą mang, a także faktu, że się tego wstydzi i stara ukryć przed własnym dzieckiem.

Natomiast Hime jest hmm, kimś w rodzaju postaci „wspierającej” (sapport). Albo lepiej, można powiedzieć, że dzięki niej mamy większość dowcipów sytuacyjnych jakie będzie dane wam zobaczyć w tym anime.

Sama groteska właśnie opiera się na tym, że bohaterowie źle interpretują wypowiedzi ludzi z którymi rozmawiają. Polecam szczerze przyjrzeć się relacją Gotou sensei i jego edytorowi Tomaruin Satsuki. Relacje między nimi są naprawdę „oryginalne”.

Wielokrotnie schemat ten się powtarza w różnych sytuacjach. Dlatego mamy tu symboliczny, ale jednak jest mini harem. Wychodząc naprzeciw waszym obawom uprzedzam, że jest to marginalny wątek w którym mamy różnego rodzaju perełki.

Zapyta się ktoś, czemu bycie mangabą jest czymś co należy ukrywać? Zawód jak każdy inny, istotniejszą sprawą jest to jaki gatunek się tworzy. Co prawda nie są to hentai'e, ale niewiele temu do tego brakuje, bo mowa tu o ecchi. Najprościej rzecz ujmując jest to ugrzeczniona wersja.

No dobrze, a czy oprócz tego coś jeszcze jest? Nawet sporo, kolejną porcję dobrej komedii zapewnia nam  relacje między dwójką protagonistów. Kochany tatuś, który jest nadopiekuńczy będzie za każdym razem stawał na głowie, aby spełnić potrzeby Hime – chan.

Nie muszę wspominać, że będzie błędnie odbierał komunikaty od niej? Będzie skutkowało różnymi ciekawymi sytuacjami. Ale jak  na to nie patrzeć cały czas kieruje się jej dobrem i wywróciłby cały świat do góry nogami, aby zapewnić jej byt i bezpieczeństwo.

Co do samej Himy – chan jest jak to tego typu postać wyidealizowana do granic możliwości. Prawdziwy chodzący ideał. Warto jeszcze poświęcić choć parę słów wesołej gromadce, która pojawia się we wszystkich dwunastu odcinkach.

O naczelnej gapie już pisałem, nie zabraknie jeszcze innych ciekawych osobowości jak: Sumita Rasuna, Ami Kakei drogie panie zawsze zapewniają ciekawy komentarz do tego co się dzieje w pracowni.

Co prawda są też i inni asystenci, ale ci w sumie są tu bardziej dla urozmaicenia i parytetów. Warto wspomnieć o postaciach, które są tylko epizodyczne. Modoludz, czyli nikt inny jak transseksualny sprzedawca sklepu z odzieżą Mario.

Trudno mi się odnieść, czy jest to stereotypowy sposób przestawienia ludzi z LGBT. Jedno jest pewne nie mamy tu do czynienia z „płapką”. Sam Mario jest całkiem sympatyczny i nie można mu nic zarzucić.

Przejdę teraz do drugiej części tej, którą można zaliczyć wyłącznie do dramatów. Byłem naprawdę zaintrygowany tym co tam pokazali. Solidny kontrast i całkiem inna narracja. Panna Hime w końcu poznaje sekrety rodzinne, które nie ograniczają się do bycia twórcą mangi.

Początkowo trochę się to dla mnie kłóciło. Nie pasowało do tej całej sielanki, którą byliśmy „karmieni”. Z odcinaka na odcinek apetyt rósł i pytanie, czy aby na pewno? Wydarzenia tam opisane, są jak najbardziej autentyczne, co dodało jeszcze większej wiarygodności.

Samo zakończenie mnie w pełni zadowoliło. Zamknięto wszystkie wątki tak, aby stworzyły spójną całość. Mogę z spokojnym sercem polecić wam  Kakushigoto.

Na sam koniec muszę koniecznie wspomnieć, o bardzo dobrym intrze i jeszcze lepszym jeśli nie jednym z najlepszych endingu jaki dany było mi zobaczyć w tym roku. Sama piosenka Kimi wa Tenneniro wykonana przez Eiichi Ootaki to klasa sama w sobie.

Ocena końcowa 8/10.

 

 

Udostępnij:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate

Czytelnicy

Wyświetlania